#11
Plusy były dwa.
Po pierwsze, następny dzień wypadał w sobotę, dzięki czemu mogłyśmy wcześnie obudzić Dorcas, wyjaśnić jej co zaszło, a potem pójść prosto do Skrzydła Szpitalnego. Lily dowiedziała się wcześniej - ona i Remus, patrolujący akurat inną część zamku, zdążyli usłyszeć co nieco od duchów, nim wpadli oboje do Pokoju Wspólnego, zastając w nim jeszcze mnie wraz z Poppy.
Po drugie, gdy dotarłyśmy na miejsce, Mary spała mocno - eliksir musiał nadal działać, zapewniając jej spokojny wypoczynek bez żadnych koszmarów.
Całe szczęście, bo ja miałam je za każdym razem, gdy udało mi się przysnąć.
W najbardziej spektakularnym ze snów wróciłam do domu na wakacje. Ledwie przekroczyłam próg, mama poinformowała mnie, że dość tego dobrego, czas pomyśleć poważnie o życiu, w związku z czym, wybrała mi narzeczonego. Gdy się odwróciłam, ujrzałam Avery'ego, w towarzystwie Geraldine, która zbliżyła się do mnie, zmarszczyła nos z niesmakiem, wreszcie - wyciągnęła różdżkę.
– No nie wiem – powiedziała, wyczarowując przed sobą taśmową miarkę – Coś jest z nią ewidentnie nie tak.
– Nie może być – odrzekła mama stanowczo, ale ja, znając ją, wyczułam w jej głosie niepokój – Ma w talii nie więcej niż sześćdziesiąt centymetrów, sprawdzałam.
Avery zaśmiał się, głośno i złośliwie, jednak gdy przeniosłam na niego wzrok, chcąc powiedzieć coś o Mary, względnie byciu tchórzliwym gnojkiem, dostrzegłam, że to już nie on, a tamten Krukon z biblioteki.
– Przecież to lesba – rzucił z szerokim uśmiechem – Ale i tak się nada. Byleby przyprowadziła koleżankę.
Obudziłam się jeszcze zanim mama zdołała odpowiedzieć. Całe szczęście. Nie byłam gotowa na jej reakcję nawet we śnie.
Westchnęłam głęboko, usilnie próbując oczyścić myśli z tych wspomnień i skupić się na tym, na czym należało - na Mary. Wróciłam do rzeczywistości, bo usłyszałam obok pociągnięcie nosem, a tuż po nim rytmiczne, dość głośne pacnięcia. To Lily płakała cicho, z kolei Dorcas próbowała ją pocieszyć, poklepując w okolicy łopatek. Złapawszy jej spojrzenie, ujrzałam niemą prośbę o pomoc.
– Nie martw się, Lils – powiedziałam półgłosem, przytulając rudowłosą lekko – Mary wyzdrowieje. Pomożemy jej. Najważniejsze, że nie ma trwałych fizycznych urazów.
Może to płytkie, ale nie potrafiłam nie zauważyć ciepłego przedramienia Dor pod moim, gdy tak obie obejmowałyśmy Lily. Zwłaszcza, gdy drgnęło wyraźnie, choć najpewniej nie od mojego dotyku, a tego, co właśnie powiedziałam.
– Co tam się właściwie wydarzyło, Marlene? – zapytała cicho – Bo mam wrażenie, że nie powiedziałaś nam wszystkiego.
Miała słuszność, ograniczyłam się do opowieści o pojedynku ze Ślizgonami i tego, jak napadli Mary w lochach. Rozmawiając w nocy z Lily, nie chciałam wchodzić w szczegóły ze względu na obecność Remusa. On był co prawda bardzo miły i na pewno by nie wygadał, ale Mary nie chciałaby wtajemniczać w tak delikatne problemy zwykłego kolegi z roku. Później, gdy obudziłyśmy Dorcas, zależało mi na czasie. Tym sposobem ona nie wiedziała nic o tym, jak w zasadzie doszło do tego strasznego zajścia. Rozdarcie na bluzce widziała poza mną wyłącznie Poppy. Na początku miałam ochotę zachować ten fakt dla siebie, jednak po kilku bezsennych godzinach zmieniłam zdanie. Mogłyśmy nigdy nie poruszać tematu przy Mary, jeśli sama tego nie zrobi, ale żeby okazać wsparcie, musiałyśmy wszystkie zdawać sobie sprawę z tego, co ją spotkało.
Opowiadając ze szczegółami całe zajście od momentu, kiedy ja i Poppy usłyszałyśmy podejrzane dźwięki, musiałam co jakiś czas przerywać, by lekko odkaszlnąć, tak mimowolnie łamał mi się głos. Dopiero do mnie docierało, co mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy nie zdążyły na czas. Albo co może spotkałoby mnie, jeśliby mi przyszło do głowy sprawdzić loch samej.
Ręka Dor delikatnie się wysunęła i mimowolnie pożałowałam przerwania tego ciepłego, kojącego kontaktu. Ale ona tylko przełożyła przedramię tak, by znajdowało się teraz nad moim, nadal obejmującym Lily. Poczułam jej dłoń w okolicy barku, tam, gdzie maksymalnie mogła dosięgnąć. Ciepło palców, głaszczących mnie uspokajająco delikatnymi, muskającymi ruchami, z łatwością przenikało przez cienką tkaninę koszulki.
Mój organizm, cały spięty na fali przywoływanych wspomnień, postanowił zaoszczędzić mi zdradliwego rumieńca. Zamiast tego poczułam przypływ odwagi. Taką specyficzną mobilizację.
– Ona miała rozdartą bluzkę – wyszeptałam, a ręka Dorcas drgnęła jeszcze wyraźniej niż wcześniej – Lekko, ale zauważyłam, a tuż zanim weszłyśmy...
– Ci skurwiele próbowali ją obmacywać?! – zawołała, na co obie z Lily aż syknęłyśmy, uciszając Meadowes gwałtownymi gestami.
– Nie wiem, co zamierzali – odparłam po chwili, gdy już upewniłyśmy się, że Mary nadal śpi – Nim tam weszłyśmy, siostra Avery'ego próbowała powstrzymać przed czymś ich obu. Powiedziała coś w stylu... takie rzeczy to już przesada.
– Łaskawa pani – prychnęła Dorcas, a Lily załkała cicho.
– I pomyśleć, że wystarczyło, żebym tam była! – powiedziała z żalem, ocierając oczy – Remus chciał zacząć od innego skrzydła, ale ja się uparłam... Wcześniej słyszałam coś o planowanym na ten wieczór handlu nielegalnymi eliksirami wzmacniającymi na Wieży Astronomicznej, to dlatego. Gdybyśmy tylko byli bliżej lochów... Albo gdybym powstrzymała Mary przed pójściem na tę randkę...
– Próbowałaś wykonywać swoją pracę – wtrąciłam – Skąd mogłaś wiedzieć, poza tym dwie osoby na patrolu w tak wielkiej szkole to jakaś kompletna iluzja bezpieczeństwa. Sami jesteście jeszcze uczniami.
Teraz, gdy to mówiłam, słowa wybrzmiały w moich ustach bardzo mądrze i słusznie. Szkoda tylko, że wcześniej ani razu o tym nie pomyślałam. Póki coś nie dotknęło mnie osobiście, kompletnie nie ogarniałam jak mało bezpieczny może być dla nas Hogwart. Wielki, pełen zakamarków zamek, nad którym nikt tak naprawdę nie sprawował pełnej kontroli.
Chyba. Ale przecież, gdybym się myliła, to Mary pomógłby ktoś inny, dorosły, nauczyciel. Nie musiałybyśmy z Poppy interweniować same.
Dorcas poparła mnie gorąco, po czym nagle zmarszczyła brwi, jakby coś do niej dotarło.
– Jaką randkę? – zapytała powoli.
– Wyszłaś już na trening, gdy Mary o tym powiedziała – odrzekła Lily przez chusteczkę – Umówiła się z jakimś chłopakiem. Zaczęli gadać w Walentynki, bo tamten Puchon, z którym poszła do Hogsmeade, spotkał innych kolegów z Kółka Runicznego i całkiem stracił nią zainteresowanie, pamiętasz? Trochę się zdziwiłam, że nie chciała powiedzieć, co to za nowy typ. I chyba słusznie, bo jaki chłopak zostawia dziewczynę samą w lochach późnym wieczorem? Nawet, jak im ta randka nie poszła, powinien odprowadzić...
Paplała tak jeszcze przez chwilę, którą spędziłyśmy z Dorcas patrząc na siebie znacząco. Wpadłam na to od razu, a ona domyśliła się również - Mary, owszem, zaufała niewłaściwej osobie. Ale w znacznie, znacznie większym stopniu, niż Lily sobie wyobrażała.
Generalnie, wyciągnięcie wniosków wcale nie było trudne. Gorzej, jak ktoś miał powody, by nie chcieć tak od razu ich do siebie dopuścić.
– Lily – zaczęłam spokojnie, zachęcona przez Dorcas spojrzeniem. Mówiło coś w stylu ,,Ty zrobisz to lepiej", i cóż - nie myliło się. Meadowes, co by o niej nie powiedzieć, nie grzeszyła subtelnością. Nie pomyślałabym kiedyś, że odda mi pole, przyznając wyższość w jakimś temacie. Stosunki międzyludzkie potrafią jednak zmienić się kompletnie, i to w całkiem krótkim czasie.
– Tak? – odparła Evans, a w jej suchych już oczach błysnął lęk.
Zaczęła coś podejrzewać i naprawdę przykro mi było potwierdzić jej obawy.
– To z nim się umówiłam – padło nagle, nim zdążyłam zebrać myśli – Z Averym.
Wszystkie trzy spojrzałyśmy gwałtownie na Mary. Musiała obudzić się ledwie chwilę wcześniej, bo oczy miała jak szparki, a głowę nadal ciasno wtuloną w poduszki.
– Poszłam na randkę z nim – powtórzyła, a głos miała mocno zachrypnięty. Przypomniałam sobie, jak zdjęłam z niej zaklęcie blokujące mowę. Nie mogła wołać o pomoc, ale z pewnością usiłowała to zrobić. Musiała próbować, mocowała się z własnym gardłem, z bezużytecznym językiem, blokującym dopływ oddechu, gdy tylko z najwyższym wysiłkiem zmieniła nieco jego położenie.
Zobaczyłam, że Dorcas otwiera usta, ale zaraz potem zamyka je z powrotem. Podejrzewałam, przed czym się powstrzymała i spojrzałam na nią z wdzięcznością.
Myśli Mary popłynęły najwyraźniej w tym samym kierunku.
– Byłam głupia – wychrypiała – Przecież wiedziałam, z kim on przebywa. Jaka jest jego rodzina. Ale mówił... mówił, że ma tego dosyć. Że to go ogranicza, opowiedział mi, jak go naciskają na wybór narzeczonej... Brzmiał, jakby był szczery. Rozmawialiśmy potem kilka razy po kółku runicznym. Powtarzał, że jestem inna... że go rozumiem. Merlinie, nie rozumiałam ani trochę, ale mu współczułam. To brzmiało wiarygodnie, przecież nikt nie chce, by inni kierowali jego życiem, żadne pieniądze rodziców nie są tego warte, prawda? No i zaprosił mnie dziś, poszłam, w lochach już czekał Mulciber z Geraldine...
Urwała gwałtownie, a jej dłonie zacisnęły się na kołdrze. Na lewym nadgarstku miała ciemną pręgę, w której rozpoznałam ślad po zaklęciu żądlącym.
– Mary – zaczęła Lily niepewnie – czemu ty mi nie powiedziałaś, że to on?
Znałam odpowiedź, jeszcze zanim padła.
– Przecież to kolega Severusa – odparła McDonald – Nie chciałam, żebyś niechcący dała mu coś do zrozumienia... albo żeby ci się wyrwało. Nie chodzi o to, bym uważała cię za jakąś paplę, po prostu znacie się od dziecka, tyle sobie mówicie... A wszystko miało być tajemnicą, przynajmniej do czasu.
– Avery prosił cię o dochowanie tajemnicy? – zapytała Dorcas, nieco zbyt głośno, ale Mary i Lily, wpatrzone w siebie z napięciem, nie zwróciły na nią uwagi.
– Mary, to jest nieważne, że Avery i Mulciber chodzą do klasy z Sevem – powiedziała rudowłosa stanowczo – Oni są źli. Nieraz już widziałam, jak robią mugolakom rzeczy, które ciężko nazwać żartami. I wiele razy mu to już mówiłam... teraz też z nim pogadam. Postąpili jak zwykli bandyci, nie wyobrażam sobie, żeby miał się dalej z nimi zadawać.
Niemal widziałam, jak Dorcas przygryza sobie rozmaite części jamy ustnej, by nie wybuchnąć. Obie wiedziałyśmy, że żadne wykłady nie odciągną Snape'a od jego towarzystwa z prostego powodu - było mu w nim wygodnie i bezpiecznie. O ile jednak Dor z pewnością miała dla niego zero wyrozumiałości, o tyle ja poniekąd rozumiałam. Z własnej woli na lata odcięłam się od dziewczyn z dormitorium, ale żadna z nich nie miała zapędów do przemocy. Poza tym, nie byłam sama, miałam inne koleżanki. Nie wiedziałam, czy zaryzykowałabym postawienie się wpływowym współlokatorom, mając w perspektywie cały dom przeciwko sobie.
Dorcas by tak zrobiła, ja raczej nie. Syriusz odrzucił swoją rodzinę, natomiast sam przyznał, że było ciężko. Że wcale nie był gotów na konsekwencje, choć w ostatecznym rozrachunku nie żałował.
Może właśnie Snape takiej gotowości w sobie nie miał, a ja jakoś nie potrafiłam go w pełni za to winić.
– Są źli – przytaknęła Mary z westchnieniem – On, Avery... od początku mną manipulował. Mówił miłe rzeczy, obiecał pokazać ich Pokój Wspólny. Zawsze byłam go ciekawa. Pewnie tak naprawdę brzydził się na samą myśl, że mogłabym tam wejść.
– To nie w tobie tkwi problem – zapowiedziała jej Dor, puszczając mnie i Lily, by usiąść na łóżku – Obrzydliwa jest cała tamta trójka z jej chorymi poglądami. Poszłaś, bo czułaś się bezpiecznie w szkole. Miałaś do tego prawo.
Szturchnęła McDonald lekko w bok, co miało być zapewne gestem dodającym otuchy. W zamian otrzymała uśmiech - dzielny, ale nieco zbyt blady, by dało się go uznać za prawdziwy.
– Myślałam, że mam – powiedziała Mary cicho – ale najwyraźniej nie każdy tak uważa.
Z czasem miałyśmy wszystkie zauważać coraz wyraźniej, jak bardzo prawdziwe były jej słowa.
*
Opuściłyśmy Skrzydło Szpitalne zaraz potem, jak dotarli do niego rodzice Mary. Zostawiwszy ją pod ich opieką, mogłyśmy spokojnie pójść do kuchni i załatwić sobie coś do jedzenia. Było już dawno po śniadaniu, pogoda dopisywała, więc uczniowie wylęgli tłumnie na błonia.
– Może i my pójdziemy? – zapytała Dorcas – Muszę się przewietrzyć po tym wszystkim.
Kiwnęłam głową. Lily odmówiła, rzucając tylko, że musi coś załatwić.
– Poszła nagadać Snape'owi? – rzuciłam bez przekonania, Dor jednak przytaknęła.
– Raczej tak, ale nic z tego nie wyniknie – odparła – Ona jest do niego absurdalnie, bezkrytycznie przywiązana. Nie widzi żadnego braku logiki w nienawiści typa do mugolaków, podczas, gdy ona sama do nich należy. Jak raz zasugerowałam, że według mnie Snape to zwykły konformista, obraziła się śmiertelnie. A ja zwyczajnie nie łapię jego stylu myślenia. Albo uznaje kogoś za wroga, albo nie, co? Nie ma tak, że jak panna mu się podoba, to reguły jego środowiska nagle przestają działać. Jakby nie było, magiczny rodowód jej się od jego względów nie pojawi.
– To on chciałby czegoś więcej, niż przyjaźń? Skąd wiesz? – spytałam, podążając za Dor ku błoniom. Szłyśmy w stronę boiska, co, w przeciwieństwie do jej słów, kompletnie mnie nie zdziwiło.
– Widać przecież. I też jej to kiedyś dałam do zrozumienia, ale udała głupią.
– Nie wiedziałam, że masz taką intuicję do romansów. Z Poppy i Narcyzą zgadłaś, tu też...
Dorcas zignorowała tę zaczepkę, a ja przypomniałam sobie nagle słowa mamy. Powtarzała zawsze, że kto już przeżył pierwszą miłość, ma znacznie lepsze wyczucie wszelkich romantycznych sytuacji.
– To jak Zaklęcie Kompasu, Marlene – mówiła – Aktywujesz raz i działa, zawsze ci podpowie, co i jak.
Dawniej byłam sceptyczna wobec tej teorii, ale teraz miałam nadzieję, że mama się nie myliła i Dorcas zauważała cudze sympatie, bo sama zdążyła już zwrócić na kogoś uwagę.
Gorzej, gdybym nie była to ja. Z drugiej strony, jej rozmowa z Lily i Mary, którą podsłuchałam podczas urodzin Jamesa, dawała mi w tym temacie pewne nadzieje.
Trzeba było tylko zrobić jakiś krok, a moment chyba nie należał do najlepszych. Nie po całej tej sytuacji z Mary.
– Polatamy? – rzuciła Dorcas dziarsko, upewniając mnie tym samym, że zdecydowanie nie była to pora na konwersacje z romantycznym podtekstem. Ku mojemu zdziwieniu, przywołała z szatni dwie miotły.
– To szkolne nówki, Zmiatacze szóstej generacji – powiedziała z zadowoleniem – James jakoś poczarował panią Hooch i zgodziła się zostawić je tu dla nas do pierwszych testów podczas dzisiejszego treningu. A na początku nudził, że jest za młoda by uczyć! Na starszą jego włosy i gadka mogłyby nie podziałać.
– Nie będzie zły, że odpakujesz je bez niego?
– A niech sobie gada. Ścigamy się?
Widziałam, jak nie może się wprost doczekać sprawdzenia nowej miotły. Szczerze, też byłam podekscytowana - Zmiatacze Szóstki zadebiutowały na rynku ledwie zeszłej wiosny, po kilkunastu latach od premiery poprzedniej, kultowej generacji. Piątkę miałam w domu, na niej uczyłam się latać pod okiem taty.
To było jak w innym życiu, tamte pierwsze, kapryśne drgnienia trzonka pod moimi niepewnymi jeszcze dłońmi. Bardzo szybko lęk zastąpiło zniecierpliwienie, bo chciałam lecieć dalej, wyżej i szybciej. Mama zazwyczaj obserwowała nas z okna, reagując od razu, gdy tylko zrobiłam coś potencjalnie ryzykownego.
– CZYŚ TY ZWARIOWAŁ – wrzeszczała na tatę – ONA MA TYLKO SIEDEM LAT, MOŻE DAJ JEJ JESZCZE RÓŻDZKĘ DO RĘKI I NIECH SOBIE Z NIĄ LATA GDZIE CHCE...
Naburmuszona, pozwalałam skruszonemu ojcu sprowadzać się bliżej ziemi. Mama pewnie do teraz nie wiedziała, że nakrył mnie kiedyś ze swoją różdżką, jak próbowałam zredukować rodzynki w serniku. Rychło w czas zresztą, bo byłam bliska spalenia ciasta wraz ze stołem.
– Nie popieram, ale rozumiem – powiedział wtedy, rozglądając się czujnie by sprawdzić, czy na pewno jesteśmy sami. A potem przywołał rodzynki cichym Accio, by następnie odesłać je daleko za okno.
To moje wczesne dzieciństwo było naprawdę cudowne, pachnące łąkami Northumberland, świeżym ciastem, gabinetem taty i pastą, której używał do polerowania rączki miotły. Kiedy zamknęłam oczy, latając nad błoniami Hogwartu, czułam się trochę jak wtedy, gdy zabierał mnie na wzgórza, bym mogła szukać najpiękniejszych okazów do swojego pierwszego zielnika. Zawsze znajdował na to czas.
– Masz piękną pasję – mówił – Rozwijaj ją, a może będziesz kiedyś pracowała z roślinami i stworzysz coś, o czym nikomu przed tobą się nawet nie śniło.
Uniosłam powieki, usłyszawszy przed sobą triumfalny okrzyk. To Dorcas, która dotąd wcale nie miała dużej przewagi, skorzystała z mojej chwili rozproszenia, by wyrwać mocno do przodu i wygrać wyścig.
– Dobra, punkt dla ciebie – przyznałam, niezadowolona – Ale odegram się! Chwila odpoczynku, i jeszcze zobaczysz.
Opadłam na trawę, wystawiając twarz do słońca, a Dor położyła się tuż obok. Przez dłuższy moment milczałyśmy, uspokajając oddechy i słuchając brzęczenia pszczół, pracujących wytrwale wśród pobliskich krzewów forsycji.
– O czym myślałaś? – usłyszałam nagle – Jakoś się zawiesiłaś pod koniec. O Mary i tamtych, co? Spokojnie, dojedziemy ich jakoś. Teraz, jak się już trochę wyżyłam, myślę od razu jaśniej. Nie ujdzie im to na sucho.
Zaprzeczyłam, także dlatego, że nie chciałam na razie wracać do tamtej sprawy. Może to samolubne, ale nie wtedy, gdy miałam Dorcas tak blisko, świeciło słońce, a w promieniu wielu stóp nie było widać żywej duszy.
Opowiedziałam jej historię o nauce latania, o serniku i zbieraniu roślin z tatą, bo miałam nagle jakąś nieodpartą potrzebę, by się tym podzielić. Tak po prawdzie, nadal wielu rzeczy o niej nie wiedziałam, a byłam ich bardzo ciekawa. W przeciwieństwie do Lily i Mary, nie stanowiłam części życia Dor przez całe cztery lata. Nigdy nie poznałam jej rodziców ani rodzeństwa, nie zapytałam, kim chciała zostać jako dziecko ani kiedy zauważyła u siebie pierwsze oznaki magii.
Chciałam to nadrobić, a przecież właśnie zaczynał się maj. Przed nami były ostatnie przygotowania do SUMów, a potem koniec roku szkolnego. Jakby nie patrzeć, nie miałyśmy dla siebie już wiele czasu.
Na szczęście Dorcas nie trzeba było namawiać na takie rozmowy. Słuchała mojej opowieści uważnie, uśmiechając się lekko i tylko czasem wtrącała coś o tym, jak takie momenty wyglądały u niej.
– Główna różnica polegała na tym – podsumowała w końcu – że, wnioskując z tego, co mówisz, byłaś niezłym łobuzem.
– Bo zredukowałam niechcący całą szopę z narzędziami ćwicząc Alohomorę na jej zamku? Bez przesady, a w ogóle, nie musiałabym tego robić, gdyby mama nie kazała schować przede mną tych najfajniejszych nożyc do gałęzi. Rozwinięte pączki dyptamu rosły wysoko, nie miałam wyboru... Ale przynajmniej poszła potem ze mną i je ścięła. A mogła od razu.
– Typowa jedynaczka z ciebie, Marlene. Tak tylko myślę...
Milczała przez chwilę, aż uniosłam się na łokciu, by na nią spojrzeć.
– Jak to jest, że potem całkiem ci się odmieniło? – zapytała w końcu – Wiesz o co chodzi, nigdy przecież nie miałaś nawet szlabanu. Cały czas spędzałaś zawsze na nauce albo różnych swoich zajawkach, ale nie kojarzę, żebyś robiła coś nielegalnego. Nawet nie zostawałaś do późna w Hogsmeade...
Cichy chochlik w mojej głowie podszeptywał coś o tym, że musiała mnie uważnie obserwować przez te wszystkie lata, ale bardziej zafrapowała mnie odpowiedź na pytanie. Bo było ono istotnie bardzo dobre.
– To przyszło jakoś naturalnie – odparłam po namyśle – Nie samo z siebie, po prostu reguły gry się zmieniły. Im byłam starsza, tym mama częściej mówiła, że części rzeczy już mi nie wypada robić. W miarę, jak zbliżał się czas wyjazdu do Hogwartu, zaczynała wymagać ode mnie coraz więcej. U ciebie tak nie było?
Usłyszałam, jak Dor prycha cicho pod nosem.
– Było, ale miałam tę przewagę, że Lauren i Edith uprzedziły mnie o tym. Obydwie zgarniały od rodziców mnóstwo kazań na temat nauki... Sama też dostałam swoją porcję.
– Przecież dobrze się uczysz.
– Ale nie świetnie, Marlene. A chodzi o to, że choć uprzedzenia rasowe wśród czarodziejów nie mają porównania do tych u mugoli, to jednak lata temu niechętnie przyjmowano nie-białych choćby na wyższe stanowiska w ministerstwie. Nadal, jeśli popatrzysz sobie choćby na Wizengamot, zauważysz dysproporcje. Jest tylko dwóch czarnych sędziów na pięćdziesięciu. Mojej mamie też nie było tam łatwo, dlatego właśnie tak nas cisnęła. Wierzyła, że nadrobimy ambicją... że będzie nam lepiej. Moje starsze siostry to kupiły, miały genialne oceny, a Lauren była nawet prefektem naczelnym. Ja wolałam zrobić po swojemu.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem, choć, tak po prawdzie, nie do końca pojmowałam gotowość do wyłamania się z rodzinnych standardów. Wiele bym dała za tę bezkompromisowość, którą miała w sobie Dor. Było w niej coś onieśmielającego, ale nie paraliżującego - porównanie z nią nie sprawiało, że czułam się gorsza. Przeciwnie, działało jakoś motywująco.
– Mama nie ma do ciebie o to pretensji? – zapytałam.
– Czasem, ale tłumaczę jej, że widzę, co mugolskie pochodzenie robi choćby Lily i nie chcę sama być ofiarą tego, z czym się urodziłam. Mam swoje mocne strony, jakoś dam sobie z nimi radę w życiu bez przymusu bycia najlepszą we wszystkim. Zresztą, zrzuciłam przecież w domu bombę z tym, że wolę dziewczyny. Kilka nędznych to przy tym małe kremowe piwo.
Dorcas wspomniała już wcześniej o swoim coming oucie w rodzinnym domu. Wiedziałam, że jej rodzice i rodzeństwo to zaakceptowali, ale wcześniej nie miałam okazji dopytać o szczegóły. Wydawały mi się zresztą bardzo intymne, choć, jednocześnie, chciałam wiedzieć. Nie z pustej ciekawości - po prostu każda historia tego typu zakończona happy endem dawała mnie samej nadzieję na przyszłość. Pozwalała uwierzyć, że kiedyś się odważę wyjawić rodzinie prawdę, tata nie przestanie być moim tatą, a mama nie pożałuje lat, które spędziła na moim wychowaniu.
– Czy rodzice od początku nie mieli problemu z twoją orientacją? – zapytałam w związku z tym ostrożnie – Oczywiście nie mów, jeśli nie chcesz.
Dor położyła się na boku, by popatrzeć mi w twarz. Słońce oświetlało ją z góry, zapalając ciepłe błyski w ciemnych oczach i rozsypanych wokół twarzy loczkach.
– Możesz pytać o cokolwiek w tym temacie, Marlene – powiedziała poważnie – Zawsze odpowiem, bo mnie też ktoś kiedyś pomógł. Musimy się wspierać, nikt tego za nas nie zrobi. Tu, w Hogwarcie, dużo gadałam z Imogen, a przed powiedzeniem wszystkiego rodzicom doradzała mi kuzynka. Ona zasugerowała, bym najpierw wybadała grunt, zagadnęła ich pod jakimś pretekstem. Na szczęście miałam idealny, bo moja mama uwielbia Dusty Springfield. Wiesz, tę mugolską piosenkarkę.
Pokiwałam głową. Pamiętałam, że Springfield ujawniła się kilka lat temu jako osoba biseksualna* i musiałam trochę pogrzebać w gazetach, by zrozumieć, co to znaczy. Wtedy pierwszy raz usłyszałam o takiej orientacji.
– Zagadnęłam, co sądzą o tym wywiadzie, w którym Dusty przyznała się do związku z kobietą – ciągnęła Dorcas – Czy myślą, że zrobiła to dla szumu... bo tak niektórzy mówili.
Choć nadal było przyjemnie ciepło, zadrżałam - na natychmiastowe wspomnienie tamtych obrzydliwych słów Krukonki z biblioteki.
– Na szczęście, moi rodzice tak nie uważali, powiedzieli mi wtedy, że jej sprawa, z kim się umawia... To mi dodało odwagi. Bo bardzo się stresowałam, oczywiście.
– Ciężko mi to sobie wyobrazić – przyznałam – Sprawiasz takie wrażenie, jakbyś niczego się nigdy nie bała.
Dor zachichotała, choć temat był przecież poważny. Podparła głowę łokciem, rozciągając się wygodniej na trawie.
– Przyjmuję to jako komplement – odparła z szerokim uśmiechem – Ale tego akurat obawia się raczej każdy. Gdy już wyznałam co i jak, wcale nie było tak kolorowo. Gwiazdy gwiazdami, a przeciętnym ludziom bezpieczniej żyć według reguł większości. Tak mi powiedziała mama na samym początku. Nadal to powtarza.
– Próbuje cię przekonywać, byś poszukała jakiegoś chłopaka?
– Już nie, ale dość często sugeruje, bym się za bardzo nie obnosiła z orientacją, zwłaszcza w Hogwarcie. Dawniej mnie to wkurzało, teraz rozumiem. Nie chce, żebym była szykanowana, czy coś w tym stylu. Sama się o to nie boję.
– A jednak nie ujawniłaś się dotąd w szkole, tylko przed Lily i Mary.
Dorcas spoważniała nagle, aż pomyślałam, że ją uraziłam i już chciałam przepraszać. Po krótkiej chwili na jej twarz wrócił jednak uśmiech - inny niż wcześniej, pozbawiony dołeczków i jakby nieco niepewny.
– Chciałam to zrobić, dla samej idei – powiedziała – Wiesz, żeby inne dziewczyny poczuły, że też mogą. Ale, jakoś tak... zawsze to sobie wyobrażałam jako specjalny moment.
Nie zdążyłam zapytać, co dokładnie miała na myśli, bo zza krzewów dobiegły nas jakieś głosy. Grupka dziewczyn, zmierzających ku pobliskiej górce z wielkim, piknikowym koszem, przerwała nam rozmowę, ale i tak czułam, że zrobiłyśmy z Dorcas jakiś Ważny Krok.
– Może też sobie kiedyś urządzimy taki piknik? – wypaliłam, bo sytuacja aż się przecież o to prosiła.
– No jasne – odrzekła – W czwartek, zaraz po lekcjach?
Biorąc pod uwagę, że tego dnia my dwie kończyłyśmy zajęcia pierwsze, a Lily i Mary zostawały jeszcze na numerologii, moje intencje zdecydowanie zostały właściwie odczytane.
**
* W latach 70 nie brakowało w zasadzie reprezentacji dla homo- i biseksualnych mężczyzn (jak David Bowie, Elton John, czy ikona disco Sylvester), ale coming outy kobiet odbywały się w atmosferze skandalu. Dusty Springfield (gościni naszego kącika muzycznego w mediach), ujawniona w 1970 roku, po latach żałowała tego faktu i nawet zaprzeczała swojej orientacji.
Przy okazji, dzięki wielkie za 2 tysiące wyświetleń tutaj <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro