#1
Tak, oszukałam własną matkę. Syriusz Black nigdy nie był moim chłopakiem. Co więcej, szansa na odmianę tej sytuacji wynosiła jakieś 0.5. Połówkę dodaję tylko dlatego, że jestem mocna z eliksirów, więc może dałabym radę przygotować amortencję. Oczywiście, nie zrobiłabym tego. I tak mam czasem wrażenie, jakby zapach desperacji ciągnął się za mną przez szkolne korytarze, przebijając woń perfum.
To się zaczęło we wrześniu. Wróciłam na piąty rok w Hogwarcie z pewną ulgą, bo mama spędziła całe lato na przedstawianiu mi synów wszystkich możliwych znajomych.
- Jesteś zbyt nieśmiała, Marlene - mówiła - Ładna, zdrowa piętnastolatka i żadnego kawalera na horyzoncie? Ludzie zaczną mówić o tobie dziwne rzeczy.
Nie precyzowała, o jakie konkretnie straszne plotki jej chodzi, ale im dłużej to trwało, tym mocniejsze kiełkowało we mnie zwątpienie. Moja mama jest czasem zbyt bezpośrednia, miewa humory i strasznie trzęsie się nad swoim zdrowiem, ale przecież żyje na tym świecie o wiele dłużej, niż ja. Chce dla mnie dobrze, więc skoro mnie ostrzega...
Próbowałam, naprawdę. Tylko, że żaden z tych chłopaków nie był ani trochę interesujący... jako potencjalny partner, rzecz jasna. Bo tak ogólnie, to znalazło się kilku sympatycznych, z którymi miałam o czym rozmawiać. Z Teddym Bobbinem wymieniłam nawet adresy, byśmy mogli listownie dokończyć rozmowę o ,,Herbarium" Eastmanna. Bobbinowie mieli sieć aptek, a on chciał przejąć rodzinny biznes z własnej pasji, nie dlatego, że mu kazano. To mi się w nim podobało, ale nic więcej, choć był obiektywnie atrakcyjny. Tego lata tańczyłam z tyloma chłopakami, że ciężko zliczyć i przy żadnym nie poczułam sławetnych motyli w brzuchu, tyle razy wspominanych w magazynie ,,Czarownica". Opuściłam dom rodzinny myśląc intensywnie, czy wszystko ze mną w porządku.
Jeśli szukałam jednak przestrzeni wolnych od takich dywagacji, to przedział w Ekspresie Hogwart do nich nie należał.
- Jesteś zbyt wybredna, Marlene - powiedziała Chloe - Kto to widział, na piątym roku nadal nie mieć chłopaka. Musisz przecież ćwiczyć, bo jak potem poznasz, czy kandydat na męża jest coś wart? Pomylisz się i co wtedy?
Chloe Burke-Belvoire, która czasem nazywamy BB, to jedna z moich przyjaciółek. Miała ojca z Awinionu, dlatego mówi po francusku tak dobrze jak po angielsku i jest bardzo stylowa. Przez rok uczyła się w Beauxbatons - czasem mam wrażenie, że to tam wolałaby być. Ma najcudowniejsze rzęsy, jakie widziałam i platynowe włosy przystrzyżone w perfekcyjnego boba. Moje nigdy w życiu by tak nie umiały, zawsze fruwają jak pomylone wokół całej głowy. Zazdroszczę Chloe tej gładkości, zarówno fryzury jak stroju, bo u niej zawsze wszystko pasuje do reszty, nic się nie gniecie, nie odstaje i nie wisi bez sensu.
- Baw się, póki możesz, bo potem pewnie starzy będą cię cisnąć o ślub - burknęła znad książki Amrita - Oni jeszcze nie zauważyli, że dwudziesty wiek powoli zmierza ku końcowi. Na twoim miejscu zaliczałabym, ile wlezie. Jak potem trafisz na lamusa, zawsze będziesz miała chociaż co powspominać.
Z Amritą Sharmą też się przyjaźnię. Jej rodzice to Hindusi, ale mieszkają w Wielkiej Brytanii od kilku pokoleń. Nie tylko dlatego wie całe mnóstwo rzeczy o świecie, polityce, obcych kulturach - po prostu cały czas czyta, lubi być na bieżąco, przez co czuję się przy niej jak ignorantka. Ludzie mówią, że jestem mądra, bo mam dobre oceny, ale nigdy bym się nie odważyła tak wprost dyskutować czy wyrażać sądów na temat aktualnych wydarzeń, jak Amrita. Zazdroszczę jej elokwencji i egzotycznej urody, dzięki której zawsze ją widać.
- Dajcie jej spokój - wtrąciła łagodnie Poppy - Marlene sama wie, że najwyższy czas... otworzyć się na nowe znajomości, jeśli chce zachować reputację.
Poppy McMillan to jakby liderka naszej grupy. Zresztą, ona przewodzi wszędzie, gdzie się znajdzie - jest najładniejszą dziewczyną na roku, pochodzi ze znanego rodu czystej krwi, ma klasę, charyzmę oraz tonę galeonów. Wiele osób chce się z nią przyjaźnić z wyżej wymienionych powodów, ale ja lubię ją za to, że o nas dba. Jest trochę taką mamą naszej grupy. Wszystko przychodzi jej łatwo, od zrobienia kreski na górnej powiece po zaklęcie redukujące czy zwrócenie na siebie uwagi chłopaka - zwyczajnie więc dzieli się tym dobrem, którego sama ma aż zanadto. Zazdroszczę Poppy tej doskonałości - dzięki niej, nie przejmuje się cudzymi opiniami. Nie musi, wie, ile jest warta i że większość krytyki pochodzi z zazdrości.
- Ja bym tylko chciała, byś znalazła kogoś, zanim cię tu zostawimy samą. Zazwyczaj tego nie mówię, ale czasem się boję, jak sobie poradzisz.
Bo one wszystkie są ode mnie o dwa lata starsze. Wolę ich towarzystwo od dziewczyn z mojego rocznika, zawsze tak było. Poppy mówi, że dla tamtych jestem po prostu zbyt dojrzała.
- Spotkałam latem Cyzię - rzuciła Chloe pogodnie znad magazynu o modzie, a ja i Amrita spojrzałyśmy po sobie, wiedząc, co nadchodzi.
- To twoja przyjaciółka, że tak ją nazywasz? - odrzekła Poppy z nagłym chłodem.
Biedna BB. Jest czasem trochę zbyt bezpretensjonalna i nie wie, kiedy lepiej czegoś nie mówić.
- Pardon, masz rację - stropiła się teraz - Przypomniałam sobie, bo nosiła akurat tę sukienkę. Pamiętasz? Oglądałyśmy ją jeszcze w czerwcu i myślałaś, czy by nie zamówić, ale w końcu powiedziałaś, że ten kwiatowy wzór jest trochę zbyt...
- Pokaż.
McMillan stanowczo wyjęła magazyn z jej rąk. Już wiedziałam, że niezależnie od kwiatków i umiarkowanego zastosowania dla letniej sukienki we wrześniu, kreacja zostanie zamówiona jak tylko dotrzemy do zamku.
Relację między Poppy a Narcyzą Black nazwałbym dziwną, gdyby w ogóle jakąś miały. Prawda była taka, że Ślizgonka nigdy mojej przyjaciółki nie zauważała, mimo licznych prób nawiązania znajomości. Dyskretnych, ale nie na tyle, bym je przeoczyła. Według oficjalnej wersji panna Cyzia stanowiła interesujący obiekt wyłącznie jako szkolna ikona stylu i najmłodsza córka starego rodu. Poppy dorastała w identycznej konfiguracji, dlatego uważała, że mają wiele wspólnego. Niestety, była między nimi też znaczna różnica - dom, do którego zostały przydzielone.
- Te niesnaski między Gryffindorem a Slytherinem to idiotyzm - mawiała czasem - Prymitywne podziały, nakręcane przez facetów. My, kobiety, powinnyśmy być ponadto. Przecież nie interesują nas jakieś bójki czy żarty na poziomie pięciolatków.
Wracając do kwiatów, pamiętam pewną rozmowę. Jakoś w zeszłym roku, podczas imprezy celebrującej wygraną Gryfonów w finale quidditcha, siedziałyśmy obok różnych innych dziewczyn i temat zszedł na imiona.
- Zazdroszczę ci - mówiła Hildegarda Waldorff z w pełni zrozumiałym westchnieniem - Te pochodzące od kwiatów są śliczne i takie kobiece.
- Lubię swoje imię - odrzekła jej Lily Evans - Ale najbardziej podoba mi się Jasmine... mogłabym tak nazwać córkę. Daisy to też śliczne imię, tak samo twoje, Poppy.
Moja przyjaciółka, zazwyczaj nie zauważająca istnienia Evans, uruchomiła się nagle.
- Ja go nie lubię, bo do mnie nie pasuje - rzuciła, marszcząc nosek - Maki to pospolite kwiaty, rosną wszędzie.
- Ale są też bardzo ulotne, kwitną krótko - powiedziałam szybko, bo ja dobrze wiem, jak zrobić Poppy przyjemność - Do tego mają ten odcień ciepłej czerwieni, w którym wyglądasz najlepiej.
- Czerwony to kolor w sam raz dla silnych kobiet - dodała Lily poważnym tonem, ale z taką miną, jakby się ze mnie śmiała. Często miałam to wrażenie na jej temat.
- To fakt - mruknęła Poppy, nieco rozchmurzona - Ale i tak, wolę inne imiona. Narcyza ma bardzo ładne...
Podczas, gdy dziewczyny rozprawiały o tym, jak nazwałyby dzieci, ja milczałam, bo nagle zauważyłam u przyjaciółki grubszą niż zwykle warstwę korektora pod oczami. Znałam się na makijażu, w końcu to ona mnie go nauczyła, poza tym, światło było mało korzystne. Zdradziło ją ono, podczepienie imienia Narcyzy nawet pod banalną rozmowę o imionach oraz fakt, że miała pusty talerz.
Metr dalej stała patera pełna uwielbianych przez Poppy makaroników. Od obiadu minęło wiele godzin, a na kolację nie poszłyśmy, bo imprezę zaczęto wcześnie. Była połowa czerwca. Za dwa tygodnie Narcyza Black miała zakończyć edukację w Hogwarcie i zniknąć z horyzontu, znając życie, na zawsze.
Jestem niezła w łączeniu faktów, ale to, co przyszło mi do głowy wtedy, bałam się werbalizować nawet we własnej głowie.
*
Piąty rok powitał mnie informacją, że Lily Evans została prefektem. Jupi.
- Gratulacje - rzuciłam krótko, bo w domu uczono mnie dobrych manier, po czym wróciłam do wypakowywania kufra. Lily, choć bystra i ambitna, była też fałszywą larwą, wiecznie podlizującą się nauczycielom. Do mnie często mówiła z wyższością, którą Poppy nazywała mugolskimi kompleksami.
- Dziękuję Marlene - odrzekła Evans z uśmiechem.
Ciekawe, o co jej chodzi.
- O, wróciła nasza gwiazda! - rozległ się od drzwi głos Dorcas - I jak, ilu nieszczęśników poderwałaś w te wakacje?
Dobrze wiedziałam, do czego piła. Przed wyjazdem do domu na lato pożarłyśmy się strasznie, bo, podobno, zajęłam łazienkę na zbyt długo.
- Musisz się tak pacykować DO POCIĄGU?! - wrzeszczała, a ja, przyznam, nie pozostawałam jej dłużna.
- DLA TWOJEJ INFORMACJI, prosto z dworca jadę do chłopaka. Logiczne, że chcę jakoś wyglądać. Ale co ty możesz o tym wiedzieć.
Otaksowałam pogardliwie wzrokiem jej sylwetkę, opakowaną w przepaskudne ogrodniczki i rozciągnięty t-shirt.
- Średni ten chłopak, skoro lubi cię tylko ze szpachlą na twarzy - odparowała, a jej policzki poczerwieniały delikatnie. To duży plus ciemnej skóry, mniej widać, gdy się denerwujesz. Mój dekolt były wtedy na bank cały w różowych plamach, nie do zakrycia przez żaden puder.
Oczywiście palnęłam bez namysłu, do nikogo nie jechałam. Co nie zmienia faktu, że wykrzyczałam wtedy coś o młodzieńcach, z którymi tego lata zamierza poznać mnie mama plus jeszcze o tym, jakie powodzenie mam w rodzinnym hrabstwie. Potem wypadłam z dormitorium, a w pociągu siedziałam już z Poppy i resztą, nie widziałyśmy się więc z Dorcas aż do września.
- Wystarczająco, ale żadnego sobie nie zostawiłam na stałe, bo nie byli dość interesujący. Podobnie jak...
Zrobiłam ten ironiczny wstęp, po czym odwróciłam się ku Meadowes dla większego efektu.
- ...ty - dodałam, ale z o wiele mniejszym impetem, niż zaplanowałam. Za wiele z dostępnych zasobów myślowych zajęła mi refleksja, jakim prawem akurat teraz przeklęta Dorcas wygląda jakoś... lepiej.
Przez cztery lata duża część naszych tarć wywodziła się z odmiennych poglądów w kwestii pojmowania własnej płci, urody i takich tam. Jak tak o tym pomyśleć, to całkiem oryginalny temat do kłótni. Niemniej, Dorcas lubiła eksponować pogardę dla wszystkiego, co dziewczyńskie, a mnie uważała za esencję tego zła.
- Nawet nie masz pojęcia, jak zmanipulowana jesteś - odpowiadała, kiedy zwracałam uwagę, dla jej dobra przecież, że mogłaby czasem się umalować - Gdyby kobiety tego świata nagle pojęły, jak bardzo zostały wrobione w obsesję piękna i pokochały swoje ciała bez żadnych poprawek, to wiesz co by się stało? Wielu chciwych ludzi przestałoby na was zarabiać.
- To chyba dobrze, że ktoś ma biznes i pieniądze z niego - odpowiadałam zawsze i wtedy się dopiero zaczynało. Finalnie ja ją nazywałam feminazistką, ona mnie pustakiem, a potem każda wracała do swoich spraw. Tym razem jednak nic nie odpowiedziała - patrzyła tylko, a w jej czarnych oczach mignęło coś na kształt satysfakcji. Ale może tak mi się tylko zdawało, bo pierwszy raz widziałam jej twarz nie zakrytą w połowie przez wiecznie skołtunione, czarne loki. Teraz miała je zgrabnie przystrzyżone, tak, by łagodnie opadały na ramiona, okryte dopasowaną, kremową bluzeczką. Obcisłe były też dżinsy, które Dorcas na sobie miała - ten fason strasznie mi się podobał, ale mama nie chciała ich kupić, bo uważała, że to spodnie dla dziewuch z ulicy.
- Dor, rozmawiałyśmy o tym - wtrąciła łagodnie Lily - I z Mary również, prawda, Mary? Marlene, chciałam z wami wszystkimi pogadać, choć z dziewczynami poruszyłam już sprawę listownie...
Jedynie Mary McDonald lubiłam z całego naszego dormitorium, bo miała w zwyczaju milczeć i nie wadzić nikomu. Siadałyśmy razem na lekcjach, pomagałyśmy sobie w ich trakcie, potem rozchodziłyśmy się w zgodzie. A tu nagle wychodzi, że w trakcie wakacji one wszystkie trzy korespondowały z wyłączeniem mnie. Sprawiło mi to dziwną przykrość, choć nie wiem czemu, bo przez cztery lata nie nawiązałyśmy żadnej więzi. Miałam zresztą swoje przyjaciółki dwie klasy wyżej i to z nimi wymieniałam listy.
- Doszłam do wniosku, że jako prefekt powinnam dbać o atmosferę Gryffindoru - ciągnęła Lily, nie zrażona moim brakiem reakcji - Dbać, by nikt nie czuł się wykluczony, rozwiązywać konflikty... ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej do mnie docierało coś bardzo ważnego. Zaczynać trzeba od postaw, a konkretnie od siebie. Dlatego chciałam cię przeprosić, Marlene.
Gdyby gałki oczne mogły wypaść ze zdziwienia, moje potoczyłyby się po podłodze w kierunku karmelowych mokasynów Evans. Swoją drogą, brzydkich jak noc.
- Atmosfera w naszym dormitorium nie była najlepsza i każda z nas ma w tym swój udział, ale o tym zaraz - dodała Lily, zerkając na Dorcas jakby ostrzegawczo - Natomiast ja sama wielokrotnie byłam dla ciebie wredna, Marlene, zdaję sobie sprawę. Bardzo zależało mi na ocenach, a ty jesteś dobra we wszystkim... i nie wiem, chyba byłam zazdrosna. Tłumaczyłam sobie, że jest ci łatwiej, bo pochodzisz z rodziny magicznej od pokoleń, a ja nie.
- Dużo się uczę, tak samo jak ty - wtrąciłam, szczypiąc jednocześnie dyskretnie własne przedramię. To było jak bardzo, bardzo dziwny sen.
- Wiem, dlatego przepraszam. Nie powinnam cię w ten sposób oceniać, zrozumiałam to i... wiele rzeczy ostatniego lata. Pochodzenie nie świadczy o tym, jakim ktoś jest człowiekiem, zwłaszcza, że czasem najbliżsi potrafią wbić nóż w plecy.
Dorcas poklepała ją uspokajająco po dłoni, co uświadomiło mi, ile one naprawdę przez te cztery lata miały wspólnych spraw, nie będących moim udziałem. Ona i Evans popatrzyły na mnie wyczekująco. Mary, wyraźnie skrępowana, wbijała wzrok w okno.
Merlinie.
- Dzięki Lily, doceniam to - bąknęłam w związku z tym, by przerwać niezręczną ciszę - Chyba nie musimy drążyć tematu... nastroju w dormitorium. Co było to było. Uznajmy, że przepraszamy się wszystkie wzajemnie i żyjmy dalej, okej?
Dorcas wyraziła entuzjastyczną zgodę, czyli miałyśmy jednak coś wspólnego - niską tolerancję dla takich pompatycznych scen. Mary też ewidentnie ulżyło i tylko rudowłosa wyglądała na niepocieszoną.
- No tak - podjęła z nadzieją - Ale ja bym chciała dawać przykład i...
- Na pewno będziesz dawała - przerwałam, dziękując bogom za odbytą przy Poppy szkołę dyplomacji - Idealnie nadajesz się na prefekta, dziś to pokazałaś.
Lily obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, ale od strony łóżka Dorcas usłyszałam cichutkie, ironiczne prychnięcie. Psidwak ją ganiał. Kładąc się spać, zdecydowałam, że na roku SUMów spokój w dormitorium jest, tak po prawdzie, wskazany. Każda z nas była dobra z czego innego, mogłybyśmy razem powtarzać, wymieniać notatki... Tak, rozejm, pokrętnie zaproponowany przez nową panią prefekt, miał swoje zalety.
Uważałam się za bystrą, a o jednym nie pomyślałam - że komuś ten nowy układ sił mógłby wyjątkowo nie przypaść do gustu.
**
- Ta Meadowes z twojego roku bardzo się ostatnio poprawiła - powiedziała Chloe podczas śniadania, które zawsze jadłyśmy razem - Całe szczęście! Jest całkiem ładna, a wyglądała jak wiejski chłop. Nie cierpię takiego marnowania potencjału.
- No jasne - odparła Amrita znad ,,Proroka" - Uroda to przecież jedyny kapitał, którym dysponujemy jako kobiety. Trwonienie go zakrawa na gruby debilizm.
- Coś w tym jest - odezwał się pogodny głos za nami.
Oczywiście, że przeklęta Dorcas musiała akurat przechodzić, jak w jakiejś głupiej książce, gdzie bohaterowie stale podsłuchują przypadkiem kluczowe dla fabuły informacje.
- Bycie ładną daje przywileje i dotąd wszyscy z tego korzystali, a ja nie. Postanowiłam się zmienić. W sumie, powinnam podziękować, bo trochę mnie zainspirowałyście.
Odeszła, zostawiając zarówno mnie jak Chloe z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia. Amrita jedynie pokiwała smutno głową, za to Poppy sprawiała wrażenie, jakby niczego nie zauważyła. Skubiąc porcję owsianki, patrzyła w stronę stołu Slytherinu.
- O co chodziło? - zapytała BB, a jej brwi podjechały nieco ku górze, gdy wzruszyłam ramionami - Dziwne, że nie wiesz, bo przecież się ostatnio zbliżyłyście...
Kawałek sadzonego jajka ugrzązł mi w gardle. Od żenującej przemowy Evans minął dobry miesiąc, podczas którego faktycznie w naszym dormitorium zapanował względny spokój. Konflikt pozostawał częściowo w mocy, bo nadal ja nie cierpiałam syfu, który Dorcas wnosiła na szacie z boiska do quidditcha, a ona krzywiła się na woń mojego lakieru do włosów w łazience. Zamiast awantur, poprzestawałyśmy jednak na robieniu min oraz przewracaniu oczami - przynajmniej na razie. Z Lily natomiast zaczęłam odrabiać część prac domowych, co okazało się nader skutecznym sposobem powtarzania materiału.
- Bez przesady, Chloe - odparłam, przełknąwszy jajko z trudem - Mówiłam wam przecież, że Evans zmusiła nas do pogodzenia się. Jest teraz prefektem, nie chcę mieć z nią problemów. To nie znaczy, że zamierzam się z którąkolwiek z nich przyjaźnić, a już Meadowes jest totalnie na końcu listy.
- Nie chcemy cię zniechęcać do zawierania bliższych znajomości, Marlene - powiedziała nagle Poppy, przenosząc na mnie spojrzenie swoich wielkich, łagodnych oczu w ciepłym odcieniu brązu - Po prostu martwimy się, bo nie wiemy, czy dziewczyny z dormitorium to dla ciebie odpowiednie towarzystwo. Fakt, są pod ręką, ale nie idź na łatwiznę. Nie bez powodu dotąd z nimi nie przebywałaś...
Obserwując żółtko, rozlewające się po talerzu pod wpływem widelca, pomyślałam, że ma trochę racji. Dobrze mieć Poppy obok. Bardzo trudno będzie żyć w Hogwarcie bez jej mądrości i troski.
- Nie chcesz być samotna, gdy nas zabraknie, rozumiem to - dodała jeszcze, zabierając mi z talerza żółty ser - Ale wybieraj rozważnie. Na szczęście, będziemy tu jeszcze razem przez cały rok. I ograniczaj nabiał, proszę. Zapomniałaś, jakie miałaś wcześniej przez niego problemy z cerą?
Przeniosła wzrok na chłopaka, który pojawił się znikąd obok, mnąc w wyraźnym zdenerwowaniu rąbek szaty.
- Mógłbym zająć ci chwilę? - wymamrotał do niej z wysiłkiem, a jego nieciekawą twarz pokrył szkarłat.
-Nie - odrzekła Poppy i ze spokojem wróciła do zastępowania mojego cheddara sałatką z pomidorów.
***
Nastał październik, a ja zaczęłam prowadzić na końcu notatnika statystyki, ile razy z ust nauczycieli pada słowo ,,egzamin" i jak ta liczba rośnie w czasie, przedstawiona na wykresie liniowym. Dorcas te wyliczenia bardzo rozbawiły, Lily ani trochę. Prefekt prefektem, ale zaczynała leciutko histeryzować w związku z zaliczeniami, przez co postanowiłyśmy stworzyć sobie harmonogram powtórek. Poppy, Amricie i Chloe mojego wykresu nie pokazałam wcale - to nie był do końca ich typ poczucia humoru. Pochwaliłam się za to pięknymi, kolorowymi planerami, które przygotowałam dla każdego przedmiotu. Im sprezentowałam identyczne, bo przecież miały w tym roku OWUTEMy.
Poppy nie musiała powtarzać zbyt intensywnie, wystarczała jej błyskotliwość i dobra pamięć. Amrita z kolei zawsze wybiegała sporo poza program, czytając książkę za książką, w związku z czym obie pomagały Chloe. Biedna, zbyt szybko brała do siebie porażki, co bardzo utrudniało jej naukę. To o nią właśnie pokłóciłam się z Dorcas pierwszy raz od czasu naszego wymuszonego rozejmu.
- BB lepiej pasowała do Beauxbatons, czego nie rozumiesz - wysyczałam, gdy Meadowes rzuciła złośliwą uwagę na widok Chloe, wypadającej z biblioteki z głośnym płaczem - Nadal trudno jej się przestawić, poza tym, angielski to nie jej pierwszy język...
- Nie słychać, żeby miała z nim jakiekolwiek problemy, gdy nawija o chłopakach - parsknęła Dorcas z częstą u siebie bezczelnością - Nic dziwnego, skoro go używa na co dzień od pięciu lat. Czyli tylu, od ilu nie chodzi już do Beauxbatons.
Uświadomienie jej, jak bardzo jest pozbawiona uczuć, zajęło mnie tak bardzo, że zapomniałam pobiec za Chloe. Co wyszło finalnie na dobre, bo, jak się okazało potem, została aktywnie pocieszona przez Herberta Goldsteina z Ravenclawu.
- Szybko mu poszło - rzuciła Meadowes, gdy tydzień później, powtarzając wraz z Mary transmutację, zobaczyłyśmy BB, czule witającą Krukona przy jednym z regałów - Ciekawe, jak to zrobił.
- A po co ci ta informacja? - zapytałam, bo wcześniej nie zdradzała zainteresowania takimi tematami.
- Po nic - odmruknęła, sięgając po otrzymany ode mnie planer. Do biblioteki wpadła Lily, zmachana nieco po patrolowaniu korytarzy, nie wróciłyśmy więc już do komentowania nowej pary Chloe-Herbert. Czas jej bytowania był zresztą nader krótki - podczas posiadówek w dormitorium siódmego roku słuchałam o walorach Goldsteina przez jakiś miesiąc. Potem typ popełnił dokładnie ten sam błąd, co każdy inny chłopak BB - ośmielił się rzucić okiem na inną.
- Ale przecież - powiedziałam z powątpieniem, podając łkającej przyjaciółce kolejną z jej eleganckich, haftowanych chusteczek - On tylko pochwalił jej naszyjnik.
- Od tego się zaczyna, Marlene! - wykrzyknęła Chloe gorąco, zapominając na chwilę o szlochaniu - Ty mówisz: naszyjnik, a ja pytam: dlaczego akurat on? Jakim cudem go zauważył? Otóż powiem ci, jeżeli jeszcze nie załapałaś, GAPIŁ JEJ SIĘ NA CYCKI. Oni wszyscy są tacy sami.
- Walić drania - rzuciła Amrita, przewracając stronę ,,Transmutacji współczesnej" - Nie ten, będzie następny.
- Masz absolutną rację, kochana - dodała Poppy, wręczając BB pakiet ratunkowy w postaci maseczki oraz czekoladowego lava cake.
Nic już nie powiedziałam.
****
W połowie listopada Poppy wybrała się do Hogsmeade z Carterem Abbottem. Było to jednocześnie ich trzecie spotkanie, co w połączeniu z randką w miejscu publicznym stanowiło niespotykany u McMillan objaw zaangażowania. Choć nadal delikatnie zachęcała mnie do poszukania sobie kogoś, sama zazwyczaj unikała wchodzenia w związki. Ponoć żaden z dotychczasowych wielbicieli nie był jej ideałem - nigdy jednak nie sprecyzowała, jakie w zasadzie ma wymagania.
- Daję sobie czas na poszukiwania - mówiła - Nie przeraża mnie samotność. Ale ty Marlene, jesteś inna. Powinnaś mieć kogoś, kto otoczy cię opieką. To samo BB, moje słoneczko.
Objęła nas obie i przez chwilę po prostu tak siedziałyśmy, oparte o zagłówek jej łóżka.
- Poza tym, trzeba pamiętać o reputacji - dodała po chwili, wzdychając lekko - Jeśli tak zupełnie z nikim się nie umówisz, ludzie zaczną dociekać, dlaczego. Sama wiesz, że jesteśmy rozpoznawalne w szkole, a ty razem z nami. Tak to już działa, gdy się jest atrakcyjną, popularną... inni zazdroszczą. I, niestety, gadają. Już to robią.
- Co gadają? - zapytałam z nagłym lękiem. Dzień wcześniej otrzymałam list od matki, kolejny w tym roku szkolnym. Tym razem jedynie dwa razy zapytała o to, czy utrzymuję nadal kontakty z młodym Bobbinem .
Nie utrzymywałam.
- Nie chciałam ci tego mówić, ale chyba jednak masz prawo wiedzieć. Mówią, że całe lato balowałaś w towarzystwie różnych chłopaków, ale finalnie żaden cię nie chciał. I że musisz być straszna przy bliższym poznaniu, skoro tak jest.
Auć. Z jednej strony, zabolało, z drugiej, wolałam być posądzana o bycie złą osobą, niż jakąś wybrakowaną dziwaczką.
- Przepraszam, Marlene. Naprawdę, nie powinnam powtarzać tych podłych oszczerstw - wyszeptała Poppy, ściskając moją dłoń. Myślała widocznie, że zaniemówiłam z rozpaczy.
- W porządku -odrzekłam, żeby ją uspokoić - Mają nieco racji, bo faktycznie spędzałam czas z wieloma chłopakami. Ale nie wiem, czy żaden mnie nie chciał, pewne natomiast jest to, że nie chciałam ja. Co poradzę, nikt mi się nie spodobał.
Pozornie słuchając wykładu o tym, jak to powinnam jednak dawać szansę, wyjść na prawdziwą randkę, bez nadzoru mamy, spróbować różnych rzeczy, pozwoliłam myślom odpłynąć. Bo tak naprawdę, to mówiąc, że przez całe wakacje absolutnie nikt nie przypadł mi do gustu, oszukiwałam. Przede wszystkim samą siebie.
*****
Nie spodobał mi się żaden chłopak i to stanowiło problem. Za to na samym początku lipca, podczas ogniska organizowanego przez naszych sąsiadów, spotkałam Florence. Drobna brunetka o lśniących, ciemnych oczach zagadnęła mnie na samym początku zabawy i spędziłyśmy razem czas do samego rana. Okazało się, że tak samo jak ja przepada za roślinami - co ciekawe, kolekcjonowała szczególnie drapieżne gatunki. Barwne opowieści o chwytaniu owadów przez krwiożercze macki były może nieco dziwaczne, ale poruszała mnie pasja w jej głosie. Był zresztą bardzo ładny - niski, dźwięczny, lekko zachrypnięty.
Flo zdecydowanie należała do spontanicznych osób. Ognisko odbywało się w nocy z piątku na sobotę, ale zaprosiła mnie na spacer jak tylko odeśpimy. Przyjechała do naszego hrabstwa tylko na wakacje, chciała więc, żebym pokazała jej w tym czasie jak najwięcej z lokalnych atrakcji.
- To piękne miejsce - powiedziała, patrząc prosto na mnie - Czuję, że je polubię.
Chyba było tak faktycznie, bo podziwiała lokalną przyrodę, powtarzając, że w Miami, skąd przyjechała, krajobraz jest zupełnie inny. Ja zazdrościłam jej piaszczystych plaż, ona nam zielonych pól oraz lasów. Nie dało się przeoczyć tego, jak inne jest życie tam, za oceanem. Flo wysławiała się o wiele swobodniej, jadła dużo, chodziła boso, gdy miała ochotę, słowem - nie pasowała do znanego mi obrazu dobrze wychowanej panienki. Przede wszystkim, co najpierw wzbudziło we mnie zgorszenie, a potem fascynację - nie nosiła biustonosza.
- Przecież jest lato - powiedziała zdumiona, gdy o to zagadnęłam - Też powinnaś zdjąć, będzie ci dużo wygodniej.
Gdy dzień później wybrałyśmy się do lasu zbierać zioła do mojej kolekcji, opuściłam dom w staniku, ale kawałek za posiadłością ukryłam się wśród krzewów i zdjęłam go, przeciągając przez rękaw. Nie żałowałam niczego, bo brak tego całego żelastwa w upale faktycznie dawał niewypowiedzianą ulgę.
A może też trochę dlatego, że dotyk cieniutkiego, nagrzanego słońcem jedwabiu sukienki na odkrytej skórze piersi miał w sobie coś hipnotyzującego. Tak samo, jak wzrok nowej przyjaciółki, który czułam od czasu do czasu. Błądziła nim swobodnie po mojej twarzy, chmurze włosów uciekających jak zawsze z upięcia i odznaczających się pod materiałem sutkach.
Odkryłam, że ciało daje mi specjalną władzę, a było to uczucie absolutnie upajające.
- To, że nasz brak biustonosza gorszy, a faceci mogą sobie biegać choćby i bez koszul, to jeden z wielu przejawów ich niezasłużonego przywileju - mówiłam, chcąc zaimponować Florence, w pełni świadoma, że powtarzam wykłady Dorcas - Sprowadzając nas do roli obiektów, mają lepszy grunt do budowania własnej pozycji.
Czarnowłosa przytakiwała mi chętnie, podziwiając, jak trafne mam przemyślenia.
- Jesteś tak młoda, Marlene, ale wiele rozumiesz. To imponujące - mówiła.
Nigdy dotąd nikomu nie imponowałam.
W połowie lipca sąsiedzi organizowali zabawę z tańcami. Flo od rana zaklinała instrumenty, by podczas imprezy mogły zagrać utwory z ukochanego przez nią musicalu ,,West Side Story".
- To mambo! - wykrzyknęła ożywiona, gdy wybrzmiały pierwsze takty - Mój ulubiony fragment!
Wyciągnęła mnie na parkiet, choć protestowałam. Śmiejąc się, zapowiedziała, że nauczy mnie do tego tańczyć. Prowadziła faktycznie doskonale - a może to ta dzika, swobodna muzyka wyłączyła w mojej głowie potrzebę podążania za krokami. Pozostał jedynie rytm. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, co to wolność, odpowiedziałbym: kubańskie dźwięki, letnia noc, kokosowy zapach włosów Florence i jej miękkie, nieskrępowane piersi przyciśnięte do moich.
Następnego dnia mama zawołała mnie do sypialni. Zastałam ją w łóżku, z okładem, jak zwykle, gdy nadchodziła jedna z jej migren.
- Marlene, nie najlepiej się czuje, ale muszę z tobą pomówić, bo to obowiązek matki - powiedziała poważnie.
Bezpośrednio, typowo dla niej, wyjaśniła mi, że Florence to nie towarzystwo dla mnie. Dziewczyna jest dziwna, tłumaczyła, zbyt wyzwolona, dużo ode mnie starsza, dodatkowo, przyjechała tylko na dwa miesiące.
- Ona się wybawi, pojedzie, a ty zostaniesz i będziesz cierpiała - mówiła, co brzmiało, niestety, bardzo sensownie - Wiem, że jesteś nastolatką, pociągają cię różne... eksperymenty. Nie każdy to popiera, ale znasz mnie, tolerancja przede wszystkim. Pamiętaj jednak, droga Marlene, ludzie są różni. Wielu z nich nie wybacza błędów, nawet po wielu latach. Poza tym, choć nie ma co skąpić sobie czasem rozrywki, to jednak ostatecznie każda kobieta potrzebuje przede wszystkim męża. Jak w innym wypadku zajdzie w ciążę?
Po czasie doszłam do wniosku, że mogłam wtedy po prostu postawić na dobrą zabawę i niekoniecznie tak strasznie bać się czysto potencjalnego cierpienia. Ale to było potem. Wtedy, zgodnie z sugestią mamy, od ręki ograniczyłam z Florence wszelkie kontakty.
- Mam nadzieję, że nie myślisz już o tamtej dziewczynie? - zapytała, nim na koniec lata opuściłam dom, by udać się do Hogwartu.
- Nie, ani trochę - odrzekłam. Kłamałam.
- To dobrze - odparła ucieszona - Mam nadzieję, że po twoim powrocie na święta usłyszę o jakimś miłym chłopcu. Jesteś taka śliczna, Marlene. Zasługujesz na prawdziwego partnera, jakiegoś przystojniaka, bystrego jak ty, przebojowego, z dobrym pochodzeniem. Nie jestem snobką, ale sama rozumiesz...
Rozumiałam o wiele więcej, niż sądziła. Pewnie właśnie dlatego, gdy podczas wigilijnych przygotowań zaczęła podpytywać, czy mam sympatię, odpowiedziałam, że owszem. I podałam nazwisko pierwszego kandydata, który spełniał wszystkie wymienione wcześniej przez mamę warunki.
******
Kawałek lat 70. na koniec tej części ;)
https://youtu.be/LjG7-5kbevo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro