Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~8~

Fachowym spojrzeniem obrzucił stojące przed nim eliksiry i dekokty. Powinno wystarczyć. Aptekarski czeladnik już biegł po lekarza, ale Liadan wątpił, czy w tej mieścinie znajdzie się ktoś z większą wiedzą niż jego samego. Życie Aithne było w jego rękach. Okrył kocem wstrząsaną dreszczami skrytobójczynię i rzucił się mieszać zioła: jaskółcze ziele, liść ogniokrzewu, nasiona srebrnych traw…  Prawie siłą wmusił napar w rzucającą się w konwulsjach Aithne. Zgniótł ziela aby przygotować opatrunek na jej zraniony nadgarstek. Ran od trucizny nie mógł wyleczyć magią, byłoby to zbyt ryzykowne. Teraz pozostało tylko czekać. Jeśli do północy dreszcze nie ustaną nie pozostanie nic co mógłby dla niej zrobić.

*********

Aithne czuła krążący jej w żyłach jad, palący niczym lód. Nie miała pojęcia co się  z nią dzieje, wspomnienia mieszały się z halucynacjami. Co już było? Co dzieje się teraz? Znów ma kilka lat,  stoi na zimnym bruku, przed nią wysokie postacie królewskiej żandarmerii i szorstki głos Nathaira tłumaczącego coś żołnierzom. Znów jest bosa, znów biegnie po dachach w zimnej ulewie, ściskając pod pachą swój łup. Na małym nożyku lśni krew… Czyja? Tamtego strażnika? Jej własna? Upada, musi się podnieść, musi biec, uciekać… Ale nie może wstać, trzymają ją czyjeś silne ramiona. Czyje? To nie jest postać z jej dzieciństwa. Dlaczego mimo uwięzienia czuje się tak… bezpieczna?

***********

Zegary na wieżach wybiły północ. Aithne spała spokojnie, pod czujnym okiem hrabiego.  Liadan odetchnął z ulgą, jego towarzyszka uspokoiła się godzinę temu, jednak były momenty, kiedy był pewien, że to  już koniec. Próbowała wstawać, zrywać opatrunki, wołała czyjeś imiona, chcąc nie chcąc musiał siłą przytrzymywać ją na posłaniu. Dopiero kiedy jej urywany oddech się uspokoił Liadan pozwolił przybyłemu medykowi czuwać przy chorej  w swoim zastępstwie. Sam miał wiele do przemyślenia, strach o życie towarzyszki ustąpił miejsca palącej wściekłości. W jego obecności, osoba powierzona jego opiece mało nie straciła życia! Przypomniał sobie mroczne spojrzenie starego szpiega, który żegnał go przed wyjazdem na misję. W tym momencie miałby pełne prawo dosypać mu do jedzenia jakiegoś świństwa. Jak mógł tak zepsuć sprawę? I to przez kogo? Parę aroganckich, prostackich uliczników! On, sir Liadan Daveth Raegan aep Artair tak tego nie zostawi! Poczują czym jest królewska sprawiedliwość. Rana na ramieniu okazała się niegroźnym draśnięciem, pozbył się jej jedna magiczną formułką. Przypiął miecz u boku i wybiegł w noc. Wędrował pustymi uliczkami, do miejsca gdzie ostatnio widzieli morderców. Oparł się o mur kamienicy, uspokoił oddech, starając się oczyścić umysł. Nienawidził tego zaklęcia, ale złość pozbawiła go wszelkich zahamowań. Wypuścił macki myśli w uśpione miasto, wyczuwając życiową energię otaczających go istot. Skomplikowane umysły ludzi ignorował, byli słabi, pełni skrupułów, strachu i wydumanej ,,moralności”. Oni nie mogli mu pomóc. Zagłębił się bardziej, przeszukiwał śmietniki i ruiny domostw, aż znalazł. Proste, rządzone nie mądrością a instynktem umysły zdziczałych, wychudzonych psów. Całe ich sfory żyły w cieniach zakazanej dzielnicy. Wlał w te umysły swój gniew, swoją chęć zemsty i walki. Otworzył oczy, widział szkieletowate sylwetki przybywające na jego wezwanie. Furia szpiega i pierwotne instynkty watahy zlały się w jedno.  Liadan setką nosów wyczuł ulotny zapach krwi, jadu… a co najważniejsze - woń pary morderców. Uśmiechnął się zimnym, okrutnym uśmiechem, uśmiechem, który nie sięgał oczu. ,,Prowadźcie”- nakazał swym towarzyszom. Pchane jego gniewem psy pobiegły, wyjąc i ujadając, budząc grozę w okolicznych mieszkańcach, podążając za zapachem śmierci. Liadan biegł za nimi, pewien, że tym razem cel nie ma szans na ucieczkę. Sfora doprowadziła go do ujścia kanałów i dalej, w głąb cuchnących korytarzy. Zakrył nos i usta połą płaszcza, ignorował grząskie podłoże i gromady uciekających szczurów. Teraz polował, był częścią stada, liczyła się tylko ofiara. Psy zatrzymały się przy metalowych wrotach w bocznej odnodze kanału. Drapały śliską powierzchnię, czując dochodzący zza nich zapach celu. Liadan jednym zaklęciem wyważył przeżarty rdzą zamek. Szczerząc kły psy wbiegły do niskiego pomieszczenia, zapewne zapomnianej piwnicy. Słysząc demoniczne wycie dwie postacie odwróciły się zdziwione - białowłosa i jej towarzysz. Z prędkością błyskawicy wyciągnął noże, a kobieta przywołała węże. Bezskutecznie. na miejsce jednego padłego kundla przybywały dziesiątki kolejnych, wgryzały się w nogi walczących i wieszały u rękawów, krępując ruchy. Hrabia z nagim mieczem w dłoni wkroczył do piwnicy.

-Ty… - wysyczała zalana krwią białowłosa.

Jej ukochany ze wszystkich sił starał się osłonić ją przed atakującą watahą, jego sztylety tańczyły w powietrzu. Wszystko nadaremnie.

-W imieniu najmiłościwiej nam panujący króla Diarmada, czwartego tego imienia skazuję was na śmierć za liczne zbrodnie i usiłowanie zabójstwa królewskiej wysłanniczki. - donośny głos hrabiego przebił się przez zgiełk walczących. Wziął szeroki zamach, miecz błysnął w bladym świetle lampy. Głowa zabójcy opadła, wlokąc za sobą krwisty warkocz. Z ust morderczyni wyrwał się okrzyk bólu, urwany w połowie. Osunęła się na kolana przyciskając ręce do rozpłatanego gardła. Oczy zielone jak jad, który tak szczodrze rozdzielała, zamknęły się na zawsze. Liadan obojętnie otarł miecz, po czym odszedł, zostawiając sforę oszalałą od zapachu krwi.

********

Kiedy Aithne otworzyła oczy było późne popołudnie. Czuła się dziwnie słaba, pamięć ostatnich dni jakoś nie chciała ułożyć się we właściwym porządku. Niepewnie poruszyła się na posłaniu, rozglądając się po izbie. Nagły ruch zwrócił uwagę postaci stojącej przy oknie. Liadan. Natychmiast podszedł do łóżka, na twarzy miał niezrozumiały dla niej wyraz ulgi.

-Dzięki bogom, że się obudziłaś! Już zaczynałem się bać, że twój ojciec obedrze mnie ze skóry, jeśli oddam mu córkę w takim stanie. Nie możesz przecież wrócić ze swojej pierwszej misji ledwo żywa. - próbował zażartować hrabia.

Wspomnienia powoli zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Obrazy, walka, wąż, zapach ziół…

-A ty idioto, zamiast martwić się o to, jak wrócę, powinieneś się martwić, żeby nasza misja została ukończona! Ta dwójka wciąż jeszcze gdzieś się tam ukrywa, a ty siedzisz tu sobie spokojnie, jak jakiś hrabia!

Wściekła skrytobójczyni spoliczkowała pochylonego nad nią towarzysza, jednak zamilkła przerażona, widząc jak słaby był to cios.

-Ja jestem hrabią. A misją się nie przejmuj, została zakończona sukcesem. Kiedy trzy dni temu skoczyłaś na węża jak ostatnia wariatka, udało mi się zdobyć pewne… informacje i ukończyć zadanie kiedy ty wygrzewałaś się pod kołderką. A na razie masz leżeć, niczym się nie martwić i nie ruszać z tego pokoju. Wysłałem już raport do stolicy, powóz przyjedzie za kilka dni, bo na koniu to ty się nie utrzymasz. I lepiej więcej mnie nie bij, bo przez jakiś czas będziesz zdana na moją łaskę. Zaraz przyniosę ci coś do picia, a ty spróbuj się tak nie złościć.

-Wracaj tu natychmiast! Masz mi  natychmiast zdać pełny raport! - tryby w głowie Aithne wreszcie zaskoczyły - Czekaj, co mówiłeś o moim ojcu? Co ten staruch o mnie nagadał?!

Liadan wyszedł, zanosząc się śmiechem. Był to śmiech radości i ulgi, jego towarzyszka była bezpieczna.

*************

    Po powrocie do domu Aithne pragnęła tylko jednego. Świętego spokoju. Gdy tylko papcio dowiedział się, co wydarzyło się podczas misji zaczął wykrzykiwać pod adresem Liadana tyle, delikatnie mówiąc, obraźliwych zwrotów, że biedny hrabia tylko stał jak ostatnia sierota z miną pobitego szczeniaka. Do pobicia właściwie wiele nie zabrakło… Aithne cudem odciągnęła przybranego ojca, powołując się na szpiegowskie kodeksy i tłumacząc, że to właśnie Liadan uratował jej życie.

 Myślała, że po tej aferze wreszcie będzie mogła zagrzebać się w swoim łóżku i porządnie wyspać. Leżała już spokojnie, gdy coś połaskotało ją w nos. Odgoniła małego natręta, lecz sytuacja się powtórzyła. Wreszcie zrezygnowana otworzyła oczy

-Czego chcesz?!- krzyknęła na Edgara. Szczurek przekrzywił łebek i pisnął przeciągle.

  Aithne podniosła się z łóżka i ledwo żywa doczołgała się do stołu. Z  szuflady wyciągnęła spory kawałek sera i odkroiła gruby plaster

-Jedz i daj mi spokój - schowała pozostałą część do szuflady i krokiem żywego trupa wróciła do łóżka, wcześniej przepłaszając dwa natrętne i głośne ptaki z parapetu.

***********

-Jejku, dla mnie? Są przepiękne! - szczebiotała Vanessa wyciągając srebrne ważki z ozdobnego pudełeczka - Och mój kochany Li, pamiętałeś jak bardzo lubię szmaragdy - rzuciła się narzeczonemu na szyję.

- Dla ciebie wszystko moja najdroższa - uśmiechnął się Liadan gładząc ją po blond loczkach.

- Biedny mój Li… - spojrzała na zabandażowane ramię. Pomimo doświadczenia w magii, tej blizny hrabia nie potrafił usunąć - Dlaczego król musi cię puszczać na takie okropne misje! Jak ja mam zaplanować ślub, kiedy nie wiadomo, czy w ogóle wrócisz?!

- Przecież wiesz, że do ciebie wrócę nawet zza grobu.

- Fuuuj - Vanessa zmarszczyła nosek, śmiejąc się - Nie chciałabym wyjść za ducha. Nie miałabym jak założyć ci obrączki! Ech… Pewnie podczas tej swojej misji musiałeś wszystko robić sam…

- Bez przesady, Aithne miała w tym spory wkład. Gdyby nie jej szybka reakcja, to wąż zapewne zaatakowałby mnie.

  Vanessa pokiwała tylko główką, obracając w rękach spinkę w kształcie ważki.

***********

-Witaj Lady, dobrze cię znów widzieć - Liadan skłonił się. Wraz z Aithne czekali na wizytę u króla, aby złożyć raport z misji.

- Ciebie również mości hrabio. Jak ręka?

- Wolno się goi. Podejrzewam, że sztylet Levi'a był zatruty. Na szczęście mikstury, którymi odkażałem ranę usunęły śmiertelną substancję, ale z bandażami będę się musiał męczyć jeszcze jakiś czas. A jak z tobą?

- Muszę przyznać, że twoje specyfiki naprawdę zdziałały cuda

 Wielkie, rzeźbione drzwi otworzyły się i królewscy wysłannicy weszli do sali. Po zdaniu raportu król zabrał głos.

-Zdaję sobie sprawę, że nie zdążyliście się zbytnio nacieszyć powrotem do domu, lecz jest pewna sprawa, która nie może czekać. Mam dla was kolejne zadanie…

**********

Para zabójców zacisnęła zęby. Stare rany nie zdążyły się jeszcze zabliźnić, a król już wyznaczył im kolejne, zapewne zabójczo niebezpieczne zadanie.

-Panie, błagam o litość. Jako lekarz sądzę, że stan lady Lyall nie pozwala jej jeszcze na kolejną wyprawę. A ja mam pewne… prywatne sprawy, które już zbyt długo wołają o moją uwagę… Błagam waszą miłość o zrozumienie.  - wypalił Liadan. Kiedyś trzeba wykorzystać swoją pozycję na dworze.

-Jak śmiesz! Przecież nic mi nie jest! - syknęła wściekła Aithne. Jeszcze tego brakuje, żeby władca uznał ją za bezużyteczną.

-Ledwo stoisz, dopiero parę dni temu wstałaś z łóżka. Myślisz, że tego nie widać?!

Cichą kłótnię przerwał rubaszny śmiech króla Diarmada.

-Widzę, że się zaprzyjaźniliście podczas waszej pierwszej misji. Bardzo mnie to cieszy, ale moje gołąbeczki, czy naprawdę uważacie mnie za władcę tak okrutnego, że nie pozwala wam się nacieszyć rodziną? Nie moi drodzy, nigdzie nie wyjeżdżacie. Za miesiąc do tego pałacu przyjadą dostojnicy z całego królestwa na wielkie obrady.  Zwykłe polityczne nudy, pogaduszki o podatkach, zbiorach i tytułach. Ale tym się nie martwcie, to moja działka. Waszym zadaniem jest przyjść na bal, wyglądać pięknie a przy okazji nadstawić ucha na ploteczki. Jest wiele rzeczy, o których lordowie nie rozmawiają przed swoim władcą. O tym właśnie wy macie mi opowiedzieć. Wmieszać się tłum, wybadać jakie są nastroje, kto kogo nie lubi i dlaczego. Gdyby ktoś planował jakąś nieprzyjemną niespodziankę, nie omieszkajcie mnie powiadomić. Chyba dacie radę to zrobić, nie opuszczając rodziny i nie nadwyrężając delikatnego zdrowia?

Zgodnie przytaknęli i po ceremonialnym pożegnaniu opuścili salę tronową. Aithne natychmiast naskoczyła na hrabiego.

-Co to miało znaczyć ty cholerny idioto? Kto ci pozwolił mówić takie rzeczy królowi, nie masz pojęcia, jak łatwo jest stracić posadę szpiega, ty mały, głupi….

-Dlaczego krzyczysz na mojego narzeczonego? Czy zrobił coś złego? - słodki głosik przerwał gniewną tyradę.

Wciąż wściekła skrytobójczyni zerknęła na pół głowy od niej niższą blondyneczkę, która śmiała jej przerwać.

-Przepraszam? Nie, nie zrobił nic złego, po prostu najpierw powinien myśleć, a dopiero potem mleć ozorem. A ty jesteś?

-Panie wybaczą, chyba nie zostałyście sobie jeszcze przedstawione. Nessa, to jest lady Aithne Lyall, opowiadałem ci o niej, pracujemy razem. Aithne, poznaj proszę hrabiankę Vanessę z rodu Sol, moją narzeczoną.  - zgrabnie wtrącił się Liadan.

Nie chciał, by jego słoneczko mierzyło się ze skrytobójczynią w tak bojowym nastroju. Nie był pewien, jak by zareagowała na ostre słowa Aithne. Zerknął niepewnie na stojące naprzeciw siebie kobiety, nieświadomie zaczął je porównywać. Wysoka, smukła i gibka asasynka w prostej sukni, z falą ognistych włosów i drobniutka blondyneczka z loczkami ułożonymi w misterną fryzurę, w bladoróżowym, bogato haftowanym stroju., trująca konwalia przy słodko pachnącym pączku róży, pantera i kociątko, sztylet i harfa. Szybko otrząsnął się z nieprzyjemnego wrażenia. Czas zacząć myśleć o przyszłości.

-Bardzo miło mi poznać pani, ale muszę już odejść. Obowiązki wzywają. - Aithne skłoniła się sztywno, coś w tej małej ją niepokoiło.

-Mi również miło było poznać, mam nadzieję, że jeszcze spotkamy - odrzekła Nessi głosem jak miód. Znała już swojego przeciwnika, czas obmyśleć plan bitwy.

***********

    Główna królewska szpieg oddalała się szybkim krokiem. Zdążyła jeszcze usłyszeć głos Liadana zapraszającego narzeczoną na bal i jej zachwycony pisk. tak naprawdę nie miała obowiązków, po prostu z jakiegoś powodu nie mogła znieść widoku szmaragdowych ważek we włosach Vanessy. Gdy tylko dotarła do domu rzuciła się na łóżko.

-Co się ze mną dzieje?- wymamrotała z twarzą wtuloną w poduszkę. Natychmiast odpowiedział jej zaciekawiony pisk z tajemniczych czeluści gniazda Edgara. Niezawodny szczurek z miną doświadczonego psychologa usiadł na czubku głowy Aithne. Cała jego postawa wyrażała natężonę uwagę, kiedy słuchał historii swojej pani. Szybko wydał werdykt, czym zasłużył sobie na cios kapciem. Zniesmaczony podrapał się po głowie, gubiąc trochę sierści.

-Wcale nie jestem zazdrosna! Co ty sobie wyobrażasz?! - wzburzona rudowłosa zaczęła się przechadzać po pokoju. - Niby o co mam być zazdrosna? O pieniądze? O tytuł? Drogie stroje? Tego idiotę, Liadana, który jest na każde jej skinienie? Ooo, na pewno nie! No dobra, uratował mnie, ale to nie powód, żebym od razu zaczęła traktować go jak bóstwo! A może powinnam być zazdrosna o to, że ma z kim iść na bal, o jej cholerną twarzyczkę jak aniołek, na widok której głupi faceci ścielą się do nóg? - Aithne usiadła przed toaletką i wpatrzyła się w swoje lustrzane odbicie. - O to na pewno kurwa nie będę zazdrosna! W końcu jestem piękna do jasnej cholery i na pewno kiedyś ktoś się we mnie zakocha! - czoło dziewczyny ciężko uderzyło w blat toaletki. - Kogo ja oszukuję? - westchnęła i zdjęła wszystkie iluzje. Ponownie wbiła wzrok w lustro. Przesunęła palcami po długiej bliźnie ciągnącej się od czoła aż do krawędzi szczęki, pamiątce po jednej z jej pierwszych misji. Zrezygnowana śledziła linie znaczące jej policzki i ramiona, linie kreślone sztyletami i mieczami, znamiona wojowniczki. Ukryła twarz w dłoniach starając się powstrzymać łzy. - Tym właśnie jestem, nic nie wartą maszyną do zabijania. Nie dla mnie wianek i biała suknia.

Edgar, przyzwyczajony do napadów depresji swojej pani, tylko pokiwał łebkiem i pisnął coś niepewnie. Aithne spojrzała na niego jak niespełna rozumu.

- Jasne i co jeszcze? Oczywiście, zapewne ten kretyn byłby w stanie je usunąć, ale prędzej sczeznę niż pokażę mu się w takim stanie. Coś tam smęcił o ukrytych bliznach, ale nie wierzę, że był w stanie przejrzeć moje iluzje! Ale ja im jeszcze pokażę! Zobaczą, co potrafi Aithne Lyall!

Otrząsnąwszy się z chwilowego załamania ponownie rzuciła zaklęcia i doskoczyła do szafy. Natychmiast zaczęły z niej wyfruwać suknie, pończochy, szale i rękawice. Spojrzawszy na cały ten bałagan zaczęła w myślach układać listę zakupów: nitka, kilka wstążek, może koronka? Zmrużywszy chytrze oczy uśmiechnęła się zalotnie do swojego odbicia i przeczesała palcami włosy. Fryzurę też trzeba będzie zmienić. Zapowiada się pracowity miesiąc.

***********

Drobna postać wkroczyła do bogatej komnaty. Odprawiła skinieniem ręki służki, które rzuciły się by pomóc panience przygotować się do snu. Dziś wieczór Vanessa chciała być sama. Obojętnie wyjęła srebrne ważki z włosów i rzuciła na stos biżuterii w mahoniowej szkatule. Doceniała gest, ale Liadan jak zwykle zapomniał, że zieleń nie pasuje do jej urody. Znacznie lepsze byłyby różowe diamenty… Coś złego działo się z jej ukochanym, a ona nie miała pojęcia co robić. Był jakiś milczący, nieobecny, prawie nie zwracał na nią uwagi. Liczyła, że niedługo poprosi ją o rękę, przypieczętowując umowę zawartą przez ich rodziców lata temu i w końcu pojmie ją za żonę. Może po prostu czeka na dogodny moment? Albo… Albo ta ruda wiedźma coś mu zrobiła? Zaklęła, podtruła, rzuciła urok i teraz jej biedny Liadan o niej zapomni? Nie, to tylko dziecinne lęki. Jej ukochanemu nic nie może grozić, ale mimo wszystko lepiej trzymać go z daleka od rudej wiedźmy.  Przynajmniej do ślubu…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro