Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Nie bój się bać.

Gdyby nauczyciele wiedzieli, w jak wielkie bagno wpadł Bakugou, nie zwlekaliby z pomocą tak długo. Niestety, nie mieli pojęcia, jak źle w rzeczywistości było. Nie wiedzieli o męczących go koszmarach, o problemach ze snem i żołądkiem, ani o niepewności, która dzień w dzień ściskała jego serce jeszcze mocniej. 

Ale Vapor i Gentarou czuwali. Ona obserwowała go w szkole, a on czasem w akademiku, gdy akurat tam się zjawiał. O ile Vapor dostrzegała tylko wyjątkową agresję i niechęć, tak on ze swoich skromnych obserwacji i opowieści Vapor doszukał się problemu. Niemałego. Finalnie, aby upewnić się co do swojej teorii, poprosił Hisako, czy pod przykrywką dodatkowego agenta, mógłby przez jakiś czas zostać w ich otoczeniu, czyli w szkole i akademikach. Oczywiście, Yamada zgodziła się na to. Jego obserwacje trwały raptem cztery dni, a on zrozumiał, co się działo. Bakugou Katsuki, najgłośniejszy i najbardziej agresywny uczeń wpadł w pułapkę, z której nie potrafił się wydostać. Coś zżerało go od środka, uniemożliwiając nawet tak prostą czynność, jak spożywanie obiadu. 

Tak więc w poniedziałek, Gentarou postanowił wkroczyć do akcji. Tak się złożyło, że następny dzień miał być wolny ze względu na Po zajęciach 1-A zorganizowała sobie wieczór gier w głównym, ogólnodostępnym salonie. Kaminari przyniósł swoje konsole, Sero karty, Uraraka i Midoriya gry planszowe, a Yaoyorozu stworzyła matę i ten dziwny kręciołek do Twistera. Sato przygotował poczęstunek, w tym babeczki, kanapki i słodkie bułeczki. Nawet Mineta coś zrobił! ,,Miłosny napój'' z truskawek, cytryn i jakiegoś soku, który okazał się być największą furorą. Wszyscy naprawdę świetnie się bawili, pijąc, grając i śmiejąc się w najlepsze. Choć na chwilę mogli zapomnieć o stresie, szkole i czyhającym na nich niebezpieczeństwie. Całej tej imprezy pilnowali Drug Queen i Mefisto, oczywiście skryci za długimi do kostek białymi płaszczami, kapturami i maskami. Stali z boku i przyglądali im się cały czas. W pewnym momencie podszedł do nich Kirishima, ciągnący za rękę trzęsącego się i pocącego Izuku. Red Riot zatrzymał się krok od bohaterów, aby już po chwili uśmiechnąć się szeroko i promieniście. 

- Dzień dobry! Mój kumpel...

- Raczej dobry wieczór. - poprawił go mężczyzna - Jest już po szóstej. 

Słysząc jego niski, nieco zachrypnięty głos i czując odór siarki, uśmiech zszedł mu z twarzy, a on sam cofnął się o krok. Ton wystarczył, żeby mężność opuściła odważnego, czerwonowłosego twardziela. 

- Nie przejmujcie się nim chłopcy. Mef wcale nie jest taki straszny. - powiedziała miło kobieta, starając się dodać im otuchy - Po prostu jest...wyjątkowy. 

- Kobieto, właśnie zaprzeczyłaś mojemu quirk. - zaśmiał się Mefisto. Tak go to rozbawiło, że nie poczuł, jak ogon wyślizguje mu się spod płaszcza i szura delikatnie po podłodze. 

- O jacie! Ogon! - westchnął zachwycony Izuku, który do tej pory pozostawał milczący. Z iskierkami w oczach i szeroko otwartą buzią zaczął wpatrywać się w wijącą się cześć ciała bohatera. - Wydaje się mocny, ale wygląda... trochę strasznie. Trochę jak od...

- Diabła? - wtrącił Mefisto.

- Tak. To Pana dar? Ten ogon? 

- Taa...aaa...Nie. W sumie to jakby taka część mojego daru. 

- Właściwe czemu do nas podeszliście? - zapytała grzecznie Drug Queen - Coś rzuciło wam się w oczy?

- Tak, wy! - wypalił Kirishima, wpadając w swoją standardową ekscytację - Jesteście super! Tacy tajemniczy, nikomu nieznani, ale super-ekstra silni i męscy! 

- Właśnie! Dlatego ja...D-Dlatego...BARDZO PROSZĘ O AUTOGRAF! - wrzasnął Izuku, kłaniając się nisko i wyciągając ku nim czerwony notesik. 

W pomieszczeniu zrobiło się momentalnie cicho, a wszystkie pary oczu zatrzymały na parze bohaterów. Deku trwał w swojej pozycji, zaciskając oczy i modląc się, żeby się zgodzili. Fascynował się bohaterami od przedszkola, ale takich jeszcze nie poznał. Pragnął dowiedzieć się nieco więcej i poszerzyć swoją kolekcję podpisów o dwa tajemnicze pseudonimy. Niestety, reguły.

- To bardzo miłe z waszej strony i cieszymy się, że tak bardzo doceniacie naszą pracę. Serio, to prawie nigdy się nie zdarza. Ale nie możemy dawać autografów. - westchnęła smutno kobieta - Powodzenie misji, a także bezpieczeństwo nasze i całej organizacji są najważniejsze. Wpisując się, ryzykujemy ujawnieniem. Styl pisma jest bardzo charakterystyczny. Każdy człowiek ma inny. Rozumiecie, co chcę powiedzieć? 

- Tak. Nie chcecie, aby ktoś poznał was po piśmie. Rozumiem to. - odparł ponuro Midoriya. 

I nagle stało się coś, czego ani Deku, ani Drug Queen, ani nikt z obecnych tam uczniów się nie spodziewał. Mefisto wyciągnął rękę i delikatnie wyciągnął zeszyt z dłoń chłopaka. Chłopak uniósł nieco głowę. Oniemiał. Nieznany bohater otworzył jego zeszyt na samym środku.

- Macie jakiś długopis? - zapytał.

- Tak! - zawołała Yaoyorozu, biegnąc w ich kierunku. 

Ale nie tylko ona pojawiła się u ich boku. Szesnastu innych uczniów przybiegło razem z nią, otaczając dwójkę dorosłych. Tylko Katsuki pozostał na kanapie. Mefisto wziął od dziewczyny długopis, zaczął składać autograf na całej kartce. Najpierw nakreślił koło, od niego w dół pociągnął długą, prostą kreskę, a od niej cztery na ukos. Dwie łączyły się z końcem, a dwie stykały z początkiem, nieco pod kołem. Na końcu dorysował dwa trójkąty na kole, w środku niego dwie kropeczki i długą, falowaną kreskę, również z trójkątem na końcu. Widząc jego podpis, Drug Queen nie mogła powstrzymać chichotu. Mefisto wręczył jej notes i długopis, a ona zrobiła to samo. Z tą różnicą, że spod jej ręki nie wyszedł ludzik, a prosty, ale całkiem ładny kwiat.

- Tak Pan wygląda? - zapytała Ashido, wskazując palcem na obrazek.

- Prawie. Normalnie nie jestem taki przystojny i napakowany. - zażartował, wywołując u wszystkich śmiech i szerokie uśmiechy.

- O co z tym chodzi? - tym razem spytał Denki, kładąc palec na narysowanym kwiatku.

- To moje imię. - odparła Drug Queen.

- Hana? - zapytała Momo.

- Nie.

- Bara? - dopytywała Uraraka.

- Nie. 

- Ajisai? 

- Trzy razy nie. Wyczerpaliście na dziś limit pytań. Wracajcie się bawić, bo wolne szybko mija. - powiedziała, zbywając ich gestem ręki. - No dalej, uciekajcie. 

- Ale proszę Pani! - jęknęli.

- Błagam, tylko nie postarzajcie mnie. Mam dopiero dwadzieścia lat. Mówcie mi po prostu Drug Queen. 

Na twarzach wszystkich uczniów uczniów pojawił się szok. Była starsza od nich raptem o trzy lata! Kobieta wiedziała, że popełniła błąd zdradzając im swój wiek, bo po ich minach i widać było, że chcą zadać więcej pytań. Już miała dać nogę, gdy wtem, przez wciąż wciąż zamknięte drzwi wejściowe przeniknęła głowa, zdobiona gęstymi, blond włosami. 

- Hej ludziska! Wpadajcie do akademiku 3-B! Robimy sobie maraton filmowy! Mamy nachos, popcorn, koce, poduszki i całe mnóstwo gorącej czekolady z bitą śmietaną! 

- Nocka!!!

I jak szybko dzieciaki ich otoczyły, tak szybko odbiegły w kierunku drzwi, zabierając ze sobą przypadkowe rzeczy. Prawie cała klasa rzuciła się do wyjścia. Prawie, bo jedyny Bakugou stał z przy kanapie, przyglądając się z boku, jak jego koledzy z klasy przepychają się w drzwiach. Zapewne każdy chciał zająć sobie jak najlepsze miejsce. Gdy w akademiku nie było już pozostałych uczniów, Katsuki odwrócił się na pięcie i poszedł do windy, do której następnie wszedł i pojechał na górę.

- Jakiś aspołeczny typ? - zagadnęła Drug Queen, patrząc na przyjaciela.

- Nie sądzę, ale dobrze też z nim nie jest. Widać to gołym okiem.

- Zajmiesz się tym?

- Jeśli pozwoli mi się do siebie zbliżyć. A z tego co zdążyłem zauważyć, będzie to graniczyło z cudem. - odparł ponuro, niemal wzdychając, jakby był załamany.

- Cuda się zdarzają, wiesz o tym. 

- Tak, ale cudotwórcą jest Bóg, nie ja. Ja jestem jego całkowitym przeciwieństwem.

- No właśnie. Nie jesteś Bogiem, ale człowiekiem. A kto lepiej zrozumie człowieka, jak nie inny człowiek? - położyła mu rękę na plecach, po czym pchnęła nieco do przodu w kierunku, w którym przedtem udał się Katsuki - Więcej wiary w siebie, Mef. Wiem, że nie miałeś lekko w życiu, ale dasz radę. Nie każ mu przechodzić przez to samo, co ty w jego wieku. Nie bój się bać, Mef.

To ostatnie zdanie sprawiło, że czas się dla niego zatrzymał. Wrócił pamięcią do kilku sytuacji, które odcisnęły piętno w jego życiu. Śmierć młodszego brata, tortury w szkole, zamordowanie kolegi z grupy, widok szefowej w rozsypce i jeszcze kilka innych, równie nieprzyjemnych wspomnień. Każde jedno wspomnienie było jak dźgnięcie nożem w samo serce. Dźgnięto go w sumie dwanaście razy.

- Nie bój się bać...Taa, pamiętam. Pierwszy raz usłyszeliśmy te słowa, gdy szefowa skakała ze Skytree. Nie wierzyła, że wyjdzie z tego cało. Heh, w sumie nikt z nas nie wierzył! To wydawało się nie możliwe.

- Bo było. Ale przekroczyła swoją granicę i stała się silniejsza. Plus Ultra! Pomyśl sobie teraz o Katsukim.

- Wyciągnięcie tego młodego z bagna, w które popadł ,ma być moim skokiem ze Skytree? - zapytał niepewnie.

- Na to wygląda. - kiwnęła głową - Dobra, dokończymy rozmowę przy jakiejś kawie, albo w kinie. Albo gdziekolwiek, byle we dwoje. Pójdę na tę całą nockę pilnować uczniów. Tobie zostawiam Bakugou. Chcesz kopniaka w tyłek na szczęście? 

- Nie, dzięki. Cenie sobie moje cztery litery. - powiedział już nieco pogodniej - Poza tym coś czuję, że Katsuki zdąż skopać mi tyłek jeszcze ze sto razy.

- Lepiej nie, strasznie go lubię. - zaśmiała się melodyjnie.

Patrząc jak kieruje się w stronę wyjścia, Mefisto zastanawiał się, co miała na myśli wypowiadając to zdanie. Jego treść dotarła do niego dopiero dwie minuty po tym, jak zamknęła za sobą drzwi. Gdyby ktoś mógł go wtedy zobaczyć ujrzałby największy wytrzeszcz oczu na świcie. Naprawdę. Aż on sam, człowiek przerażający do szpiku kości wystraszył się, że mu oczy z miejsca powypadają. Dziwnie mu było słyszeć takie słowa od stosunkowo nowej dziewczyny w grupie, która na dodatek była od niego młodsza dwanaście lat. Był przekonany, że dziewczyna żartowała, jednak nadal jakoś dziwnie się czuł. Inna sprawa, że pierwszy raz usłyszał coś takiego od płci przeciwnej. Mefisto nie miał absolutnie żadnego doświadczenia z kobietami. Wiedział tylko, że to nieprzewidywalne stworzenia, do których raz w miesiącu nie wolno było podchodzić. Dzięki Ci świcie, że Bakugou nie był kobietą, przynajmniej można było wykluczyć jeden z niekorzystnych warunków do rozmowy, jakim był babski okres. 

Ale...

Stając przed drzwiami do pokoju chłopaka Mefisto uświadomił sobie, że stoi przed wrotami do piekła, którym rządził wyjątkowo agresywny nastolatek nabuzowany hormonami i złym nastawieniem do całego świata. Mefisto nie wiedział, czego się spodziewać, ani na co przygotować. Jaką taktykę obrać, jak podejść dzieciaka, o czym z nim rozmawiać. 

- Raz kozie śmierć! - pomyślał w duchu, naciskając klamkę. 

Drzwi powoli się otwarły, skrzypiąc nieznacznie. W pokoju panowała zupełna ciemność. Zabójcza cisza piszczała w szpiczastych uszach, a w powietrzu unosił się delikatny aromat spalenizny, potu i męskich perfum, które znał z toalety młodszego brata. Po nastolatku nie było jednak śladu.

- Halo? Młody, jesteś tutaj? - wołał, wchodząc nieco głębiej do pokoju.

Nagle drzwi za nim trzasnęły, a światło rozbłysło niespodziewanie. Mefisto poczuł na sowich plecach czyjś wzrok. Spojrzał za siebie. Te oczy...

- Myślałem, że macie nas pilnować, a nie nam się włamywać. - fuknął Katsuki, patrząc prosto na niego.

Po jego tonie Gentarou zrozumiał, że nie będzie łatwo. Ale żył z Hexem, gorzej być nie mogło. Chyba.

- Twój wychowawca o wszystkim wie, więc to nie włamanie. - odparł po chwili.

- Wypad. - powiedział ostro chłopak, wskazując kciukiem za siebie.

- Nie, dopóki nie wypełnię mojego zadania. A tak się składa, że ty nim jesteś, więc postaraj się być milszy. 

- Bo? - Katsuki ruszył w jego kierunku.

Mefisto milczał. Katsuki zatrzymał o krok przed nim, wyciągnął szyję i wyszczerzył zęby w groźnym grymasie.

- Uwierz mi chłopcze, wolisz ze mną współpracować. Potrafię być bardzo nieprzyjemny, gdy naciśnie mi się na odcisk. Bardzo, bardzo nieprzyjemny. - powiedział chłodno.

- Zaryzykuję, cioto.

Nagle Katsuki podskoczył czując, jak coś wślizguje mu się przez nogawkę. Tym razem to Mefisto jego zaskoczył, kiedy owinął ogon wokół uda i zacisnął mocno. Bakugou zacisnął zęby jeszcze mocniej, ale tym razem z bólu.

- Słuchaj uważnie, chłopaczku, bo chcę to załatwić szybko. Chcesz, czy nie, w porozumieniu z twoimi rodzicami szkoła załatwiła Ci terapię. Ze mną. Zatem polecam wstrzymać wściekliznę i odetchnąć głęboko, bo dostałem wolną rękę. A miewam ciężką rękę, uwierz mi. 

- Chętnie się przekonam. - uśmiechnął się krzywo. - Dawaj co tam masz do zaoferowania, stary dziadzie. 

Co miał Mefisto mu do zaoferowania? Bardzo dużo. Włącznie z wolnym miejscem w prosektorium.

No ale cóż, nie mógł go zabić. 

Dlatego też wzmocnił uścisk, uniósł go do góry i zamachując ogonem, cisnął chłopaka w stronę łóżka, jak szmacianą laleczkę. Katsuki najpierw przywalił plecami o ścianę, a potem opadł na łóżko, oczywiście warcząc coś pod nosem. Mefisto dołączył do niego, siadając na łóżku zaraz obok jego głowy. Gdy Bakugou spróbował wstać, mężczyzna złapał go kark i przysunął sobie go bliżej, jednak tym razem starając się być delikatnym. Katsuki leżał na boku, z głową przy jego kolanach. Oczywiście, próbował coś z tym zrobić, jednak Mefisto owinął wokół ciała chłopaka swój ogon, ograniczając mu ruch. 

- Puść mnie, cwelu! 

- Może potem, jak przestaniesz się tak zachowywać.

- Zacznę krzyczeć!

- Już to robisz. - zauważył - Poza tym i tak nikogo nie ma w akademiku. Zostaliśmy tu sami. Ale to dobrze, nikt i nic nie będzie cie rozpraszało.

- Twój oddech mnie rozprasza!

- Zaraz Ci przywalę!

- Spróbuj, a Ci ogon wysadzę w powietrze!

- Zrób to, a wywalą Cię ze szkoły, nie zostaniesz bohaterem i pójdziesz do pierdla na kilka dobrych lat.

Ta odpowiedź podziałała, bo Katsuki nieco się uspokoił. Nie darł się już, nie buczał pod nosem, nie klął. To już coś. Po kilku minutach niezręcznej ciszy, Mefisto zdecydował się uwolnić ciało chłopaka ze krępującego uścisku, rozplątując owinięty wokół nastolatka ogon. Katsuki natychmiast się podciągnął się do góry i usiadł prosto. 

- O czym mamy niby gadać, co? - zapytał od niechcenia. Nie miał ochoty rozmawiać z nieznajomym i szczerze pragnął mu przypalić dupę, żeby odechciało mu się pozostałych spotkań.

- O czym chcesz. - wzruszył ramionami - Możemy porozmawiać o twojej rodzinie, o przyjaciołach, szkole, przyszłości...albo o porwaniu. 

- Nic z tego mnie nie interesuje. - burknął.

Mefisto westchnął ciężko i opadł na łóżko, rozkładając szeroko ręce. Minęło raptem kilka minut, a on już czuł się pokonany. Pokonany przez gówniarza, który zwykł wydzierać się głośniej i być bardziej upierdliwym do najgorszego przedstawiciela psa rasy chihuahua. 

- Boże, zawsze pierwszy do wydzierania mordy, ale jak już trzeba, żebyś gębę otworzył, to magicznym sposobem siedzisz cicho. 

- Ciesz się. Wiesz, ile nauczyciele by dali, żebym w końcu się zamknął? Szczególnie Aizawa-sensei, ten debil Deku i półgłówek Todoroki. - Katsuki uśmiechnął się półgębkiem, dając nacisk na część ,,Pół'' w przedostatnim słowie. Nie spodziewał się jednak, że Mefisto podłapie żart. Był w naprawdę wielkim szoku, gdy usłyszał parsknięcie, a potem donośny, trochę straszny śmiech. To z kolei zapunktowało u Bakugou, który nieco się rozluźnił w jego towarzystwie, nie czuł się jak na jakimś przesłuchaniu. Nie, że już mu zaufał, po prostu nie odczuwał już potrzeby wystrzelenia go w kosmos. W zasadzie nawet go trochę zaciekawił, dlatego zdecydował się wyciągnąć z niego co nieco. - Chce pogadać o Panu.

Nakamura poderwał się natychmiast, usiadł prosto i popatrzył zza maski na chłopaka.

- O mnie? Po co? 

- Po jajco. - warknął - Czy ty myślisz, że nagle opowiem Ci historię życia i wyjawię wszystko? Chyba Cie posrało. Zarób sobie na zaufanie, a nie oczekuj, że dostaniesz wszystko jak na talerzu! Cepie! 

W swojej karierze prowadził niewiele takich sesji, co jednak nie zmieniało faktu, że Katsuki był naprawdę wyjątkowym przypadkiem. Pierwszy, naprawdę pierwszy raz w życiu ktoś obcy wykazał ciekawość jego życiem. Tym kim był, ale nie zawodowo, lecz prywatnie. I to jeszcze tym kimś był jeszcze smarkacz. Całkiem obiecujący materiał na bohatera, a przynajmniej w oczach diabła. 

- Ach, niech będzie. Ale wolę raczej odpowiadać na pytania, aniżeli gadać nonstop o sobie. - powiedział. Zrób mi przesłuchanie. 

- Dobra. To na początek chcę wiedzieć, jak się nazywasz. 

- Tego powiedzieć nie mogę. To jedna z kluczowych zasad mojej roboty. Dopóki się jej trzymam, ograniczam szanse rozpracowania. 

- Boisz się.

- Jak każdy.

- Nawet jeśli, to sam powiedziałeś, że jesteśmy sami w akademiku. Nikt nigdy się nie dowie...

- Nigdy nie mów nigdy, chłopcze. - mruknął nieco ponuro.

- To jak Ci mam mówić? Te wasze durne zgadywanki w zeszycie nijak nie pomagają.

- Mów mi jak chcesz. 

- Chce Ci mówić po nazwisku, tak jak do każdego normalnego człowieka, cholera!

Przeklęty dzieciak znowu to zrobił, znowu go zaskoczył. Pozytywnie. I tym samym poruszył serce, które zabiło mocniej. Ktoś obcy postrzegał w nim normalnego człowieka. Spełnił jego najskrytsze marzenie. Szkoda tylko, że mówił tak dlatego, że nie widział prawdziwego oblicza. Bo nikt, kto widział go bez tych szmat i maski nie powiedziałby o nim w ten sposób. Był diabłem, odstraszającym innych potworem. Żył z śmierci i tragedii ludzkiej. Popełnił tyle błędów. Zabił brata. Dlaczego więc miałby bać się o swoje życie, skoro nie miało ono dla niego takiego znaczenia? Przecież widział w sobie tylko zło. Z resztą nie tylko on. Ale Bakugou...

- Nakamura Gentarou. 

Zaryzykował. Wyjawił niekompetentnemu, obcemu sobie nastolatkowi najważniejszą tajemnicę. Zrobił to tak zwyczajnie, od tak. I to nie dlatego, że chciał, żeby się odczepił, ale dlatego, że tak podpowiadało mu serce i intuicja. A to właśnie one niejednokrotnie wyciągały z tarapatów jego i przyjaciół. 

- Nakamura Gentarou - powtórzył chłopak, po czym parsknął śmiechem - Debilnie to brzmi!

- Ja przynajmniej nie piszę swojego imienia jak matka, maminsynku. 

- Goń się, pierdzielu! - krzyknął - Dobra, teraz chcę wiedzieć, ile masz lat. Muszę wiedzieć, czy nie gadam z jakimś starym dziadem, który mógłby mi umrzeć na zawał. 

- Przy tobie sam Endeavour zszedłby na zawał. - zakpił mężczyzna - Ale jak już musisz wiedzieć, mam prawie trzydzieści dwa. 

Potem stało się coś, czego prawdopodobnie żaden inny człowiek wcześniej nie doświadczył. Ani państwo Bakugou, ani inni nauczyciele, ani nawet jego przyjaciele. Bez żadnego ostrzeżenia, zupełnie bez słowa Katsuki oparł głowę o jego ramię i tak zastygł. Mefisto zupełnie tego nie rozumiał, kompletnie go to skołowało. Bakugou Katsuki, najbardziej porywczy, wulgarny, agresywny, kłótliwy uczeń, który mógłby zabić jedną ręką, a nawet pstryknięciem palcami, od tak po kilku minutach rozmowy oparł się o niego. Tak po prostu. Niesamowicie dziwne i niezrozumiałe było to uczucie, gdy mały ciężar i gęste, sterczące na wszystkie strony włosy spoczęły na jego solidnym ramieniu. Takie małe, dopiero poznające życie stworzenie zbliżyło się do niego, człowieka igrającego ze śmiercią. Do diabła. 

- Masz rodzinę? - zapytał nagle chłopak.

Od razu oderwał się od myśli i wrócił do rzeczywistości. Katsuki wkraczał w niebezpieczne rejony jego wspomnień i życia. W ciemne zakamarki pamięci. Przypominał o czymś, o czym starał się zapomnieć, ale nie potrafił, bo Hex skutecznie mu to uniemożliwiał. 

- Mam...brata. Młodszego brata. Żyjemy sami, od kiedy skończyłem dwanaście lat. Albo mniej? Nie pamiętam, dawno to było...

- Dlaczego? Rodzice umarli? Cholernie plączesz się gadając.

No i padło pytanie, którego Gentarou wolał nie usłyszeć. Ale usłyszał i momentalnie zrobiło mu się słabo. W gardle poczuł nieprzyjemną suchość, jakby nie pił od wielu, a ciało przeszedł porządny dreszcz strachu. Ogon zaczął nerwowo sunąć po materacu, raz po raz uderzając w pościel. Uderzenie gorąca i nagłe pocenie się tylko pogorszyło jego samopoczucie. Przy żadnej sekcji nie czuł się tak źle, jak przy rozmowie z tym chłopakiem. Ale czego bohaterowie nie robili dla ludzi potrzebujących pomocy? A Katsuki zdecydowanie jej potrzebował. Mefisto musiał zacisnąć zęby i kontynuować rozmowę. Chciał jego zaufania. Chciał mu pomóc. 

Wziął głęboki oddech.

- Nie, nie umarli. - odparł w końcu - Nasza matka była...no...powiedzmy bardzo rozrywkowa. Podobno uciekła z domu gdy była mniej więcej w twoim wieku. Żyła z dnia na dzień, bez groszy przy duszy, kumplując się z jakimiś lewymi typkami. Nawet nie wiem gdzie mieszkała, pewnie w jakiejś spelunie, albo na śmietniku. Nie ważne. No więc nasza matka zwiała z domu, bo lubowała się w środkach odurzających. 

- Brała narkotyki? 

- Nie, kuźwa, klej wdychała. - warknął. W efekcie Katsuki zabrał głowę z jego ramienia i odsunął się kawałek. Mefisto poczuł się ostatni debil. Tak dobrze szło mu z Bakugou, a przez swoją głupotę i nieprofesjonalizm zaprzepaścił szansę na zyskanie zaufania. - Wybacz młody, beznadziejny ze mnie psycholog. Słabo idzie mi z żywymi, dlatego zwykle pracuje z trupami. Ale wracając, to tak, nasza matka ćpała i to podobno dość solidnie. I była otwarta na nowe znajomości, szczególnie z ludźmi, którzy zawsze mieli proszki. Dlatego zapewne nie zaskoczy Cię informacja, że ja i mój brat nie mamy wspólnego ojca. Oczywiście byliśmy pamiątkami po jednorazowych spotkaniach nocnych.

- Mów po ludzku, że wpadka. Nie mam pięciu lat!

- Specjalnie mówiłem okrężną drogą. Nie lubię słowa ,,Wpadka".

- Dobra, dobra, wybacz, cepie. Co było dalej? Gdzie mieszkaliście?

- Powoli, po kolei, bo się pogubisz i będziesz pytał o więcej. A tego nie chcę. Podsumowując początek, nasza matka ziała z domu i pogrążyła się jakże żałosnym świecie narkomanii. Oczywiście fakt, że w jej ciele coś się tworzyło nie przeszkadzał jej w braniu. Ale pewnego dnia policja znalazła ich i złapała. Tylko nie ją, bo była w ciąży. Tak więc zabrali ją do przytułku, gdzie się urodziłem.

- I co? Zmieniła się?

Katsuki trafił w punkt. W samo serce.

- Tak, na gorsze. - westchnął, a głos mu drżał - Po tylu latach brania syfu i halucynacjach jej koszmary stały się jawą. Urodziłem się razem z darem. Znienawidziła mnie, gdy tylko zacząłem płakać. Ale w sumie się nie dziwię, w końcu wyglądam...nieprzyjemnie. Z tego powodu odtrąciła mnie. Ale nadal była na mnie skazana, w końcu dzielilismy jeden pokój. Kilka lat później urodził się mój brat, owoc jednej z jej nocnych ucieczek z przytułku. Dla odmiany on wyglądał normalnie. I była bardzo cichy, jak na dziecko. Nie powiedziałbym, że go kochała, ale przynajmiej akceptowała. W przeciwieństwie do mnie. Ale o niego też jakoś specjalnie nie dbała. Wolała siedzieć, gapić sięw telewizor i udawać, że nadal chciało jej się żyć. Ale im dłużej byliśmy ze sobą, tym bardziej jej odbijało. Problem w tym, że wtedy tego jeszcze tego nie widziałem. Zrozumiałem to dopiero, gdy...posunęła sie za daleko. O wiele za daleko.

- To znaczy?

Sam Gentarou w zasadzie nie wiedział, co tak naprawdę to o oznaczało. 

- Widzisz Katsuki, człowiek żyjący w ciągłym strachu powoli traci rozum i staje się niebezpieczny. A dzieje się to tak długo, że niczego nie widać, dopóki nie pęknie. Po moim urodzeniu nasza matka bała się każdego dnia. Dzień w dzień, noc w noc musiała patrzeć na coś, co przerażalo ją do szpiku kości. Cztery lata po narodzinach mojego brata, postanowiła rozprawić się ze swoim strachem. A byłem nim ja. 

- I co zrobiła?

- W zasadzie mogę się jedynie domyślać, jak to naprawdę było. Pamiętam, że w trakcie jedzenia kolacji zniknęła gdzieś na chwilkę. Nie było jej może pięć minut, ale to wystarczyło. Potem wróciliśmy do naszego pokoju i poszliśmy spać. Moje łóżku znajdowało się w rogu pod ścianą, mojego brata przy oknie, a mamy pośrodku. Pamiętam, jak brat obudził się w nocy i poprosił mnie, żebyśmy zamienili się miejscami, bo tej nocy była pełnia i nie mógł zasnąć przez światło. Zamieniliśmy się. Mama wtedy spała. My też poszliśmy. Potem...Potem nawet nie wiem co dokładnie się stało. Nie wiem, kiedy się obudziłem, ale wtedy było już po wszystkim. Stała na moim bratem z nożem kuchennym. Było jeszcze ciemno i nie domyślałem się wtedy, co spływało jej po ręce i nożu. Panowała zupełna cisza, słyszałem jak ciężko oddychała. Ale brata nie słyszałem wcale. 

- Ona go...

- Zabiła. Zadźgała mojego małego braciszka, gdy spał. Z zimną krwią zabiła kogoś tak bezbronnego. Bezduszny potwór. Ale z mojego punktu widzenia to nie było najgorsza rzecz. Najgorsze dla mnie było to, że zabiła go przez pomyłkę, bo myślała, że to ja tam spałem. Przeze mnie zginął Yuurei. To mnie nie kochała i to mnie chciała się pozbyć, a nie jego. On był bez winy. Gdy zorientowałem się co się stało, film mi się urwał. A potem się ocknąłem, z zaciśniętym ogonem na szyi matki. Leżała już na ziemi, blada i sztywna. A na koniec przyjechała policja i wszyscy żyli długo i szczęśliwie, bo okazało się, że quirk mojego brata mogło przebudzić się w momencie jego śmierci! Ta-da! Koniec.

Milczący Bakugou ponuro przyglądał się, jak mężczyzna nerwowo pocierał zakryte rękawiczkami dłonie. Chyba pierwszy raz w życiu zrobiło mu się kogoś żal. Zostać odtrąconym przez kogoś tak bliskiego, być świadkiem najokrutniejszej zbrodni i jeszcze brać za to odpowiedzialność mimo, że nic złego się nie uczyniło. To ostatnie było mu doskonale znane, dlatego też rozumiał, jak bardzo cierpiał. 

- Rany, serio miał Pan przesrane w życiu! - wypalił nagle chłopak, na co jego rozmówca zareagował cichym warknięciem. - Ale ma Pan szczęście, ja się nie boję jakiegoś zakopleksionego starego dziada. Nie ważne, co tam Pan skrywa pod tą kupą szmat, na mnie to nie zadziała. 

- Taa? Niby jak? To mój dar.

- Dar nie określa tego, kim się jest, ani kim można się stać. My to robimy. Własnymi rękami, podjętymi przez nas decyzjami. Czynami. Pan nie może być straszny, bo straszni ludzie robią straszne rzeczy. A Pan jest bohaterem.

To były ostatnie słowa, które Mefisto usłyszał tamtego wieczoru od Bakugou. Magiczne i wyjątkowe słowa, które podziałały lepiej, niż wszystko, co w ciągu życia próbował. Były lepsze od leków, terapii i innych psychologów. Dlaczego? Bo były to szczere, proste słowa od kogoś, kto nie zwykł mówić miłych słów. 

Po wyjściu z akademików, Gentarou udał się na spacer po parku miejskim. Po cywilnemu, ale ubrany inaczej niż zwykle. Płaszcz zmienił na bluzę z kapturem, którego jednak nie założył. Nie krył już twarzy, rogów, czy ogona. Przemierzając pogrążony w ciemności park uświadomił sobie, że w rzeczywistości to nie on był terapeutą podczas rozmowy. Rolę obróciły się, a on nawet tego nie zauważył. 

W ten sposób Gentarou Nakamura zaczął swoją drogę na szczyt Skytree. A jeśli chodziło o cuda, to tak, zdarzył się. Poprzysiągł sobie chronić Bakugou i otoczyć specjalnym nadzorem. Bo to właśnie był jego cud, o który należało walczyć. O jego zaufanie, zadziorny uśmiech i przyszłość, której inni mu nie wróżyli. Jego cud, Bakugou Katsuki. Uczeń samego diabła.

______________________________________________________________________

Zaczynamy maratonik. Miało być 3 w jednym dniu, jednakże mój komp postanowił się zepsuć i nie idzie tego zrobić. Ale wracamy jutro. Będzie piękna pani, flirty i pierwsze uczucia! Do jutra, Plus Ultra!

I może kogoś ukatrupie w tej historii...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro