Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#6

Luty dobiegł końca, a powalentynkowe plotki ucichły, zastąpione nowiną o zaręczynach Poppy. Lekcje z Syriuszem szły świetnie, w dodatku miło spędzałam z nim czas, ale wszystko inne było nie tak. Jeszcze przed przerwą wielkanocną czekały mnie próbne sumy, mogłam więc poświęcać większość czasu na naukę, za niedostatki w samopoczuciu obwiniając przedegzaminacyjny stres. Dodatkowo, na początku marca miał się odbyć mecz Gryfonów ze Ślizgonami - ta okoliczność znacząco ułatwiała unikanie Dorcas.

Ktoś mógłby zapytać, dlaczego miałabym to robić?

Sama ledwie wyłuskiwałam powody z natłoku własnych myśli. Przede wszystkim, nieważne, jak bardzo bym nie próbowała, nie potrafiłam rozdzielić tej ostatniej rozmowy z Poppy i wspomnienia widoku Meadowes w towarzystwie ślicznej Imogen Woodlock. Wcale nie dlatego, że znałam preferencje obu dziewcząt, choć przyznam, zaczęłam się im obu przyglądać jeszcze uważniej. Jakbym sprawdzała, porównywała siebie z nimi, chcąc zobaczyć, czy mogę faktycznie należeć do tego samego grona.

Cóż, nie odkryłam niczego poza banalnym faktem, że owszem, bo takie dziewczyny zachowują się najzupełniej normalnie, chodzą na lekcje, realizują swoje pasje, mają rodziny i przyjaciół. Może nieco więcej wrogów, co dotarło do mnie dobitnie pewnego razu, gdy siedziałam w bibliotece, a obok przeszła Imogen.

- Fajna dupa - usłyszałam niezbyt cichy komentarz jakiegoś chłopaka z siódmego roku - Szkoda, że lesba i w dodatku szlama.

- Widocznie nie miała dość dobrego faceta - odparł mu drugi - Ale ja szlam nie tykam.

Zaśmiali się, krótko i paskudnie, po czym jak gdyby nigdy nic wrócili do swoich wypracowań. Jakby właśnie nie zmieszali drugiego człowieka z błotem, stawiając go w pozycji przedmiotu bez własnych uczuć czy opinii.

Cholernie się bałam bycia na miejscu Imogen. Mało gryfońskie, ale tak czułam i już. Gdyby ona to usłyszała, z pewnością umiałaby odpyskować, a ja zwyczajnie skuliłam się w sobie, choć przecież nie mnie dotyczyły te obrzydliwe komentarze. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że odstawanie od reszty to coś dla bardzo odważnych ludzi.

Dorcas taka była, chociażby. Ona by umiała obronić nie tylko siebie, ale jeszcze i innych, jak wtedy gdy kłóciła się w z nauczycielem obrony, lekceważąco przyjmującym osiągnięcia dziewczyn. Tak naprawdę, zawsze to w niej podziwiałam, choć po cichu i bardzo niechętnie. Wolałam tłumaczyć sobie, że szuka w ten sposób atencji, a teraz rozumiałam tę potrzebę zrobienia czegokolwiek, bycia częścią jakiejś zmiany, poczucia sprawczości w tym całym chaosie, jaki nas otaczał.

Wiele dostrzegłam, tak ogólnie. Sporą część - z najgłupszego możliwego powodu, bo zobaczyłam Dor z inną w te cholerne Walentynki. Kiedy to analizowałam, zazwyczaj gapiąc się bezmyślnie w okno nad jakimś podręcznikiem, dochodziłam co prawda do wniosku, że zaczęłam patrzeć na nią inaczej wcześniej, gdy powróciła odmieniona po wakacjach. Ta świadomość mi jednak nie pomagała, przeciwnie, czułam się z nią jak ostatni pustak. Jak powierzchowna musiałam być, skoro do zauważenia drugiej osoby potrzebowałam, by zaczęła nosić ładniejsze ubrania i bardziej twarzową fryzurę?

Z drugiej strony, czułam też paradoksalną złość na samą siebie, za takie myślenie właśnie. Bo czy gdybym była chłopakiem, też bym się tak oceniała? Może z niektórymi rzeczami po prostu nie sposób walczyć, powstają poza naszą świadomością czy własnym obrazem, który mamy w głowach?

Nauczyciele straszyli nas sumami, a prawda była taka, że życie poza lekcjami okazywało się coraz bardziej skomplikowane i w dodatku nikt nam go za bardzo nie tłumaczył.

*

Owszem, denerwowałam się myśląc o zaliczeniach, w końcu tym razem od wyników zależała moja dalsza przyszłość. To jednak, co było w niej najbardziej niepewne, miało niewiele wspólnego z ocenami, a przysparzało mi najwięcej bezsennych nocy. Konieczność spania tuż obok Meadowes nie pomagała, dlatego wyjawiłam problem złączonych łóżek Syriuszowi, dowiedziawszy się, że ma bogate doświadczenia z zaklęciem Trwałego Przylepca. Ostatecznie, metodą prób i błędów, przywróciłam stan sprzed nalewkowych wyczynów Lily.

Dor, odkrywszy ten fakt, zrobiła dziwną minę. Powiedziałabym nawet, że wydawała się jakby rozczarowana - ale przecież, czemu miałaby? Na szczęście akurat tuż przedtem Stanley przeszedł na zapowiadaną wcześniej zupkę, która okazała się być surowym krecim mięsem, zmielonym i rozbełtanym w bulionie. Niechęć do przebywania w pobliżu tego roztworu stanowiła idealne uzasadnienie mojej nagłej chęci rozłączenia łóżek.

Stanley wszedł zresztą w okres trudnego dorastania. Mówił już pełnymi zdaniami, co gorsza, z własnej głowy, napakowanej przez Huncwotów antyślizgońskimi sloganami. Skala tego procederu dotarła do mnie dopiero, gdy podczas jednej z lekcji transmutacji McGonagall stanęła nad ich ławką, po czym uniósłszy lekko wozaka, wyciągnęła spod niego wymięty pergamin.

- Co robisz, kobieto! - wydarł się Stanley - Zabieraj łapska...

- Halo, kolego - przerwał mu Syriusz, po czym zatkał otwór gębowy zwierzaka wydobytą z zanadrza muchą w karmelu - Tylko z szacuneczkiem do kochanej pani profesor.

- Skoro o tym mowa, panie Black - odezwała się McGonagall ironicznie, jak gdyby nigdy nic nie odrywając wzroku od skonfiskowanej kartki - Uprzedzam: nie chcę słyszeć poezji tego typu podczas jutrzejszego meczu. Jedno przekleństwo i znów spotkamy się na szlabanie. Czy to jasne?

- Tak, ale i nie - odrzekł Syriusz gładko - Co konkretnie mam rozpatrywać jako przekleństwo? A jeśli się pomylę z niewiedzy? Czy długość szlabanu zależy od ilości niewłaściwych słów, czy od stopnia niewłaściwości?

- Od wszystkiego, panie Black. W razie problemów, polecam słownik. A zamiast wieczorem wymykać się kolejny raz z zamku, mógłby pan popracować nad jakością rymów.

- Co niby z nimi nie tak?! Rani mnie pani do żywego.

McGonagall westchnęła lekko, po czym uniosła pergamin bliżej oczu, krzywiąc się jednocześnie z niesmakiem.

- Coś śmierdzi tu, coś śmierdzi tam, coś śmierdzi niczym Norman sam - przeczytała, a po uniesieniu jej brwi można było poznać, że w oryginale dominowało całkiem inne słowo - Lecz jak tak dalej będzie szło, to może sięgnie po mydło. Ten rytm jest fatalny, a o reszcie nawet nie wspomnę.

- Bo pani źle to akcentuje! - zaprotestował Syriusz, ignorując śmiechy z sali - W mydło należy podkreślić ,,o".

- ,,O" występuje też w słowie tygodniowy, panie Black. Liczę, że jako aspirujący twórca poprawnie zinterpretuje pan ten przekaz. Tymczasem, koniec lekcji. Proszę całą klasę o samodzielne przećwiczenie dzisiejszego materiału. Oczekuję, że za tydzień każdy będzie w stanie sprawić, by jego zwierzę znikło. To bardzo częste zadanie podczas zaliczenia Standardowych Umiejętności Magicznych...

- Jak będziesz tak mówił do Minnie, to cię zniknę - rzucił Syriusz do Stanleya, gdy już wyszliśmy z sali, a zażarta bitwa na przytyki, która z tego powstała, sprawiła, że zaczęłam się śmiać po raz pierwszy od dwóch tygodni.

**

Życia zdecydowanie nie ułatwiał mi również Herbert Goldstein, łażący za mną od tamtych okropnych Walentynek. Niewykluczone, że sama byłam sobie winna, nie potrafiłam bowiem dość stanowczo dać mu kosza. Kilkukrotnie ucinałam temat randki, ale on się nie poddawał. Mecz Gryfonów ze Ślizgonami nie był niestety wyjątkiem.

- No hej - usłyszałam zdecydowanie zbyt blisko swojego lewego ucha, ledwie zasiadłam na trybunach - Wołałem cię, ale chyba nie słyszałaś.

Jasne. Musiałabym być głucha, by go nie usłyszeć. Celowo przyspieszyłam od razu kroku, po czym wcisnęłam się w kąt między ścianką a Peterem.

- Słuchaj, zrobisz mi miejsce? Chciałem usiąść koło Marlene - powiedział Herbert uprzejmie, klepiąc Pettigrew po odzianym w czerwień i złoto ramieniu.

- Pewnie - odparł tamten, wpatrzony w boisko, a ja pożałowałam, że po prostu nie poprosiłam go zawczasu, by za nic nie ruszał się ze swojego krzesełka. Teraz już po gromoptakach.

- Kibicujesz naszej drużynie? - zapytałam, żeby powiedzieć cokolwiek, bo tak mi kazało przeklęte dobre wychowanie. Czy ono nie mogłoby czasem na jakiś czas po prostu wyjść z człowieka, by dać mu wyrazić, co naprawdę myśli?

Herbert uśmiechnął się tak, jakbym rzuciła najbardziej błyskotliwą uwagę świata, podczas gdy pytanie było co najmniej kretyńskie, bo, po pierwsze, miał szalik Gryffindoru, a po drugie, Slytherinowi z zasady nie kibicował nikt spoza samego domu węża.

- Tak, wiesz, choć sam jestem Krukonem, Gryfoni są mi teraz bliżsi niż kiedykolwiek.

Puścił do mnie oko i znów zaprezentował w uśmiechu białe zęby oraz dołeczki w policzkach. To był naprawdę ładny chłopak, w dodatku z dobrej rodziny, i przez chwilę pożałowałam, że nie jestem w stanie odwzajemnić jego zainteresowania. Mama, zobaczywszy go, wybaczyłaby mi szybko porzucenie Syriusza.

Nie miałam jednak czasu na tego typu rozważania, bo zaczął się mecz. Nasza drużyna natychmiast przejęła kafla, co wywołało głośne buczenie na zdobnej w zieleń trybunie.

- Łapo, tylko pamiętaj, co mówiła McGonagall, szlaban za przekleństwa - usłyszałam przed sobą głos Remusa. Między nim a Syriuszem znajdował się przygotowany stos ksiąg, a na nim podskakiwał podekscytowany Stanley, ubrany w pomniejszony do jego rozmiarów czerwono-złoty szalik.

- Spokojnie Luniu, zero przeklinania, słowo.

Imogen przemknęła między pałkarzami Slytherinu niczym szkarłatna iskra, umieszczając kafla w pętli zgrabnym, długim rzutem.

- DZIESIĘĆ DO ZERA DLA GRYFONÓW! - wydarł się komentator, a dyrygowany przez Syriusza rząd zachwyconych pierwszo- i drugoklasistów zaczął śpiewać.

Co to jest za drużyna, co śmierdzi niczym flądra?
Ślizgońskie beztalencia, ekipa niezbyt mądra!

McGonagall wysłała w kierunku Blacka gromiące spojrzenie, ale była za daleko, by zrobić cokolwiek więcej. Zresztą, nie dało się ukryć, że póki co realizował jej wytyczne - przynajmniej w pewnym sensie.

Czy już cały Hogwart czuje
Cos tu strasznie podśmierduje
Bo ślizgońskim to zwyczajem
Ich drużyna śmierdzi jajem

- I ŁAJNE - E - EM! - zakończył Stanley długą frazą, zdecydowanie wybijającą się nad głosami uczniów.

James podał piłkę do Dorcas, a ona cisnęła ją mocno przed siebie, celując prosto w pętlę. Obrońca Slytherinu zareagował szybko, ale nie dość, by uchronić ich drużynę przed stratą kolejnych punktów.

- DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA GRYFFINDORU!

Wy jesteście niczym węże
Cały Hogwart o tym wie
Ale takie niezbyt długie
Więc znów z was śmiejemy się

Dorcas odwróciła się na chwilę ku wiwatującemu tłumowi, patrząc prosto na mnie. Oddałam jej uśmiech, czując przyjemne ciepło w środku. Zaczęłam śpiewać razem z resztą i przez moment zapomniałam o wszelkich problemach, obserwując zażarty pojedynek ścigających. Odbijane nieustannie tłuczki śmigały tak szybko, że aż ciężko je było momentami dostrzec. Gdy w końcu nad boiskiem pojawił się znicz, wstałam razem z przeżywającym Peterem, by obserwować wyścig.

- NIE TYM RAZEM, PANOWIE! - zawołał komentator na tle dobiegającego z trybun jęku zawodu.

Złota piłeczka chwilowo gdzieś znikła. Opadłam na siedzenie, cała spocona z emocji, śledząc wzrokiem szukających, krążących kontrolnie nad boiskiem. Kafel tym razem wylądował w naszej bramce, Peter aż zakrztusił się ciasteczkiem, Syriusz zaordynował kolejną piosenkę, a ja poczułam na kolanie czyjś ciepły dotyk.

Herberta, wiadomo. Czyj miałby być, skoro to on siedział tuż obok.

Zmartwiałam na moment i spojrzałam na niego szybko, starając się niewerbalnie przekazać maksimum dezaprobaty. Musiałam być w tym wyjątkowo kiepska, bo dłoń chłopaka powędrowała wyżej, wzdłuż mojego uda, aż pod linię spódniczki.

- Przestań - wycedziłam przez zęby, czując, jak oblewa mnie paskudne, lepkie gorąco. Herbert wycofał rękę niespiesznie, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Okej, nie tutaj, dotarło - rzucił półgłosem, zanim przeniósł wzrok z powrotem na boisko.

Nim mecz dobiegł końca, spróbował jeszcze objąć mnie ramieniem, a potem wziąć za rękę i wydawał się szczerze zdumiony, gdy stawiałam opór. Po wszystkim po prostu przelazłam górą nad swoim krzesełkiem, by przepchnąć się przez tłum Gryfonów do wyjścia. Niemal biegłam w kierunku zamku, wyprzedzając innych, ignorując ostentacyjnie wołanie Goldsteina.

- MARLENE! Powiesz mi w końcu, o co chodzi? - usłyszałam w końcu tuż obok, gdy udało mu się mnie dogonić w okolicy cieplarni. Swoją drogą, dokładnie tej, w której zbierałam z Dorcas szałwię. To było ledwie miesiąc wcześniej, a miałam wrażenie, że minęły wieki.

- Słucham? - zapytałam zimno, bo wspomnienie Meadowes jakoś dodało mi odwagi - Jak to: o co chodzi? Próbowałeś mnie obmacywać w środku meczu!

- No dobra, Marlene, przepraszam - powiedział Herbert pojednawczo, podchodząc bliżej, a ja cofnęłam się o krok - Nie bądź zła, wiem, nie powinienem tak przy ludziach...

- W OGÓLE nie powinieneś, bo nie jesteśmy parą, nawet się nie spotykamy! Nie dałam ci żadnego powodu, byś sądził, że możesz...

- Hej, poczekaj - przerwał mi, nagle jakoś gniewnie - Teraz to trochę ściemniasz. Spędziłaś ze mną w Walentynki cały wieczór...

- Nie to miałam na myśli!

Odruchowo uniosłam dłonie, chcąc ukryć w nich czerwoną twarz, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Nie, do cholery, rozwiążę tę sprawę, utnę ją raz na zawsze, odważnie.

- Przepraszam - powiedziałam z trudem - Jeśli wywołałam w tobie wrażenie, że chciałabym czegoś więcej. Nie chciałabym i to się nie zmieni, Herbert.

- Strasznie jesteś niezdecydowana, wiesz? - prychnął, patrząc mi w twarz z niechęcią - To po co było to nasyłanie koleżanek?

Spojrzałam na niego zdumiona. Wracający ze stadionu uczniowie zaczęli nas mijać, ale ich podekscytowane głosy wydawały mi się jakimś odległym brzęczeniem.

- O czym ty mówisz? - zapytałam słabo.

- Dostałem twoją wiadomość, że nie chcesz się tak jawnie spotykać, by nie mieć problemów z Blackiem, ale jesteś zainteresowana, tylko muszę być bardziej aktywny, bo lubisz zdecydowanych facetów...

Nie lubiłam żadnych facetów i przez ułamek sekundy bardzo chciałam wykrzyczeć mu to w twarz. Czułam, jak te słowa łaskoczą mnie w sam czubek języka.

- Skąd ten pomysł? Od kogo to usłyszałeś? - zapytałam zamiast tego, oczyma duszy wyobrażając sobie nagły zgon Brendy, Bindy lub Cindy. Jakkolwiek miała na imię.

- No przecież od Chloe - odparł, jakby to było oczywiste.

I może... było. Może świadomość tego, że owszem, wywołała we mnie takie uczucie, jakbym idąc po schodach postawiła stopę w miejscu, gdzie wcale nie było stopnia.

- Marlene - usłyszałam niepewny głos Herberta - Wszystko w porządku?

Bo to nie był zły chłopak. Trochę głupi, ale nadal nie tak bardzo, jak ja sama.

- Nie - odpowiedziałam, po czym wyminąwszy go gwałtownie, pobiegłam w stronę zamku.

***

- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytałam bezradnie, bo zanim dopadłam Chloe w wypełnionym świętującym tłumem Pokoju Wspólnym, straciłam cały impet - Proszę, nie udawaj tylko, że nie wiesz o czym mówię.

Spojrzała na mnie chłodno, zupełnie jak nie ona, i przez moment przypomniałam sobie wyraz twarzy Poppy sprzed dwóch tygodni.

- To dość głupie pytanie, nie sądzisz? - odparła z łagodną naganą, jakbym zasugerowała chęć noszenia fuksji z oliwkowym, albo coś w tym stylu.

Poczułam, jak gniew wypełnia mnie znowu, od lekko zmarzniętych stóp po korzonki włosów. Prawie nie poznałam własnego głosu, gdy wysyczałam wściekle odpowiedź.

- Może i tak Chloe, ale mimo wszystko chciałabym wiedzieć, w jakim celu nagadałaś Herbertowi jakichś głupot na mój temat. Tym razem mi nie wmówisz, że chciałaś dobrze. Podobno jesteś moją przyjaciółką?

- A ty jesteś moją, Marlene? - zapytała w odpowiedzi, dramatycznie podniesionym głosem, przez co kilka osób zerknęło ku nam z zainteresowaniem. Krótkotrwałym, na szczęście, bo jednak wynik meczu stanowił o wiele ciekawszy temat niż jakieś tam babskie spory.

- O co ci chodzi? - powiedziałam, szczerze, nie mając pomysłu na cokolwiek innego i właśnie wtedy podeszła do nas Amrita, zrelaksowana, wyposażona w wielki kufel kremowego piwa.

- No właśnie, o co chodzi? - rzuciła, stając obok mnie.

- A o to - odrzekła Chloe jadowicie - Że Marlene zaczęła podrywać mojego byłego, nawet nie spytawszy, czy już mi na nim nie zależy. Potem kręciła się jednocześnie wokół niego i Blacka, a teraz udaje niewiniątko...

- Przecież to ty go zostawiłaś - przerwała jej Amrita, marszcząc brwi.

- No i co z tego! Ale mogłam żałować, a Marlene nawet nie dała mi szansy...

- Chloe, na Merlina - wtrąciłam z kolei ja, czując, jak przez to wszystko zaczyna boleć mnie głowa - Po Walentynkach zapytałam, czy przeszkadza ci, że tańczyłam z Herbertem, a ty powiedziałaś, że nie!

- Bo podobno nie byłaś nim zainteresowana! Ale jakoś potem stale widziałam was razem i z tego, co mi mówił, wcale nie dałaś mu kosza...

Co racja to racja. Poczułam nagły wstyd - nie byłoby tego wszystkiego, jeśli bym potrafiła wprost powiedzieć Goldsteinowi, jak się sprawy mają.

- ...dwa tygodnie to jest sporo czasu Marlene, gdybyś go nie chciała, to załatwiłabyś tę sprawę jakoś z klasą - gadała dalej Chloe, przykuwając uwagę kolejnych przypadkowych Gryfonów wokół - Zamiast tego wolałaś lawirować, byle zostawić sobie dwóch chłopaków w obwodzie. A ja zwyczajnie zrozumiałam, że wcale nie chciałam rozstać się z Herbertem, mam chyba prawo zmienić zdanie?

- Trzeba mi było o tym wprost powiedzieć...

- No, biorąc pod uwagę, jaka z ciebie królowa dramatu Chloe - dodała Amrita, ziewając lekko - To aż dziwne, że nie zaczęłaś śpiewać Marlene, please don't take my man...

- PO CZYJEJ TY JESTEŚ STRONIE?! - wybuchła BB w odpowiedzi.

- Po żadnej, bo obie nie macie najwyraźniej pojęcia, co to prawdziwe problemy...

Zanim kłótnia między nimi dwiema rozgorzała na dobre, ktoś odsunął mnie na bok stanowczym, ale łagodnym gestem.

- Co tu się dzieje? - zapytał Remus, spoglądając na nas wszystkie po kolei.

- Nie twój interes - prychnęła Chloe, taksując go oceniającym wzrokiem. Jeden jej kolczyk był wart więcej, niż wszystko, co Lupin miał na sobie i przez moment widziałam brzydkie odbicie świadomości tego faktu w jej oczach.

- Jestem prefektem, Burke, więc owszem, mój - odparł jej jednak spokojnie - I jeśli nie chcesz stracić punktów, radziłbym ci nie awanturować się w Pokoju Wspólnym. Twoim przyjaciółkom zresztą tak samo.

- TO JUŻ NIE SĄ MOJE PRZYJACIÓŁKI...

- Jakiś problem, Luniu? - zapytał Syriusz, podchodząc do nas i obejmując przyjaciela w pasie.

- Nie - rzuciłam rozpaczliwie - My to sobie wyjaśnimy...

- Nie będę z tobą niczego wyjaśniała Marlene! - przerwała mi Chloe, odpychając gwałtownie rękę, którą wyciągnęłam, by ująć ją pod ramię i pociągnąć w stronę dormitorium - Jesteś zwykłą zdrajczynią, to wszystko. Teraz udajesz głupią cnotkę, a pewnie po cichu się cieszysz, że popchnęłam za ciebie sprawy z Herbertem, bo sama byś w życiu nie ogarnęła...

- Moment - wtrącił się znów Syriusz, po czym stanął między nami, kładąc jej rękę na ramieniu - Słuchaj no, Carmen.

- Chloe - wyszeptałam, podczas gdy BB milczała, widocznie sparaliżowana tą jego fizyczną interwencją.

- Chloe - przytaknął Black pogodnym tonem - Nazywając rzeczy po imieniu, zachowujesz się jak pierdolnięta.

Na dłuższą chwilę zapadła straszna cisza.

- Ja pasuję - powiedziała w końcu Amrita, machnąwszy ręką - Dobrej nocy, dzieciaki.

BB, jakby nagle odtajała, pobiegła za nią w kierunku dormitorium, wykrzykując coś o porzucaniu przyjaciółki w potrzebie. Zostałam sama z Syriuszem, Remusem i gronem podsłuchujących Gryfonów.

- Marl - zapytał Black, otaczając mnie ramieniem - W porządku?

Czułam na sobie spojrzenia, okropne, lepkie, palące, jak tamten niechciany dotyk na trybunie. Przylgnęłam do chłopaka na krótką chwilę, zanim podeszła do nas Dorcas. Strasznie chciałam, by to ona była teraz na jego miejscu, ale nie wykonała w moją stronę najmniejszego gestu - tylko patrzyła, a między jej czarnymi brwiami pojawiła się mała zmarszczka.

- Coś nie tak? - zapytała.

Och, Dor. Wszystko.

- Pokłóciłam się z Chloe, nic takiego - odrzekłam, a głos zadrżał mi tylko trochę.

Remus przywołał całą paterę czekoladowych muffinów, po czym wręczył mi jedną i nakazał zjeść, tonem nie znoszącym sprzeciwu, jakby to miało stanowić lekarstwo na bycie beznadziejną w relacjach międzyludzkich. Następnie odszedł, zabrawszy ze sobą Syriusza, zanim ten zaordynował mi, dla odmiany, jeden taki drink z Hogsmeade na poprawę nastroju. Przysiadłam koło kominka, obok milczącej Dorcas.

- Chcesz mi powiedzieć, o co poszło? - powiedziała, dziwnie łagodnie, patrząc w płomienie.

Zaczęłam mówić, trochę niechętnie, ale jednocześnie bardzo chciałam wyrzucić to z siebie. Oczywiście, pominęłam fakt, że cała historia z Goldsteinem zaczęła się przez moją głupią zazdrość o Imogen.

- A, czyli to dlatego tak zniknęłaś po meczu - mruknęła Dor, gdy skończyłam.

- Zauważyłaś? - rzuciłam odruchowo, zbyt zdziwiona, by od razu załapać, jak mogło to zabrzmieć.

- No jasne - odparła, a jej ciemne oczy rozbłysły ciepłymi iskierkami w przytłumionym świetle tej części Pokoju Wspólnego - Bo myślałam... nieważne.

Stropiła się nagle, co było tak niespotykanym u niej objawem, że nabrałam nagłego rezonu.

- Co takiego? - zapytałam, szturchając ją lekko łokciem, gdy nie doczekałam się od razu odpowiedzi.

- No nie wiem, że zajrzysz do nas, żeby pogratulować wyniku, czy coś... Niektórzy tak robią - dokończyła pospiesznie i przysięgłabym, coś na kształt rumieńca przemknęło przez jej policzki.

- Chciałam - powiedziałam, patrząc na Dorcas uparcie, póki znów nie przeniosła na mnie wzroku - Przyszłabym, to była w ogóle świetna gra i dawno się tak nie bawiłam na meczu. Herbert wszystko mi zepsuł, ale to nie jego wina.

Dorcas zmarszczyła brwi, bo ewidentnie najwięcej jej uwagi przykuł nie ten fragment mojej wypowiedzi, który w założeniu miał.

- A czyja, Marlene? - spytała poważnie - Przecież to on cię dotknął bez twojej zgody, a potem nie przestał, choć prosiłaś. Może i źle zrobiłaś, nie odrzucając go wcześniej wprost, ale to mu nie dało prawa do zachowania się jak połączenie złamasa z wielką kałamarnicą. Powinien chociaż przeprosić.

- Pewnie to zrobi, jak mu szok minie - westchnęłam - Do mnie samej nadal ledwie dociera, co zaszło.

Meadowes otworzyła usta, ale zamknęła je pospiesznie, jakby się zreflektowała. Wiem, co chciała powiedzieć - że sama nie jest zdziwiona, bo Chloe taka jest, tylko ja wolałam tego dotąd nie dostrzegać. Gdyby znała treść mojej rozmowy z Poppy, pomyślałaby to samo, bo przecież próbowała mnie przed nią ostrzec na samym początku naszej znajomości.

Ale, mimo wszystko, spędziłam z dziewczynami ponad cztery lata, gdy mnie wspierały, doradzały, dbały. Ten rok zmienił coś między nami bezpowrotnie, ale to chyba nie znaczyło, że wszystko, co dawniej, traciło na znaczeniu?

- Nie byłam pewna, czy dzisiaj wpadniesz na mecz - powiedziała Dorcas półgłosem, przerywając mi rozmyślania - Wydawałaś się przemęczona całą tą nauką do sumów. Aż nie miałam serca ci przypominać o przegranym zakładzie.

Tak, miałam plan, by unikać Meadowes, póki nie dojdę do ładu z własną głową, tożsamością oraz uczuciami. Ale kiedy siedziała tak blisko, wszystko wydawało się najzupełniej jasne, a dodatkowo, zwyczajnie nie potrafiłam jej odmówić.

- Liczyłam, że zapomnisz - odparłam, wzdychając lekko, choć nie było w tym grama prawdy. Ale ona raczej o tym wiedziała, bo uśmiechnęła się do mnie ciepło.

- Nie ma mowy, mówiłam, potrzebny mi słaby gracz, to taki eksperymentalny trening. Może środa?

- Niech będzie.

Przewróciłam pokazowo oczami, żeby ukryć, jak bardzo się cieszę na to spotkanie, nawet jeśli miałam na nim służyć głównie do podawania kafla. Dor nagle spoważniała, znów otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała w ostatnim momencie. Czekałam w napięciu, bo miałam dziwne wrażenie, że może jej chodzić o coś naprawdę ważnego. Kominek grzał przyjemnie, pachniało pomarańczowym olejkiem do włosów i czekoladowymi muffinami, ktoś włączył muzykę i Pokój Wspólny wypełnił wibrujący, niski głos jakiejś wokalistki.

- A tak w ogóle - odezwała się w końcu Dorcas - Marl... Z Syriuszem chyba faktycznie zaczyna coś wychodzić?

Byłam o krok od przyznania, że wcale i to już nie ulegnie zmianie, gdy poczułam, jak ktoś siada na oparciu kanapy, obejmując mnie lekko ramieniem.

Rozpoznałam perfumy Poppy jeszcze zanim przemówiła.

- Gratulacje, Marlene. Widziałam, jak Syriusz cię dziś bronił. Chyba w końcu masz, czego chciałaś, co?

- Szkoda, że sama się za nią nie wstawiłaś, skoro wszystko słyszałaś - burknęła Dorcas, podczas gdy ja przetrawiałam to, co właśnie padło.

Masz, czego chciałaś.

- Wolałam nie drażnić bardziej Chloe, i tak była mocno zdenerwowana - odparła Poppy lekko, po czym z wdziękiem wstała z oparcia - Później z nią pogadam. Jeszcze raz gratuluję, Marlene. Tobie też Meadowes, nieźle dziś grałaś!

I ledwie odeszła, z drugiej strony kanapy zmaterializowała się Imogen.

- O hej - rzuciła, jakby dopiero teraz mnie zauważyła - Chyba wam nie przeszkadzam? James chciał wznieść wspólny toast za mecz, dołączysz, Dor? Oczywiście ty też chodź jak masz ochotę, Marlene.

Poszłam za nimi, przylepiwszy na twarz uśmiech, a potem odbębniłam obowiązkową kolejkę kremowego piwa czekając na pierwszy moment, w którym będę mogła zniknąć w zaciszu dormitorium.

***

Znikanie okazało się być trudną sztuką, zwłaszcza dla kogoś będącego znów w centrum zainteresowania. Syriusz, mając najlepsze chęci, swoim zachowaniem w Pokoju Wspólnym wzniecił na nowo plotki o naszym związku. Dodatkowo, swobodnie przerabiana opowieść o mojej kłótni z Chloe dotarła do rozmaitych przypadkowych dziewczyn, w tym siostry Herberta. Kiedy mnie widziała, nieodmiennie zaczynała wymieniać z koleżankami nienawistne szepty.

Wyglądało na to, że ta guma do żucia we włosach jednak mnie nie ominie.

Ludzie byli ogólnie jacyś nabuzowani, zniecierpliwieni, opryskliwi dla siebie nawzajem. Piąto- i siódmoklasistów czekały próbne egzaminy, ale, przede wszystkim, ,,Prorok" doniósł o aż trzech nowych atakach śmierciożerców w ciągu jednego tygodnia. W dodatku, choć powoli zaczynała się wiosna, wiał silny wiatr, ciągle lało, w związku z czym całe popołudnia tkwiliśmy w zamku. Sama byłam rozczarowana, bo musiałyśmy z Dor odłożyć wspólny trening na późniejszy termin. Bałam się o bezpieczeństwo rodziców, stresowałam egzaminami - za wiele było tego wszystkiego.

Sobotni wypad do Hogsmeade brzmiał na tym tle jak wybawienie. Okazał się jednak - jakże by inaczej - bardzo kiepskim pomysłem.

Od samego początku wiało, padał ohydny, drobny deszczyk, słowem - powitała nas jedna z tych aur, które robią z włosów bezkształtny kołtun i rozmazują tusz do rzęs po połowie twarzy. Z silnym postanowieniem nie zmarnowania całkiem tego dnia, złapałam mocno Mary pod ramię, po czym poszłam prosto do Miodowego Królestwa, celem zakupienia absolutnie wszystkich ulubionych przysmaków.

Nie żałowałam sobie. Wyszłam ze sklepu niemal zadowolona. I praktycznie wpadłam na Chloe, z fryzurą, co zniosłaby w idealnym stanie nawet tornado, oraz zdobnymi w czerwień ustami, aktualnie przylepionymi do warg Herberta Goldsteina.

I cóż z tego, mógłby ktoś zapytać. Przecież on ciebie nie obchodzi, Marlene.

Owszem. Ale ona zrobiła to specjalnie. Wiedziałam to doskonale, bo znałam te dziewczynę nie od dziś.

- Całe szczęście, że do siebie wrócili - westchnęła teatralnie stojąca metr ode mnie Mira Goldstein - Chloe ma klasę, nie to co niektóre larwy grające na dwa fronty.

Poczciwa Mary złapała mnie czym prędzej za ramię, ale tłum pod sklepem był taki, że nie mogłam odejść na czas, by nie słyszeć innych uwag.

- Widziałam Syriusza u Zonka z jedną Puchonką. Jest na szóstym roku... widocznie on szuka teraz kogoś dojrzalszego.

- A tamta pewnie będzie i tak za nim latać. Co za desperatka. Nikt już na nią nie spojrzy, po tym jak potraktowała Herberta i do tego własną przyjaciółkę. Ładna buzia nie pomoże, jak się jest jedną z takich dziewczyn.

Jeśli bardzo nie chcesz mieć na coś świadków, to oni na bank będą i to koniecznie ci najmniej pożądani.

Dorcas z nieodłączną, pieprzoną Imogen, patrzącą na mnie ze współczuciem.

Poppy, ten demon o oczach sarenki, pełnych aktualnie pobłażliwej kpiny.

No i widzisz, przekazywała mi niewerbalnie. Nie umiesz w to, Marlene. Beze mnie zwyczajnie nie dajesz rady.

Syriusz, ten nieoczekiwanie jasny punkt wśród zawiłości mojego życia, stanął naprzeciw. Wesoło uśmiechnięty, poprawił mi szalik, a Mira, Brenda i inne, umilkły, patrząc na nas jak zahipnotyzowane.

Nie wiem, dlaczego, chyba zwyczajnie coś we mnie pękło. W każdym razie, krótko mówiąc, pocałowałam go.

Na oczach kilkudziesięciu uczniów Hogwartu oraz przypadkowych mieszkańców Hogsmeade, wśród niesionego wiatrem kurzu i przybrudzonych sklepików - słowem, okoliczności nie należały do romantycznych. Nieważne, zupełnie nie o to mi w tamtym momencie chodziło, to nawet zresztą nie był ten mityczny pierwszy raz. Dwa lata temu pocałował mnie Mark Connor, brat tego Clive'a z Obsidian Wands i miało to w sobie tyle samo ognia, co w przypadku Syriusza, czyli zero. Z obu stron zresztą, bo Black co prawda się nie odsunął, ale też nie odwzajemnił pocałunku. Gdy finalnie sama zrobiłam krok w tył, spojrzał na mnie dziwnie.

- Chodźmy stąd - powiedział półgłosem, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc lekko w stronę głównej ulicy.

Nie brzmiało to jak ekscytacja i niecierpliwe oczekiwanie na intymne chwile bez udziału publiczności. Tak jednak chyba zostało odebrane przez otaczających nas uczniów, bo przechodząc obok stłoczonych pod ścianami grupek, słyszałam pojedyncze chichoty. Samej nie było mi do śmiechu - pozwalałam prowadzić się w stronę zamku, pełna obaw przed powiedzeniem czegokolwiek. Syriusz puścił moją dłoń zaraz za wioską i wsadziwszy ręce do kieszeni, zamyślił się nad czymś głęboko.

Co mi zaraz powie?

Marlene, czekałem na to od dawna. Zostaniesz moją dziewczyną?

Jakoś wątpiłam.

Bardziej coś jak: Marlene, upadłaś na głowę? Co ty sobie myślałaś?

Druga wersja była wielce prawdopodobna i myśl o niej bolała. Nie dlatego, że zaczął mi się podobać, bo nie zaczął. Ale polubiłam go, był prawie jak przyjaciel, bardzo nie chciałam tego kończyć przez własną głupotę.

Nasze kroki odbijały się echem wśród pustych korytarzy Hogwartu. Gdy dotarliśmy w milczeniu do klasy transmutacji, Syriusz zdjął swoją skórzaną kurtkę i cisnął ją na pobliską ławkę. Następnie usiadł obok, oparł łokcie na kolanach, a twarz na splecionych dłoniach. Swoje szare oczy skierował prosto na mnie.

- Nie zadałem tego pytania od razu, bo nie chciałem ci robić wstydu przy wszystkich. Ale do cholery, Marlene, co to miało być?

Czułam łzy tuż-tuż pod powiekami. W głosie miał nutkę rozczarowania, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że strasznie nie chcę go takim słyszeć.

- Przepraszam - powiedziałam, przełykając z trudem ślinę - To był impuls. Powinnam wiedzieć, że ty nie...

Opadłam na inną ławkę i ukryłam twarz w dłoniach. Byłam na siebie tak wściekła, że chętnie bym się w nie teraz wgryzła.

- Tak, nie chciałem tego, a ty powinnaś to wiedzieć. Ale pewnie się tym po prostu nie przejmowałaś, co? Byłaś zbyt skupiona na tym, by pocałować mnie na oczach jak największej liczby ludzi. Bo nietrudno załapać, że to o to ci chodziło.

Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to wymamrotać przeprosiny zza zasłony własnych palców. Po chwili ciszy, usłyszałam, jak Syriusz wzdycha ciężko, a potem robi kilka kroków w moją stronę. Usiadł tuż obok i położył mi dłoń na ręce, usiłując łagodnie odsunąć ją od twarzy.

- Jesteś Gryfonką Marl, miej chociaż odwagę na mnie spojrzeć. Przecież nic ci nie zrobię, na Merlina. Też czasem wymyślam głupie rzeczy. Podejrzewam, że nawet się w tym wybijam ponad średnią całej populacji, dlatego chciałbym po prostu... zrozumieć.

- Tak, zrobiłam to, bo patrzyli - jęknęłam w końcu, bo on przecież i tak wiedział - Może ty nie zauważyłeś, ale wszyscy o nas gadają, a jeszcze Herbert, Chloe... Nie potrafię ci tego wyjaśnić.

Odsłoniłam twarz, tylko po to, by objąć się ramionami, choć przecież nie potrzebowałam obrony przed Syriuszem. Jeżeli już, to przed samą sobą, jak widać.

- Wiem, co mówią - powiedział zaskakująco łagodnie - Ale to mnie nie obchodziło, Marl. Kiedy zaproponowałaś cały ten handel ze spotkaniami i autografem, pomyślałem: okej, czemu nie poznać się lepiej. Zaciekawiłaś mnie, bo brzmiałaś, jakby faktycznie ci zależało. W dodatku miałaś dość oleju w głowie, by ogarnąć, czego słucham, w czym jestem dobry... Większości dziewczyn to tak naprawdę nie interesuje, wierz mi. Chodzi głównie o to, by się ze mną pokazać koleżankom.

Przegryzłam wargę aż do krwi, bo przecież i mnie samej szło przede wszystkim o to.

I jeszcze o mamę.

Syriusz mówił dalej, z wzrokiem wbitym w klasę, odwiedzaną przez nas regularnie podczas minionych dwóch miesięcy.

- A potem... sam nie wiem, jakoś nie pokazywałaś, jakbyś chciała czegoś więcej. I to mi w zasadzie pasowało, bo chociaż bardzo cię lubię, to jakoś...

Urwał. Czyli jednak. Jego też dało się czasem zbić z tropu. Wolałabym odkryć ten fakt w weselszych okolicznościach.

- Chcesz mi powiedzieć, że nie wyobrażasz sobie nas jako pary? - powiedziałam, a mój głos zabrzmiał znacznie bardziej dramatycznie, niż powinien. Bo, paradoksalne, miałam jakieś poczucie porażki. Nie umiałam zdobyć chłopaka ani utrzymać przyjaźni, nic.

- Brzmi trochę brutalnie, ale to właśnie miałem na myśli - przyznał Syriusz.

- Nie chcesz mnie już znać, tak? - ciągnęłam, czując, jak fala płaczu łaskocze mnie w to zwisające coś na podniebieniu.

- Marl, opanuj się i popatrz na mnie w końcu.

Ująwszy moją twarz w obie dłonie, skierował ją bezceremonialnie ku sobie. Nie miał już w oczach gniewu, rozczarowania, ani niczego, czego się bałam i czego oczekiwałam.

- Już wcześniej bym to powiedział, gdybyś po pierwszym spotkaniu zdradzała jakiekolwiek objawy zainteresowania czymś więcej niż przyjaźń. I widzę, że powinienem, bo najwyraźniej źle cię zrozumiałem.

Wypowiedział te słowa z troską, jakby chciał przeprosić i to sprawiło, że przestałam nad sobą panować. Zaczęłam płakać, a robię to naprawdę spektakularnie, z czerwonymi plackami na całej twarzy, zapuchniętymi oczami i smarkiem do pasa.

- Tego się obawiałem - rzekł Syriusz, wyraźnie stropiony, po czym objął mnie ramieniem - Słuchaj, przykro mi, ale chyba wolisz, żebym szczerze powiedział...

Tak na oko, w tym momencie żałował, że kiedykolwiek zaczął się ze mną zadawać.

- Nie o to chodzi! - załkałam, łapiąc głośno powietrze - NIC NIE ROZUMIESZ!

- To mi wytłumacz, tylko błagam, przestań płakać, ja jakoś źle to znoszę.

Klepiąc się po kieszeniach, znalazłam kawałek chusteczki. Black odebrał mi go stanowczo, po czym rzucił zaklęcie, powiększając ją do rozmiaru ręcznika. To rozłożyło mnie jeszcze bardziej i przez dobrą minutę szlochałam głośno, aż dostałam czkawki.

I chyba przez tę gigantyczną chusteczkę w końcu wszystko mu powiedziałam. O tych ciągłych pytaniach, naciskach, eskalujących z każdym kolejnym rokiem. O Florence i tym, jak mama powiedziała mi, że to nie dla mnie, że takie związki są na chwile, a docelowo muszę poszukać miłego chłopaka. O Poppy i reszcie.

- Czekaj, czekaj - powiedział, wycierając mi zamaszyście twarz, gdy w końcu skończyłam mówić. Czyli ty nigdy tak naprawdę nie planowałaś ze mną chodzić?

- Nie no, planowałam - doprecyzowałam - Ale jednocześnie nie chciałam.

- I mimo, że nie chciałaś, wmówiłaś połowie szkoły, że ci się podobam, a potem dowiedziałaś się, co lubię, by mnie jakoś przekupić i skłonić do spotkań? Długo nad tym myślałaś?

- Człowieku, nie masz pojęcia - odparłam, wydmuchawszy głośno nos - Tyle, że wcale nie zamierzałam tego wszystkim mówić, samo się rozeszło.

- I jakie niby miały być następne kroki? Bo przecież odkąd zaczęliśmy się spotykać, nie zrobiłaś nic, żeby doprowadzić do... nazwijmy to, związku.

- Tego fragmentu jakoś nie dopracowałam - przyznałam niechętnie, i wcale nie winiłam Syriusza za to, że w końcu zaczął się śmiać. Musiał to powstrzymywać już od ładnych paru minut.

- Marl - powiedział po chwili, ocierając łzy z kącików oczu - To było absolutnie kretyńskie.

- A może plan był dobry, tylko ty za bardzo wybredny.

- A może jakbym nie był, to dzisiaj mógłbym się cholernie źle poczuć wiedząc, że cała ta uwaga z twojej strony to ściema.

Trafił w punkt. Do tej pory jakoś kompletnie nie myślałam o scenariuszu, w którym to Syriusz mógłby chcieć ze mną być, a ja nie byłabym jednak w stanie rozpocząć związku. Głównie zakładałam, że kiedy on w końcu spojrzy na mnie jak na dziewczynę, to coś kliknie. Otworzą się przede mną te tajemne wrota damsko-męskich relacji, bo jeżeli nie z nim, to z kim? Przecież tyle dziewczyn marzyło, być mieć go za swojego chłopaka.

- Wcale nie cała moja uwaga była ściemniona - wymamrotałam w odpowiedzi - Naprawdę cię lubię i długo byłam pewna, że to wypali. Umówmy się, masz wszystko. Nawet moja mama jest tobą zachwycona.

- Typem, którego wydziedziczyli rodzice i teraz mieszka kątem u dobrych ludzi? Musi być bardzo tolerancyjna.

Spuściłam wzrok, nerwowo skubiąc końcówkę silnie mokrej, powiększonej chustki. Syriusz nic nie mówił, siedział obok i wydawałby się zrelaksowany, gdyby nie jego dłonie, nagle zaciśnięte wokół mankietów przewiązanej w pasie kraciastej koszuli.

- Mogę zadać totalnie niedyskretne pytanie? - zaryzykowałam, bo czemu nie, skoro tak czy tak wyszłam już przed nim na wariatkę.

- Dawaj - odparł, machnąwszy ręką, ale przez jego spojrzenie przemknęła chmurna iskierka.

- Chyba wiesz, o co mi chodzi - podjęłam, przełknąwszy ślinę - Prawda jest taka, że ja wcale nie wiem, czy mama... jest taka tolerancyjna, jak powiedziałeś. Nie wiem, co zrobi, jeśli...

Jeszcze nie potrafiłam tego tak po prostu powiedzieć.

- ... jeśli postanowisz nigdy nie przedstawić jej żadnego chłopaka - dokończył Syriusz, a ja pokiwałam kurczowo głową - No cóż, Marlene, nie będę cię oszukiwał, pewnie będzie w szoku. Nawet jeśli przełknęła twój mały flirt z tamtą panną, to sama wiesz, jak w rodzinach czystej krwi traktuje się wszelkie odstępstwa od normy. Póki może rozpatrywać twoje decyzje jako kaprys, nie narzeka, ale gdy zrozumie, że to coś poważnego... może się zrobić gorąco.

- Tak było u ciebie? - zapytałam ostrożnie, na co wybuchnął niewesołym śmiechem.

- U mnie? Nie, Marl, moi rodzice uważali mnie za śmiecia od zawsze. Gdybym zaczął, dajmy na to, chodzić z Remusem, tylko bym potwierdził ich najmroczniejsze przypuszczenia na mój temat.

- Ale jak ty sobie z tym poradziłeś? Przecież to twoja rodzina. Nie bałeś się odejść? Czułeś się gotowy... na konsekwencje?

Niemal czułam pod stopami grząski grunt, na który wkraczałam. Nie mogłam się jednak opanować, ja musiałam to wiedzieć. Chyba nikt nie znał odpowiedzi na moje pytania lepiej, niż Syriusz Black.

Popatrzył na mnie poważnie, a w oczach miał niezłomną pewność. Bardzo chciałabym kiedyś poczuć taką samą.

- Czułem się gotowy - przyznał - I nie miałem racji. Wtedy jeszcze kompletnie nie ogarniałem skali całego gówna, które się wyleje. Ale wiesz co?

Uśmiechnął się nagle i już wiedziałam, co powie dalej.

- To działa w obie strony. Tego, ile dobrego spotka mnie w zamian, też nie przewidziałem. Właśnie dlatego, niczego nie żałuję. Nie wiem, czy z tobą wyjdzie podobnie, ale zawsze jest na to szansa.

- Czyli nie ma się czego bać? - zapytałam, ścierając z twarzy resztki łez, makijażu i całego tego ciężkiego dnia.

- Jest. Ale to nic nie szkodzi, Marlene. Możesz się bać, a i tak zrobić to, co uważasz za słuszne.

Syriusz miał nade mną jedną przewagę - od dawna wiedział, co uznaje za właściwe, a co nie. Miałam nadzieję, że pewnego dnia i ja będę o tym absolutnie przekonana.

****

W mediach cudna Bonnie, która debiutowała właśnie w 1976 roku! Piosenka co prawda późniejsza, ale za dobrze tu pasuje ;)

A poezję stadionową w imieniu Syriusza uprawiał w tym rozdziale mój całkiem prawdziwy małżonek, któremu z tego miejsca dziękuję 😎💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro