~7~
Aithne wzięła głęboki wdech. Gładko poszło, przynajmniej nie roześmiał się jej w twarz. Może teraz ich współpraca nieco się polepszy. Jeszcze raz zerknęła w lustro. Zdecydowanie trzeba zrobić coś z tymi włosami, niestety wszystkie jej akcesoria zostały w domu. Po chwili namysłu stwierdziła, że drobny spacer po mieście jej nie zaszkodzi, skoro i tak nie miała co robić. Spacerowała po uliczkach przyglądając się przedmiotom oferowanym na kramach: zamorskie przyprawy, sterty owoców i drobne przedmioty codziennego użytku. Wzgardliwe odsunęła oferowane jej rzeźbione sztylety - nic więcej tylko tania stal i kilka błyszczących kamyków, zwykła zabawka dla paniątek o białych rączkach, a ona była profesjonalistką. Po chwili namysłu weszła do jubilera poszukując czegoś do spięcia włosów. Właściciel obrzucił ją znudzonym spojrzeniem. Fakt, w prostej, ciemnoszarej sukni nie wyglądała na obiecującą klientkę, ale też nie uważała za stosowne paradować w wieczorowej toalecie. Mimo chwilowego przestoju w misji nadal była w pracy. Z rozmarzeniem spojrzała na parę srebrnych spinek w kształcie szmaragdowych ważek. Przepięknie mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, jednak cena była jeszcze piękniejsza. Skrzywiła się i wyszła ze sklepu. Jako główny królewski szpieg nie zarabiała najgorzej, ale przecież nie tyle, żeby pozwolić sobie na podobne zbytki. Westchnęła. Kolejny dowód, że nigdy nie będzie prawdziwą szlachcianką. Prawdziwa arystokracja nie polegała na złocie od króla, miała własne ziemie, folwarki i floty kupieckie. Mimowolnie zastanowiła się jak bogaty był Liadan, w końcu pochodził z jednego z najstarszych rodów i jak wielki musiał być posag jego narzeczonej… Szybko spróbowała odsunąć od siebie natrętne myśli. To nie jej sprawa. Mimo wszystko jednak nie potrafiła odgonić od siebie widoku delikatnej królewny ze szmaragdowymi ważkami we włosach. Zacisnęła pięści. Kiedyś byłoby to takie proste. Wślizgnąć się po zmroku do sklepiku. W końcu czym były dla niej kłódki, którym tak ufali kupcy? A potem tylko schwycić co dusza zapragnie i w nogi. Kiedyś byłoby to takie proste. Teraz była człowiekiem króla, wiązały ją śluby wierności, przysięgi, a przede wszystkim, zaufanie dawnych nauczycieli. Lśniące ważki musiały poczekać. Tylko na co? Na bogatego męża? Na samą myśl zachciało się jej śmiać.
**********
Liadan zapieczętował list i przywiązał go do nóżki pocztowego gołębia. Biedna Nessa musiała umierać z tęsknoty. Trzeba będzie przemyśleć sprawy między nimi. Matka miała rację, za długo już czeka, jednak myśl o ślubie niosła ze sobą pewien gorzki posmak. Nie miał teraz siły tego roztrząsać. Najpierw trzeba skończyć misję i schwytać mordercę. No i przemyśleć sprawę Aithne. Nie spodziewał się po niej przeprosin, a sam musiał przyznać, że też niesprawiedliwie ją ocenił. Patrząc przez mętny pryzmat plotek niełatwo było się mylić, ale to żadne usprawiedliwienie, jako wytrawny dyplomata powinien być wolny od uprzedzeń. Przeprosi ją, gdy tylko znowu się spotkają, a na razie czas zacząć wypełniać swoje obowiązki jak należy i wybrać się na mały patrol. Spacerował po dzielnicy handlowej, wsłuchiwał się w plotki i lokalne historie przekazywane sobie przez przekupki. Szybko zdał sobie sprawę, że przeszukiwanie bogatych ulic nic nie da, zło kryło w cuchnących slumsach i dzielnicy czerwonych latarni. Już miał odejść, kiedy wzrok jego przykuł kolorowy szyld. W końcu Nessa z pewnością oczekiwała od niego tradycyjnej pamiątki z podróży, nawet podróży służbowej i w tak nieprzyjemnym celu. Dzwoneczek u drzwi obwieścił jubilerowi jego przybycie, mężczyzna z błyskiem w oku spojrzał na dobrze ubranego młodzieńca, z cennym mieczem u boku. Takich klientów oczekiwał. Liadan okiem znawcy przeglądał ofertę. Długo wpatrywał się w złote pierścionki z brylantami, coś jednak powstrzymywało go od kupna. Ciężkie kolie i tiary nie pasowały mu do delikatnego kwiatuszka, który czekał na niego w domu. Już zrezygnowany miał odejść, kiedy wzrok jego spoczął na dwóch rzeźbionych ważkach spoczywających na czarnym aksamicie. To był prezent godny pani jego serca. Cena była niższa niż się spodziewał poprosił więc, aby przechowano je dla niego, a nazajutrz obiecał wrócić z pieniędzmi. Dobiwszy targu, powrócił na opustoszałe już ulice. Zmierzchało.
********
Od staruszki, handlującej na rogu, ulicy kupiła haftowaną srebrną nicią wstążkę. W końcu coś, co utrzyma jej w fryzurę we względnym porządku. I po co komu złoto i drogie kamyki? - przekonywała sama siebie. Zaplotła warkocz i zerknęła na chylące się ku zachodowi słońce. Kobiety nie powinny przebywać samotnie na ulicy o takiej porze. Poprawiła ukryte sztylety i uśmiechnęła się zimno. Dlatego właśnie urządzi sobie przechadzkę po wyludniałym mieście. W chwiejnym świetle płomyków latarni wszystko nabierało tajemniczych rysów. Przywołała zaklęcie i rozszerzyła źrenice, co nadało jej wygląd polującej pantery. Nienawidziła tych oczu, jak po solidnej dawce zakazanych ziół, ale ciemności nienawidziła bardziej. Wolnym krokiem weszła w część grodu, gdzie prawo stanowił nóż i trucizna. Zapach pomyj, wylewanych wprost na ulice, przepełnione rynsztoki, stada dzikich, wychudzonych kotów. Ten widok przywoływał gorzki uśmiech. Ten świat był znany, znacznie bliższy niż wyperfumowane salony pałaców. W takim świecie się urodziła. Smród tych ulic był dla niej zapachem wolności, zapachem dzieciństwa. Nie mogła powiedzieć, że zanim tęskniła, jednak często go wspominała, szczególnie kiedy opięta sztywnym gorsetem godzinami słuchała dworskiej paplaniny. Wędrowała pustymi zaułkami z ręką na sztylecie, spięta, gotowa do błyskawicznej kontry w razie ataku. Rozumiała zasady rządzące ulicą, ale nie mogła pozwolić na bezkarne mordy. Te zbrodnie urągały jej, rzucały wyzwanie: jako królewskiej skrytobójczyni i jako ulicznicy.
**********
Liadan pewnym krokiem przemierzał cuchnące zaułki. Kątem oka widział przerażone spojrzenia, posyłane ku niemu zza zamkniętych okiennic. Tutaj każdy, kto nosił broń stanowił zagrożenie. Hrabia uśmiechnął się krzywo. Świat pełen brudu i zbrodni napawał go odrazą. Rozumiał nieszczęście ludzi, których los zmusił do życia tutaj i współczuł im, jednak mimo starań nie był w stanie żywić do nich żadnych ciepłych uczuć. Pragnął wykonać zadanie i wracać, męczyła go bezczynność, męczyła niepewność i brak informacji, a nade wszystko męczyła skomplikowana natura Aithne. Lata doświadczenia nauczyły go trafnie i szybko oceniać ludzi. Podczas negocjacji z łatwością potrafił znaleźć najsłabsze ogniwo, wiedział jakim komplementem przekonać do swoich racji każdą damę. Aithne była inna, wydawała się kilkoma osobami w jednym ciele: dostojna lady Lyall, Aithne bywalczyni karczm, Aithne brutalna i skruszona Aithne przepraszająca. Która z nich była tą prawdziwą? Przemyślenia Liadana przerwał krzyk. Krzyk bez wątpienia kobiecy, jednak prawie nieludzki, pełen bólu i śmiertelnego przerażenia. Hrabia puścił się biegiem.
**********
Obcasy stukały po bruku ulic kiedy Aithne pędziła w stronę źródła wrzasku. Tym razem im nie ucieknie. Zatrzymała się przed rozpadającą się ruderą. Już miała wyważyć drzwi, kiedy usłyszała przyspieszone kroki z przeciwnej strony. Płynnym ruchem wyciągnęła nóż, gotowa walczyć. Postać w ciemnym płaszczu okazała się znajoma.
-Widać nie tylko ja jestem nocnym markiem. - wyszeptał Liadan, kiedy tylko ją dostrzegł.
Przyłożyła palec do ust nakazując ciszę. Szybkie zaklęcie i szczęknął otwarty zamek w drzwiach. Liadan wyczarował błękitny płomień dający niezbędne minimum światła i pierwszy wkroczył do podejrzanego domostwa. Skrytobójczyni podążyła tuż za nim, sztylety w jej rękach lśniły, gotowe do śmiertelnego tańca. W skupieniu rozejrzeli się po mrocznym wnętrzu.
-Obrazy… To są setki obrazów… - szepnęła Aithne.
Ciasne pomieszczenie zawalone było płótnami malarskimi, szkicami i rysunkami. Wszystkie były portretami kobiec. Starych, młodych, chłopek i szlachcianek świetnie znanych na dworach. W kilku dziełach rozpoznali ofiary mordercy. Stali porażeni makabrycznym widokiem. Pierwszy otrząsnął się Liadan.
-Coś jest nie w porządku… Coś tu nie pasuje…
Aithne miała ochotę odszczeknąć, że przecież sam fakt istnienia magazynu groteskowych portretów był w perfekcyjnym porządku, ale ją również dręczyło uczucie niedopasowania. Kilka chwil zajęło im zrozumienie, czego brakuje. Zapachu. Brakowało charakterystycznego zapachu schnących farb, czy suchych już płócien. Nad całą galerią rodem z koszmaru unosił się zapach tak dobrze znany ich obojgu, że prawie niewyczuwalny - zapach krwi. Artysta do stworzenia swojej kolekcji nie użył akwareli, tempery czy farb olejnych. Wszystkie te dzieła tworzone były krwią. Nie mieli czasu kontemplować grozy tego miejsca, bo krzyk rozległ się ponownie. Dochodził spod zasłanej szkicami klapy, z pewnością prowadzącej do piwnicy. Aithne i Liadan spojrzeli na siebie i mocniej chwycili broń. Ich polowanie dobiegało końca.
*******
Liadan wpadł pierwszy do ciemnego pomieszczenia. Aithne, bezszelestnie niczym kot wyślizgnęła się za nim, gotowa do ataku. Tutaj zapach krwi był znacznie wyraźniejszy, a na każdym kroku mogli spodziewać się mordercy. Wąskim korytarzem doszli do kamiennej celi. Aithne wysunęła się do przodu i zajrzała. W ciemnościach niemal oślepiła ją biel ciasno zebranego warkocza i zieleń lekko przymrużonych oczu.
-Dawno się nie widziałyśmy - Zalia stała oparta o ścianę, ściskając w ręce niewielki nóż. Przy niej siedział Lavi, kończąc pokrywać płótno świeżą krwią ze zmasakrowanych zwłok ofiary. Portret wiernie odwzorowywał martwą kobietę, której resztki leżały rozrzucone po ziemi. Jedynie głowa była w dobrym stanie.
Aithne stała w miejscu, nie mogąc się ruszyć
-Dlaczego…- z jej ust wydostało się ciche pytanie. Ręce się jej zatrzęsły. Niemożliwym było, żeby ta drobna i wystraszona dziewczyna była morderczynią.
- Widzisz… - zaczęła Zalia - To zawiła historia. Ale mamy czas, skoro nie chcecie nas zostawić w spokoju, a my nie zamierzamy się poddać. Zresztą Lavi musi skończyć obraz.
Aithne spojrzała na niskiego mężczyznę Była świadkiem już wielu morderstwo i śmieci, ale… Stoicki spokój na jego twarzy, jakby malował zwykłymi farbami. Brak chociaż błysku zawahania, wyrzutów sumienia w jego oczach. I ta beznamiętna mina, kiedy rozcinał kolejne tętnice i żyły, aby pozyskać więcej krwi. Aithne osunęła by się na ziemię, gdyby Liadan w porę nie złapał jej za ramiona.
-Wychowałem się na ulicy - zaczął Lavi - Przez kilka lat zajmował się mną wuj, potem przepadł bez wieści. Pieniądze na drzewach nie rosną, więc musiałem sobie jakoś radzić. Kradłem, wdawałem się w bójki, trafiło się jakieś morderstwo na zlecenie… Potem okazało się, że jest to dobry pomysł na życie. Wybór szybko padł na prostytutki. Dostawałem zlecenia od księży, szlachciców, których dziwki szantażowały… Pracy nigdy nie brakowało, aż w końcu zlecono mi ją - wskazał na Zalię - Miałem swoją metodę. Znaleźć, uwieść, wykorzystać i zabić. Jednakże nie bez powodu nazywano ją diablicą i wiedźmą… Przejrzała mnie już na początku. Bawiła się ze mną, wodziła za nos. Ale po kilku upojnych nocach zrozumiałem że nie dam rady jej zabić.
- Popełniliśmy największy błąd, jaki tylko przewidziano w naszych zawodach - kontynuowała Zalia - Zakochaliśmy się. Początkowo była to tylko miłość cielesna, ale z czasem wystarczyła nam sama nasza obecność do szczęścia. Brzmi jak denna opowieść rycerska, prawda? Tak czy inaczej dołączyłam do Laviego. Od tamtego czasu przenikam do społeczności ofiar, wyszukuję o nich informacje i atakuję. Efekty widzieliście sami. Muszę przyznać, że zleceniodawca zapłacił nam całkiem hojnie. Co do obrazów, bo zapewne o nie spytajcie, to coś w rodzaju listy, na której odhaczamy kolejne punkty. Zresztą Lavi uwielbia malować. Kilka razy posłużyły też jako portrety nagrobne, więc nie ma tego złego.
Nagle Lavi wstał i odłożył pomalowane, czy raczej zakrwawione płótno. Zbliżył się do Liadana i wyciągnął sztylet. Szlachcic złapał za miecz, ale nagłe uderzenie wytrąciło mu go z ręki. Zalia stała w tym samym miejscu, jednak nóż znajdujący się w jej ręce spoczywał teraz w szczelinie muru. Aithne przypomniała sobie, jak w celi Zalia rzucała kamykami w dziurkę od klucza. Zawsze trafiała. Skrytobójczyni chwyciła broń i ruszyła na siwuskę, dopóki ta pozbawiona była noża. Niższa dziewczyna jednak szybkim ruchem odbiła się od wystającego kamienia i złapała widzącego na suficie łańcucha. Rozbujała się i przeleciała nad powalonym na ziemię Liadanem, wpadając w ramiona Laviego.
Aithne pomogła partnerowi pozbierać się z ziemi i ruszyli w pogoń. Wskoczyli na dach zrujnowanego budynku. Trzymając w pogotowiu broń wypatrywali białego warkocza, lub błysku noża. Nagle do uszu Pani Szpieg dobiegł charakterystyczny śmiech, a tuż przed ich nosami przebiegł Lavi, raniąc Liadana w prawą rękę, po czym rozpłynął się w ciemności. Hrabia złapał się za rozcięcie, zaciskając zęby z bólu. Aithne wyjęła bandaż i obwiązała ranę.
-Zostaw mnie głupia, leć za nimi - Liadan próbował ją odepchnąć zdrową ręką.
-Nie ma kurwa mowy. Owszem jesteś irytujący i nie idzie z tobą wytrzymać, ale jesteśmy drużyną do cholery. A ja nie jestem kimś, kto zostawia rannych towarzyszy bez pomocy.
Przeskoczyli na kolejny dach i stanęli plecami do siebie. Niezależnie z której strony uderzy wróg, będą gotowi. Wtem przed nimi pojawiła się Zalia. Cień kaptura zakrywał jej twarz, ale biel włosów była doskonale widoczna. Wokół jej rąk wiły się dwa czarne węże.
-Biednemu książątku stała się krzywda? - zaśmiała się złośliwie - Jakże mi przykro… Ale nie martw się, nie poboli długo… Ruszajcie - szepnęła do węży, które zślizgnęły się z jej ramion i wściekle pełzły w kierunku Aithne i Liadana. Dziewczyna uderzyła sztyletem, aby obciąć pierwszemu łeb. Zanim jednak dosięgło go ostrze, rozpłynął się w powietrzu, a zza niego wyłonił się drugi, wbijając ostre kły w nadgarstek Aithne. Dziewczyna syknęła z bólu i osunęła się na ziemię.
- Królewscy wysłannicy, a boją się zwykłego węża - dobiegł ich głos Laviego. Zalia pstryknęła palcami i wąż, który ugryzł Aithne zmienił się spowrotem w ciemnowłosego mordercę.
- Gdzie… się tego… nauczyłaś?- wychrypiała rudowłosa, próbując ustać na nogach, pod działaniem trucizny
- Nauczyłam? Moja droga, takich umiejętności się nie nabywa, z nimi trzeba się urodzić. Wiesz… Nie zamierzałam cię zabijać, nawet cię polubiłam, ale niestety sama mi się podstawiłaś. Ale możecie być już spokojni. Nasze zadanie wykonane, zapłata odebrana, już nas więcej nie zobaczycie. Żegnam. - Zalia i Lavi zeskoczyli z dachu i rozpłynęli się w powietrzu.
Liadan nie miał czasu ich ścigać, musiał zająć się Aithne. Leżała na dachu blada, oblana potem i dygotała.Wział ją na ręce, pomimo bólu w ramieniu. Zeskoczył z dachu i pobiegł szukać apteki. Właściciel siedział przy lampie naftowej i przepisywał księgi zielarskie. Liadan wpadł do pomieszczenia.
-Jestem na rozkazach jego królewskiej mości!- krzyknął - Natychmiast przynieś mi wszystkie zioła jakie masz na składzie. I gorącą wodę!
Położył Aithne na podłodze. Najwyższy czas, aby stare nauki się przydały. W przeciwnym razie…
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro