Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 004 „Skok w przeszłość"


„Im więcej poznaje świat, tym mniej mi się podoba,

A każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu o ludzkiej

Niestałości i o tym jak mało można ufać

Pozorom cnoty, czy rozumu"

- Jane Austen.

Kroniki autorskie 005:

Hej półperełki!

Witam w kojonym rozdziale „Efektu motyla". Za oknem wciąż trwają wakacje, kiedy pisze ten rozdział. Jest właśnie sierpień i sezon trwa na dobre. Ja skończyłam oglądać szósty sezon Arrowa, więc jestem trochę w tyle. Ostatnio oglądałam również nowego Spidermana, który mnie zachwycił i myślę o historii Marvela, ale w przyszłości. Tymczasem zapraszam do czytania kolejnego rozdziału.

*~*~*

-Jesteś pewien, że podjąłeś właściwą decyzję?

Evans niechętnie spoglądała w stronę Marcusa Flinta. Ten mężczyzna niepokoił ją, chociaż po części jemu zawdzięczała swoją pozycje. Kimkolwiek był odnalazł ją, kiedy żyła w biedzie po śmierci męża. Nie miała praktycznie nic. Pokazał kto odpowiada za wszystkie nieszczęścia. Obiecał zemstę. Do tej pory wszystko świetnie się układało. Jednak chciałaby poznać motywy tego człowieka. Dlaczego jej pomagał? Chciałaby poznać jego motywy. Zrozumieć czym się kierował. Nie zdziwiło ją, że Oliver Quenn miał wielu wrogów. Prędzej, czy później dostał to na co zasłużył. Przyjemnie było oglądać martwe ciało mężczyzny oraz kobiety. Czuła wówczas przyjemną satysfakcje. Swoją nienawiścią zaraziła również syna. Harper miał ile? Dokładnie rok. Później cierpiała głód. Nie miała nikogo, kto by jej pomógł aż przybył on. Marcus Flint i jego pieniądze. Zadbał o wszystko. Każdy szczegół nowego życia aż została burmistrzem. Nie sądziła, że jest to możliwe. Nie miała nic. Tymczasem bardzo powoli pięła się po szczeblach kariery. Na tym jednak Flint nie zamierzał poprzestać. – W końcu zniszczyłeś rodzinę Quenna. Co ci da skok w przeszłość? A jeśli zdołają coś zmienić? Ostatecznie nasz plan może ulec zmianie.

- Twemu bezpieczeństwu nic nie zagrozi ... - powiedział stanowczo. – Twój mąż zginął nim Avery przyszła na świat. Przeniesiemy ich dokładnie w momencie, gdy Felicity będzie w początkach ciąży. Kiedy miastem rządził Diaz. To będzie odpowiedni moment.

- Dlaczego właśnie wtedy? – zapytała nic nie rozumiejąc. – Przecież nic się nie zaczęło? Czemu właśnie ten okres? Co nam da ta zmiana? Przecież niewiele zmienią w tym okresie. Ostatecznie Diaz został pokonany. A ty nie masz nic wspólnego z Diazem.

- Mylisz się .... – pokręcił głową zdecydowanie. Z uwagą spojrzał na stworzoną przez siebie maszynę. Nim Flash zniknął udało mu się zdobyć odrobinę materii, która dawała mu moc. Ona miała też możliwość podróżowania w czasie. Niestety sam bez odpowiedniego DNA nie mógł tego zrobić. Jeśli chciał wszystko zapoczątkować musiał działać właśnie w tym czasie. Nie mógł jej powiedzieć dlaczego. Sam musiał do tego dojść. Podróże w czasie są dość skomplikowaną terminologią. Jednak właśnie wtedy rozpoczęła się jego historia. Był tym kim był i o dziwo zawdzięczał to właśnie sobie. Avery oraz jej paczka będą zajęci poszukiwaniami widma. On w tym czasie zdobędzie wszystko na czym mu zależało. Później krok po kroku zaplanuje zemstę. Nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie. Zaplanował dokładnie każdy szczegół. – Widzisz ja czekałem na zemstę dużo dłużej niż ty. Stworzyłem każdy jej szczegół. Nic nie może pójść nie tak. Te dzieciaki nie należą do zbyt inteligentnych. Uwierzą we wszystko co da im nadzieję. Po za tym nasza droga Avery zobaczy ojca. Taka mała niespodzianka przed śmiercią.

- Więc zamierzasz zabić Olivera nim osiągniesz swój plan? – Ten mężczyzna coraz bardziej ją intrygował. Zaczynała też wątpić w szczerość jego poczynań. Czy nie popełniła błędu pomagając mu. Ostatecznie osiągnęła zemstę. Jednak ten mężczyzna planował coś jeszcze. Coś, czego najwyraźniej nie mówił. Już miała coś powiedzieć, gdy poczuła ostrze strzały, przebijające jej serce. Upadła na podłogę. Zaskoczony Marcus odwrócił głowę. Zobaczył przed sobą ostatnią osobę, którą mógłby ujrzeć.

- Ty? – pokręcił głową z niedowierzaniem patrząc na mężczyznę przed sobą. – To niemożliwe. Nie żyjesz. Umarłeś.

- Tak samo jak ty, ale najwyraźniej żyje i miałem więcej szczęścia .... – uśmiechnął się wyraźnie zadowolony. – Wykonałeś kawałek dobrej roboty. Napracowałeś się, ale koniec końców uśmierciłeś Łucznika. Nikomu z nas do tej pory się nie udało. Jednak ta przyszłość musi zostać zniszczona. Przykro mi bardzo. Wykazałeś się dużą pomysłowością. Ja wykażę się dużo większą. Ułatwiłeś mi tylko zadanie tworząc portal do przeszłości. Mam zamiar go wykorzystać za wszelką cenę. Koniec końców każdą rzeczywistość można zmienić. Ja odrobinę zmienię twoją.

- Kiedy mnie zabijesz twój plan się nie powiedzie ... - pokręcił głową Marcus. – To ja uknułem cały plan. Uwięzienie Quennów również jest moją zasługą. Zmienisz całą przyszłość. Być może ich uratujesz. Chcesz tego?

- Naprawdę tak myślisz? – spytał kręcąc głową. – Ja byłem twoim zleceniodawcą. Ja płaciłam za każdą usługę. Mam największe prawo by nienawidzić Olivera Quinna niż wy wszyscy razem wzięci. Tak niewiele brakowało bym go zniszczył całego. Nie dopuszczę do tego, by ktokolwiek stanął mi na drodze. Zwłaszcza ktoś taki nieudolny.

- Avery nie jest głupia .... – Marcus nerwowo przełknął ślinę. Chciał pokazać, że jest przydatny. Nie miał pojęcia, że ktoś nim manipulował. Zemsta to ostra zawodniczka. Zamierzał walczyć do samego końca. Wiedział jednak z kim ma do czynienia. Musiał zachować wszelką ostrożność. – Nie zaufa ci. Z pewnością prześledziła historię ojca. Będzie wiedziała kim jesteś.

- Och naturalnie .... – Mężczyzna po drugiej stronie nie wykazał zaniepokojenia. – Zdaje sobie sprawę iż to może zaszkodzić, jednak odrobina magii może zdziałać wiele .... – mówiąc to zrobił ruch ręką. Czarny kryształ na szyi mężczyzny zabłysł zmieniając jego profil. Tuż obok stał drugi Marcus Flint. Nie mógł uwierzyć w to co widzi.

- To niemożliwe ... - wyszeptał z oszołomieniem. – Nie miałeś takiej mocy....

- Ostatnim razem nie, dlatego ciężko mi było walczyć z Quinnem – przyznał szczerze. – Teraz wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej. Dzięki tej magii łatwo zwabiłem rodzinę na moją wyspę. Sądziłem iż będzie cała piątka. Tak naprawdę zależało mi tylko na tym szczeniaku, ale pozwoliłem jej żyć. Te siedemnaście lat niezmąconego szczęścia to wszystko co może ode mnie otrzymać.

- Nienawidzisz jej bardziej od Quinna .... – zauważył ostrożnie Marcus. Chciał więcej odpowiedzi. Potrzebował odrobiny czasu. Nie miał konkretnego planu. Po prostu chciał odłożyć wyrok. Jednak przeciwnik rozpoznał metody mężczyzny. Uniósł rękę. Jeden ruch, by prawdziwy Marcus z jękiem wylądował na ścianie. Jęknął czując ból, który rozpływał się po jej ciele. Czuł, że długo nie przetrwa. Nadchodził koniec. Rzeczywistość bywała okrutną domeną.

- Przyszłość bywa bardzo niesprawiedliwa dla nas obu, panie Flint ... - odpowiedział cicho. – Wielka szkoda iż nie będzie miał pan okazji zobaczyć mojego sukcesu. Zbyt długo czekałem na ten moment. Żegna przyjacielu. Twoja pomoc okazała się aż zanadto przydatna ....

Marcus jęknął i wydał ostatnie tchnienie. Tajemniczy nieznajomy rozwalił go od środka. Westchnął zobaczywszy dwa ciała. Drgnął, gdy drzwi do pomieszczenia lekko się otworzyły. Odetchnął widząc swoją partnerkę. To ona go odnalazła.

- Nie zaczekałeś na mnie .... – rzuciła oskarżycielsko odchylając swoje jasne włosy. – Jesteś gotowy do zemsty?

- Bardziej nie będę. Zniszczymy przeszłość i przyszłość. Po tym nic już nie stanie nam na przeszkodzie ....

*~*~*

-Mam złe przeczucie ....

Powiedziałam ściszonym głosem, gdy nocą przemierzaliśmy ulicę. Panował względny spokój. Nikt nie zwracał uwagę na grupkę niezwykłych dzieciaków. Co prawda Nora wszystko mi dokładnie wyjaśniła miałam spore obawy. Ostatecznie Marcus Flint był obcym mężczyzną. Mógł nas okłamywać. Jednak Nora była również zdeterminowana. Rozumiałam ją. Chciała odzyskać ojca. Ja chciałam uratować rodzinę. Dzięki nam Thea może nigdy nie umrze, a Will zostanie szczęśliwym chłopakiem. Wiele zależało od nas.

- Ja również ... - poparcie Robina mocno mnie zaskoczyło. Zawsze miewał odmienne zdanie do mojego. W ogóle ostatnio dziwnie się zachowywał. Zupełnie inaczej. Kompletnie nie rozumiałam czasami tego faceta. – Jednak musimy być razem. Cokolwiek przyniesie przyszłość tylko sobie możemy naprawdę ufać.

- To prawda! – poparła go Crystal. – Matka zawsze mówiła, że najważniejsza jest rodzina. Dziwne słowa, zwłaszcza iż nigdy nie mówiła o moim ojcu. Chciałabym kiedyś poznać prawdę.

- Może będziesz miała okazje ... - zauważyłam cicho. Rozumiałam pragnienie Crystal. Podobnie jak Robina odzyskanie matki. Nasi rodzice i ich kłamstwa. Każdy miał coś do ukrycia. Teraz mieliśmy szansę by poskładać porozrzucane odłamki szkła. Nie byłam tylko pewna, czy byliśmy na to gotowi.

- Avery mogę poprosić cię na chwilkę? – zapytał w pewnym momencie Robin. Poczułam jak mocniej zabiło mi serce, gdy chwycił mnie za rękę. Poczułam jak moje serce mocniej zabiło. Cholernie nie rozumiałam tych uczuć i drażniły mnie. Żałowałam, że był tu z nami. To miała być nasza kobieca misja. Mężczyźni zawsze musieli się we wszystko wtrącić.

- Czego chcesz? – spytałam niezbyt sympatycznie.

Robin uśmiechnął się cierpko. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął małe pudełeczko. Wzięłam je niezbyt ufnie. W moim spojrzeniu czaiła się niepewność.

- Gdybyśmy nie podołali, a ty byś wróciła otwórz je ... - poprosił cicho. – Tam będzie wszystko wyjaśnione. Mam nadzieję że kiedyś wybaczysz mi moje zachowanie. Będziesz wiedziała jak je otworzyć. Jesteś wystarczająco bystra.

Robin Diggle mnie przepraszał? Wytrzeszczyłam zaskoczona oczy. Sytuacja bywała naprawdę poważna. Skinęłam głową i schowałam je do kieszeni. Przez chwilę Robin spoglądał na mnie tajemniczo po czym oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy za resztą. Nora weszła jako pierwsza. A my za nią. Budynek Flinta zrobił na mnie wrażenie. Wcześniej odrobiłam lekcje na jego temat. Był najmłodszym milionerem w historii, który sam zarobił majątek. W dodatku prawdziwy geniusz. Dzisiaj niewiele jest takich ludzi. Musiałam przyznać niechętnie iż go podziwiałam.

- Przyprowadziłaś drużynę? – zauważył do Nory, gdy tylko przekroczyliśmy próg laboratorium. Kątem oka spojrzałam w stronę laborantki. Spoglądała na nas wyraźnie zainteresowana.

- kto to jest? – spytałam odważnie spoglądając na dziewczynę. Wydawała mi się podejrzana. Nie wiedziałam skąd te dziwne uczucia. Chyba zaczynałam wariować.

- Moja partnerka i przyjaciółka .... – wyjaśnił Marcus. Trochę mnie zdziwił. Tajemnicza kobieta wyglądała na nieco starszą, ale nic nie mówiłam. Są różne dziwactwa. – Aria Smith.

Już wtedy powinno mnie zaalarmować nazwisko. Smith używa się głównie wtedy, gdy coś chce się ukryć. Czy ona mogła mieć? Pokręciłam głową. Wspólnie podeszliśmy do specjalnego urządzenia z którego wydobywało się dziwne światło. Niepokój mocno ścisnął mój żołądek. Próbowałam opanować drżenie.

- Kiedy dotkniemy tych kryształów nie będzie już odwrotu ... - powiedział cichym głosem. Robin odruchowo wziął mnie za rękę. Nie puściłam. Ścisnęłam go mocniej chcąc dodać sobie otuchy. Nigdy jeszcze nie byłam tak bardzo przerażona jak w tym momencie. Jednak nie mogliśmy się poddać. Skoro zabrnęliśmy tak daleko mogliśmy pójść dalej. Wierzyłam w naszą misje. Wiele zależało od tego jak damy radę. – Twoi rodzice zaginęli, gdy miałaś pięć lat. Do tych czasów właśnie się cofniemy. Na kilka miesięcy przed. Powinno wystarczyć. Musimy jednak bardzo uważać. Każdy fałszywy ruch może zmienić naszą przyszłość. Lepiej pewnych rzeczy nie ryzykować. Rozumiecie wszyscy?

- Tak! - przytaknęliśmy zgodnie. Aria nacisnęła guzik. Ledwie dotknęła przycisk, a rozbłysły światła. Zatrzęsło pomieszczeniem. Miałam wrażenie, że cały świat zawirował.

- Teraz ty, Noro .... – spojrzał w stronę dziewczyny. – Być może zdążysz odkryć co się stało z twoim ojcem naprawdę. Każdemu z nas przyda się taka wycieczka.

- W porządku ... - skinęła głową podchodząc bliżej. W jej spojrzeniu wyczuwałam strach, ale i podniecenie. Pragnęła odzyskać skradzioną przez matkę moc. Nigdy jej nie wybaczyła. Wręcz przeciwnie. Teraz zamierzała wszystko odzyskać. To co straciła. Wzięła jeden z luźnych kryształów. Poczuła wibrującą od niego moc prędkości. Głęboki oddech i wbiła sobie kryształ prosto w serce. Jęknęła z bólem. Zaparło jej dech. Widziałam grę uczuć jaka malowała się na twarzy. Współczułam jej szczerze. Jednak po chwili zniknęła. Zrobiła kółko zostawiając po sobie czerwone smugi błyskawicy. Nie mogłam w to uwierzyć. Odzyskała moc. Udało jej się.

- Teraz uruchom wrota czasu! – rozkazał Marcus. Trochę zajęło to Norze nim opanowała prędkość światła. Była w tym dobra. Miała naturalny dar. Działała naprawdę szybko. Poczułam ból głowy i mdłości. Nie wiedziałam jak dużo minęło czasu nim przestaliśmy wirować. Ból w klatce piersiowej powoli ustępował. Z hukiem wylądowaliśmy na ziemi. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Chyba nawet podczas choroby nie czułam się tak okropnie. Nie miałam jednak czasu, by uspokoić drżenie i ból ciała. Wróg zaatakował znienacka. Sami go tu sprowadziliśmy.

- Jesteście bardziej naiwni niż myślałem ... - zaskakujący głos należący do Marcusa. Jednak teraz zamiast niego stał ktoś zupełnie inny. Jess go kojarzyła dobrze. Wiedziała kim był, chociaż powinien nie żyć. Jeden z największych wrogów należących do grona jej ojca. A oni mu zaufali. Adrian Chase. Oszukał ich wszystkich.

- To niemożliwe ... - Najbardziej zrozpaczona była Nora. Ona ich tu sprowadziła. Popełniła największy błąd swojego życia.

- Witaj słońce... - odparł wyraźnie ucieszony, że go rozpoznała. – Później porozmawiamy. Tymczasem życzę słodkich snów ....

*~*~*

(gdzieś na wyspach Wielkiej Brytanii ok.20 lat temu)

Długo dryfował na wyspach oceanu nim został uratowany.

Po tym co zrobił, był przekonany, że umarł. W końcu strzelił sobie w głowę. Nikt normalny nie przeżyłby takiego wybiegu. On jednak miał wielkie szczęście. Ktoś go odnalazł. Wyciągnął z wraku statku. Nie umiał powiedzieć ile czasu trwała przy nim operacja i kto mu pomagał. Odkrył to dopiero kilka dni później, kiedy po raz pierwszy otworzył oczy. Czuł wszędzie ból. Zupełnie jakby jego mózg miał eksplodować. Jednak żył. Ktoś nad nim czuwał. Pomagał mu. Długo był rośliną. Mięśnie nóg oraz ramion odmawiały posłuszeństwa. Wiedział, że długo tak nie pociągnie. Nie chciał zostać uratowany, po to by być roślinką. Kiedy już tracił wszelką nadzieję wówczas przyszedł ktoś niespodziewanie z propozycją. Kobieta. Nigdy wcześniej jej nie widział. Niezwykle piękna i zmysłowa. Jedyne co mogłoby ją odstraszać, to przepaska na oku. Podejrzewał, że nie nosiła jej przypadkiem. Może później, gdy zostaną sobie przedstawieni ją zapyta. Zaintrygowała go, a rzadko kiedy tak się działo. Przez mgłę wróciły wspomnienia żony. Cholerny Quenn. Musiał ją zabić, a całkiem lubił jej towarzystwo. Quenn odebrał mu tak wiele. On jednak zadbał, by tamten stracił jeszcze więcej. Łącznie z matką małego Williama.

- Twoja zemsta nie wyszła jak chciałeś ... - drgnął, gdy usłyszał współczujące słowa z ust pięknej kobiety. – Quinn jest górą jak zawsze. Idealny synuś mamusi. Podobnie jak idealna córeczka.

- Nienawidzisz go! – zauważył cicho. Skinęła głową. Jakoś ten fakt go nie zdziwił. Quenn był typem, który przyciągał więcej wrogów niż przyjaciół.

- Nim opowiem ci moją historię, musze najpierw doprowadzić cię do formy ... - powiedziała cicho. – Dawno temu ukradłam ze StarLabs coś, co pomogło stworzyć metaludzi. Z pewnością o nich słyszałeś. Mój naukowiec stworzył z tego pewien wzór, który wykorzystany może pomóc również tobie. Odzyskasz pełnie sił i nie tylko. Zostaniesz...

- Dziwadłem ... - zauważył ponuro. Z drugiej jednak strony taka propozycja mu pasowała. Mógł dość sporo zyskać. Dopasować się. Od niego tylko zależało kim będzie. Dostanie nowe życie. Kolejną szanse, by móc dokonać zemsty. A ta kobieta idealnie mu pasowała. Na twarzy mężczyzny zabłysł uśmiech. – Masz racje. Chcę tego.

Ledwie wypowiedział te słowa, a znalazł się w laboratorium. Podłączony do wielu rurek. Coś mu podali. Znów zapadł w sen. Przez chwilę znów był w przeszłości. Bolesnej i ponurej. Kiedy ponownie otworzył czuł się zupełnie inaczej. Ciało nie przeszywał ból. Wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby był nowonarodzony. Ta wiedza oraz otrzymana moc dawała mu niesamowitą siłę. Stojąc przed lustrem oglądał swoją pokiereszowaną twarz. Kiedyś był o wiele bardziej przystojniejszy. Teraz stracił swój blask. Zapragnął być kimś innym. Myślał tak intensywnie, że ku jego zaskoczeniu twarz zaczęła zmieniać wygląd. Nabrała dawnych kształtów. Nie mógł w to uwierzyć.

- To moja moc? – zapytał, gdy wybawicielka przyszła go odwiedzić. – Mogę zmieniać swój kształt? Przybierać dowolny wygląd? Jak może mi to pomóc?

- Widzisz zło przybiera różne kolory – zaczęła mu wyjaśniać łagodnym głosem. – W ten sposób oszukasz innych, a mi bardzo na tym zależy. Możemy dostać się do środka i otworzyć wiele przejść. Myślę, że w ten sposób wspólnie osiągniemy dany cel.

- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Quinna? – Nie krył swojej ciekawości. Lubił znać motywy ludzi z którymi miał w przyszłości pracować. Nigdy nie wiadomo co kryło się za takimi osobami. – Coś ci zrobił?

- Cóż urodził się .... – westchnęła ściszonym głosem. – Dla mnie nie było miejsca w tej rodzinie. Mój ojciec stracił głowę dla mojej matki. Zabawił się z nią. Nie ukrywał tego romansu. Jednak nie chciał żadnego dziecka. Kazał mojej matce usunąć ciążę. Dał jej nawet pieniądze. Coś znajomego, prawda?

Chase przytaknął. Tak niegdyś postąpiła matka Quinna w stosunku do Williama. A więc tak. Ta tajemnicza nieznajoma jest siostrą Quinna i Thei. Trochę go tym zaskoczyła. Miał zamiar wykorzystać tę informacje. Jeśli tylko zdoła odpowiednio rozdać karty. Nie mógł dopuścić, by kobieta zgarnęła wszystkie atuty. On również coś chciał po za zemstą.

- Quinn długo nie będzie cieszył się zwycięstwem ... - powiedział uśmiechając się pod nosem Chase. W ręku trzymał drinka, którego sobie nalał. Lubił alkohol dobrego gatunku. Najwyraźniej ta kobieta również.

- Nie tylko on ... - postanowiła mu zaufać. Jeśli zamierzali współpracować ze sobą zaufanie to jest podstawa ich wspólnych planów. – Widzisz nie pochodzę z tych czasów. Moje alterego gdzieś żyje w tym świecie, ale nie dbam o to. W końcu nadejdzie moment, gdy znajdę się w tym miejscu. Podróżuje w czasie już od bardzo dawna. Znalazłam złoty środek. Wychowano mnie w domu dziecka. Moja matka umarła, gdy miałam pięć lat. Ojciec w ogóle nie dbał o to, czy żyje. Gdy odkryłam kim jest narodziła się we mnie nienawiść. Jakiś czas później odkryłam kim jest. Rozpoczęłam działalność przestępczą, gdzie założyłam pewną organizacje. Rozprowadzaliśmy narkotyki, ściągaliśmy haracze. Wszystko po to, by pokazać, kto rządzi w tym mieście. Jednak pojawiła się ona. Avery Quenn. Przejęła rolę swojego ojca i została Mścicielką. Pokonała mnie i upokorzyła. Tego nie mogłam darować. Ostatkiem sił znów się przeniosłam. Ułożyłam nowy plan zemsty, gdyż Avery pokonywała mnie za każdym razem. Ma w sobie moc.

- Ile właściwie masz lat? – zainteresował się, słuchając uważnie opowieści. Wzbudzała w nim respekt oraz szacunek. Miała w sobie ogień i pasje nienawiści. Te same uczucia jakie sam odczuwał. Połączyła ich wspólna nienawiść.

- Widzisz podróże w czasie to dość zawiła sprawa. Pierwotnie jestem starsza od Olivera o całe dwa lata. Jednak w obecnym stanie mam dużo więcej lat. Dzięki podróżom udało mi się zachować młody wygląd. To może zmylić niemal każdego. Jednak kiedy trafimy w odpowiedni okres musimy zadbać o moją osobę. Wiem, że wtedy bardzo chciałam zniszczyć szczęście Olivera. Miałam nawet pewien plan. Jednak ktoś mi przeszkodził. Nigdy nie poznałam jego tożsamości. Teraz to rozumiem. Nawet bardziej wyraźnie. Uprowadzimy mnie. Dopilnujemy, by nie przeszkodziła w planie. Być może wówczas moje życie będzie wyglądało zupełnie inaczej. Obecnie naszym głównym celem jest Felicity Quenn. Olivera zostawimy sobie na deser. Dopilnuje, by cierpiał bardzo. Wówczas Avery Quenn nigdy się nie narodzi. I nic mnie nie powstrzyma przed ostatecznym zwycięstwem.

Na twarzy kobiety pojawił się przenikliwy uśmiech. Była pewna swojego sukcesu. Reszta dnia będzie pasmem kolejnych sukcesów. A to miał być dopiero początek.

*~*~*

Bardzo powoli otworzyłam oczy, pozwalając im przywyknąć do bladego światła lampy.

Z pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem. Obraz dochodził bardzo powoli. Żelazna krata, przypominała więzienie. Poczułam ogarniające mdłości. Zostaliśmy porwani oraz oszukani. Byłam tu całkiem sama. Nie wiedziałam, gdzie są moi przyjaciele. Zaklęłam pod nosem. Na mojej szyi wyczułam żelazną obrożę z chipem. Oszukali nas. Marcus Flint kimkolwiek był nigdy nie istniał naprawdę. Wiedziałam dobrze, kto stał za całą sytuacją. Adrian Chase. Myślała, że nie żyje. Sporo czytała o wrogach swojego ojca. Najwyraźniej się pomyliłam. Jęknęłam zła na siebie. Okazałam się być bardziej naiwna niż myślałam. Nie tylko ja. Pomyślałam o przyjaciołach. Byłam tu całkiem sama, więc pozostali zostali uwięzieni gdzie indziej. Lub po prostu nie żyli.

- Robin! Crystal! Nick! Peter! Nora! – krzyczałam imiona moich przyjaciół. Nikt nie odpowiedział. Byłam pewna, że zwariuje w tej ciszy. Nie wiem jak dużo czasu minęło nim ktokolwiek postanowił tu przyjść. Dostrzegłam kobietę. Tę samą, którą myślałam, że jest pomocnicą Marcusa. Wyglądała zupełnie inaczej. Ubrana w elegancką czarną suknie. Szyję zdobił pokaźny złoty łańcuch.

- Kim jesteś? – zapytałam czując, że właśnie ona będzie znała odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Przypominała trochę dawną panią burmistrz. Jej oczy patrzyły na mnie z taką samą nienawiścią. Nie rozumiałam tego w ogóle. Czyżby stała przede mną kolejna osoba z przeszłości ojca?

- Nie będę odpowiadać na zbyt wiele pytań, dziecino ... - powiedziała nie kryjąc swojej pogardy ani wyższości. – Jednak jestem w trakcie wielkiego planu w którym ani ty, ani twoi przyjaciele nie przeszkodzicie mi w żaden sposób. Zostaniecie w moim chwilowym więzieniu. Zostało stworzone dla takich istot jak wy. Zdrajców, ludzi o superzdolnościach, którzy mogliby mi przeszkodzić. Witaj w „Iluzjonie".

Nazwa nie wskazywała na nic dobrego. Wkrótce miałam się przekonać jak bardzo. Tajemnicza kobieta nie odwiedziła mnie więcej. Byłam skazana na samotność i zamartwianie. Jednak ta chwilowa sielanka nie trwała długo. Drzwi do celi ponownie drgnęły i weszło kilku strażników. W rękach mieli paralizatory. Ubrani w czarne kombinezony z zasłoniętymi twarzami. Zmusili, bym klęknęła na ziemi i założyła ręce za głowę. Mimowolnie posłusznie wykonałam rozkaz. Chciałam zachować pełną przytomność umysłu. Pozwoliłam się wyprowadzić. Szliśmy korytarzem, który nieco przypominał te widywane w szpitalu. Nienawidziłam ich. Ogarniały mnie mdłości. Nienawidziłam szpitali z całego serca. Nie wiedziałam skąd ten strach. W pewnym momencie minęliśmy pomieszczenie. Odruchowo spojrzałam w górę i zatrzymałam z trudem tłumiąc krzyk. Zauważyłam podwieszoną do góry nogami i strasznie posiniaczoną Norę. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Ręce dziewczyny zostały skute kajdankami, a na szyi miała podobną co ja obrożę.

- Tak skończysz, gdy będziesz za bardzo kombinować ... - ostrzegł mnie jeden ze strażników, popychając do przodu. Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam wiedzieć jak skończyła reszta. Byłam skazana sama na siebie. Musiałam wymyślić jakiś plan ucieczki. Niestety w tym momencie nie miałam nic w głowie.

Pchnięto kolejne drzwi. Wzdrygnęłam się na widok laboratorium. Po środku był duży stół operacyjny. Nie zabrakło narzędzi, próbek krwi i ludzi w kitlach. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Zmuszono mnie bym położyła się na stół. Ręce i nogi przywiązano mi do niego. nie byłam w stanie się ruszyć.

- Witaj w moim laboratorium, Avery Quinn .... – Ciepły i miękki głos jaki wyłaniał się z ust, stojącego mężczyzny w ogóle nie pasował do całej scenerii. Jako jedyny miał na sobie błękitny fartuch. W ręku trzymał strzykawkę. Nienawidziłam strzykawek. Zastrzyki to moja pięta ahilesowa. – Jestem doktor Brian Rogers. Słyszałem, że pochodzisz z przyszłości. Nie jesteś tak niezwykła jak twoi przyjaciele, ale pochodzisz z przyszłości. Tak przynajmniej sprawdziłem. Mogę cię przetestować. Zobaczyć jakie masz możliwości.

- Uwolnij mnie, a na pewno się przekonasz! – rzuciłam wojowniczo w jego stronę. Doktor Rogers się zaśmiał i pokręcił głową. Nie zdołałam go powstrzymać. Zbliżył igłę do moich żył. Był nadzwyczaj delikatny, gdy ją wbijał. Przez jedną chwilę nic się nie działo. Zaczęłam nawet podejrzewać, że to zwykłe znieczulenie. Jednak po chwili przez moją głowę zaczęły przepływać obrazy. Widziałam Robina. Leżał cały we krwi. Tuż obok niego równie martwi Crystal z Williamem. Trzymali się za ręce. Kolejne obrazy latały klatka po klatce. Tortury moich przyjaciół, wołanie o pomoc. I twarz ojca. Spoglądał na mnie z wściekłością.

- To twoja wina! – mówił stanowczym głosem. – Zniszczyłaś ich wszystkich. Doprowadziłaś do śmierci. Gdyby nie ty, nigdy by się nie umarli. Żyliby spokojnym, prawdziwym życiem. Ty ich zabiłaś.

- Twój ojciec ma racje .... – Felicity Quenn stanęła tuż obok niego. Niegdyś błękitne oczy kobiety, dzisiaj były przepełnione czernią. Wyglądała naprawdę strasznie. Jasne włosy umazane we krwi. – Zabiłaś ich wszystkich. Odpowiesz, za swoje zbrodnie!

- Nie.... – wydarłam się rozpaczliwie. Nagle dookoła mnie zapadła ciemność. Paraliżujący ból minął. Bardzo powoli otworzyłam oczy i jęknęłam. Znów byłam w mojej celi. Przeraźliwe wizje zniknęły. Poczułam krew cieknącą z nosa. Osłabienie organizmu powoli mijało. Zaczynałam rozumieć że to tylko zwykła wizja. Musiałam to sobie wmawiać, by uwierzyć. Próbowałam też odtworzyć jakąś szansę ucieczki. Byliśmy w koszmarnych kłopotach. Okazaliśmy się bardziej naiwni niż myśleliśmy. Nasza przyszłość. Ta którą chcieliśmy stworzyć mogła istnieć naprawdę. Niestety nie byliśmy na to gotowi. Musieliśmy wszystko naprawić. Niestety. Nie posiadałam żadnych mocy, która mogłaby pomóc w przejściu przez żelazną kratę. Westchnęłam. Rzeczywistość potrafiła być naprawdę koszmarna. Jeszcze niedawno miałam normalne życie. Chodziłam do szkoły, na imprezy, na randki. Dzisiaj wszystko przestało istnieć. Tak samo wlokły się kolejne dni. Czegokolwiek szukał we mnie tajemniczy doktor , przyjemność sprawiały mu same tortury. Wszystko wlokło się w nieskończoność. Bywały takie momenty, że pragnęłam umrzeć. Nie wiedziałam jak długo zdołam jeszcze wytrzymać. Pomoc przyszła niespodziewanie. Wiedziałam, że nie powinnam ufać obcym. W końcu już raz się sparzyłam. Jednak tym razem nie miałam wyjścia. Chcieliśmy stąd uciec. I tylko w ten sposób mogliśmy to zrobić. Nowa pomoc nazywała się Solina. Mówiła, że trafiła tu wraz z siostrą. Ona przeżyła. Siostra niestety nie. Mówiła szczerze. Jednak Marcus Flint, który nigdy nie istniał również wydawał się być szczery. No cóż. Solina Gier wywarła dość dziwne wrażenie. Przypominała mi raczej zbuntowaną nastolatkę. Z jakichkolwiek powodów tu była, musiała dość mocno namieszać. Za darmo nikt nie trafiał do „Raju". To ona mnie uwolniła. Oczywiście nie poszło zbyt łatwo. Skrzywiłam się, gdy zabijała pierwszego strażnika. Dziwne, ale zrobiła to bez zmrużenia oka. Ja obiecałam sobie nie być taka. Postępować inaczej niż kiedykolwiek zrobiłby mój ojciec. Niestety. Trafiłam do samego środka piekła i musiałam zrobić wszystko, by je powstrzymać. Za wszelką cenę. Cokolwiek planował Adrian Chase i tamta tajemnicza kobieta nikomu nie wyjdzie na dobre. Musieliśmy go powstrzymać. Ja i moja drużyna. Tym właśnie byliśmy. Wiedziałam to od samego początku. Bez nich sama nie dałabym rady. Dlatego chciałam im pomóc. Jednak Solina miała inny plan.

- Zapomnij o nich na razie ... - poradziła mi, pomagając opuścić ostatnią barierę w stronę wolności. Byliśmy już na zewnątrz. Pokonaliśmy ostatnie przecznice. – Pomogę im. Nie zostawię ich, ale ty jesteś zbyt ważna. Musisz powstrzymać Chac'e oraz Arię. Mój świat liczy na ciebie. Jesteś dla nas zbyt ważna.

- Solina, nie! – chciałam zaprotestować, ale wypchnęła mnie na zewnątrz. Kazała uciekać. Wykonałam rozkaz. Nie wiedziałam dokąd biegłam. Samochód, który nadjechał znienacka uderzył we mnie ... reszta rozpłynęła się w ciemności.

*~*~*

Na zakończenie:

Pomysł na zakończenie odcinka przyszedł mi znienacka.

Długo biłam się z myślami jak rozegrać przybycie Avery do Starling City. W końcu uznałam, że ten pomysł będzie najlepszy. A chwilowe rozdzielenie przyjaciół może wpłynąć na relacje Avery z rodziną. Co z tego wyniknie? No cóż. Zobaczycie w następnym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro