Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 017 (epilog : przeszłość która nadejdzie)


Kroniki Proroka Codziennego 018:

A więc nadszedł w końcu ten moment.

Aż nie mogę tego ogarnąć. Kolejne opowiadanie, które udaje mi się zakończyć.

Wiem, że jest to wielki sukces. O wiele łatwiej jest zacząć niż skończyć. Tymczasem tworzę swoją własną historię. I zapraszam na zakończenie tej. Mam nadzieję, iż wam się spodoba.


Arianna stała nad tłumem zebranych wokół niej ludzi i triumfowała.

Owszem straciła swój amulet, ale wciąż posiadała licznych obecnych, którzy gotowi byli zrobić wszystko, by stanąć za nią. Nadal mogła odmienić swój los i sprawić, by należał tylko do niej. Tuż obok niej stał Robin. Wciąż wierny i posłuszny. Avery nie zdołała go złamać, chociaż z pewnością bardzo, by tego chciała. No cóż. Tym razem ona będzie tą, która powie ostatnie słowo. I zamierzała tak postąpić.

- Mam coś dla ciebie.... – drgnęła słysząc głos należący do Robina. Odwróciła się. Zauważyła, że trzymał w ręku broń. Coś o co dokładnie prosiła. Piękny i wyważony miecz. Idealny dla potrzeb. Tym mieczem zamierzała przebić dwa serca. Nie strzałą. Zamierzała stanąć naprzeciw swoich przeciwników i wbić im ostrze prosto w serce. Zupełnie honorowo. Jak za dawnych czasów. Na samą myśl o tym uśmiechnęła się. Wiedziała, że zwycięstwo ma w kieszeni. – Jesteś pewna, że chcesz, to zrobić? Sporo ryzykujesz.

- Ćwiczyliśmy, Robinie ... - Na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech. Mimo swojego wieku wciąż wyglądała pięknie. Brak amuletu nieco ją postarzył, ale nie dbała o to. W tym jednym momencie o wiele większa była chęć zemsty. – Jeśli chcesz mogę tę dziewczynę zostawić dla ciebie. Wszystko idzie dokładnie tak jak planowaliśmy, chociaż mieliśmy po drodze parę kłopotów. Nie sądziłam, iż będę musiała stracić swój amulet. To jednak nic nie znaczy, gdy uda mi się osiągnąć swój sukces. I tak zyskam o wiele więcej niż, to konieczne. Jednak jej ojciec. Oliver Queen będzie moją osobistą vendettą.

- W porządku! – przytaknął. Rozumiał dobrze jej zamiary. On również pragnął wyrównania rachunków. Kobieta sporo mu opowiedziała o własnej przeszłości. Chciałby stanąć oko w oko z ojcem. I pokazać mu kim się stał. Bez jego wiecznych nakazów oraz zakazów. U boku tej kobiety stworzył swoją własną przyszłość. Może nie należała do idealnych. Jednak była całkowicie jego własna. Na samą myśl o tym wybuchł głośnym śmiechem.

- Już czas ... - powiedziała, gdy niespodziewany dźwięk alarmu rozległ się dookoła. Robin skinął głową po czym ruszył jako pierwszy do przodu. Od dawna czekał na ten moment. Przeskoczył kilka barierek i most. Wyminął biegnących z bronią strażników. Sam nie miał przy sobie nic. Nie potrzebował. Własne ręce wystarczą mu do wymierzania sprawiedliwości. Biegł do miejsca w którym czekało na niego przeznaczenie.

Zauważył ich z oddali. Stała kilka metrów przed nim tuż obok ojca. Obydwoje mieli na sobie mundur Łowców, lecz bez masek. Oliver dodatkowo miał łuk. Wymienili między sobą uścisk po czym mężczyzna pobiegł w przeciwną stronę. Avery z determinacją wymalowaną na twarzy ruszyła do przodu. Wyglądała pięknie. Jak prawdziwa wojowniczka. Mógł podziwiać idealne kształty oraz budowę ciała kobiety. Podobała mu się. Być może od zawsze coś do niej czuł, lecz głęboko skrywał swoje uczucia. Teraz nie miało, to znaczenia. Byli wrogami. Musieli stoczyć ze sobą walkę z której on zamierzał przejść zwycięsko.

- Witaj, przyjaciółko .... – rzucił szyderczo w jej stronę. Pokręciła smutnie głową, spoglądając na niego. W oczach widział wyraźny żal, ale i współczucie. Wybuchł śmiechem. Nie zależało mu na współczuciu tej dziewczyny. Porzucił myśli o nadziei. Został wojownikiem. I tego się trzymał. Odważnie stanął naprzeciw niej.

- Nie musimy ze sobą walczyć ... - szepnęła cicho. – Wiesz, że jesteś moim przyjacielem. Zawsze nim będziesz. Bez względu na przyszłość. Musisz w to uwierzyć.....

- Za późno, kwiatuszku ... - mruknął ostrożnie, okrążając ją naokoło. Czyhali na siebie. Czekali, kto zada pierwszy cios. Ku zaskoczeniu Avery, to Robin pierwszy zaatakował. W ostatniej chwili się uchyliła, lecz zdążyła poczuć ostre uderzenie w ramię. Zabolało. Robin naprawdę miał mocny cios. Szybko zregenerowała siły, by po chwili go zaatakować. Walczyli na równym poziomie. W dość krótkim czasie Avery zdołała opanować, to czego nauczył się Robin przez ostatnie lata. Właśnie przez ten brak doświadczenia była o wiele słabsza. Robin doskonale umiał wykorzystywać te chwile słabości. Lata walki i nauki wygrywały z niewiedzą. W pewnym momencie mocno chwycił ją za włosy i z całej siły uderzył w metalową rurkę. Avery poczuła krew pod językiem. Jęknęła, osuwając się na ziemię, lecz Robin nie czekał aż dojdzie do siebie. Kolejne ciosy padały coraz mocniejsze. Czuła jak opada z sił. Z każdym mocniejszym ciosem nie potrafiła wykrzesać z siebie więcej. Nie chciała aby, to się tak skończyło. Miała misję, którą musiała wykonać. Pragnęła uratować swoją rodzinę. A jeśli, to zrobi wówczas uratuje wszystkich bliskich. Przyjaciele odzyskają własną przyszłość. Być może zdoła ocalić coś więcej.

- Robinie, proszę ... - wyszeptała z bólem w sercu, ale i również ciele. Czuła, że nie da rady dłużej mu się opierać. Robin zwyciężał z każdą chwilą. A ona musiała działać. Im szybciej tym lepiej. Miała jeszcze jedną broń. Ostateczną. Cios, którego nigdy nie chciała zadać. Robin miał żyć. Razem z nimi wrócić do przyszłości. Jednak w tym momencie nie miała wyboru. Musiała zrobić coś, by sama przetrwać. Robin był przekonany, że go nie zabije. W końcu niejednokrotnie usiłowała „go" odzyskać. On w przeciwieństwie do niej nie miał żadnych skrupułów. Wręcz przeciwnie. atakował z wielką pasją oraz zawiścią. Wraz z każdą chwilą pokazywał swój gniew. Dawne uczucia jakie kiedykolwiek żywił przestały istnieć. Miał cel. Zamierzał ją zabić za wszelką cenę. Wciąż słyszał w głowie powracający głos Arianny. Nie przewidział tylko jednego. Avery będzie dużo bardziej przewidywalna, a tymczasem go zaskoczyła. Zręcznym ruchem sięgnęła po nóż, by po chwili wbić je prosto w serce mężczyzny. Zaklął zaskoczony i puścił jej szyję. Opuścił broń nie mogąc jej utrzymać w drżącej dłoni. Krew z rany trysnęła na podłogę.

- Przepraszam .... – wyszlochała ze łzami w oczach. Nie chciała go zabijać. Cierpiała. Nigdy jeszcze nie była w tak kiepskim stanie. Wszystko ją dręczyło. Robin praktycznie odszedł na jej rękach. Nie mogła cofnąć czasu. Musiała iść do przodu i uratować własną przyszłość. W tym momencie tylko, ten fakt miał znaczenie. W tym momencie pozostała przegrana. Obydwoje o tym wiedzieli. Robin odszedł, wymawiając jej imię. Wiedziała, że nigdy nie zapomni tego momentu. Nawet jeśli zdoła odzyskać swoją przyszłość.

*~*~*

Nie wiem ile stałam bez ruchu, obserwując martwe ciało Robina.

Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę już go nie ma. Straciłam ukochanego mężczyznę. Jedynego człowieka, który tak naprawdę od zawsze był przy mnie. Wcześniej nie rozumiałam siły jego uczuć. Wiedziałam również, iż nie przez przypadek Arianna wybrała właśnie jego. Musiała zdawać sobie sprawę z więcej rzeczy niż ja. Niestety nie miałam czasu na żałobę. Jeśli chciałam uratować własną przyszłość musiałam ruszać. Zostawiłam ciało Robina i zabrałam broń. Nie cierpiałam żadnej broni palnej, ale w tym momencie nie było żadnego wyboru. Działanie i efekt.

Bez trudu odnalazłam obydwoje. Przełknęłam ślinę widząc pokonanego, na kolana ojca. Z armią Arianny nie miał szans. Kobieta nie kiwnęła palcem, by cokolwiek zrobić. Teraz górowała nad nim niczym królowa. Opowiadała o swoim wielkim triumfie oraz wyższości.

- Kiedy już cię zabije, nic nie ochroni twojej żony ani córki ... - mówiła nie kryjąc przy tym swojego zadowolenia. – A wówczas moja przyszłość będzie wyglądała zupełnie inaczej. Odbuduje ją. Zdobędę pozycję oraz pieniądze.

- A rodzina? – zapytał Oliver cichym i zmęczonym głosem. – Czy ona nic dla ciebie nie znaczy? Miałaś przecież syna. Zostawiłaś go bez żadnych uczuć. Wykorzystałaś. Tak powiedziała mi Avery.

- Ty również odszedłeś. Wraz z Felicity wyjechaliście zostawiając własną córkę.... – Arianna pokręciła głową. – Trzeba było chociaż zabrać ją ze sobą. Wówczas zginęłaby razem z wami jak planowałam na początku. Nie wiesz ile żyć musiałam przejść. Ile razy próbowałam zmienić swoje przeznaczenie za każdym razem lądując w tym samym miejscu. Na kolanach przed twoją córeczką. Nawet wychowywana w najgorszych slumsach, czy będąca niewolnicą, wciąż miała ikrę wojowniczki. Możesz być z niej naprawdę dumny. Wielka szkoda, iż nigdy nie będę miała okazji zobaczyć jej martwego ciała. Wynagrodzi mi to śmierć twojej żony.

- Po moim trupie! – wykrzyknęłam pojawiając się znikąd. W moich rękach znalazła się kusza. Nie wiem skąd i kiedy. Chyba działałam pod wpływem chwili. Po prostu potrzebowałam natychmiastowego planu. Nie miałam wyjścia. Chciałam ratować swojego ojca. Tylko to miało w tym momencie jakiekolwiek znaczenie. – Nie pozwolę ci więcej krzywdzić moich bliskich.

- Avery! Nie! – wykrzyknął ojciec, ale pokręciłam głową. Byłam gotowa na tę walkę. Pragnęłam tego zwycięstwa. Zbyt wiele od tego zależało.

Arianna wybuchła śmiechem. Ten śmiech był bardziej szalony niż wszystko, co do tej pory znałam. W oczach nie widniała żadna litość. Jeszcze wyżej uniosłam kuszę. Miałam tylko jeden strzał. Jedyną okazję, by uratować wszystko. Nie spodziewałam się, że ktoś postanowi mi przeszkodzić. Nim dobiegło do mnie cokolwiek, poczułam jak ostrze wbija w moje plecy. Krzyknęłam zaskoczona. Gwałtowny ból niemal zaczął mnie rozrywać od środka. Odwróciłam głowę i z zaskoczeniem spojrzałam na Robina. Stał tuż za mną. Wyglądał blado.

- Robin ... - wyszeptałam, opadając na jedno kolano. W tym momencie zadał kolejny cios. Prosto w klatkę piersiową. W tym momencie kusza trzymana w moich rękach wyleciała i uderzyła w Ariannę. Zapanował chaos, podczas którego mój ojciec opanował trzymających go ludzi. Kilkoro uciekło widząc śmierć Arianny. Ranny Robin upadł tuż obok mnie, wydając z siebie ostatnie tchnienie.

- Avery! – Ledwo słyszałam głos Olivera z oddali. Czułam jak tracę dużo krwi. Tym razem mogłam przegrać swoją walkę, ale uratowałam rodzinę. Byli wolni, a to najważniejsze. Mogłam więc odejść spokojnie. Jęknęłam cicho, gdy coś lekkiego mnie unosiło.

- Dostałeś swoją szansę ... - wyszeptałam cichym głosem. Coraz słabiej oddychałam. Wiedziałam, że dłużej nie dam rady powstrzymywać swojego osłabienia. Umierałam. W tym życiu już nie zdołam nic zrobić, ale w przyszłym, kto wie. Wciąż miała swoją szansę i wiedziałam, że ją wykorzystam. Żałowałam tylko, iż nie będę pamiętała tego wszystkiego. Wyszeptałam ostatnie słowa, po czym przymknęłam oczy wydając ostatnie tchnienie. Avery Queen umarła, by narodzić się na nowo.

*~*~*

(kilka miesięcy później)

Felicity nie mogła uwierzyć, że jej życie aż tak uległo zmianom wraz z narodzinami córki.

Co prawda pamiętała ostatnie miesiące i wciąż miała żal do Olivera jak ich opuścił. Niestety problem z Oliverem polegał na tym, iż bardzo lubił podejmować swoje własne decyzje. Wciąż taki był, chociaż postanowił podejmować wspólne decyzje. W końcu byli małżeństwem. Mieli swoją własną lojalność. I status, który coraz bardziej wykazywał ich miłość. Moment kiedy odeszła Avery wraz z Arianną, była momentem w którym przyjaciele z przyszłości wrócili do swojego czasu. To Flash z Norą zdołali wszystko naprostować. Udało im się również naprawić przyszłość. Dzięki temu wszystko mogło wyglądać jak dawniej. Nadszedł również czas w którym Oliver postanowił odwiesić łuk. Udało im się odnaleźć Theę. Z nią historia była bardziej skomplikowana, gdyż po torturach Arianny długo dochodziła do siebie. Felicity wraz z ekipą stworzyli andidotum dzięki któremu wszyscy uprowadzeni przez Ariannę odzyskali swój rozum. Tuż obok niej przez cały czas był Roy. Mogła na niego liczyć w każdej chwili. Dzięki niemu doszła do siebie i powoli zapominała o każdym piekle jakie przeżyła. Wkrótce również też wzięli ślub. Niezwykle romantyczne wydarzenie miało miejsce nad jeziorem. Ślubu udzielił im ich najlepszy przyjaciel oraz powiernik John. Jakiś czas później Thea odkryła, że jest w ciąży. Po za tym John zrobił coś czego nikt się nie spodziewał. Odnalazł i adoptował syna. Dokładnie tak jak przewidziała Arianna. Podążył śladami ze swojej przeszłości, ale nie zamierzał popełniać tych samych błędów. Tak właśnie mijały lata. Wszyscy na nowo odkrywali swoją rzeczywistość. Avery rosła jak na drożdżach u boku kochających rodziców. Miała naprawdę szczęśliwe dzieciństwo oraz była otoczona przyjaciółmi. Takich właśnie jakich potrzebowała od samego początku. Kiedy skończyła szesnaście lat zaczęła spotykać się z Robinem. Synem Johna. Ich związek od samego początku był nieprzewidywalny. Tymczasem Felicity założyła swoją własną klinikę, by pomagać biednym ludziom. Roy przejął pracę i całkowicie poświęcił się zostając Arrowem. Pomagała mu w tym Thea, która opiekowała się również ich wspólnym dzieckiem. Mimo wielu tajemnic również Aaron Black odnalazł swoje szczęście i poślubił ukochanego mężczyznę. Wspólnie stworzyli własną rzeczywistość.

Laurel Lance poznała całkiem przypadkiem niezwykłego mężczyznę. Dzięki niemu na dobre podążyła zupełnie inną ścieżką niż miała. Zdołała pokonać swój strach i zostać szczęśliwą kobietą. Przynajmniej tak sobie wszystko zaplanowała.

Każde z nich odzyskało swoją własną przyszłość. A wszystko zawdzięczali jedynej przyjaciółce jaką mieli i niezwykłej dziewczynie.

- Jest taka piękna ... - wyszeptała Felicity do ukochanego mężczyzny. Avery właśnie odbierała dyplom ukończenia studiów. Poszła w ekonomię. Miała zupełnie ambitny plan zmieniania świata. Zamierzała korzystać z życia jaki kiedykolwiek otrzymała. I teraz po raz pierwszy w życiu chciała swój dar wykorzystać za wszelką cenę. Po raz pierwszy w historii jej los należał tylko i wyłącznie do niej.

*~*~*

Na zakończenie:

Ten rozdział, a właściwie epilog wyszedł zupełnie inaczej niż myślałam jednak nie chciałam kontynuować na siłę.

Postanowiłam napisać wszystko tu i teraz oraz pokazać historię z tej właśnie perspektywy. Mam nadzieję, że mimo wszystko wam się spodoba i zdołam wszystko naprostować.

Tymczasem pozdrawiam serdecznie i zapraszam na nową historię już wkrótce.

Zapraszam serdecznie i pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro