Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~25~

Podczas lekcji z języka faerie, Kheled przybliżył Liadanowi kilka tradycji, świąt i zwyczajów. Niemniej jednak klęcząca przed nim Aithne, wypowiadająca tradycyjną formułę Venidhe Matenn była ostatnim czego się spodziewał. 

-Ale… Co ty… - zaczął

- Tyle razy mi pomagałeś, chciałam się jakoś odwdzięczyć… Dzisiejszego wieczora możesz mnie prosić o wszystko.

- No czas najwyższy - złośliwy uśmiech pojawił się na ustach Liadana - Siadaj. Musimy porozmawiać. Zanim przejdziemy do czegokolwiek masz mi odpowiedzieć na kilka pytań. Po pierwsze wytłumacz to - chwycił ją za nadgarstek, gdzie widniało znamię węża.

- Jedynym sposobem na zdjęcie klątwy porońców było przekazanie ci bólu, który czuli Zalia i Levi - Aithne zwiesiła głowę - Ale dla jednego człowieka taka tortura byłaby zabójcza. Przyjęłam część twojego cierpienia na siebie. Ja… Nie wiem czemu to zrobiłam… Może czułam że mam wobec ciebie dług za ocalenie mi życie… A może chodziło o to, że nie powinieneś cierpieć za zabójstwo w słusznej sprawie… Nie wiem, naprawdę… To po prostu było bez namysłu… Ja po prostu poczułam że muszę to zrobić. To znamię ma mi przypominać o złożonej ofierze.

  Chwilę siedzieli w ciszy. Liadan wodził kciukiem po ogonie węża.

-A co z włosami? Dlaczego je ścięłaś?

- Przeszkadzały mi. Poza tym… Po co mi one? Teraz mam walczyć i zabijać, a nie dbać o wygląd. Zresztą nie muszę się już nikomu podobać. - Aithne starała się nie okazywać swojego strachu. Bała się co hrabia może zrobić. Cokolwiek by jej nie rozkazał, musiała to wykonać.

- Aithne - zaczął Liadan - skoro mogę ci rozkazać cokolwiek, to chcę żebyś… Żebyś mnie pocałowała.

Asasynka podniosła na niego wzrok. Czemu żądał od niej czegoś takiego? Gdyby była ładna, urocza, gdyby cokolwiek w niej było warte uwagi mężczyzn… A wyglądała jak strzyga, z nierówno obciętymi włosami i bliznami straszącymi z każdego skrawka jej ciała. Poczuła na policzku delikatną dłoń Liadana. Cholera, przecież już się z nim całowała! Czemu w takim razie czuła teraz… Strach? Zawstydzenie? Cokolwiek to było, zniknęło gdy tylko poczuła usta hrabiego na swoich. Zamknęła oczy, czując jak jego ręka obejmuje ją w talii i przyciąga bliżej. Pocałunek tak inny od tych, którymi obdażał ją Daniel. Nie zaborczy, namiętny, pełen walki o dominację i rąk błądzących po swoich ciałach, ale czuły i delikatny, zupełnie jakby jej wargi były kruchym szkłem, którego Liadan nie chciał rozbić. Sama nie wiedziała kiedy zarzuciła mu ręce na szyję.

*************

   Jeżeli w umyśle Liadana chociaż jedna cząstka była nadal ślepo zakochana w Vanessie, to właśnie została uśmiercona w wyjątkowo przyjemny sposób. Nie planował tego, ale kiedy usłyszał ,,Nie muszę się już nikomu podobać” chciał wykrzyczeć, że nadal jest piękna, mężczyźni się za nią oglądają, wciąż zachwyca, dalej widuje ją w snach… To mogła być jedyna okazja, kiedy będzie mógł zrobić coś takiego. Kiedy pocałunek nie będzie tylko częścią gry, ani złośliwością. Zawsze traktował ją jak kobietę ze stali, piękną lecz nie do zdobycia. Teraz widział w niej sierotę,  z dramatyczną przeszłością, której jedynym sensem życia była zemsta, ale jednak nadal chciała być doceniana, komplementowana i kochana. Czuł że się bała. Nie ufała mu, kiedy miał nad nią taką władzę jak dziś. Jednak kiedy ją pocałował… Zupełnie jakby twarda skorupa okrutnej Pani Szpieg opadła, a pozostała jedynie nieco zawstydzona i zaskoczona Aithne. Z talii przyniósł rękę na jej włosy. Przeczesał rude pasma palcami. Ona zarzuciła mu ręce na szyję. Nie wiedział ile tak stali. Sekundę? Godzinę? Rok? Czas nie miał znaczenia, rzeczy wokół nie miały znaczenia. Liczyło się tu i teraz.

*************

-Nie możesz nikomu o tym powiedzieć - wyszeptała, czerwona aż po same uszy Aithne, kiedy oderwali się od siebie - Jeśli Nathair się dowie, zabije cię.

- Aż tak się o ciebie boi? 

- Gdybym ja bym nie zabiła Daniela, to zapewne on by to zrobił. Nie może znieść myśli, że jakikolwiek mężczyzna mógłby w przyszłości wziąć ze mną ślub, a już tym bardziej mieć dzieci.

- O to się nie martw. Zostawię to w sekrecie. Ale to wystarczyło, abym przyjął twoje przeprosiny. Można powiedzieć że jesteśmy kwita.

- N-nie mów że wystarczył ci tylko jeden pocałunek - Aithne spojrzała na niego zaskoczona

- Gdyby jednak była panienka tak łaskawa i została ze mną? - z uśmiechem skłonił się, niemal zamiatając włosami ziemię - Tylko nie bądź taka sztucznie grzeczna. Prawdziwa Aithne jest złośliwa, wyszczekana i uparta. Taką cię znam i taką cię lubię.

   Policzki asasynki po raz kolejny spłonęły rumieńcem. Ale nie wiedzieć czemu czuła się teraz tak… Swobodnie.

*************

   -Że co jej rozkazałaś?! - Nathair wpatrywał się z niedowierzaniem w Lothiriel

- To co słyszałeś. Nie było lepszego wyjścia.

- Zwariowałaś? Przecież on może z nią zrobić wszystko! Chcesz ją znaleźć zbałamuconą w jego namiocie? 

- Uspokój się, Liadan nie zrobi jej krzywdy. To dobry chłopak.

- Dobry chłopak! Już ja mu… - Nathair wypadł z namiotu. Jego mała córeczka na łasce tego książątka! Przecież to przechodzi wszelkie pojęcie. Już miał wpadać z mieczem do namiotu Liadana, kiedy na drodze stanął mu Kheled.

- Czołem dowódco! Czyżby nocny spacer? Bardzo dobry sposób na orzeźwienie, prawda? - elf wyszczerzył zęby w uśmiechu niewiniątka

- Zjeżdżaj młody, muszę ubić pewnego gada.

- Nie ma potrzeby, tylko rozmawiają

- Akurat rozma… A ty skąd to wiesz?- Nathair spojrzał podejrzliwie na chłopaka

- Bo Aithne chodziła jakoś dziwnie wystrojona, gotowała… Chciałem wiedzieć o co chodzi.

- Ech młody… Ta ciekawość cię kiedyś zgubi…- Nathair opuścił miecz - Ale skoro już się podjąłeś to ich popilnujesz. Rano zdasz mi raport, jeśli coś nieprzyzwoitego się tutaj wydarzy, zapłacisz za to własną głową!

Kheled zaśmiał się pod nosem, kiedy Nathair mamrocząc wracał do namiotu Lothiriel. Na kawałku papieru naskrobał węglem ,,Masz u mnie dług stary” i wsunął przez szczelinę do namiotu Liadana.

-Powodzenia. Może tobie uda się ją ugłaskać.

***********

 Lady Artair stała w oknie wieży, ze szczytu górskiej twierdzy roztaczał się piękny widok. Groźne szczyty, krystalicznie czyste strumienie… tak zimne. Otuliła się szczelnie futrem, nie spuszczając wzroku z horyzontu. Gdzieś tam, daleko na południu, jej syn i mąż przelewają krew, by zmyć dawne grzechy. Dziewczynki tego nie rozumieją, mała Miriel ciągle płacze w nocy, tęskniąc za ojcem i bratem. Rhea pomaga jak może, ale widać, że jej też jest ciężko. W tym wieku powinna myśleć o balach i książętach, nie o wojnie. Bliźniaczki Ismarie i Eriele snują się osowiałe po twierdzy, wszyscy się martwią. Naretta pogładziła trzymany w dłoniach list. Kruk przyniósł go zaledwie parę godzin wcześniej. Daveth pisał, że obaj są bezpieczni i wszystko zmierza ku lepszemu, wojska Diarmada się wycofują. Wspominał też coś o dawnej towarzyszce Liadana. Zastanawiała się, co to może oznaczać. Od kiedy podjęli decyzję o zerwaniu zaręczyn z Vanessą nie mogła przestać się zadręczać. To w końcu ona zaaranżowała jej związek, lady Sol była jej przyjaciółką, pragnęły szczęścia dla swoich dzieci. Teraz zastanawiała się, co sprawiło Liadanowi większy ból, lata u boku Vanessy, czy konieczność rozstania z nią. A co jeśli jej nie kochał, tylko udawał, żeby nie sprawiać rodzicom przykrości? Lecz, czy nie byłoby to lepsze od  świadomości, że była to prawdziwa miłość, zrujnowana przez politykę? Sama nie wiedziała, co jest gorsze. Wspominała własną młodość, noce przepłakane kiedy dowiedziała się, że ma poślubić nieznanego jej hrabiego, Artair… A potem przyszedł bal, na którym nieznajomy mężczyzna poprosił ją do tańca, światła świec, jego spokojne spojrzenie… Zakochała się, nie znając nawet jego imienia, a kiedy wyszeptał jej do ucha ,,Cieszę się, że mam taką narzeczoną”, poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Czy jej dzieciom będzie dane przeżyć coś takiego?

***********

Kiedy w nocy Aithne wróciła do swojego namiotu, oczy miała zapuchnięte od płaczu, ale w sercu czuła lekkość. Opowiedziała Liadanowi wszystko… Dosłownie wszystko, łącznie z tym, jak po pogromie ukrywała się na ulicach wraz z Lamią i jak pod okiem Nathaira przygotowywała się do wypełnienia krwawej misji. Opowiedziała o Danielu, o pustce jaką zostawił i o strachu jaki ze sobą przyniósł. Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem, ale obecność Liadana przynosiła jej ukojenie. Kiedy minęła północ i Venidhe Matenn powinno się zakończyć asasynka, czerwona ze wstydu, ukłoniła się i wybiegła z namiotu Liadana. Rzuciła się swoje łóżko i wtuliła twarz w poduszkę. Nie była pewna, jakie będą konsekwencje tego wieczoru, ale wiedziała, że Lothiriel nie na próżno nazywają podstępną wiedźmą. Wciąż czuła smak ust Liadana, nie mogła uwierzyć, że stało się to naprawdę. On? Wymuskane książątko? Człowiek, któremu wepchnęła twarz do rynsztoka? Nawet nie próbowała sobie wmawiać, że odmówiłaby, gdyby nie zasady rytuału. Ciekawe jak zniósł ten wieczór Nat… Kiedyś będzie musiał się pogodzić z tym, że Aithne nie jest tylko jego. Czy to będzie Liadan, czy ktoś zupełnie inny…. Przed oczami pojawiły jej się wizje Liadana stojącego przed ołtarzem… Czy to możliwe, że czeka na kogoś innego niż Nessa? Czy może… Szybko przegoniła te myśli, wyrzucała sobie, że zachowuje się jak durna nastolatka, nadinterpretując i wyobrażając sobie księcia na białym koniu. To nie musiało nic znaczyć… Najsłodszy pocałunek jej życia… Nie musi nic znaczyć… To tylko Venidhe Matenn, głupia zabawa, jutro wszystko będzie jak dawniej… Tylko, czy ona da radę spojrzeć mu w oczy? Teraz, kiedy obnażyła wszystkie swoje słabości? To nie musiało nic znaczyć… Prawda?

**********

Kolejny kieliszek z hukiem rozbił się o ścianę, rozsypując wokół kryształowe odłamki. Nessa z wściekłością podeszła do szkatułki z biżuterią, wysypała jej zawartość i wybrawszy dwie srebrne ważki, cisnęła je do kominka, tuż obok listu, który dostarczono jej przed chwilą. Jak śmiał!? Jak on śmiał!? A ona już mu miała wybaczyć, miała zapomnieć… czy wymagała tak wiele? Bohaterski powrót lub bohaterska śmierć, cóż może być prostszego dla człowieka, który w ukryciu knuł i zabijał? Ale nie… On nie pozwoli jej być żoną rycerza lub wdową po bohaterze… on uczynił z niej narzeczoną zdrajcy! Porzucił własny kraj, przyjaciół, złamał przysięgi, wystawił na pośmiewisko! Wolał jakieś leśne potwory niż nią! Zapłaci za to!  Już ona tego dopilnuje! Wojska już wracają do stolicy, Liadan z pewnością przybędzie tuż za nimi… A wtedy…. a wtedy… Nessa zaniosła się histerycznym śmiechem. A wtedy co? Udusi go wstążką? Zabije obcasem? Czasy, kiedy padał na kolana na każde jej skrzywienie usteczek minęły… Odczuła własną słabość, jeśli nie była kochana, była nikim. Jej moc to właśnie zabawa ludzkimi uczuciami, bez nie… Moc, właśnie… Tego potrzebowała, siły, jaką mają tylko najpotężniejsi, mocy, która sprawi, że zdradziecki hrabia zamiast miłości poczuje strach… Vanessa znała tylko jedną osobę, która mogła obdarzyć ją taką mocą. Założyła pelerynę i rozpoczęła wędrówkę pałacowymi korytarzami, najpierw pełnymi przepychu do jakiego przywykła, potem proste, przeznaczone dla służby… Schodziła coraz głębiej, korytarze zamieniły się w wilgotne, skalne tunele, z mrocznych zakamarków słyszała piski szczurów, z obrzydzeniem czuła na twarzy  nitki pajęczy, lecz wchodziła głębiej, pchana siłą nienawiści. Cel jej podróży był tuż za zakrętem, sala wypełniona zielononiebieskim światłem. W jej centrum, pochylony nad plątaniną szklanych rurek stał Korius Gaartall, człowiek odpowiedzialny za walkę z magami. Na odgłos jej kroków odwrócił się, ukazując oblicze wytatuowane pradawnymi runami. Nessa dygnęła i powstrzymując lęk, rzekła:

-Mistrzu Gaartall, przybyłam, by prosić cię o siłę, która pozwoli mi zniszczyć Liadana Artair, podłego psa, zdrajcę ludzkości. Jestem gotowa na wszystko, błagam jedynie o moc, która pozwoli mi ustrzec się przed jego sztuczkami. Jego, i wiedźmy, która z pewnością będzie u jego boku.

Wąskie wargi arcymaga rozciągnęły się w upiornym uśmiechu.

***************

  Aithne niemal zasypiała na końskim grzbiecie. Lothiriel zarządziła wieczorne złożenie obozowiska i pod osłoną nocy, udanie się na wschód, gdzie czekały wojska Exalettionu. Jechali już kilka godzin, a cel podróży zdawał się tylko oddalać. Poza tym, asasynka ciągle miała nieodparte wrażenie, że Liadan się w nią wpatruje.

-Pani, oddział strażniczy, kilometr stąd. Niewielkie obozowisko, zaledwie siedmiu żołnierzy - zakomunikowała Isena, bezszelestnie wynurzając się z krzewów.

- Oddział trzeci - rozkazała Lothiriel - Rozejrzeć się, doinformować, wsiąść jednego jeńca, resztę zabić.

Rozalia skinęła na swoich żołnierzy. Paprociowe bliźnięta, jałowcowa skrytobójczyni i kamienny wojownik wyjęli broń, ruszając we wskazanym przez wilczycę kierunku.

  Nie minęło kilka minut, a wrócili, ciągnąć za sobą przerażonego strażnika. Na ten widok Nathair rozpromienił się. Z dziecięcą radością zeskoczył z końskiego grzbietu i przejął łańcuch, którym został skuty mężczyzna. Aithne uśmiechnęła się. Kiedy przychodziło do męczenia ludzi lub wyciągania z nich informacji, Nathair momentalnie młodniał.

************

  Wędrowali całą noc i kilka godzin dnia następnego, aż dotarli do obozu Exalettionu. Na spotkanie wyszło im dwoje rycerzy. Niższy ściągnął hełm, a spod niego wysypały się blond włosy. Stała przed nimi księżniczka Julia, w pełnej zbroi, z mieczem przy boku, z którego spływała, jeszcze świeża krew.

-Witaj pani - skłoniła się przed Lothiriel - To dla mnie zaszczyt, że mogę wreszcie poznać słynną Białą Różę. Oliver, wyślij oddział Christophera na zachodnią barykadę i zaprowadź wojska królowej do obozu. Pani, proszę za mną.

Lothiriel, Nathair, Aithne i najbliżsi doradcy, w tym Daveth,  podążyli za młodą królową. Aithne zauważyła, że żołnierze okazują Julii szacunek nieporównywalnie większy, niż można by się spodziewać. Generałowie kłaniali się, ranni pozdrawiali władczynię, która pochylała się nad każdym z nich, dodawała otuchy, albo pytała o stan zdrowia. Lothiriel uśmiechnęła się na ten widok. Widać postawa Julii wyjątkowo przypadła jej do gustu.

-Kiedy wróci Oliver, zaprowadzi państwa do namiotów. Tymczasem chciałabym wstępnie przedyskutować strategię.

**************

   -Czyli cała rodzina wie o poczynaniach Truciciela? - zapytał Nathair.

- Owszem. Lecz jest to niewątpliwie temat tabu. Według słów matki, wuj już od najmłodszych lat pałał nienawiścią do wszystkiego, co było inne. Jeszcze będąc dzieckiem, zabił młodego elfa, parobka który pracował w ogrodach. Wtedy wszystko się zaczęło. Wstyd mi, że przez te wszystkie lata, nasze rodzinne rody wolały nie widzieć jego okrucieństwa. - wyjaśniła Julia. Powoli zapadał zmrok. W jej namiocie zostali już tylko Lothiriel, Nathair i Aithne.

- Wielu władców po prostu się bało. Skoro czynił okrucieństwa faerie, to prawdopodobieństwo, że skrzywdzi również ludzi było ogromne.

Rozmowę przerwał Liadan, nieśmiało wsuwając się do namiotu.

-Proszę wybaczyć, ale czy nie ma tu mojego ojca? Ponieważ muszę… - nie zdążył skończyć, bo Julia wściekła zerwała się, wyszarpując miecz.

- Ty… Znudziło się podlizywanie Trucicielowi? A może zwyczajnie donosisz? Cholerny zdrajco!

- Nie! - Aithne wbiegła między wściekłą królową a hrabiego - Julia, to nie tak. Liadan i jego ojciec stoją po naszej stronie. Nie są i nigdy nie byli wierni królowi. Pamiętasz nasze poselstwa o pomoc w wojnie? Zrobił wszystko, żeby cię rozwścieczyć, abyś tylko nie zgodziła się oddać wojsk Diarmadowi. - asasynka kłamała jak z nut. Nie wiedziała tylko, dlaczego… Czemu, bez zastanowienia, rzuciła się na pomoc temu ulizanemu książątku? Dlaczego przerażała ją myśl, że Liadan może zostać poważnie zraniony? Czy to możliwe aby… Nie nie nie! Już raz sparzyła się żarem miłości, nie ma zamiaru tego powtarzać! Zresztą to nawet nie jest miłość! To po prostu… Przyjacielska przysługa. Tak.  Dokładnie. Tylko to, nic więcej.

Liadan przyklęknął przed Julią.

-Pani, proszę mi wierzyć, nie miałem złych zamiarów. Moja rodzina jest wierna królowej Lothiriel. Przysięgam na honor rodu i dumnego feniksa w naszym herbie, że to co mówię to prawda.

Blondynka zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Zetknęła na Lothiriel, która potwierdzająco kiwnęła głową.

-Wstań - Julia podała mu rękę - Witamy w naszych szeregach hrabio.

*************

-Nigdy bym się nie spodziewał, że staniesz w mojej obronie - zaczął Liadan, kiedy oboje wyszli szukać Davetha.

- Myślisz, że tylko ty masz jaja, żeby kogoś uratować? -  rzuciła Aithne.

- Tego nie powiedziałem. Ale jak na osobę, która jeszcze niedawno, by mnie zabiła przy pierwszej lepszej okazji, to zachowałaś się naprawdę… Nieprzewidywalnie.

- No widzisz! Ty jeszcze nie wiesz na co mnie stać. Ale… Jakąkolwiek sprawę miałeś do ojca, to lepiej tymczasowo sobie odpuść. - Aithne wskazała na siedzącego przy ognisku hrabiego, który z zapałem prowadził dyskusję z kilkoma dowódcami i szeregowcami. Liadan zaśmiał się pod nosem.

- A czy ty, wiedźmo, o czymś nie zapomniałaś? - uśmiechnął się szatańsko.

Aithne rzuciła się do ucieczki.

-Nie ma mowy! Nie nasmarujesz mnie tym świństwem!

Liadan dogonił ją po chwili, złapał w pasie i zaniósł wierzgającą do namiotu.

-Zgłaszam sprzeciw! Protestuję! Nie ma mowy!

- Rozbieraj się! - Liadan wyjął z kieszeni fiolkę z ziołową maścią. Nim asasynka krzyknęła na niego ponownie, pchnął ją na łóżko i przytrzymał.

- Złaź ze mnie! Prooooszę, daruj mi ten jeden raz!

Hrabia jednak pozostał głuchy na błagania. Podwinął koszulę Aithne i ohydnie pachnącą maścią posmarował blizny po oparzeniach na jej brzuchu.

-Masz spokój na kolejne dwa dni - westchnął zmęczony. Chyba wolał jak Aithne leżała nieprzytomna. Przynajmniej oszczędzało mu to wielu siniaków.

- Nienawidzę cię… - mruknęła, krzywiąc się na zapach ziołowej maści.

- Ja ciebie też, wiedźmo.

*************

-Panie, co mam zrobić? Ona błaga o moc - arcymag Gaartall zwrócił się do stojącej w cieniu postaci - Jeśli ją jej dam, wtedy to drobne ciało może nie wytrzymać!

- Ciało jest niczym, zaledwie naczyniem. - z ciemności wyłonił się mężczyzna. Blond włosy, długie do ziemi, wiły się jak stado węży. Trzecie oko na czole, łypało na otoczenie. Wężowy język przejechał po wyszczerzonych zębach. Czarno - czerwony płaszcz szurał po podłodze - To co się liczy to serce i rozum. Oba pochłania nienawiść, ochota zemsty, cierpienie po utracie szczęścia. Dusza rozrywa się pod wpływem zazdrości. Kiedy wyzbędzie się całego dobra i miłości, może być nawet mrówką, a moc jej nie skrzywdzi. Jeśli zatraci się w niej całkowicie, nie będzie już powrotu, a po śmierci stanie się moją służką. Zresztą nie tylko ona, prawda arcymagu?

Blondyn w mgnieniu oka znalazł się przed Gaartallem, a jego włosy oplotły się wokół szyi Koriusa, podduszając go.

-Co… Mam… Zrobić… Panie..? - wychrypiał.

- Daj dziewczynie to, o co prosi. Jest tylko nędznym pionkiem w mojej grze, nawet kiedy umrze, strata będzie minimalna. A jeśli dokona swojej zemsty… Cóż… To tylko powinno utwierdzić pewną osobę w przekonaniu, że Księcia Demonów nie wolno lekceważyć! - Daniel zaśmiał się szyderczo i rozpłynął w chmurze popiołu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro