#14
Z okazji wielkiego finału zaśpiewa nam ikona queer, sir Elton John.
Życzę Wam wspaniałego Miesiąca Dumy i CAŁEGO ŻYCIA
Pokój Wspólny powitał drużynę głośnymi wiwatami. Dorcas, podobnie Imogen, James i inni, zostali wciągnięci przez rozradowany tłum Gryfonów. Ludzie złapali za szklanki, dyskutując zażarcie o meczu, a dziwny incydent ze Ślizgonami odszedł w niepamięć, w każdym razie chwilowo.
- Zapomną - rzekła cicho Chloe, jakby czytała mi w myślach - W Hogwarcie za dużo się dzieje, by roztrząsać takie coś wiecznie. Były głosy, że pewnie chodzi o Mary, ale nikt w Gryffindorze nie wierzy, by szukała przygód ze Ślizgonami. Ludzie obstawiają typowy atak na mugolaczkę.
- I przecież tym właśnie był - odparłam, cofając się o krok. Po chwili wywołanych szokiem pozytywnych odczuć, poczułam znów dystans wobec blondynki. Ostatecznie słodka BB całkiem niedawno nawrzeszczała na mnie na środku tego samego pomieszczenia, zarzucając perfidne uwodzenie jej byłego chłopaka. Potem przysysała się do niego kilkukrotnie, pilnując, bym wtedy patrzyła, co wywoływało złośliwą radość u siostry Herberta oraz innych nieprzychylnych mi dziewczyn.
Ani razu niczego nie sprostowała. Nie przeprosiła - to sprawa sama przyschła z czasem.
- I tak, i nie - rzuciła Chloe enigmatycznie.
- O co chodziło z tym listem? - zapytałam, gdy poczułam, że ktoś podchodzi do nas, wypełniając tym samym ciasno kąt obok kominka.
- Chciałam zadać to samo pytanie - powiedziała Mary. Wsunęła dłoń do kieszeni, a potem wyciągnęła ją odrobinę, na tyle, byśmy tylko my dwie, BB i ja, dostrzegły niewielką kopertę z zieloną pieczątką.
- Skoro ją miałaś - podjęła McDonald szeptem - to jakim cudem teraz znalazłam to w notatkach, w dodatku nieotwarte?
- Bo ja szanuję tajemnicę korespondencji, chérie - odparła Chloe z godnością, wysuwając z własnej kieszeni skrawek bardzo podobnej koperty - To zaproszenie na przyjęcie zaręczynowe Geraldine i tamtego oblecha. Wróciłam po nie, gdy zobaczyłam, że jej braciszek zostawia tu list...
- Jakim cudem to widziałaś? - spytałam podejrzliwie.
- Musiałam nałożyć spray wygładzający na włosy. Sama widziałaś, Marlene, było strasznie wilgotno. Nie mogłam go za nic znaleźć, musiałam grzebać w rzeczach Amrity, a wiesz, jaki ona ma bałagan w kosmetykach. Wyszłam z wieży, zobaczyłam Avery'ego, to się za nim wróciłam... Trochę dziwne, że wychodził na ostatnią chwilę, skoro miał grać w meczu, no nie? Swoją drogą, ciekawe, jak podsłuchał hasło...
- Więc go śledziłaś, a potem na wszelki wypadek wzięłaś ze sobą zaproszenie - stwierdziłam raczej niż zapytałam - Ale nie mogłaś wiedzieć, że ta cała kłótnia wyniknie. Chciałaś coś na niego mieć, zamierzałaś go złapać po meczu i ściemniać, czego to niby nie przeczytałaś... Jemu, a może Geraldine? Dlaczego?
- Bo to wstrętna pizda i jej nienawidzę - odparła BB z prostotą - Nie patrz tak, Marlene. Oni są moimi kuzynami, jak większość Ślizgonów przecież. Nazywam się Burke, jeśli nie pamiętasz. Nie masz pojęcia, co ja przeżywałam, désastre complet, każda ich wizyta...
- Czemu zwyczajnie nie zabrałaś mojego listu? - przerwała Mary, patrząc na Chloe szeroko otwartymi oczami. W odpowiedzi uzyskała oburzone spojrzenie.
- Mówiłam już, nie jestem taka. Po pierwsze, wcale nie chcę czytać tych jego wypocin, na pewno są okropne. Po drugie, jesteś koleżanką Marlene, a ja...
Urwała nagle i wydęła lekko wargi, jakby dalszy ciąg wypowiedzi ledwie dawał radę przejść jej przez usta. Znałam ją jednak nie od dziś, to raz. A dwa, zła część mojej natury bardzo chciała, by mówiła dalej.
- A ty chciałaś mi jakoś wynagrodzić swoje beznadziejne zachowanie w sprawie Herberta? - podpowiedziałam, starając się wlać w swój głos maksimum niewinności.
- No tak - przyznała BB, spuszczając na chwilę wzrok - On nie był wart naszej kłótni, Marlene, powinnam była od razu to wiedzieć. I wcale mi tak naprawdę na nim nie zależało, po prostu...
- Ucierpiała twoja miłość własna - dokończyłam bezlitośnie - Nieważne, że zostawiłaś typa, nadal traktowałaś go jak swoją własność, a ja naruszyłam to terytorium.
Chloe zerknęła na mnie z niedowierzaniem. Mary machnęła różdżką, przywołując skądś tacę pełną szklaneczek, na oko wypełnionych Ognistą. To posunięcie miało w sobie faktycznie głęboki sens.
- Tak było - odparła BB, upiwszy najpierw solidny łyk whisky - Ale świństwo, nie ma jakiegoś wina...? W każdym razie, zrobiłam głupio, Marlene. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Żaden, powtarzam ŻADEN facet nie zasługuje, by robić o niego dramy. Wreszcie się tego nauczyłam. To jest ważna, życiowa wiedza, a nie jakieś tam przygotowanie do owutemów.
- Przyszły pracodawca mógłby się z tobą nie zgodzić - wtrąciła Mary, lekko rozbawiona, co mogło wynikać również z tego, że opróżniła swoją szklankę praktycznie duszkiem.
Chloe machnęła ręką, prezentując wyraźnie, gdzie praca zarobkowa znajduje się na liście jej priorytetów.
- Niemniej, bardzo ci współczuję, Mary - powiedziała, brzmiąc przy tym bardzo szczerze - Pochodzenie z mojej rodziny ma pewne zalety, ale coraz częściej wstyd mi za nich. Cieszę się, że jestem z wami w Gryffindorze. A jeśli ktoś będzie coś na ciebie wygadywał, tylko mi powiedz.
- Dam sobie radę - odrzekła McDonald - Nic złego nie zrobiłam, ja to wiem i ludzie, na których opinii mi zależy, tak samo. Ale dzięki za wsparcie, Chloe. Zwłaszcza za to, że nie przeczytałaś tego listu.
Wyciągnęła kopertę z kieszeni i zerknęła na nią z wyraźnym obrzydzeniem.
- Co z nią zrobisz? - zapytałam. Rozumiałam dobrze niesmak Mary, jednak ciekawiło mnie też, co takiego Avery napisał jej w sekrecie.
- Chętnie bym ją wepchnęła do gardła nadawcy razem z pięścią, ale ograniczę się do spalenia w kominku.
- A może - rzuciła BB zachęcająco, z typowym dla złej strony swojej natury błyskiem w oku - weźmiemy makaroniki, poczytamy razem i się z niego ponabijamy?
- CHLOE - zaczęłam zgorszona - Czyś ty kompletnie...
Ale Mary, ta rozważna, miła dla wszystkich dobra uczennica, zachichotała diabolicznie i rozerwała kopertę.
Może to alkohol, a może po całej tamtej niesprawiedliwości coś w niej potrzebowało odrobiny terapii. Rozsiadłyśmy się razem na kanapie, korzystając z tego, że większość pokoju skupiona była na występie wokalnym Jamesa, prezentującego zwycięską pieśń własnego autorstwa.
- Mary - przeczytała McDonald teatralnie, a dłoń drgnęła jej tylko odrobinę na widok pisma chłopaka - Wiem, że to przeczytasz, bo jesteś zawsze taka dobra i wyrozumiała.
- Za dobra dla ciebie, ty kupo starego pasztetu - prychnęła Chloe, po czym odgryzła kęsek ciasteczka, nie zmazując ani odrobiny szminki.
- Wszystko, co Ci mówiłem, to prawda. Naprawdę Cię polubiłem, niezależnie od różnic, które nas dzielą. Nigdy nie myślałem, że spodoba mi się ktokolwiek spoza mojej sfery, a jednak. Dzięki tobie odkryłem nową stronę samego siebie.
- Bezczelny albo debil, ewentualnie jedno i drugie - zawyrokowała BB. Ja nie rzekłam nic, bo to lukrowane chamstwo Avery'ego odebrało mi mowę.
- Proszę, nie miej do mnie żalu, ja musiałem tak postąpić. To tylko na pokaz - Geraldine widziała nas razem po kółku i wygadała Mulciberowi, a on groził, że powie wszystko mojemu ojcu. W dodatku chciał pieniędzy! Wydałem na niego wszystkie oszczędności. Przez to zakup nowej miotły musi poczekać i boję się, jak będzie z moim awansem na kapitana drużyny.
Mary aż się zachłysnęła, czytając ostatnie zdanie, a ja i Chloe wprost padłyśmy na poduszki w ataku śmiechu.
- Moje uczucia się nie zmieniły i liczę, że kiedy ochłoniesz, porozmawiamy na spokojnie. Teraz, gdy moja wścibska siostra kończy szkołę, będzie nam dużo łatwiej się widywać. Czekam na to, Mary, a tymczasem bądźmy cierpliwi. Twój Gordon.
- Zawsze uważałam, że to imię jest całkiem ładne i z klasą, przez co kompletnie do niego nie pasuje - podsumowała BB, po czym wsadziła Mary makaronika prosto w otwarte z oburzenia usta. McDonald pogryzła ciasteczko machinalnie, sięgnęła po szklankę i przywołała butelkę Ognistej. Nalawszy hojnie, pociągnęła spory łyk.
- Jednak chcesz iść i mu to wsadzić? - zainteresowałam się, widząc jej zacięty wyraz twarzy - Bo możemy, jak coś. Ja chętnie pójdę.
- Ten... nawet nie wiem, jak go nazwać - odparła Mary przez zęby - TEN TCHÓRZLIWY, NADĘTY ZŁAMAS, nie zasłużył żebym choćby na niego spojrzała, a co dopiero podeszła bliżej. Jeżeli jeszcze raz spróbuje się ze mną skontaktować, kupię nową miotłę tylko po to, by mu ją wepchnąć prosto w jego arystokratyczne dupsko.
- Kup z komisu - doradziła Chloe serdecznie, polewając nam wszystkim - To go bardziej upokorzy.
Pomstowały razem przez dłuższą chwilę, którą ja spędziłam walcząc z wywołanym zbyt szybkim wypiciem drinka zawrotem głowy. Ostatecznie, uznawszy słuszność metody klin klinem, napiłam się jeszcze trochę. Rozmowa, nawet nie wiedziałam kiedy, zeszła na zamawianie ubrań przez katalog z ,,Czarownicy". Uczestniczyłam w niej przez moment, ale wkrótce moja uwaga odpłynęła. Głowę, w której szumiało mi lekko, oparłam o miękkie wezgłowie kanapy i poszukałam wzrokiem Dorcas.
Strasznie dawno jej nie widziałam. Ponad godzinę.
Nim zdążyłam wstać, by iść jej poszukać, ktoś usiadł tuż obok. Imogen, śliczna jak obrazek ze swoim kolczykiem, w granatowej, kraciastej koszuli, spojrzała na mnie z dziwną uwagą.
- Jak tam? - zagaiła, choć nawet przez aktualny stan lekkiego przymulenia zdołałam dostrzec, że chodzi jej o coś więcej. Mogłam jednak skupić myśli na dłużej tylko wokół jednego tematu.
- Właśnie się rozglądałam za Dor - przyznałam - Nie widziałaś jej?
- Siedzi tam, za Peterem - odrzekła Woodlock, wskazując Pettigrew, który miał na głowie coś mającego zapewne udawać ogromną, lwią grzywę. Trzeba było się mocno przyjrzeć, by dojrzeć zza niej loczki Dorcas.
- Idę tam - zapowiedziałam, podnosząc się z pewnym trudem. Imogen przytrzymała mnie jednak za ramię.
- Czekaj, Marlene. Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Spojrzałam na nią podejrzliwie. W ostatnim czasie rozmawiałyśmy kilka razy, co przyszło mi o tyle łatwo, że Dor wyrażała się o niej w czysto koleżeńskim tonie, poza tym, gdzieś w okolicy była zawsze Gladys. Zajęta Imogen oznaczała teoretycznie niegroźną Imogen - przynajmniej póki nie rzucała takimi zagadkowymi tekstami.
- Bo? - spytałam, nieco bardziej wrogo, niż miałam w planach.
- Bo trochę za dużo wypiłaś, od razu widać. Nie chciałabym tobą dyrygować... ale proszę, zanim pójdziesz, upewnij się, że nie zamierzasz zrobić czegoś, czego byś jutro żałowała. Już ten tekst do Greengrassa był ryzykowny... i chyba nieprzemyślany, co?
Nie dało się wytrzeźwieć całkiem w mgnieniu oka, wiadomo. Ale w niektórych sytuacjach można było niespodziewanie odzyskać co najmniej pewną jasność umysłu. To właśnie spotkało mnie na dźwięk słów Imogen oraz tonu jej głosu, takiego, jakby ostrożnie dobierała słowa.
- Dlaczego pytasz? - odpowiedziałam, woląc, by najpierw zdradziła, do czego zmierza. Oczywiście, palnęłam przez Greengrassem zupełnie spontanicznie, a on przecież zlekceważył moje słowa. I jakoś tak odruchowo przyjęłam, że wszyscy inni wokół też uznali je za pewną prowokację, zresztą, zajęłam się zaraz Mary.
A powinnam przecież wiedzieć. Kto ma usłyszeć oraz zinterpretować, na bank to zrobi.
- No wiesz, jest taka typiara, niejaka Bridget... Chyba cię nie lubi przez to, że się spotykałaś z Blackiem.
Jak to powiedziała Chloe? O życiowych lekcjach, ważniejszych niż nauka do egzaminów? Kluczowa lekcja, Marlene - kłamstwa prędzej czy później nie tylko wyjdą na jaw, ale mogą też uderzyć w ciebie rykoszetem.
- ... i już słyszałam, jak mówi jakiejś lasce, że teraz wszystko jasne, odpaliłaś Syriusza, bo wolisz dziewczyny i przecież to jedyny możliwy powód, ma sens. Tylko dlatego mogłabyś go wypuścić z rąk ot tak.
Ukrywszy twarz w dłoniach, wymamrotałam przekleństwo. Po chwili poczułam, jak dłoń Imogen zaciska się uspokajająco wokół mojego ramienia.
- Pewnie nie ma powodu do stresu - dodała - ale lepiej, byś wiedziała. Będziesz mogła przynajmniej świadomie zaprzeczyć plotkom.
- Problem w tym, że są prawdziwe.
Zerknęłam na Imogen zza otaczających twarz palców. Patrzyła na mnie z wyraźną troską.
- Ty to wiesz, i ja także - powiedziała - Bo tak, zauważyłam to, Marlene. Ale oni nie muszą, decyzja należy do ciebie.
Zalały nas podgłoszone nieco nadmiernie dźwięki gitary. Ciekawe, czy ktokolwiek pamiętał, by porządnie wyciszyć Pokój Wspólny.
One way, or another, I'm gonna win ya*, zagrzmiała wokalistka, a z nią James, rzucając znaczące zerknięcia w stronę Lily. Evans, napotkawszy mój wzrok, zrobiła minę błagającą o wsparcie. Nieudolnym gestem spróbowałam przekazać, że zaraz przyjdę.
A skoro tak, nie było czasu na podchody.
- Mogę zignorować ewentualne gadanie Bridget - rzekłam do Imogen - albo zaprzeczyć, co może zarówno uciąć plotki, jak je podkręcić.
Skinęła tylko głową, patrząc na mnie uważnie. Umiała słuchać, to fakt. Nie dziwiłam się, że Dorcas w swoim czasie przychodziła do niej po radę w sprawie swojej rozmowy z rodzicami.
- Poradziłabym sobie z nią - ciągnęłam powoli - Ma też kto mnie wesprzeć. Ale może, tak naprawdę, to jest idealna okazja, bym się zwyczajnie ujawniła. Jestem zmęczona, Imogen. Kiedy pomyślę o wakacjach, podczas których matka znów będzie mi wpychać chłopaków jak dawniej gotowaną marchewkę, chce mi się rzygać.
Woodlock spojrzała na mnie w zamyśleniu. Niespotykany, ciemny błękit jej oczu miał w sobie coś z natury smutnego.
- Zdecyduj jutro na spokojnie - powiedziała - A dziś, na wszelki wypadek, nie bądź wobec Dorcas za bardzo uczuciowa. Przynajmniej nie tutaj.
Mrugnęła do mnie, a potem odeszła. Ja, nadal pod wpływem Ognistej, dopiero po czasie zaczęłam zastanawiać się, ile wie, i jak wiele w takim razie mogą zauważać inni.
*
Prawdziwe otrzeźwienie przyszło, jak to zwykle bywa, dopiero następnego poranka. Obudziłam się wcześnie i cały czas nim dziewczyny zaczęły wstawać poświęciłam na roztrząsanie własnych, skierowanych do Greengrassa słów. Próbowałam usilnie dojść do tego, na ile można je poprawnie zinterpretować oraz ile osób nas tak naprawdę słyszało. Oraz do jak wielu Bridget mogła dotrzeć ze swoimi insynuacjami.
Jakaś część mnie była w sumie zadowolona. Tak, jakbym nie do końca świadomie zrobiła choć jeden krok ku prawdzie. Idąc na śniadanie, czułam się niemal pocieszona. Zdążyłam już wmówić sobie, że tak miało być - teraz, stopniowo, będę mogła sygnalizować swoją orientację, a może potem, po wakacjach, wrócę już jako nowa, prawdziwa ja. Wcześniej pogadam z rodzicami, oczywiście. Miałam do dyspozycji całe lato, by krok po kroku przygotować ich na wieści.
Tak mi się wydawało. Przez niemal cały dzień, do momentu, gdy podczas kolacji nieliczne sowy zaczęły roznosić wieczorną pocztę. Nasz domowy puchacz upuścił kopertę, zawierającą zadziwiająco krótką i konkretną wiadomość. Od mamy, która prosiła, bym odezwała się przez kominek, gdy tylko będę mogła.
To nie jest temat na list, pisała. Po prostu daj znać, będę czekała. Gdybyś nie mogła skorzystać z Waszego pokoju, idź do profesor McGonagall i przekaż, że to na moją prośbę.
No pewnie. Już się rozpędziłam, by iść do wicedyrektorki, tłumacząc jej, że matka wysłała mi enigmatyczny list z prośbą o rozmowę.
- To chyba nie coś związanego z Voldemortem? - zapytała Lily, a jej oczy rozszerzyły się z lęku.
- Nawet moja mama nie trzymałaby mnie w niepewności, gdyby chodziło o takie rzeczy - odparłam, próbując zachować spokojny wyraz twarzy. W rzeczywistości wstyd mi było, że w ogóle o tym nie pomyślałam. W pierwszym odruchu byłam pewna, że do naszego domu dotarło jakimś cudem to, co powiedziałam na boisku.
Bo w sumie czemu nie? Matki takich rodzin jak nasze spędzały całe dnie na plotkowaniu. Choćby Geraldine mogła sprawić, by podkolorowana wersja sceny po meczu trafiła, gdzie trzeba.
Rzeczywistość miała mnie jednak zaskoczyć.
Gryfoni, zmęczeni wczorajszą imprezą, nie zajmowali Pokoju Wspólnego zbyt długo. Ostatnie niedobitki odpłynęły ku dormitorium jeszcze przed północą, co upewniło mnie w przekonaniu, że teraz albo nigdy.
- Nie - odpowiedziałam na pytania Dor, Lily i Mary - Dzięki, ale nie musicie ze mną zostawać. To tylko moja mama. Dam radę.
Nie byłam pewna, czy aby na pewno, właśnie dlatego, że to była ona. Tego jednak nie musiały wiedzieć.
- Marlene - usłyszałam w chwilę po tym, jak wsadziłam głowę do kominka i zawołałam mamę - Dlaczego nie śpisz o tej porze?
Przewróciłabym oczami, gdybym nie była tak zdenerwowana. Miałam wrażenie, że zjadłam coś, co nadal żyło i bardzo chciałoby wyjść jednak na zewnątrz.
- Przecież sama kazałaś mi dać znać, gdy będę mogła. Otóż mogłam dopiero teraz, mamo. To Pokój Wspólny, a profesor McGonagall ma dość na głowie...
- Niech będzie - odparła, po czym przesunęła się lekko, robiąc miejsce obok siebie na niskiej, kuchennej ławie.
Tata. Zaschło mi w gardle już całkiem.
- Poprosiłam twojego ojca, by mi towarzyszył, bo sprawa jest poważna.
W dupę Merlina. Tylko nie to. Nie w ten sposób.
- To znaczy? - spytałam słabo. Czułam, że powinnam jakoś uprzedzić fakty, wyjść z inicjatywą, choć miałam też wrażenie, że zaraz zemdleję. Pożałowałam swojej odmowy, bo może z dziewczynami u boku byłoby łatwiej.
Ale to byli moi rodzice i moja sprawa. Musiałam przejść przez tę rozmowę, a potem zmierzyć się z jej konsekwencjami.
- Chcemy, byś wiedziała, że szanujemy twoje wybory, skarbie - dotarło do mnie, w formie nieco przytłumionej, jakbym miała watę w uszach - Jednak doszły do nas pewne... pogłoski, i, w związku z tym, zwyczajnie musimy... Nie mamy innego wyjścia, jak tylko upewnić się... doradzić ci...
Mojej matce nie można było odmówić stanowczości. Taka niepewność w głosie, pełna zawahań, stanowiła nowość, przez którą mój lęk na chwilę odtajał. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem - bo wcześniej, przerażona, wbijałam wzrok w widoczny przez kominek skrawek podłogi naszego salonu.
- Och, Marlene - rzekła w końcu, załamując ręce - Przykro mi, ale ten Syriusz to chyba jednak nie jest chłopak dla ciebie.
Zbaraniałam. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na matkę tępo.
- Chyba...? - wydusiłam, z braku lepszego pomysłu.
- Jane była u nas na obiedzie i wszystko mi powiedziała, jak po meczu przyznał, że uciekł z domu. To absolutnie okropne! Ja wszystko rozumiem, konflikt pokoleń, no i Walburga Black, naprawdę straszna kobieta... ale żeby zaraz takie rzeczy? Od własnych rodziców...? I co ten chłopak teraz zamierza ze sobą zrobić, przecież musi gdzieś mieszkać...
- On ma dom, mamo - odblokowało mnie - Potterowie go przyjęli.
- Wiem, ale mimo wszystko... To mi się nie podoba, Marlene. Ewan, powiedz jej.
Odwołanie się do autorytetu ojca oznaczało, że aż brakowało jej słów, słowem - następowało coś bardzo bliskiego końcowi świata. Dla mnie na pewno. Bo tata spojrzał z troską, a jego ciepły głos otulił mnie jak miękki sweterek, na który z całą pewnością nie zasługiwałam.
- Mnie się od początku nie podobało, że akurat jego wybrałaś - przyznał z oporem - Nic nie mówiłem, ale teraz... Co za rzeczy działy się w tamtym domu, że aż uciekł! Nie, Olivio, nie przerywaj mi. Dzieciak miał prawo szukać pomocy. Przecież on musiał przeżyć coś bardzo trudnego, Marlene. Czy opowiadał ci o tym? Jak ty się z tym wszystkim czujesz, dziecko?
Wodziłam oczami od jednego z rodziców do drugiego, próbując jakoś ogarnąć to, co miało właśnie miejsce. Niemal nie czułam bólu kolan, choć klęczałam w niewygodnej pozycji na szorstkim dywaniku przed kominkiem.
Oni nie słyszeli nic o moim bezmyślnym tekście, skierowanym do Greengrassa. Za to o ucieczce Syriusza owszem. I martwiło ich, czy jego sytuacja aby nie odbiła się w jakiś sposób na mnie. Co oczywiście miało sens - tak by pewnie było, gdybym faktycznie została jego dziewczyną.
Rozmowa przez kominek nie należała do najwygodniejszych form komunikacji także przez nieznośne ciepło, muskające niekiedy boki twarzy. Ale ono było niczym wobec palącego mnie właśnie wstydu.
- Słuchajcie - powiedziałam - to zupełnie nie tak.
Wysunęłam na chwilę głowę z płomieni, odrobinę, na tyle, by rozejrzeć się wokół. Nadal byłam w pokoju sama.
- Nie wiem, co dokładnie się stało, że Syriusz postanowił opuścić dom - podjęłam - ale radzi sobie. Jest naprawdę dzielny, a rodzice Jamesa go kochają. I ja mu bardzo kibicuję, doceniam go, tyle że... nigdy nie byłam w nim zakochana.
Usłyszałam, jak mama oddycha głośno z ulgą.
- To całe szczęście, Marlene! - zawołała - No tak, silny z niego chłopak, jakie miał w sumie wyjście, przy takiej matce... Ale nieważne. Tak to bywa, jesteś jeszcze młodziutka, masz prawo się pomylić w ocenie własnych uczuć. Jak już spotkasz tę właściwą osobę, będziesz wiedziała...
- Nie, mamo - zaprzeczyłam - Ja nawet nie byłam nim zainteresowana. Powiedziałam tak, bo bardzo naciskałaś, a ja nie wiedziałam, jak ci wyznać, że nie interesuje mnie absolutnie żaden z synów twoich koleżanek.
Nie mogłam tego w końcu nie wyznać, nie po tym, jak zobaczyłam, że moi rodzice, choć niepozbawieni różnych opinii czy uprzedzeń, kochają mnie jednak ponad wszystko i chcą mojego dobra. Może nasze definicje tego różniły się nieco, ale ja zwyczajnie nie miałam prawa ich okłamywać.
Zobaczyłam, jak piękne, jasne oczy mojej matki rozszerzają się w zdumieniu.
- Kłamałaś? Ale Marlene, czemu mi po prostu nie powiedziałaś? Ja chciałam dobrze, myślałam...
Zamierzałam jej przerwać, upewnić, że wiem. Nigdy nie miałam wątpliwości co do jej dobrych intencji. Co najwyżej w kwestii samych metod.
- Nie chciałam, byś nadal rozmyślała o tamtej dziewczynie - dodała jednak - Próbowałam zająć cię czymś innym, wydawało mi się, że gdy wrócisz do szkoły, szybko zapomnisz. Wyjścia do Hogsmeade, mecze, wiadomo - też byłam nastolatką w Hogwarcie. Przecież zaczęliśmy się z twoim tatą spotykać właśnie na piątym roku! Ale ty przyjechałaś na Gwiazdkę, nadal jakaś taka nieobecna...
- Jakiej dziewczynie? - zapytał tata, ewidentnie skołowany.
Wypuściłam głośno powietrze. Mama, po drugiej stronie płomieni, a w rzeczywistości całe mile dalej, zrobiła dokładnie to samo.
- Wakacyjna sympatia - odrzekła mu w końcu oględnie.
- Ach - on na to.
Ach.
Wbiłam paznokcie w dłonie, myśląc gorączkowo, czy to ten moment. Ojciec odezwał się jednak, nim zdążyłam podjąć decyzję.
- Czy to było bez wzajemności, Marlene? - rzucił w końcu nieśmiało - A może cię skrzywdziła? Naprawdę przez tyle czasu... od wakacji aż do grudnia...
- I to cię martwi? - nie wytrzymałam - Nie to, że podobała mi się dziewczyna?
Zmarszczył brwi, jakby sam najpierw musiał odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Wolałbym, żeby nikt nie sprawiał ci bólu - odpowiedział tata po chwili - Ale, przyznam, gdybym miał wybierać... no to...
Czekałam w napięciu, zaciskając dłonie na podołku. Mama, choć wyglądała, jakby wypiła właśnie szczególnie paskudny eliksir na odchudzanie, milczała. To samo w sobie pokazywało całą powagę sytuacji.
- ... lepiej by było, gdyby to był jednak chłopak - przyznał w końcu tata, a jego słowa na chwilę pozbawiły mnie tchu. Chyba to zauważył, bo zamachał gwałtownie rękami, jakby chcąc wycofać to, co właśnie padło.
- Nie dlatego, że uważam coś innego za złe - dodał, klękając na podłodze, by nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie - Ale, Marlene, przecież chyba wiesz, jak to wszystko działa. na pewno się tym interesowałaś, skoro masz różne... wątpliwości. Zdajesz sumy, za chwilę będziesz prawie dorosła. To powinien być dla ciebie cudowny czas. Nie chcę, żebyś cierpiała przez ludzi, którzy nie będą w stanie zrozumieć twoich wyborów.
- Lepiej, bym cierpiała, wybierając to, co chcą inni, nie ja sama? - zapytałam z trudem, czując łzy tuż pod powiekami.
- Oczywiście, że nie, ale skarbie... proszę tylko o jedno. Nie rób żadnych gwałtownych ruchów. Skup się na egzaminach. Czy tamta dziewczyna nadal jest dla ciebie ważna?
- Nie. Ale...
- Ale jest ktoś inny, tak?
Przytaknęłam. Ojciec odetchnął głęboko, po czym spojrzał na mamę, jakby chciał ją przestrzec przed powiedzeniem czegoś pochopnego. Ona jednak milczała, patrząc w płomienie.
- Sumy i szkolna miłość niezbyt do siebie pasują, coś o tym z twoją mamą wiemy - powiedział tata, a kącik jego ust drgnął lekko - Ale postaraj się skupić na nauce, dobrze? Chodzi o twoją przyszłość, Marlene.
- Dobrze - westchnęłam, bo cóż, miał nieco racji.
- To nie jest temat na rozmowę przez kominek, zwłaszcza, że jutro nie będziesz mogła zgiąć karku, jak dłużej tak posiedzisz. Niedługo zobaczymy się w domu. Czekamy na ciebie. I jeszcze do tego wrócimy. Niczym się nie martw.
Pokiwałam głową, a nawet dałam radę wykrzesać z siebie uśmiech. Łzy popłynęły dopiero, gdy w końcu pożegnałam rodziców i zostałam sama, nadal skulona przed wygasłym już kominkiem.
**
Płakałam z żalu, że nie usłyszałam jakiegoś utopijnego ,,Ależ to wspaniale, Marlene, kiedy poznamy twoją dziewczynę?". Ze zmęczenia, bo tyle mnie kosztowała cała ta rozmowa. Ale też z ulgi - i następnego dnia to właśnie ona przeważała w całej skomplikowanej układance moich uczuć.
- Czyli, w sumie, nie było tak źle - podsumowała Dorcas, gdy wyjawiłam jej przebieg rozmowy z rodzicami, pomijając, oczywiście, fragment o tym, że aktualnie ktoś mi się podoba.
- Tak - westchnęłam - Sama nie wiem, czemu jestem rozczarowana. Niby nie liczyłam na nic więcej, przeciwnie, bałam się, że będą źli. Nie odrzucili mnie przecież, po prostu ich to zmartwiło, bo nie wiedzą, jak będę traktowana przez innych. A mimo wszystko... ech, to głupie.
Kopnęłam kamyk, posyłając go wprost w ciemną taflę jeziora. Stałyśmy z Dor na brzegu - wolałam wygadać się na osobności, nim odpowiem na pytania Lily i Mary.
- Wcale nie - usłyszałam w odpowiedzi - Wolno ci wszystko czuć, Marlene, zwłaszcza tak na świeżo. Za jakiś czas sama sobie to ułożysz w głowie i zobaczysz, że masz całkiem fajny materiał, na którym możesz dalej pracować. Rodzice cię wysłuchali, nadal jesteś mile widziana we własnym domu. To cholernie dużo.
- Miałam taką myśl, że mogą mnie wyrzucić - wzdrygnęłam się - Teraz mi aż trochę wstyd za to. Znasz osobiście kogoś takiego?
- W pewnym sensie - mruknęła Dor, spojrzałam więc na nią pytająco.
- Imogen - dodała niechętnie - Ona się z tym co prawda nie kryje, ale wiedziałam, że nic nie słyszałaś i wolałam ci nie mówić... póki, no wiesz. Sama nie pogadasz z rodzicami. Nie chciałam, żeby cię to dodatkowo zestresowało.
Wzruszyła mnie bardzo jej troska, ale wygrało jednak przerażenie na myśl o tym, co spotkało Woodlock.
- Naprawdę, wyrzucili ją? - wydusiłam z siebie po chwili.
- Nie, bo jest nieletnia i mają obowiązek opieki, tak powiedzieli. Ale po siedemnastych urodzinach ma się wynieść z domu. To dlatego pracuje w wakacje. Chce mieć już odłożone trochę kasy na ostatni rok w Hogwarcie, no i start potem.
Przetrawiałam tę informację patrząc, jak promień słońca wychodzi zza ogromnej, puchatej chmury, by rozpalić miliony błysków w tafli wody. Czerwiec przyszedł jak co roku, kolejne roczniki zdawały swoje egzaminy, planowały wakacje, dziewczyny wybierały nowe, letnie stroje. Gdzieś obok naszej świadomości były też niepokoje w świecie czarodziejów, niektórzy rodzice walczyli z czarnoksiężnikami, inni obawiali się, że mogą zostać celem agresji przez mugolskie pochodzenie. I gdzieś między tymi małymi, codziennymi sprawami a wielką historią, było też wszystko inne. Nieznana mi ilość dzieciaków, które bały się tej jednej, konkretnej rozmowy z rodzicami, tak bardzo, że ledwie mogły oddychać. A wśród tych, co miały odwagę, część straciła swoje domy, wcale nie przez wojnę czy czarną magię.
Łzy popłynęły mi po twarzy zupełnie bezwiednie.
- To niesprawiedliwe - powiedziałam tylko, nim Dor przytuliła mnie mocno, tłumiąc potencjalną resztę zdania swoją burzą loków.
Dzięki temu przynajmniej jedna rzecz była dokładnie taka, jak trzeba.
***
Przez cały ten rok nauczyciele nieustannie podkreślali wagę nadchodzących egzaminów. Opowiadano, że sumy zaważą na całej naszej przyszłości, ale, jednocześnie, przedstawiano je tak, jakby stanowiły cel sam w sobie. A przecież to, co po nich było właśnie kluczowe, a przy tym najbardziej zagadkowe. Nie miałam problemu z przygotowaniem się do zaliczeń, zawsze lubiłam naukę, na bieżąco odrabiałam prace domowe, musiałam więc zwyczajnie dołożyć sobie nieco powtórek. Jeżeli czułam stres, to wywołany całym tym nieustannym gadaniem, nie stanem mojej wiedzy.
Wszystko dalej budziło we mnie znacznie większy lęk, na który nie pomagało odfajkowanie porad zawodowych, robienie próbnych testów czy przeglądanie wymagań na rozmaite przyszłe stanowiska. Z moją listą przedmiotów miałam z czego wybierać - mogłam pracować w aptece, instytucie badawczym, na magicznych plantacjach, albo nawet spróbować kariery uzdrowicielki. Każda opcja brzmiała całkiem dobrze, a ze wsparciem rodziców nie musiałam aż tak koniecznie decydować od razu po szkole. Nic nie stało na przeszkodzie, bym czegoś spróbowała i potem zmieniła zdanie.
Jak jednak mogłam cokolwiek planować? Wybór takich a nie innych przedmiotów do sumów umieszczał nas już w jakichś konkretnych pudełkach, choć do końca nauki pozostały jeszcze całe dwa lata. Świat wokół zmieniał się przecież tak dynamicznie. Moje życie, ja sama - to wszystko działało zupełnie niepodobnie do stanu, który pamiętałam z końca czwartej klasy. Z jednej strony, zdecydowanie mniej bałam się wzięcia odpowiedzialności za własny los. Z drugiej, jak nigdy rozumiałam, że mój stuprocentowy wpływ na niego to iluzja.
Byłam częścią całości. Świata czarodziejów, świata kobiet, świata osób, które nie pasowały do wzorca, kochając w sposób dla innych niewygodny, źle widziany. Uderzało we mnie stanowczo zbyt wiele niekiedy przeciwstawnych fal, a nikt dotąd nie pokazał, jak trzymać kurs. Dopiero się uczyłam. I jedno tylko już wiedziałam - choć ostateczne decyzje powinny należeć do mnie, nie powinnam być sama. Potrzebowałam ludzi wokół, nie po to, by słuchać ich bezkrytycznie, ale by obserwować, wyciągać własne wnioski. Żeby korzystać z ich wsparcia i samej je dawać.
Czas egzaminów, w który weszłyśmy z dziewczynami razem, nie był wcale aż tak ciężki, jak nam zapowiadano.
Ostatnią niedzielę przed pierwszym zaliczeniem mianowałyśmy uroczyście dniem bez żadnych powtórek. Chloe, która od czasu sprawy z listem polubiła Mary jakoś szczególnie, przyklasnęła tej idei, postanawiając wprowadzić to samo we własnym dormitorium. Siedząc na błoniach i słuchając opowieści Lily o ostatnio czytanej książce, obserwowałam z daleka moje dawne przyjaciółki. Nie czułam żalu, że mnie z nimi nie ma. Coś się zmieniło, ale na lepsze - a to, co było złe, mogłam już na tym etapie odpuścić.
- Powodzenia jutro, dziewczyny - rzuciła Poppy, gdy wraz z Chloe i Amritą mijały nas, wracając z wolna do zamku.
- Wam też - westchnęła Evans - I dzięki. Przyda się.
- Ciężko pracowałaś cały rok, Lily, każdy to wie - odparła McMillan poważnie - Wszystkie dużo się przecież uczyłyście. Pozostaje wam tylko nie pozwolić, żeby stres przykrył całe te starania. Będzie dobrze. Nam się udało, więc wy też dacie radę.
- Czas od sumów do owutemów mija pewnie bardzo szybko...?
Poppy uśmiechnęła się lekko, a potem wymieniła z Amritą i Chloe szybkie, znaczące spojrzenia.
- Jeszcze szybciej, niż teraz myślicie. Mam nadzieję, że wasz będzie przynajmniej tak dobry, jak nasz.
Odwróciły się wszystkie, by pójść dalej, w stronę lśniącego w zachodzącym słońcu zamku. Już tak niewiele letnich wieczorów na błoniach było przed nimi trzema. W rzeczywistości odchodziły znacznie dalej, w dorosłość, a ja, która byłam częścią tego ich dobrego czasu, musiałam zostać. Poczekać.
Całe szczęście, zresztą. Na więcej nie byłam jeszcze gotowa, ale myśl o nadchodzącym pożegnaniu uderzyła mnie nagle boleśnie. Wstałam gwałtownie i złapałam Poppy za rękę, by jeszcze na chwilę zatrzymać ją w miejscu.
- Dziękuję - powiedziałam, a ona przygarnęła mnie do siebie, obdarzając lekkim uściskiem. Z drugiej strony poczułam ramię Amrity, a Chloe musnęła mój policzek, by potem błyskawicznie zetrzeć ślad szminki.
I odeszły. Miałam przy tym wrażenie, że coś właśnie dobiegło końca, choć przecież czekało nas jeszcze kilka tygodni pod tym samym dachem.
Przede wszystkim, egzaminy. Byłam zadowolona z tego, jak mi poszło, podobnie dziewczyny z dormitorium, choć Lily, jak to ona, panikowała lekko. Dor jednak znalazła na nią sposób w postaci odwiedzin u małych kugucharów, które rozmnożył właśnie profesor Kettleburn. Evans, jak się okazało, miała szczególne upodobanie do kotów.
- Mój przyszły mąż - zapowiedziała uroczyście - ma je lubić i zrobić test na alergię. Uczuleni odpadają w przedbiegach.
Żadna z nas nie zażartowała, że Potter przyniesie jej odpowiednie zaświadczenie na złotej tacy. Tuż po egzaminie z obrony przed czarną magią, zdarzyło się coś naprawdę paskudnego. James i Syriusz, chyba nadal trochę na pomeczowej fali, zaczepiali Snape'a, a Lily postanowiła zareagować. I wtedy nastąpił dziwny wybuch w jego wykonaniu, nazwał ją szlamą, wykrzykując przy wszystkich, że nie potrzebuje jej pomocy.
Zniosła to z godnością. Moment, gdy kazała w końcu spadać nie tylko Snape'owi, ale i swojemu wielbicielowi Jamesowi, obaj mieli z pewnością zapamiętać na długo. Była naprawdę groźna, piękna w swoim gniewie, ale jak tylko dotarłyśmy do dormitorium, zwinęła się w kłębek na łóżku i zaniosła płaczem. Szlochała długo, z trudem łapiąc dech, a ja, Dor i Mary siedziałyśmy tylko wokół niej, nie mając odwagi przerwać tego wybuchu.
Bo co miałyśmy powiedzieć? Że będzie dobrze? Przecież nie miało być. Coś bardzo ważnego w życiu Lily przestało właśnie istnieć. Jedyne co mogłam, to być blisko i powtarzać, że wiem. Że rozumiem.
Oczywiście, Snape próbował ją przepraszać, pewnego wieczora koczował nawet pod portretem Grubej Damy, aż Mary zlitowała się i przyniosła do naszego dormitorium jego wiadomość. Lily zeszła, by zamienić z nim kilka słów, ale wróciła, o dziwo, w pełni spokojna. Jakby pogodzona.
- Próby ogarnięcia, o co mu w sumie w życiu chodzi, stanowiły moje główne zajęcie przez ostatnie kilka lat - odparła, gdy zagadnęłyśmy, jak poszło - Już dość. Nie muszę potwierdzać swojej wartości, płacząc przez niego i wierząc, że kiedyś coś zmienię. Mam dużo więcej do zaoferowania światu, teraz to wiem.
Byłam z niej taka dumna. Nawet jakoś przełknęłam, że to Lily zgarnęła najwięcej pochwał po sumie z eliksirów. Ja z kolei usłyszałam dużo miłych słów na własnym zaliczeniu z zielarstwa. Egzaminatorzy opieki nad magicznymi stworzeniami byli pod wrażeniem Dorcas. Za to Mary mogła być w zasadzie pewna ,,Wybitnego" ze starożytnych runów. Amrita, najlepsza na owutemowym roczniku, przyszła jej osobiście pogratulować. Wkrótce czekało ją wesele, a po nim podróż poślubna do Ameryki Południowej.
- Robimy cały objazd - wyjaśniła zachwyconej Mary - Ma gust, ten mój Fazil, no nie? To już jakiś plus tego małżeństwa. Przyślę ci zdjęcia z Tiwanaku**. Podobno część zapisków na odnalezionych fragmentach ścian jest nadal ukryta pod zaklęciami!
Nie przestawały gadać o ostatnich odkryciach w dziedzinie runów nawet na imprezie, którą Chloe zorganizowała w Hogsmeade, łącząc swoje urodziny z uczczeniem zakończenia szkoły. Zaprosiła wszystkie dziewczyny z Gryffindoru, informując chłodno, że chłopcy nie są mile widziani.
- Muszę od nich odpocząć - wyznała mi, gdy dotarłam do wynajętego na całe popołudnie tylko dla nas lokalu madame Puddifoot - Ale coś ci zdradzę, Marlene. Postanowiłam napisać do ojca.
- Twoja mama wie o tym?
- Jeszcze nie, ale nie będę się przed nią ukrywała. Bo wiesz, dotarło do mnie, że przez te wszystkie lata, znałam tylko jej wersję jeśli chodzi o ich rozwód i w ogóle wszystko. Chcę się z nim skonfrontować. Niech mi w oczy powie, albo chociaż napisze, czemu mnie zostawił. Przynajmniej nie będę sobie robiła nadziei, że kiedyś jednak wróci.
- To bardzo odważne - powiedziałam, ściskając lekko jej dłoń.
- Daj spokój, odważnie to jest ubrać się tak, jak Mira Goldstein dziś. Czy ona ma lustro w swoim dormitorium...? Dość poważnych tematów, zresztą. Kiedy odwiedzisz mnie we Francji?
Chloe zamierzała kontynuować edukację na magicznej uczelni w Paryżu. Nie to, by miała jakiś wymarzony kierunek - jedyne, czego chciała, to błyszczeć tam, zdobyć nowych znajomych i ułożyć sobie wygodne życie. Nie musiałam tego rozumieć - po prostu trzymałam kciuki. Poppy zamierzała dołączyć do niej na chwilę tego lata, bo, oczywiście, jej ślubną wyprawę należało skompletować w najlepszych butikach.
- Dwadzieścia cztery zestawy ręczników gościnnych, wyobrażasz to sobie? - prychnęła, gdy podeszłam, by stuknąć się z nią kieliszkiem wina - Abbottowie mają jeszcze wyższe standardy, niż moja matka. Ale pod każdym innym względem są kochani.
Dołączyłam do niej, gdy stała akurat niedaleko stolika przeznaczonego na wróżby. Ubrana w zwiewne szmatki nieznajoma machała ekstatycznie rękami nad szklaną kulą, tłumacząc coś dobitnie siedzącej przed nią dziewczynie.
- Brunet - wyjawiła tajemniczym tonem, a górne światło zadrgało w grubych szkłach jej okularów - Wysoki, przystojny, już go poznałaś...
- Nie takie było pytanie - odparła szatynka, w której rozpoznałam jedną z pierwszoklasistek.
- Wewnętrzne oko nie działa na zawołanie! - zawołała zgorszona jasnowidzka - Nie wiem, czy zostaniesz ministrem magii.
- A jak dorzucę jeszcze trzy sykle? - spytała ciemnowłosa, za co zarobiła szturchnięcie w bok od towarzyszącej jej koleżanki, ślicznej blondynki, ubranej w nieco zbyt krótką jak na jej wiek sukienkę. Dwie inne pierwszoroczne stały nad nimi, słuchając w napięciu przepowiedni.
- Ej laski, kolejka jest - wtrąciła z rozbawieniem oparta o sąsiedni stolik Imogen. Nim zwolniły jej miejsce, zauważyłam, że jedna z nich, ta najdrobniejsza, zagapiła się na Woodlock z wyraźnym zachwytem. Zaraz potem spuściła wzrok, a po chwili zerknęła ponownie. I już tak patrzyła, raz po razie, znad piwa kremowego, które wkrótce stanęło na blacie przed nią oraz jej towarzyszkami.
Ciekawe, co teraz czuła. Czy to był pierwszy raz, gdy inna dziewczyna przykuła jej uwagę? Była zdziwiona? Zawstydzona? A może już teraz wyczuwała coś w sobie i widok Imogen w srebrzystej sukience tylko potwierdził te rozważania?
Złowiłam spojrzenie Dorcas, stojącej po drugiej stronie stanowiska jasnowidzki. Miała na sobie ten sam kombinezon co kiedyś, prezent od siostry.
- Nawet gdybym nie poznała Lauren osobiście, polubiłabym ją za sam ten zakup - powiedziałam, podchodząc bliżej i zerkając na dopasowany, czarny strój.
- Niezły tekst, McKinnon - pochwaliła Dor, a kąciki jej ust, pomalowanych, o dziwo, półprzejrzystą, czerwoną pomadką, zadrgały w uśmiechu.
- Czego jak czego, ale braku wygadania chyba nigdy nie mogłaś mi zarzucić.
Sama nosiłam tę białą, lekką sukienkę, którą spakowała mi mama. Miała względem niej co prawda całkiem inne nadzieje, takie związane z jakimś miłym, doskonale uczącym się chłopcem z przyzwoitej rodziny. Mnie jednak znacznie bardziej obchodziło zdanie konkretniej dziewczyny. Całkiem sympatycznej, gdy tylko chciała, dobrej w tym, co było jej pasją, pochodzącej z domu na szczęście pozwalającego jej na bycie sobą.
W kwestii sukienki jedynie opinia Dor się dla mnie liczyła. Wyraz jej ciemnych oczu, to, jak patrzyła na moje odkryte obojczyki i rozpuszczone włosy. Jej usta, lśniące w ciepłym świetle lamp herbaciarni madame Puddifoot.
- No więc? - usłyszałyśmy i obie drgnęłyśmy, zaskoczone. Imogen właśnie opuściła stanowisko wróżącej nieznajomej, która chyba pomyślała, że też jesteśmy zainteresowane jej usługami.
- A nie, dziękuję - odrzekła jej Dorcas - Ja nie mam pytań.
- Nie chcesz znać przyszłości? - zapytałam. Choć sama dotąd nie myślałam, o co mogłabym zapytać, było coś kuszącego w wizji dowiedzenia się czegoś więcej na temat mojego dalszego życia.
- Nie. Po co? Dobre rzeczy ucieszą mnie bardziej, gdy będą niespodzianką, albo jak na nie po prostu zapracuję. A o złych lepiej nie wiedzieć. Potem bym tylko czekała, aż w końcu nastąpią i miała zero przyjemności ze wszystkiego innego.
- Masz rację - odparłam, ale i tak usiadłam przy stoliku. Powiększone przez szkła oczy wpatrzyły się we mnie przez chwilę, a kulę wypełnił gwałtowny ruch ukrytych pod taflą dymnych smużek.
- Ja bym tylko chciała wiedzieć, czy będę szczęśliwa - powiedziałam - Czy my obie będziemy. I ona też, albo tamta dziewczyna z rudymi włosami...
Wskazałam na Dorcas, potem na Poppy i Lily, choć to nie był przecież koniec mojej listy.
- To bardzo rozbudowane zagadnienie - usłyszałam w odpowiedzi - Wróżba powinna dotyczyć tego, kto zadaje pytanie.
- Ale mnie to wszystko właśnie bardzo dotyczy i jest ważne.
Jasnowidzka westchnęła głośno, ale poruszyła dłońmi nad kulą. Przez chwilę milczała, aż wreszcie przeniosła na mnie poważne spojrzenie.
- Myślę, że znajdziesz szczęście - rzekła w końcu - Osoby, na których ci zależy, również. Choć droga do tego będzie zupełnie inna dla każdej z was...
- To oczywiste - przerwała jej Dor trzeźwo - Przecież jesteśmy różnymi osobami.
- Ale wszystkie finalnie chciałybyście usłyszeć tę samą przepowiednię, prawda?
Nieznajoma popatrzyła na nas poważnie i na moment z jej wzroku zniknęła ta iskierka szaleństwa, połączona z lekko pozowanym natchnieniem. Uśmiechnęła się lekko - tak naprawdę, wyglądała na niewiele starszą od nas.
Może, jak słusznie zauważyła, powiedziała nam po prostu to, co chciałyśmy usłyszeć. Bo fakt - wszystkie marzyłyśmy o szczęściu, spełnieniu, niezależnie od tego, co dokładnie przez nie rozumiałyśmy.
Dla mnie, na przykład, była to aktualnie możliwość sięgnięcia po dłoń Dorcas, w samym środku imprezy, pełnej Gryfonek, bardziej lub mniej mi przychylnych.
- Na pewno? - zapytała, a ja tylko skinęłam głową. Póki co, nikt nie zwracał na nas uwagi, bo Chloe wznosiła toast za koniec roku.
- ... i żeby jakiś obrzydliwy typ w czarnych szmatach nam nie zatruwał naszego pięknego życia! - zakończyła dobitnie, zbierając furę oklasków. Była w swoim żywiole. Taką zamierzałam ją zapamiętać na zawsze.
Ktoś posłał stoliki i krzesła pod ściany jednym, sprawnym zaklęciem. Może Poppy? Zawsze miała do tego talent. Rozbrzmiała muzyka, ruszyłyśmy więc wszystkie na parkiet, zamierzając wykorzystać ten krótki czas, który pozostał przed wyznaczoną godziną powrotu do zamku.
Uśmiechnęłam się, słysząc piosenkę Obsidian Wands. Gdyby James, tak troskliwy i wielkoduszny wobec Syriusza, potrafił pokazać Lily tę stronę swojej osobowości, doceniłaby go bardziej. Może z nim też zatańczyłaby tak, jak teraz w kółku z Mary oraz innymi dziewczynami. Roześmiana. Szczęśliwa.
Rytm muzyki zwolnił, a miękki głos kolejnego wokalisty otoczył nas razem z deszczem kolorowych światełek, wyczarowanych przez którąś z dziewczyn.
You're not a ship to carry my life
You are nailed to my love in many lonely nights
I've strayed from the cottages and found myself here
For I need your love, your love protects my fears
Nie wiem, która z nas, ja czy Dor, zrobiła pierwszy krok. To, jak blisko się nagle znalazła, odnotowałam wraz z lekkim zapachem jej pomarańczowo-cynamonowego olejku do włosów, ale też nowej, owocowej nutki.
To była chyba ta pomadka.
- Wiśniowa? - zgadłam, wpatrując się w jej usta.
A ona przytaknęła, przesuwając lekko dłoń między ramiączkami mojej sukienki.
- Z wiśniami trzeba uważać - kontynuowałam cicho - No wiesz, strasznie są kwaśne na początku, zanim tak całkiem dojrzeją. Ale potem...
- ... potem są słodkie, wiem - dokończyła - Trzeba tylko trochę cierpliwości.
Zanim skomentowałam, że wcale nie trochę, potrzeba jej całe mnóstwo, poczułam usta Dorcas na swoich. I nie musiałam już nic mówić, przynajmniej na razie. Przylgnęłam do niej mocniej, do każdej ciepłej, miękkiej części jej ciała, wplotłam palce w lekko potargane loki, skupiłam się na dotyku dłoni, gładzącej moje plecy.
Czy nikt nie zwracał na nas uwagi, czy, przeciwnie, patrzyły wszystkie - nie wiedziałam. Objąwszy mocno Dor, położyłam głowę na jej ramieniu i poszukałam wzrokiem tylko tych dobrych, wspierających spojrzeń. Były tam.
A skoro tak, miałam już wszystko, czego potrzebowałam.
KONIEC
****
* To oczywiście Blondie, tak naprawdę z 1978 roku, ale c'mon, za dobrze pasuje do Jamesa :)
** Albo Tiahuanaco, obecnie w Boliwii, dawny ośrodek kultury andyjskiej, od lat 50. XX wieku teren badań archeologicznych.
Wspomniane pod koniec pierwszoklasistki możecie znać z innego mojego opowiadania 😎 A i wróżąca pani nie jest wcale obca!
Słowo na koniec jeszcze się pojawi, nie myślcie sobie. Ale już teraz bardzo, bardzo dziękuję za Wasz udział w tej opowieści. Tak, udział! Bo swoimi gwiazdkami, komentarzami, wiadomościami, pomogłyście mi ją dokończyć, drogie osoby.
Do usłyszenia w Epilogu <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro