#13
W mediach jeden z portretów Marlene i Dor, który udało mi się stworzyć za pomocą AI. Nie wspomniałam o ogrodniczkach! To przeznaczenie <3
Tegoroczny maj był szczególnie piękny.
Hogwarckie błonia co dnia tonęły w słońcu. Pod wieczór trawa pokrywała się lekką, wonną rosą, ale ziemia pod spodem nadal promieniowała zgromadzonym wcześniej ciepłem. Lubiłam leżeć na niej, przesuwać cienkie, wilgotne źdźbła między palcami i obserwować różnokolorowe pączki kwiatów, ozdabiające pobliskie drzewa i krzewy. W tym wąskim oknie czasowym między zachodem słońca a godziną, gdy musieliśmy wszyscy wracać do zamku, mieścił się moment zamykania płatków na noc. W dzieciństwie uwielbiałam patrzeć na ten proces. Mówiłam zawsze, że kwiatki idą już spać, słałam im całusy na dobranoc, a potem szłam do łóżka zdecydowanie bardziej pogodzona z taką koniecznością.
Merlinie, teraz dużo bym dała za odrobinę więcej snu.
Każdego wieczora wychodziłyśmy z dziewczynami z dormitorium na błonia, żeby pouczyć się na świeżym powietrzu. Na początku myślałam, że takie otoczenie będzie mnie rozpraszać, ale ostatecznie byłam wdzięczna Dor za jej pomysł. Po sesji wzajemnego przepytywania, spędzałyśmy zawsze kwadrans lub dwa na spokojnym wypoczynku. Czasem wymieniałyśmy jakieś leniwe uwagi w nieznaczących tematach. Głównie jednak milczałyśmy, każda zajęta swoimi myślami.
Po wydarzeniach w lochach i tym, co nastąpiło z ich przyczyny, znacznie częściej zapadała między nami cisza. Choć żadna z nas nie zawiniła wobec którejkolwiek innej, chyba zwyczajnie potrzebowałyśmy tej odrobiny dystansu.
Rodzice Mary spotkali się z nią ponownie, kilka dni po jej wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego, gdy było już wiadomo, że w ramach kary Ślizgonom odjęto punkty oraz wyznaczono tygodniowe szlabany.
– Geraldine zdaje zaraz owutemy – rzekła McDonald beznamiętnym tonem – A tamten sumy razem z nami, więc ich rodzice strasznie się obruszyli. Wiecie, bo dłuższy szlaban ograniczałby możliwość nauki i mógłby potencjalnie wpłynąć na finalne wyniki. Slughornowi też przecież zależy, dlatego się zgodził. Podobno w ramach dodatkowej kary ma jeszcze wymyślić jakieś zadania wakacyjne.
– Tamtej pluskwy to oczywiście nie dotyczy, skoro kończy szkołę – prychnęła Dorcas – TYDZIEŃ szlabanu! Przecież to tyle, ile dostałyśmy my, choć z zasadzie nic jej nie zrobiłyśmy. A zasłużyła sobie. Powinnyśmy ją jakoś dojechać.
Mary westchnęła lekko. Gdy się odezwała jej głos brzmiał spokojnie, ale zaczęła zaczesywać włosy za uszy bezwiednymi, nerwowymi ruchami.
– Daj spokój, Dor – powiedziała – Ja chcę ją tylko mieć z głowy. Słyszałaś, co mówiła wtedy. Po tym, jak ją zaatakowałyśmy, to cud, że nie zaczęła na mnie jeszcze nagadywać. Może właśnie te owutemy zbyt ją zajmują. Zda je, skończy szkołę, a potem przestanę ją obchodzić.
– Ale czy ciebie przestanie to obchodzić? – wtrąciła Lily łagodnie – Znam cię i wiem, że poczułabyś się znacznie lepiej, gdyby tamci ponieśli sprawiedliwą karę.
– Czasem od sprawiedliwości lepszy jest święty spokój, a przynajmniej tak mówią.
Ironia ledwie wybrzmiała w głosie Mary, przykryta aż nazbyt dobrze słyszalnym żalem. Bo tak właśnie powiedzieli jej rodzice - że lepiej odpuścić dla świętego spokoju. ,,Po co ci to" - powiedzieli. ,,Jakieś skandale tuż przed egzaminami? Nic nie zyskasz, a tylko cię obgadają. Zniszczą. Już jesteś na celowniku jako mugolaczka, odpuść."
,,Ostatecznie nic takiego się przecież nie stało."
– Nie martwcie się o mnie – rzuciła Mary pojednawczo – Nic mi przecież nie jest, tak naprawdę. I lepiej będzie, jak się skupię na egzaminach.
– Racja – odparłam, rzucając Dor ostrzegawcze spojrzenie, bo już widziałam, jak otwiera usta – Pokażesz im wtedy, co potrafisz. O to chodziło, żebyś się bała, a wcale nie musisz, bo będziesz miała świetne wyniki i pierwszy krok w przyszłość, której będą mogli tylko pozazdrościć.
Pokrętna to była logika, ale twarz Mary lekko pojaśniała. Albo kupiła tę unikającą strategię rodziców, albo bardzo chciała w nią uwierzyć - nieważne. Według mnie powinnyśmy zwyczajnie ją wspierać, a nie zmuszać do działania wbrew nim. Nie miała na to teraz dość siły. Nie było w tym nic złego.
Dostrzegłam kątem oka, jak Dorcas kręci głową z niedowierzaniem. O tak, ona nie była fanką oszukiwania siebie i dlatego ciężko jej było to wszystko zrozumieć. A przecież czasem różne małe półprawdy były jak ochronny krem, który nakładasz na twarz i dłonie, żeby je chronić przed mrozem. Bez niego bolałoby. W trakcie, ale też później.
Chciałabym móc sprawić, by nigdy nie musiała się tego dowiedzieć.
– Dzięki za wszystko, dziewczyny – powiedziała w końcu Mary – Po prostu przygotujmy się do sumów najlepiej jak umiemy, a potem cieszmy wakacjami. Dość już dramatów wywołanych przez Ślizgonów.
Lily zarumieniła się lekko i uciekła wzrokiem, a potem ze sztucznym entuzjazmem złapała za notatki z transmutacji, szukając losowych zagadnień do odpytywania. Bo i ona miała swoje ukryte przed nami myśli, chroniony obszar, związany pośrednio ze sprawą Mary. Sam fakt, że McDonald padła ofiarą ataku, rozniósł się w ciągu kilku dni po wieży Gryffindoru, trafiając, rzecz jasna, także do naszych kolegów z klasy.
– Ktoś tu dawno nie dostał wpierdolu – skomentował Syriusz, nie ściszając bynajmniej głosu, przez co było go słychać w całym Pokoju Wspólnym – Atak na Gryfonkę...?
– To już prowokacja – dokończył James – Sami się proszą.
Siedzący obok Remus tylko wzniósł oczy ku sufitowi z cierpiętniczą miną, ale Lily wstała z miejsca, po czym stanęła naprzeciw chłopaków, ujmując się gniewnie pod boki. Ręka Pottera błyskawicznie powędrowała ku potarganym jak zwykle włosom - niezależnie od wszystkiego, z niezrozumiałych dla mnie powodów nadal usiłował jakoś zyskać w oczach rudowłosej. Robił to głupio, bo znacznie bardziej niż fryzurą zaimponowałby jej chociażby rozsądkiem, pracowitością czy pasją do nauki. Słowem, tym, co sama miała i doceniała w innych.
– Potter – syknęła wściekle – A może wbijesz sobie kiedyś do głowy, że nie wszystko w tej szkole kręci się wokół ciebie i twoich rozdmuchanych konfliktów? Nawet nie próbuj żadnej zemsty. To, co zaszło, jest sprawą Mary, nie kolejną okazją do odstawiania przez was cyrków.
– Nigdy nie załapałem, o co chodzi z tym całym cyrkiem – odparł James pogodnie, a jego beznadziejnie rozmarzone spojrzenie przemknęło po rozpuszczonych włosach rozmówczyni – Z całym szacunkiem dla niemagicznych rozrywek - klauny są obleśne.
– Za to foki fajne – wtrącił Peter nieśmiało – Ale ja nie lubię cyrku. Powinny sobie żyć na wolności.
– Masz dobre serduszko, Pete – odrzekł Potter, klepiąc przyjaciela po ramieniu – Podobnie ty, Evans. Tylko tym już sobie tłumaczę, że nawet po ataku na koleżankę widziałem cię ze Smarkerusem.
Rudowłosa poczerwieniała silnie, ale nim zdążyła wybuchnąć, przerwała jej Mary.
– James – powiedziała spokojnie – ja nie wymagam od Lily zrywania kontaktów z nikim. Czyli ty tym bardziej nie powinieneś.
– Poza tym Severusa tam nie było – dodałam – podobnie jak was. Nawet nie znacie całej sprawy.
Specjalnie nazwałam Snape'a jego pełnym imieniem. Nikt poza Lily tak o nim nie mówił w tym gronie, a ja właśnie bardzo chciałam stanąć po jej stronie. Spojrzała na mnie z wdzięcznością. James i Syriusz za to - z mieszaniną zdumienia i urazy.
– No niech będzie – burknął Black, po czym uciszył jeszcze protestującego przyjaciela ruchem ręki.
Jednak wkrótce potem coś się musiało wydarzyć, bo Evans wróciła raz do dormitorium wściekła, ze łzami w oczach, odmawiając stanowczo wyjaśnienia czegokolwiek. Między słowami dotarło do mnie tylko, że tym razem Snape mógł naprawdę poważnie ucierpieć przez jakiś kolejny dowcip, podobno wymierzony nie konkretnie za Mary, a całokształt.
– Nie chodzi tylko o Seva, to grubsza rzecz – rzekła nam rudowłosa enigmatycznie – Czuję, że nie mogę o tym mówić, dziewczyny. Przepraszam.
Dorcas, która po naszej rozmowie podczas pikniku była wobec mnie bardzo przyjacielska i nic poza tym, odczekała, aż nasze współlokatorki wyjdą do biblioteki, po czym usiadła obok na łóżku. Momentalnie się spięłam i pożałowałam, że siedzę taka rozmemłana, z roztrzepanym kucykiem i, z całą pewnością, pokruszonym już tuszem na dolnych powiekach.
To było głupie uczucie. Bo ona przecież nie miała żadnych romantycznych intencji, nie po tym, jak jej sama w zasadzie wyznałam, jakim tchórzem jestem. Nie czułam się gotowa na ujawnienie swojej orientacji, a mogłam zrozumieć, czemu ona z kolei nie chce udawać, tkwić w sekretnej relacji, uważać na każdym kroku. Nie potrafiłaby zresztą tego zrobić. To nie było w jej stylu.
Zapowiedziała wtedy, że poczeka, ale jak mogłam mieć pewność? Świat był pełen pięknych, odważnych i bystrych dziewczyn, część z nich z całą pewnością wolała własną płeć, po co więc Dor miałaby wyczekiwać w nieskończoność mojej decyzji? Nadal kompletnie nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę z rodzicami.
Z jednej strony cieszyłam się, że traktowała mnie dalej po koleżeńsku, że spędzałyśmy razem czas na nauce, odpoczynku i spacerach z pozostałymi dziewczynami. Jednocześnie czułam niepokój. Obawę, czy czegoś aby właśnie nie tracę. Do tego wszystkiego, odkąd padło między nami zdanie o pocałunku, często nie mogłam wyrzucić jego wizji z głowy. Czasem żałowałam, że nie wyłączyłam myślenia, tych wszystkich obaw oraz złych słów, zasłyszanych od innych.
Trzeba było to zwyczajnie zrobić. Trzeba było to poczuć, chociaż raz.
– Mam wrażenie, że cokolwiek zaszło, Snape zarobił u niej plusa. Choćby z czystego współczucia – powiedziała Dor, opierając się lekko o moje poduszki.
,,A ja?", miałam ochotę zapytać. ,,Nadal zgarniam u ciebie jakieś plusy?"
Jednak rozmowa była przecież o Lily.
– Możliwe – przytaknęłam – Ciekawi mnie, co się stało, ale ona nic nie powie.
– Słyszałam, że była przez to jakaś kłótnia między Syriuszem, Jamesem i Remusem. Aż mi się nie chce wierzyć.
Pokręciłam głową. Też nie potrafiłam sobie wyobrazić żadnego sporu między nimi.
– Jeszcze kilka miesięcy temu może bym zapytała – powiedziałam – Ale Syriusz trzyma lekki dystans odkąd stanęłam wtedy po stronie Snape'a.
– Szczerze – odparła Dorcas, patrząc na mnie uważnie z deprymująco bliskiej odległości – Zdziwiłam się, kiedy to zrobiłaś. I nadal nie wiem, czemu. Nie to, że coś, bo oczywiście typa tam nie było, ale to nie zmienia całokształtu faktów. A one świadczą przeciw niemu - trzyma ze zwyczajnymi czubkami o bandyckich zapędach. Avery i Mulciber są źli, Marlene. Jeśli Snape jest dobry, to jak może się z nimi zadawać?
Jakiś czas wcześniej wróciła z treningu - miała je teraz nieustannie, w ramach przygotowań do finału sezonu quidditcha. Lada dzień mieliśmy się dowiedzieć, kto zagra z Gryfonami o Puchar - Hufflepuff, czy właśnie Slytherin. Czarne włosy Dor były jeszcze lekko wilgotne po kąpieli, pachniała swoim szamponem o owocowych nutkach, a ramiączko koszulki od cienkiej piżamy opadało jej co jakiś czas, zsuwając się po gładkiej skórze ramienia.
Że też musiała szykować się do spania tak wcześnie.
– Może nie chce odstawać – powiedziałam, z trudem odwracając wzrok – Ma prawo do swoich lęków. Co jeśli wielu Ślizgonów jest ogólnie całkiem w porządku, tylko tych złych bardziej widać i słychać? A reszta się dostosowuje, bo przez to uważa tamtych za większość? Pamiętasz tamten list z ,,Proroka"?
Pytanie było retoryczne, bo wspomniana korespondencja ukazała się w gazecie ledwie kilka dni wcześniej i zażarcie o niej dyskutowałyśmy. Dołączyła do nas wtedy Imogen, dzięki czemu odkryłam, że jest w sumie miłą, ciekawą rozmówczynią. List od zaniepokojonego czytelnika wspominał o tym, że w okolicy jego domu ma wkrótce przejść marsz wspierający osoby homoseksualne.
,,Niewątpliwym plusem ustawy o tajności jest brak takich manifestacji w naszym życiu publicznym. Proszę, nie podążajmy za przykładem mugoli i nie bierzmy się nigdy za organizację głośnych, wulgarnych imprez tego typu. Rozumiem różne upodobania, ale należy je praktykować w swojej prywatnej strefie, a już zdecydowanie dzieci nie muszą ich oglądać."
– No i widzisz – powiedziałam do Dor, z nerwów na samo wspomnienie aż sięgając do dyżurnej szufladki po słonego paluszka – Siedzimy sobie przykładowo we trzy, ty, ja i Imogen, każda zupełnie inna, a jakiś typ wrzuca nas do jednego wora, z całą resztą jakichś przypadkowych ludzi, po czym oskarża o demoralizację dzieciaków. W dodatku pisze o tym do gazety. Im więcej wiem o tym, jak jesteśmy traktowane, tym częściej myślę o tym, że powinnyśmy być bardziej wrażliwe na różne stereotypy. Nie dawać się im, po prostu.
– Też miałam nieraz taką myśl – przytaknęła mi Dorcas – ale to jest cholernie trudne, Marlene. Nie będę udawać. Wkurwia mnie, że Avery, jego siostrunia i Mulciber praktycznie nie ponieśli konsekwencji. A jeszcze bardziej dalsze potencjalne skutki. Bo jaki ta sytuacja daje sygnał im podobnym? Że mogą sobie krzywdzić innych i zarobią co najwyżej średni szlaban. Byle tata przyszedł do szkoły opowiedzieć, jak ważny jest dla nich szkolny egzamin. Skąd możemy wiedzieć, czy tych lepszych w końcu nie zepsuje wieczna bezkarność?
Westchnęłam ciężko. Nie znałam odpowiedzi, czułam tylko, że każda z nas ma trochę racji.
– Różnie może być – przyznałam – Ale nadal, ja nie będę potępiać kogoś za jego strach przed byciem innym. Sama cholernie się boję i dobrze o tym wiesz. Już wolę udawać, nawet, jeśli czuję, że wiele mnie omija.
Dor patrzyła na mnie, wtulona w moje poduszki, i szczerze, najbardziej bym chciała, by tam po prostu została. Pomyśleć, że jeszcze niedawno miałam do tego idealny pretekst w postaci sklejonych łóżek.
Ramiączko znów spłynęło łagodnie z okolic jej obojczyka, odsłaniając dodatkowy fragment dekoltu. Ona jednak leżała nieruchomo, w milczeniu. Niewiele myśląc, wyciągnęłam rękę, przesuwając cienki paseczek bawełny na właściwe miejsce.
Nie wiem, czemu myślałam, że pomogę sobie tym w skupieniu na rozmowie. Wyraźnie poczułam, jak zadrżała pod dotykiem, choć może to przez moje wiecznie chłodne palce. Jej skóra była ciepła, nadal rozgrzana od kąpieli i bardzo miękka. Dorcas, jakkolwiek wysportowana, miała figurę pełną łagodnych kształtów, wyraźną linię bioder, pełne piersi i krągłe ramiona. Jednocześnie wiedziałam, jak mocno rzuca kaflem, celując do pętli z wielu metrów, albo jak zatrzymuje miotłę jednym sprawnym ruchem mięśni.
Miała dużo siły, także czysto fizycznej, jednak kiedy leżała tuż obok, widziałam tylko wpatrzone we mnie błyszczące, ciemne oczy, potargane loki i piżamę w kolorze moreli. Odetchnęła głębiej, gdy zabrałam dłoń, a mój wzrok powędrował bezwiednie w okolice jej dekoltu. W samym centrum piżamowej koszulki wyhaftowano złocistego, ruchomego smoka, który zwinął się właśnie w kłębek i zamknął oczy.
Zachichotałam i przeniosłam spojrzenie na twarz Dor, by odkryć, że też patrzy na mnie z uśmiechem.
– Wiesz, Marlene – powiedziała półgłosem – To udawanie może ci nie wypalić, jeśli będziesz tak patrzeć.
– Ciężko będzie tego nie robić – przyznałam. Bo w tej chwili, na przykład, nie oderwałabym od niej wzroku nawet jakby mi groził cały rocznik Tych Złych Ślizgonów.
– Teraz nie patrzy nikt inny – odszepnęła w odpowiedzi.
Ale nim zdążyłam się przysunąć, Lily i Mary wróciły do dormitorium, utyskując na zbyt wczesne godziny zamykania biblioteki.
*
Ostatnie dni przed zaliczeniem sumów upłynęły pod znakiem nieustannej eskalacji. Przyjemne ciepło zmieniło się w upał, egzaminacyjny stres narastał, a ja coraz bardziej czułam, że nie mogę tak dłużej - nie umiem być dla Dor jedynie koleżanką z dormitorium. Chciałam móc wyjść gdzieś razem, tak po prostu, trzymać ją za rękę, zatańczyć na kolejnej imprezie bez obaw o ocenę. Gdzieś obok lęku przed wyznaniem rodzicom prawdy, dojrzewał we mnie bunt. I czułam, że jeśli wkrótce nie podejmę racjonalnej decyzji, on zwyczajnie kiedyś eksploduje, robiąc to za mnie. Dokładnie tak, jak wtedy, gdy zachowałam się jak idiotka, całując Syriusza, a potem, chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu się do oszustwa.
Atmosfera w zamku jakoś dziwne sprzyjała tym odczuciom. Slytherin wygrał z Hufflepuffem w drugim półfinale, zostając tym samym naszym oficjalnym rywalem w walce o Puchar Quidditcha. Wtedy się zaczęło - grane były wszelkie przedmeczowe klasyki, tylko bardziej. Od łajnobomb zrzucanych na przypadkowych członków domu rywala, po swędziproszek oraz powodowanie przeróżnych małych urazów. W przypadku rywalizacji między Gryfonami a Ślizgonami zasada fair play istniała jedynie w wyobraźni naszych profesorów.
James, kapitan i czołowy rozgrywający, nie brał udziału w organizacji kawałów z obawy przed ewentualną dyskwalifikacją. Miał cierpienie wprost wypisane na twarzy za każdym razem, gdy Syriusz z Peterem przekraczali próg Pokoju Wspólnego, umazani smoczym łajnem lub czymś podobnym, wskazującym jasno na to, jak spędzali wcześniej czas.
– Tylko to wygrać – wzdychał Potter na wieczór przed finałem – A potem sobie w końcu odbiję.
– Wszyscy chcemy dostać puchar, Jamie – rzuciła Dorcas, opadając bezładnie na kanapę obok, wyraźnie wykończona – Nie musisz o tym stale nawijać, nie jesteśmy już na treningu.
Im bliżej meczu, tym ciężej wszyscy pracowali nad swoją finalną formą. Wpadłam na boisko kilka razy - byli naprawdę świetni. Nawet, jeśli napędzała ich dodatkowo chęć wygranej z tym konkretnym zespołem.
– W końcu zostałem kapitanem i nie przegram na ostatniej prostej, Dor. Zwłaszcza z nimi.
– Nie ma takiej opcji – przytaknął mu Syriusz – Jesteście zwyczajnie lepsi. Tamci to jakaś przypadkowa zbieranina gnojków, co lubią się lansować.
Jego oczy mówiły zupełnie co innego i miały rację, bo Regulus był genialnym graczem. Potrafił błyskawicznie przechodzić od totalnego skupienia na zniczu do zwinnych uników przed tłuczkami, a droga miotła stanowiła wyłącznie dodatek do jego talentu. Kiedyś myślałam, że Syriusz, choć robili razem z Jamesem wszystko, nie dołączył do drużyny, by nie porównywano go z bratem. Poznawszy go lepiej, zmieniłam zdanie. Pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zwyczajnie nie chciał musieć z tamtym rywalizować. Siedząc opodal na trybunach, widziałam, jak obserwuje Regulusa z podziwem, którego nie potrafił ukryć.
Gdybym zapytała, na pewno by zaprzeczył, i paradoksalnie mówiłby szczerze. Wśród wielu rzeczy, jakich nauczyłam się tego roku było też to, że potrafimy bardzo sprawnie chronić nasze bolące miejsca, opatrując je kłamstwem wobec samych siebie. I czasem łatwiej jest zwyczajnie z czasem uwierzyć.
Nie skomentowałam jednak jego słów. Zamiast tego, zwróciłam się do ziewającej rozgłośnie Dorcas.
– Pora do łóżka – zapowiedziałam – Padnięta nie pokażesz, na co cię stać.
– Jak miło, że o mnie dbasz – odpowiedziała, przeciągając się lekko. Niby ironicznie, ale z ciepłym uśmiechem, który, jak już wiedziałam, prezentowała tylko czasem
Skłamałabym mówiąc, że za moim wtrąceniem się nie stało również to, jak głowa Dor zaczęła lekko opadać na ramię siedzącej obok Imogen. Okej, były tylko koleżankami, a tamta miała dziewczynę. Mimo wszystko, oceniałam jej urodę oraz inne zalety zbyt wysoko, żeby tak w ogóle nie zareagować.
Nim zdążyłam pomyśleć, schyliłam się nisko nad Dorcas, by wyjąć z jej włosów jakiś zabłąkany listek. Zaraz potem wstałam, nieco zbyt głośno życząc wszystkim dobrej nocy, ale i tak miałam wrażenie, że wszyscy patrzą po sobie znacząco.
Może tylko to sobie wmawiałam, z jednym wyjątkiem. Gdy odwróciłam się w progu, Imogen posłała mi zdecydowanie porozumiewawczy uśmiech.
**
Latały wspaniale, one obie, podobnie jak cała drużyna. Naprawdę potrzebowałam tego meczu, a ze mną ewidentnie reszta szkoły - na boisku działo się tyle, że ludzie mogli na chwilę oderwać myśli od nadchodzącego okresu egzaminów. Gra była bardzo wyrównana, momentami brutalna, ale też pełna spektakularnych akcji, jak ta, gdy James wbił kafla do pętli nogą, robiąc jednocześnie unik przed tłuczkiem. Pojawienie się znicza poznawaliśmy tylko po przyspieszających nagle smugach, zielonej i czerwonej, walczących w spontanicznym wyścigu. Każdą udaną obronę Gryfonów kwitowaliśmy głośnym skandowaniem, tak, że po niemal dwóch godzinach zdarłam solidnie gardło. Policzki płonęły mi od świecącego prosto w naszą trybunę słońca, wiatr szarpał włosami, a opuszki palców miałam spierzchnięte od soli, hojnie dodanej do wszelkich przekąsek przyniesionych przez Petera.
Cudowne uczucie.
Kiedy w końcu nasz szukający uniósł w górę zaciśniętą pięść, robiąc triumfalny łuk nad resztą drużyny, na chwilę zamarliśmy, z początku nie rozumiejąc, co właśnie zaszło. Dopiero potem wszystkie czerwono-złote rzędy wydały z siebie głośny ryk, w odpowiedzi na zwycięstwo Gryfonów.
Patrząc, jak James odbiera puchar, podawałam kolejne chusteczki coraz bardziej usmarkanemu Pettigrew. Sama byłam wzruszona, zwłaszcza widząc dumę profesor McGonagall, ocierającej pot z czoła oraz zabłąkaną łezkę spod okularów. Ludzie mówiący, że quidditch to przecież tylko sport, taka zabawa, powinni kiedyś przeżyć coś takiego. Kolejni Gryfoni opuszczali trybuny z piosenką na ustach, kierując się prosto do swojej drużyny, chcąc każdego uściskać, przynajmniej poklepać po plecach. Sama wstałam, i wtedy dostrzegłam Dorcas, która chyba szukała mnie wzrokiem a przynajmniej w to właśnie bardzo chciałam uwierzyć.
W tamtej chwili przyszło mi to śmiesznie łatwo.
Oddałam jej uśmiech, mówiąc bezgłośnie, że już idę, po czym ruszyłam powoli za wylewającym się na boisko tłumem. Do radości z wyniku dołączyło coś więcej, takie wewnętrzne łaskotki ekscytacji, jakby miało zaraz zajść coś ważnego. Każdy wie, jak działa euforia po meczu w Hogwarcie. Wszystko się mogło zdarzyć.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, widząc uroczy obrazek w postaci Syriusza, który dotarł w końcu do Jamesa i właśnie ściskał go chaotycznie, wykrzykując jakieś bezsensowne urywki zdań. Zajmowali tyle miejsca, że trzeba było ich omijać szerokim łukiem, by móc opuścić boisko, nie obrywając przy przechodzącym z rąk do rąk pucharem.
– Dobrze, niech sobie chociaż potrzyma – dobiegł mnie nagle czyjś głos, spokojny, ale na tyle dobitny, by zwrócił uwagę wszystkich wokół.
Regulus, nadal w meczowej szacie, stał w zrelaksowanej pozie, trzymając ręce w kieszeniach. Twarz miał jednak napiętą, a zielone oczy zimne i puste.
– A tobie o co znowu chodzi? – zapytał Syriusz, nadal jedną ręką obejmując Jamesa, a drugą świeżo zdobyte trofeum.
– Mówię o tym, że skoro nie możesz być w drużynie, to pewnie przyjemnie ci chociaż zanieść za drużyną puchar do zamku. Przyjąłeś różne zwyczaje szlam i zdrajców krwi, więc czemu nie skrzatów domowych. Nosisz za Potterem miotłę, czy tylko podajesz mu śniadanka?
Tego ranka Black faktycznie stał nad przyjacielem, wmuszając w niego kolejne naleśniki, by najadł się przed meczem. Regulus musiał go pilnie obserwować, jeśli to zauważył.
– To się nazywa przyjaźń – odparł James gniewnie, a całe jego ciało przyjęło natychmiast konfrontacyjną postawę – Ale co ty możesz o tym...
– Daj spokój, Jamie – przerwał mu Syriusz – Reg, wiem, że jesteś zawiedziony przegraną. Niepotrzebnie. Zajebiście dziś latałeś, naprawdę. Gdyby tylko cała drużyna Ślizgonów była jak ty...
Regulus, dotąd niewzruszony, poczerwieniał gwałtownie. Nim jednak przemówił, tuż za nim stanęli pozostali zawodnicy w zielonych szatach.
– Oho, Black ma coś do powiedzenia o naszej grze – rzucił kpiąco ich kapitan, Norman Greengrass – Mów śmiało, nie krępuj się. Choć w sumie nie wiem, czy powinniśmy nadal cię tak nazywać...? Z tego, co mówił Regulus, nie masz już prawa do tego nazwiska...
– Powiedziałeś im? – wyrwało się Syriuszowi, a w jego głosie wybrzmiał zawód. Z całą pewnością mimowolnie, bo zaraz odchrząknął, jakby chciał natychmiast zamaskować ten fakt.
– Pewnie, że powiedział – odparł Norman swobodnie – Jesteśmy rodziną.
– On umie mówić sam, Greengrass – warknął Syriusz w odpowiedzi – Choć ze mną jak dotąd nie miał odwagi. Taki jesteś wygadany, Reggie? To powiedz w końcu, o co ci chodzi, bo widzę, że przy innych nie masz oporów. W czym masz problem z moim odejściem? Powinieneś się chyba cieszyć...
– Nie mam obowiązku ani ochoty z tobą rozmawiać – prychnął Regulus z wyższością – I co teraz? Jakie masz zaklęcie pod ręką, może któreś z tych, którymi potraktowałeś ostatnio naszych pałkarzy...
– Jak śmiesz – przerwał mu brat, a jego twarz pobielała – Przez całe nasze wspólne życie ani razu nie podniosłem na ciebie ręki.
Przez chwilę milczeli, piorunując się nawzajem wzrokiem, gdy ciszę znów przerwał głos kapitana Ślizgonów.
– Wzruszające, naprawdę. Ale ogólnie rozumiem, że Rega nie poniosła fantazja ani zrozumiała chęć bycia jedynym dziedzicem? Naprawdę uciekłeś z domu i teraz żyjesz na łasce Potterów?
Popatrzył na Syriusza z pogardą, ale w zamian dostał jedynie zimne spojrzenie szarych oczu. Black uniósł dłoń, powstrzymując Jamesa, który już otwierał usta, gotów do dalszej utarczki.
– Dokładnie tak – odparł, a jego ton zdradzał nadchodzący wybuch – Zadowolony?
– Dajcie mu spokój! – zawołała Imogen, przebijając się przez śmiech drużyny Ślizgonów – Aż tak nie umiecie przegrywać? Żałosne.
– No ładnie, Potter – rzekł Greengrass, ostentacyjnie omijając ją wzrokiem – Można pomyśleć, że przygarnianie wyrzutków to jakiś twój fetysz. Dodatkowy zdrajca krwi w domu, a w drużynie szlamy i lesby. Doborowa ekipa.
Kiedy potem wspominałam ten moment, nie byłam w stanie ustalić, co sprawiło, że zrobiłam te kilka kroków naprzód, stając tuż przed kapitanem Ślizgonów. Kątem oka jednak zobaczyłam, jak grający na pozycji ścigającego Avery cofa się gwałtownie i poczułam ponurą satysfakcję.
A jednocześnie przypływ mocy, wcale nie tej magicznej.
– Ona ma rację – powiedziałam, mierząc Greengrassa wzrokiem w sposób, którego sama bym się po sobie nie spodziewała – Daj jej spokój.
– Bo co? – zapytał drwiąco – Jak będziesz tak bronić niektórych koleżanek, McKinnon, pomyślę, że jesteś taka jak one. Lepiej uważaj.
– A co jeśli tak? – odparłam gwałtownie – Jesteś ostatnią osobą, której zdanie na ten temat by mnie obchodziło.
Niemal fizycznie czułam na sobie te wszystkie spojrzenia. Brwi Normana uniosły się wyraźnie, Imogen wyglądała, jakby zaparło jej dech. Instynktownie poczułam za sobą obecność Dor i sięgnęłam na ślepo dłonią do tyłu, trafiając na jej wyciągniętą rękę.
Splotłam nasze palce ze sobą, ale drużyna Gryfonów otoczyła nas tak ciasno, że nikt nie mógł tego dostrzec.
– E tam – machnął dłonią Greengrass – Durne gadanie. Tak to jest, jak dziewczyna z dobrej rodziny przestaje ze szlamami. Pewnie tamta niewyżyta koleżanka z dormitorium nakładła ci głupot do głowy?
Odebrało mi mowę, bo przecież miał na myśli Mary, która mogła stać gdzieś za nami, wśród ostatnich opuszczających stadion Gryfonów. Złapałam mocniej rękę Dor, czując, że rozluźnia uchwyt, robiąc krok w stronę kapitana Slytherinu.
– Zamknij ryj, Norman – rzucił James przez zęby – Inaczej...
– Inaczej co? Daj spokój, Potter, przecież to fakty. Dobrze mówię, Avery? Panna najpierw chętnie wyszła wieczorkiem z nim i Mulciberem, a gdy przyszło co do czego...
Zacisnęłam rękę na różdżce, gotowa wesprzeć chłopaków, gdy w końcu nieuchronnie rzucą się na Greengrassa, Avery'ego, a teraz też zbliżającego się ku nam Mulcibera. Towarzyszyła mu Geraldine, jak zawsze elegancka, z szalikiem Slytherinu starannie oplecionym wokół ramion.
– Daj spokój Norman, nie są tego warci – powiedziała, a jej oczy zalśniły złośliwie – Na szczęście nawet do nauczycieli dotarło, że szlama próbowała zwyczajnie zmanipulować mojego brata...
– Raczej nie musiała – wtrącił dobrze znany mi głos – Skoro przed meczem biegł jeszcze do wieży Gryfonów, by trafić w moment, gdy nikogo tam nie będzie, a potem zostawił list w jej notatkach.
Chloe, podobnie jak Geraldine nienaganna, wystąpiła z tłumu, a w palcach, ozdobionych perfekcyjnym manicure, trzymała zapieczętowaną na zielono kopertę. Przełamany już wosk przedstawiał z całą pewnością herb, kompletnie nierozpoznawalny dla mnie oraz, sądząc po twarzach, większości uczniów z Gryffindoru.
Oczy Greengrassa pociemniały jednak nagle. Reg uniósł brwi, a Geraldine pobladła, odruchowo odwracając się ku bratu. Avery wyglądał, jakby ktoś strzelił mu w twarz.
Poczułam, jak Dor poruszyła się gwałtownie, a James syknął, nim zdążył coś powiedzieć, do czego z całą pewnością się zbierał. Chyba kopnęła go w kostkę, i dobrze. Ze względu na Mary bardzo nie chciałam ciągnięcia wątków o zakazanych romansach oraz takich tam.
– Co tu się dzieje? – wybrzmiał, rychło w czas, głos profesor McGonagall – DAWNO powinniście być wszyscy w zamku...
– Gratulowaliśmy właśnie Geraldine zaręczyn – rzuciła Chloe, rozjaśniając się w fałszywym uśmiechu.
Merlinie, przerażała mnie, gdy była taka. A jednocześnie uświadomiłam sobie, jak w pewien sposób za nią tęskniłam przez te tygodnie po kłótni o Herberta. Może normalnie nie myślała za wiele, ale gdy chciała, umiała rozegrać partie bezbłędnie. Pochwyciłam jej spojrzenie i nie opanowałam uśmiechu, gdy puściła do mnie oko.
– Doprawdy? – rzekła McGonagall, tocząc po zgromadzonych spojrzeniem znad okularów – Cóż, zatem i ja gratuluję, panno Avery. Dużo szczęścia z panem...
– Mulciberem – odparła Chloe usłużnie, a ja usłyszałam, jak Dor tuż za mną wciąga głośno powietrze. Jak robią to niemal wszyscy. Sama byłam w szoku.
– No nieźle, czemu się nie chwaliliście? – spytał rozradowany Greengrass – Cholera, Geraldine, to roczek sobie poczekasz na wesele, co? Chłopak jeszcze w szkole, ale oferta na stole, jak to mówią?
– Serio tak mówicie? – prychnął James, a wśród Gryfonów przemknął szmer rozbawienia.
– Ważne, żeby był wierny – skomentowała Chloe, ten żywy dowód na to, że francuski piesek może w razie potrzeby stać się piekielnym ogarem – Nie zaczepiał dziewczyn w lochach. I tak dalej.
– WSZYSCY DO ZAMKU! – zagrzmiała McGonagall, na co niewielki tłumek ruszył w stronę zamku, powoli, ale jednak posłusznie. Po drodze dyskutowano, co w zasadzie miało przed chwilą miejsce i o kim była mowa. Na swoje szczęście, Mary przebywała w skrzydle szpitalnym na tyle krótko, by nie każdy połączył fakty, a i nasz szlaban, odbywany w sali eliksirów, nie budził sensacji, gdyż ludzie byli i tak zajęci końcem sezonu quidditcha oraz egzaminami.
Ktoś tam pewnie coś wyłapał, ale pewności mieć nie mogli. Całe szczęście.
Zwolniłam nieco, chcąc dołączyć do Mary. Coś w wyrazie jej twarzy sprawiło jednak, że nic nie powiedziałam. Do zamku szłyśmy w milczeniu, i tylko zwycięska piosenka, zainicjowana spontanicznie przez kogoś, towarzyszyła nam aż do samego zamku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro