~9~
Aithne rozpuściła włosy. Chciała, żeby rude pasma nacieszyły się uwagą, zanim znikną na dość długi czas. Ruszyła na targ, aby kupić wstążki i koronki do sukni. Ludzie wodzili za nią wzrokiem, zapewne za sprawą sukni, o długości powszechnie uznawanej za nieprzyzwoitą. ,, Zobaczycie - pomyślała Aithne- Przyjdą czasy, kiedy dziewczęta będą latać w kieckach do połowy tyłka”.
Rozejrzała się po stoisku jubilera. Srebrne spinki w kształcie księżyca aż prosiły, by je kupić, ale zbyt boleśnie przypominały o swoich ważkowych odpowiednikach wplecionych w loczki Lady Vanessy. Uwagę Aithne przykuł jednak naszyjnik. Na kilku łańcuszkach różnej długości wisiały ciemnoczerwone rubiny, wyrzeźbione w kształt kropelek krwi. Odliczyła odpowiednią sumę i dała pieniądze jubilerowi. W znacznie lepszym humorze przemierzała kolejne stoiska, wyszukując wstążki, czarne koronki i srebrne bransoletki. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wpadła na ostatnią osobę, którą miała ochotę spotkać.
-Witaj Lady- skłonił się Liadan - Cóż za niespodziewane spotkanie. Czyżby przygotowania do balu?
- Daruj sobie te tytuły, wiesz że tego nie znoszę - prychnęła - Co zaś do przygotowań… Misja misją, ale trzeba dbać o wizerunek. Z kolei ciebie się tu nie spodziewałam, nie jesteś raczej typem osoby która uwielbia się pokazywać publicznie. Tak czy inaczej nawet dobrze, że się spotykamy, bo mam do ciebie sprawę.
- Liiiii! - słodki jak tort bezowy głosik przerwał rozmowę, a jego właścicielka rzuciła się na szyję hrabiego - Pójdziesz do krawca wziąć pakunki? Proooszę.
Gdy tylko Liadan zniknął za drzwiami pracowni krawca słodziutki głosik przepełnił się jadem
-Czego znowu od niego chcesz? Mało ci było czasu na tych waszych misjach? To niesprawiedliwe, że mój narzeczony spędza z tobą więcej czasu niż ze mną!
- To idź do króla i zatrzepotaj rzęsami, żeby cię zmienił ze mną. Jestem bardzo ciekawa jak pójdzie ci bieganie po dachach za wiedźmą.
Vanessa wydęła wargi. Miała odpowiedzieć złośliwym komentarzem, ale zanim otworzyła usta wrócił Liadan, niosąc naręcze paczek.
-Co to za sprawa? - zwrócił się do Aithne, ku niezadowoleniu narzeczonej.
- Wolałabym porozmawiać o tym w cztery oczy. Tajne informacje i tak dalej. Pozwolisz?
Liadan skłonił się Vanessie przepraszająco i odszedł z rudowłosą w boczną uliczkę.
-Kiedy ścigaliśmy Zalię i Laviego na podłodze w tamtej ruderze znalazłam to - z kieszeni sukni wyciągnęła pierścionek - Pokazywała mi go w celi, dostała go od Laviego, kiedy jej się oświadczył.
- Nie wiesz tego na pewno. Mogła go zgubić któraś z ofiar, ten konkretny model jest ostatnio popularny, nawet wśród wieśniaczek.
- Właśnie nie. Przyjrzyj się dokładnie. To nie srebro, tylko kilka splecionych drucików. A zamiast kamienia jest kawałek zielonego szkła. Jestem pewna, że należał do Zalii.
- Ale dlaczego mi go pokazujesz? Już nie żyją, więc to nieistotne.
- Bo sądzę, że nawet mordercy zasługują na godny pochówek. Inaczej mogą nas nawiedzać jako duchy.
- Nie wierz w te brednie. To wszystko wymysły prostych ludzi.
- Może tak, może nie, nie masz pewności - obracała w palcach pierścionek - Z ich ciał nie zostało nic, mam tylko to. I o ile dobrze pamiętam, to ty wziąłeś nóż Laviego.
- Tak, faktycznie - Liadan wyciągnął krótki, składany nóż, umocowany przy pasie - Nie wiem czemu go noszę, ale jeżeli chcesz to go weź.
- Czyli rozumiem, że nie zamierzasz mi pomóc?
- Wyobraź sobie, że chciałbym spędzić trochę czasu z narzeczoną, zamiast przejmować się ludźmi, którzy i tak nie żyją - rzucił jej nóż i wrócił do Vanessy.
***********
Aithne ześlizgnęła się z kamiennej ściany i wylądowała w skrytej między pagórkami dolinie. Uklękła przy drzewie i wykopała niewielki dołek, po czym włożyła do niego pierścionek i nóż przewiązane białą wstążką, mającą przypominać nie tylko włosy Zalii, ale i kolor ślubnego welonu, którego nie zdąrzyła przyodziać. Zasypała dół ziemią i położyła na nim bukiet fiołków. Na drzewie, pod którym ,, pochowała” morderców wycięła ich imiona.
Chwilę stała nad grobem. Ciszę przerywał jedynie delikatny śpiew dwóch ciekawskich ptaszków, które usiadły na gałęzi, przyglądając się Pani Szpieg.
Wracając Aithne zebrała jeszcze jeden bukiet fiołków i położyła go na niemalże niewidocznej już mogile. Pogłębiła powoli zarastający na niewielkiej brzozie napis ,,Lamia Lorann “ i pogłaskała ziemię.
-Śpij spokojnie kochana siostrzyczko - wyszeptała, powstrzymując łzy. Jej głowę znów wypełnił dźwięczny śmiech i blask kasztanowych włosów. Małe rączki ściskające materiał jej sukienki i okrągłe oczka wpatrujące się w nią z podziwem i nadzieją.
Zerwała się i ocierając mokre oczy pobiegła do domu.
****************
Liadan zaczynał współczuć jucznym koniom. Pełen poczucia winy, że tak wiele czasu spędza poza domem, zgodził się towarzyszyć Nessi w jej zakupowym wypadzie. Każdy mięsień jego ciała żałował tej decyzji. Zamiast romantycznej przechadzki został zamieniony w tragarza i podążał teraz za rozszebiotaną osóbką.
-...no i wtedy ona powiedziała, że lord Heland nie przybył na spotkanie, bo księżna Mindier nakazała mu odwiedzić strażnicę na szlaku do Cahangor… - beztrosko papała blondynka.
Hrabia westchnął ciężko, od natłoku nazwisk zaczynała go boleć głowa, a choć jako dyplomata miał dobre rozeznanie wśród rodów panujących, to Vanessa prześcigała go niepomiernie znajomością dworkich ploteczek. Po kilku godzinach słuchania jej opowieści nie był pewien, czy Tarhel to imię brata jej przyjaciółki, czy mopsa jej siostry.
-....no ale przecież w tym sezonie suknie w kolorze lilii z Nimro powoli wychodzą z mody! I co ja miałam jej odpowiedzieć? W końcu znamy się już tyle lat! - urwała nagle Nessa.
- Myślę, że świetnie zrobiłaś, doprawdy bardzo sprytnie. - nieprzytomnie odrzekł Liadan.
Nie chciał urazić narzeczonej, ale był w stanie zrozumieć ledwie połowę jej monologu. Jego myśli błądziły daleko wśród planów najnowszego zadania. Mimo wszystko zamierzał dobrze się bawić na balu, jednak nie mógł tak po prostu zignorować królewskich rozkazów. Mimowolnie zaczął się zastanawiać w czyim towarzystwie przybędzie ruda wiedźma, w końcu nie ma opcji, żeby tak niecodzienna osoba była sama. I w jakim będzie stroju… Przed oczami stanęły mu jej dość nieprzyzwoite kreacje z karczmy i przebranie noszone podczas misji… Szybko otrząsnął się z tych wizji. Teraz powinien być przy Nessi, nawet jeśli nie jest to łatwe. Westchnął i poprawił niesiony przez siebie stos pakunków. Trzy pary bucików, kilka par kolczyków, bransolety i naszyjniki, a jutro czeka go jeszcze wypad po suknie… Był więcej niż pewny, że większość z tych rzeczy nie będzie założona na bal… Ale przecież trzeba poprzymierzać, a potem już nie potrafił odmówić błękitnym oczętom Vanessy. Jak dobrze, że on sam mógł wystąpić w galowym mundurze i nie musiał się przejmować całym tym majdanem. Przez moment wydawało mu się, że w tłumie mignęła mu znajoma sylwetka rudowłosej. Z tego co rozumiał, ona również szykowała się do balu, ale co dziwne miała ze sobą jedynie niedużą torbę. Choć wytężał wzrok nie był wstanie wychwycić, czy za Aithne również podąża prywatny tragarz. Nadchodzący bal zapowiadał się coraz lepiej.
************
Aithne wbiegła do swojego mieszkania na piętrze i rzuciła torbę na łóżko.
-Edgar, szykuj się! Zaraz zacznie się zabawa. - diabelski błysk w oku Aithne, zdradzał niecne zamiary.
Szczurek zatarł łapki. Schemat był mu znany, to nie był pierwszy bal jego właścicielki. Przybrał minę kreatora mody i skoczył oglądać zakupowe łupy skrytobójczyni. Nie było tego wiele, ale dobrze wiedział, że jego pani nie lubi przesady. Płynnym ruchem zsunął się ze swojej poduszki i potruchtał po łóżko. Po chwili wyturlał stamtąd butelkę.
- Jak ty mnie dobrze znasz…. - Aithne ustawiła na biurku kieliszek i naparstek dla towarzysza. Obok wylądowała sterta papieru i kilka ołówków. Projektowanie czas zacząć! Śmiejąc się jak wariaci, kobieta i gryzoń przejrzeli żurnale zdobyte od zaprzyjaźnionych krawcowych. Salwy śmiechu wywołane widokiem sukni świecących kolorami jak klomby kwiatów lub kreacji do złudzenia przypominających torty. Kiedy pół butelki zostało opróżnione projekt był gotowy. Suknia była dokładnym przeciwieństwem tych z żurnali.
-Nie będziemy się bawić w treny i tiule, w końcu nie mam pięciu lat. Ale też Nathair będzie na balu, więc z odkrytych kostek nici. - skrzywiła się Aithne na myśl o swoim nadopiekuńczym ojcu i jego poglądach na strój odpowiedni dla młodej damy. - Ale już ramion nikt mi odkryć nie zabroni… Są jakieś granice przyzwoitości. I idziemy w czerń! W końcu jestem asasynką, pracuję w mrokach nocy, muszę się wyróżniać... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Eddie spał smacznie owinięty skrawkiem materiału. Trzy naparstki to było dla niego zbyt wiele. Dziewczyna delikatnie przeniosła go do szczurzego gniazda i wróciła do szkicowania. Na bal pójdzie sama, co do tego nie miała żadnych złudzeń. Ale chciała wyglądać, jakby samotność była świadomym wyborem, bo na dworze nie znalazł się nikt godny towarzyszenia jej na balu. Nikt nie musi znać prawdy. Może poza łysiejącym gryzoniem i łysiejącym, emerytowanym szpiegiem. Nat to ma dobrze, z racji wieku będzie mógł się zmyć z balu, gdy tylko zaczną się tańce, a ona będzie podpierała ściany do białego rana. Ale przynajmniej będzie podpierała w ładnej sukni. Jeszcze raz zerknęła na swój szkic. Czarna suknia do ziemi z odkrytymi ramionami i szerokimi rękawami, do tego czerwone dodatki. Zerknęła na swój nowy naszyjnik, srebrne ważki mogą się chrzanić. Jutro zaczyna się szycie, z pomocą szczura na pewno zdąży przed balem.
*************
A zatem nadszedł ten dzień. Stał przed swoją ukochaną, czekał na chwilę od lat. Ona stała szczęśliwa patrząc jak klęka przed nią i wsuwa na jej dłoń pierścionek. Rzuciła mu się na szyję i obsypała pocałunkami. Przytuleni do siebie powędrowali słodko pachnącymi ogrodami do przygotowanego dla nich pikniku. Wielkie stosy camemberta, mozzarelli i goudy. Czy mogło być coś wspanialszego? Sielankę przerwał zadany znienacka cios. Zaspany Edgar otworzył oczy i zerknął z wyrzutem na Aithne, która trafiła w niego poduszką. Coś mamrotała o jakiejś robocie i niezbędnej pomocy. jak przystało na niezawodnego przyjaciela, odwrócił się na drugi bok i chrapał dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro