Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~22~

Aithne weszła do swojego namiotu, mijając w wejściu dwie szczurzyce, płci zdecydowanie piękniejszej. Szara zatrzymała się i chwilę popatrzyła na asasynkę, przekrzywiając łebek. Jej brązowa towarzyska pisnęła, drapiąc pazurkami ziemię. Po chwili obie odbiegły. Edgar tymczasem leżał w swoim koszyku, wyraźnie zadowolony.

-No ładnie… Wojna za pasem, a ty sobie panienki sprowadzasz - westchnęła dziewczyna - A podobno jesteś już za stary na związek.

- Piii-pipipiii - odrzekł szczurek, wzruszając łapkami

- Jednonocna przygoda? Jeszcze lepiej! Oj Eddie Eddie…

- Pisk- Pisk- Piiii!

- Że niby ja też powinnam spróbować? Dobre sobie, akurat mnie ktoś zechce!

Szczurek popatrzył na nią wymownie. Aithne przypomniała sobie noce spędzone z Danielem. Czuła się wtedy kochana i pożądana, ale jej przystojny baron nigdy nie pozwalał sobie na zbyt wiele, jeśli tego nie chciała. Wiele razy myślała, aby mu się oddać, wreszcie stracić wieniec. Teraz cieszyła się, że tego nie zrobiła. Znając jej pech, to zapewne po pierwszym zbliżeniu nosiłaby w sobie dziecko demona. Demona… Przypomniała sobie jego puste oczy, kiedy z poderżniętym gardłem wpadał do portalu. Krew ściekająca mu po szyi, usta które całowały ją z taką pasją, rozwarte w niemym krzyku. Aithne otrząsnęła się, jednocześnie pozbawiając się ochoty na jakiekolwiek przelotny romans.

-Jak już koniecznie chcesz się spotykać z jakimiś szczurzycami, co chociaż miej tę przyzwoitość i nie rób tego w moim namiocie - prychnęła i opadła na łóżko.

**************

 Liadan wiedział, że powinien już wracać do posiadłości, ale ciężar ostatnich zdarzeń był zbyt przytłaczający. Przechadzał się leśnymi ścieżkami, myśląc o wszystkim, co powiedział mu ojciec. Król któremu służył przez tyle lat, którego uważał za idealnego władcę i wzór do naśladowania… Nie mógł do końca uwierzyć, że władca jest mordercą i pała taką nienawiścią do inności. Schodząc po stromym, leśnym zboczu wpadł na kopiec ziemi, usypany pod drzewem. Wyglądał jak niewielki grób polowy. Uwagę Liadana przykuł jednak napis na drzewie. Wycięte nożem imiona Zalia i Lavi. To zdecydowanie musiało być dzieło Aithne. Miejsce nie wyglądało na często odwiedzane, co zapewne było spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Hrabia rozejrzał się. Pod młodą brzozą zauważył podobną mogiłę.

-A tym razem kto? Duchy z rezydencji Suglitto? - wymamrotał pod nosem, rozbawiony sentymentalnością Aithne. Jednak napis na drzewie podziałał na niego jak kubeł zimnej wody. ,,Lamia Lorann”. Córka Nelliona Lorann, zabitego tylko przez to, że poślubił istotę nie będącą człowiekiem. Ale co grób Lamii robi na cmentarzu, będącym dziełem Aithne?

,,Śniła mi się Lamia. Moja mała siostra… Zamordowali ją… osiem lat temu…”

,,Nathair nie jest moim prawdziwym ojcem. Przygarnął mnie kiedy umarła jego żona. Moi rodzice go dobrze znali. Kiedy ktoś… Wydał na nich niesłuszny wyrok… Z procesu już nie wrócili. Mi i Lamii udało się uciec.”

Do Liadana wracały wspomnienia. Deszczowa noc w rezydencji Suglitto, kiedy Aithne opowiedziała mu część swojej historii. Przypomniał sobie sen sprzed kilku dni. Mała dziewczynka o kasztanowych włosach, ze sztyletem wbitym w pierś.

 Zszokowany hrabia osunął się na ziemię. Aithne Lyall to córka Nelliona i Ellare Lorann. Płynie w niej krew faerie. To stąd te wszystkie zdolności, które uważał za zwykłe sztuczki wiedźmy. To naprawdę ona podała mu truciznę na balu. To ona cały czas szpiegowała. Dlatego Nathair źle patrzył na ich współpracę. To wszystko było jedną wielką zemstą…

*************

-Czy oni mają mnie za idiotkę?! - po opustoszałej sali obrad rozniósł się kobiecy krzyk.

- Po prostu patrzą na tą sprawę przyszłościowo - Oliver starał się uspokoić wściekłą królową - Jesteś władczynią, nie możesz się tak narażać.

- Od dziecka uczę się walczyć! Wypruwam sobie żyły na treningach! Jestem w stanie pokonać niejednego generała! Rada nie będzie decydować o moim losie! - Julia uderzyła pięścią w stół, aż zadzwoniły kryształowe kielichy.

- A jeżeli zginiesz? To nie jest zwykła potyczka, albo niewielka bitwa. Bierzemy udział w wojnie.

- Wtedy zgodnie z wolą ojca tron przejmie Eliza. - wzruszyła ramionami królowa.

- Nie możesz narażać własnego życia!

- A moi poddani mogą? Ufają mi, wierzą że moje decyzje zapewnią im dobrobyt. I co? Mam się kryć w zamku i obserwować bitwy z bezpiecznej odległości, od czasu do czasu rzucając kilka rozkazów, podczas gdy znam moje wojska i wiem, że poradzę sobie w walce? Królowa nie pozostawia swojej armii na pastwę losu. Królowa broni własną piersią ludzi, bo ci pokładają w niej nadzieję na lepsze jutro! Gdy rozpocznie się walka, stanę w pierwszym szeregu i osobiście poprowadzę me wojska ku zwycięstwu! A ty Oliverze… Czy będziesz mi towarzyszył w tej chwili?

- W tej i w każdej innej - generał przykląkł przed władczynią, ujmując jej dłoń - Dopóki śmierć nas nie rozłączy.

  Julia jednym ruchem złapała jego miecz i tak lekko, jakby to była zabawka, rzuciła nim w portret wuja na drzewie rodowym, zdobiącym salę obrad. Nagły podmuch wiatru zakołysał pędami rosnącego za oknem milina, aż czerwone kwiaty uderzyły o okno. Królowa uśmiechnęła się.

-Każ sprowadzić Alchemika Południa. Niech sporządzi najmocniejszą, zabijającą w męczarniach truciznę i natrze nią mój miecz - rozkazała, wyrywając ostrze Olivera z obrazu. - Chcę, aby Diarmad Truciciel zginął tak, jak przez lata ginęły jego ofiary.

************

Stali w wielkiej sali obrad wokół stołu zarzuconego raportami i mapami. Głowy największych rodów, starzy wojownicy zaprawieni w bojach i młodzi, którzy jeszcze nie zakosztowali krwi, ale z utęsknieniem czekali na okazję by okryć się chwałą. Król spoglądał na nich z podwyższenia. Twarz miał bladą, ściągniętą grymasem, oczy ciemne i zapadnięte. Zmartwienia nadchodzącej wojny odbijały się cieniem  na królewskim obliczu.

-Ile jeszcze mam czekać na jakieś wieści?Biała wiedźma dostała się do stolicy, jej posłowie spokojnie wgalopowali do jednej z najważniejszych świątyń a my nie jesteśmy w stanie nawet znaleźć ich obozowiska?

-Panie, ta wielka armia to banda wieśniaków chowająca się po krzakach! Garstka ludzi z łatwością się ukrywa, ale też z łatwością ich wybijemy! - odezwał się jeden z młodzieńców. Po chwili zwalił się pod stół, uderzony ciężkim, złotym kielichem władcy. Wino koloru krwi spłynęło po mapie królestwa.

-Milcz głupcze! Nie macie pojęcia z kim przyjdzie nam się mierzyć! To nie banda rozbójników, a leśne diabły! Myślałem, że przed laty oczyściłem z tego plugastwa nasze ziemie! A teraz powracają! Ich nie obchodzi honor! Nie mają praw, kodeksów! Ten jeden raz użyłem ich metod, aby oddać ludziom to, co nam się należy, a teraz nazywają mnie Trucicielem, ci którzy większymi zbrodniami splamili dłonie! Będą kryć się w lasach, pełznąć niczym węże, aby podstępem nas zniszczyć! Lecz my, szlachetne lwy Alaname zgnieciemy łeb gada, tak by już nigdy nie był w stanie nam zaszkodzić!

Z gardeł zgromadzonych wyrwał się bojowy okrzyk. Liadan krzyczał wraz ze wszystkimi, lecz w sercu czuł gorycz. Wodził wzrokiem po zgromadzonych, tak pełnych nienawiści. Starzy, którzy razem z królem mordowali faerie, gotowi robić to ponownie. Młodzi, nieświadomi prawdy, lecz wychowani w tradycji służby koronie. Czy byliby gotowi porzucić tytuły, opuścić bogate domy i stanąć do walki z kłamstwem? Z ich szyi zwieszają się złote łańcuchy, palce lśnią od drogich kamieni… Nie, nie warto łudzić się nadzieją, są tacy sami jak ich ojcowie… Czy będzie w stanie odwrócić się od nich? Oto baron Hador Sol, z kikutem ręki, utraconej na ślubie córki. Pewnego dnia miał nadzieję nazwać go ojcem. Młody Ilion, znali się jeszcze z akademii, Maelor, który w tym roku doczekał się trzeciego wnuczęcia… Jak może walczyć naprzeciw nim? Wtedy przypomniała mu się opowieść ojca, łzy na jego policzkach… tak wielu  zginęło z rąk tych, którzy teraz byli szczęśliwi… Nellion i Ellare, oni nie będą piastować swoich wnucząt, ich córka, całe życie perfekcyjnie grająca swoją rolę… Kim naprawdę była Aithne? Przeżyli razem tak wiele, a okazało się, że była bardziej obca niż sądził… Co robić? Również grać swoją rolę, być psem króla, dopóki nie będzie mu dane zmienić się w wilka?

-A zatem panie, co wiemy o tych diabłach? Żeby ich zniszczyć musimy znać ich słabe punkty! - każde słowo przychodziło młodemu hrabiemu z trudem. Król spojrzał na niego z aprobatą.

- Wynaturzone bestie, same nazywające siebie faerie walczą głównie magią. Dlatego my również musimy być gotowi, aby poza stalą walczyć zaklęciami. Każdy mag jest na wagę złota. Ci, którzy dysponują mocą utworzą specjalną jednostkę. A na jej czele stanie on - Korius Gaartall, mistrz magii i eliksiru.

Na słowa Diarmada do komnaty wkroczył drobny mężczyzna okryty ciemnoszarą peleryną, ogoloną głowę, twarz i ramiona pokrywały mu pradawne symbole. Kiedy się odezwał jego głos brzmiał jak szmer noża sunącego po jedwabiu.

- Szlachetni panowie, kłaniam się jako wasz pokorny sługa. Razem jesteśmy w stanie raz na zawsze wyplenić potwory z naszej krainy. Pokażę wam, jak z nimi walczyć, dam do ręki broń, a wasza siła zetrze w proch białą wiedźmę.

Liadan poczuł moc promieniującą od tego człowieka, jednak była to moc obca i niosąca ze sobą posmak śmierci.

-Każdy żołnierz otrzyma wyposażenie, nad którym już pracują moi uczniowie. Narkotyk blokujący magiczne zdolności, lina o podobnym działaniu, naszyjnik chroniący właściciela przed najprostszymi zaklęciami… To na początek….

Korius uśmiechnął się bladymi wargami. Oto człowiek, którego nie będzie mi szkoda zabić - pomyślał Liadan.

*************

-I jak Eddie? Nabrała się?- Nathair spojrzał na smętną kulkę futra - Olała temat? Czyli to prawda, zupełnie zobojętniała na codzienne życie…

Szczur smętnie pokiwał głową. On i Nat coraz częściej martwili się o rudowłosą wojowniczkę. Teraz, kiedy zemsta była tak blisko, Aithne nie potrafiła myśleć o niczym innym. Na początku sądzili, że pozwoli jej to zapomnieć o Danielu, ale teraz zastanawiali się, czy miłosny zawód nie był mniejszym złem. Ścięte włosy… Warkocze to znak panny na wydaniu, krótkie fryzury to znak wojowniczek i skazanych na śmierć.

-Martwię się o nią Nathairze. - Lothiriel zwiesiła głowę. Bez świadków, na prywatnej audiencji nie musiała ukrywać słabości. - Martwię się od chwili, kiedy zgodziłam się na waszą misję… To przecież było czyste szaleństwo…

-Ale się powiodło, to teraz się liczy. Jest tutaj z nami, cała i zdrowa…

- Czuję, że zawiodłam… Kiedy dowiedziałam się o śmierci Ellare pragnęłam spalić całe królestwo… Potem odnalazłeś Aithne i przyprowadziłeś ją do puszczy, a mój lud podarował jej co ma najcenniejsze- wiedzę. Jednak to co nastąpiło potem…Twój plan zniszczenia Diarmada od środka… Dlaczego byłam w stanie ją poświęcić? Dlaczego tak łatwo z niej zrezygnowałam? - po policzkach królowej spłynęły łzy.

- Zrobiłaś to, ponieważ najpierw jesteś królową, dopiero potem osobą prywatną. To był jedyny sposób, tylko Aithne była w odpowiednim wieku, wystarczająco inteligentna by odegrać swoją rolę.Nie odziedziczyła spiczastych uszu matki, a właśnie to zapewne zgubiło Lamię. I jako jedyna miała tak silny motyw do walki z królem. Zresztą, sama się zgodziła.

-Była tylko dzieckiem Nat! Tylko dzieckiem… a ja ją zostawiłam…

-Nie możesz się zadręczać, ani ja, ani tym bardziej ona nie mamy do ciebie żalu. Wręcz przeciwnie, zaszczytem było dla nas służyć Białej Róży Wschodu - Nathair z szacunkiem skłonił głowę.

-W czasach wojny jej misja przyniesie chwałę. Lecz co będzie potem, kiedy walki ustaną? Nie chcę, żeby wiecznie przelewała krew, ale czy będzie w stanie normalnie żyć? Wychowałeś skrytobójcę, bo tego wymagało przetrwanie, ale czy skrytobójca stanie się kiedyś kobietą? Czy nie będzie przez to cierpieć?

-Zastanawiasz się, czy ktokolwiek zechce dziewczynę, która lepiej robi sztyletem niż szydełkiem i pewniej czuje się na końskim grzbiecie niż przy krosnach? - uśmiechnął się Nat- Nie masz się o co martwić. Jeśli tylko zechce będzie mogła przebierać w adoratorach. Ona sama też nie zaakceptuje delikwenta, który będzie oczekiwał tylko haftowania serwetek.

-Właśnie, jeśli zechce. Wydaje mi się, że ona sama odrzuciła myśl o ślubie.

-Bo nie spotkała jeszcze odpowiedniego mężczyzny.

-Albo spotkała, ale nie chce przyznać tego przed samą sobą. To rodzinne, Ellare też długo dręczyła Nelliona. Że człowiek, że za niskiego rodu, że się waha i nie wie, a może, a jednak…  Niech jeszcze zaczeka, bo ona nieśmiała… Gdyby Nellion nie wziął spraw w swoje ręce i nie poślubił jej prawie siłą, pewnie wahałaby się bez końca. Wszyscy wiedzieli, że to miłość, ale ona nie dopuszczała do siebie myśli, że jakiś mężczyzna mógłby być w stanie skraść jej serce. Jeśli chłopak nie okaże się rozsądniejszy od Aithne, to raczej się wnuków nie doczekasz Nat. - białowłosa uśmiechnęła się do swoich wspomień.

-Pierwszy pomogę złapać rudą i związaną rzucę przed ołtarz jak będzie jakiś cyrk odstawiać. A ty, Lothiriel o tych sprawach mówisz z miną znawcy, czyżby stary Elandil, niech kruki wydziobią oczy jego zabójcy, również musiał miłość swego życia zdobywać siłą? - na wspomnienie starego króla oboje zadrżeli. Ofiara Diarmada wkrótce miała zostać pomszczona.

-Cóż, myślę, że byłam równie okropna. Skoczyłabym za nim w ogień, ale kiedy tylko wyznawał mi swoje uczucie odprawiałam go ze śmiechem. Bawiły mnie jego dworskie maniery i traktowanie mnie jak damę. Po jakimś czasie zrezygnował z grania fair i przekupił moją służącą, która pomogła mnie upić. Odurzona wyznałam mu moją miłość i wszystko co skrywałam, a kiedy następnego dnia wytrzeźwiałam, on już klęczał przed moimi rodzicami prosząc o rękę ich córki… Jeszcze nigdy nikogo nie zwyzywałam jak jego wtedy… A on tylko się uśmiechał, tym wrednym uśmieszkiem, jak łowca, który w końcu dopadnie ofiarę… A potem był ślub i wiele lat cudownego małżeństwa… Gdyby nie Diarmad, nadal mogłoby tak być…

-Krew twojego męża woła o pomstę i ją dostanie. A o Aithne nie masz co się martwić. Słuchając z jakiego rodu pochodzi, widać to jak na dłoni. Jaka matka, taka córka i wnuczka. Jeszcze masz czas na bycie babcią Lothiriel, a i prawnuków z pewnością się doczekasz….

**************

Po skończonych obradach lord Sol podszedł do Davetha i Liadana, szykujących się do powrotu do rezydencji. Dzień wyjazdu kobiet był bliski, chcieli spędzić z rodziną jak najwięcej czasu.

-Panowie, chciałbym z wami porozmawiać o naszej umowie… - zagaił baron Hador. - Ceremonia ślubna nie została doprowadzona do końca, czy nie sądzicie, że stosownym byłoby powtórzyć uroczystość teraz, dopóki jeszcze panuje względny spokój? Mniej bałbym się o córkę, kiedy byłaby pod opieką dwóch potężnych rodów…

Syn i ojciec wymienili poważne spojrzenia, kwestia zaręczyn była tematem wielu długich rozmów. Rodzina Sol była zagorzałymi zwolennikami Diarmada, swoją potęgę zbudowali właśnie podczas pogromu faerie przed kilkunastoma laty. Nie było możliwości, aby przeszli na stronę Lothiriel. Liadan skłonił się głęboko przed baronem Sol.

-Panie, kocham twoją córkę całym sercem i niczego nie pragnę bardziej niż dostąpienia zaszczytu nazwania cię ojcem. Zapewniam również, że nigdy nie przestanę chronić Vanessy. Jednak właśnie przez nadchodzącą wojnę, zaklinam cię panie, wstrzymajmy się ze ślubem.

Baron zmarszczył brwi, zaskoczony odpowiedzią.

-Czyżbyś martwił się młodzieńcze, że obowiązki męża nie pozwolą ci cieszyć się hulankami obozowego życia? - w głosie Hadora drżał z trudem hamowany gniew.

-Nie panie, nie na wzgląd przez siebie, a właśnie na dobro Vanessy nie chcę wiązać jej przysięgą. Nadchodzą niebezpieczne czasy, król potrzebuje wojowników, więc bogowie świadkami, nie będę unikał bitwy. Lecz w czasie wojny ludzie oddają życie, giną bez śladu, zostają okaleczeni… Nie chcę wiązać Vanessy słowem, które będzie dla niej tylko ciężarem. Nie uczynię jej wdową, latami czekającą na męża, który ma nigdy nie powrócić lub żoną kaleki, niezdolnego do zaopiekowania się własną rodziną. Wiem, że proszę o wiele, ale wszystko to czynię, czynię z miłości.

Lord Daveth był dumny z syna. Wiedział, jak wiele znaczył dla niego związek z Nessą i jak ciężko było mu teraz składać przysięgi dozgonnej miłości, ze świadomością, że ich dotrzymanie jest niemożliwe.

-Harad, przez wzgląd na naszą przyjaźń, nie utrudniaj tego. Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Jeśli Liadan pozostanie w bezpiecznym ukryciu, przez tchórzostwo stałby się niegodny ręki twej córki. Dlatego stanie do walki, lecz wiąże się to z ryzykiem. Dlatego nie chcemy kłaść na szali przyszłości Vanessy. Jeśli po wojnie nadal zechcesz połączyć nasze rody, wówczas uczynimy to z radością. Lecz teraz proszę, nie wiąż córki tak niepewnym słowem.

Liadan zdjął pierścień noszony na znak przysięgi i ze spuszczonym wzrokiem oddał go baronowi. Hador obrócił go w dłoniach.

-Przechowam ten pierścień, na znak, że wrócisz. Postaram się jakoś wytłumaczyć Nessie twoją decyzję. Od czasu wesela nie ma się najlepiej.

Po tych słowach odszedł. Liadan wraz z ojcem odeszli do swojej rezydencji, gdzie lady Naretta szykowała córki do wyjazdu. Całe pokoje zastawione były walizami  i podróżnymi kuframi. Większość z nich była pusta, miała pojechać w eleganckim powozie do nadmorskiej rezydencji, podczas gdy Naretta z córkami i zaufaną służbą pojedzie w góry z kilkoma tylko najważniejszymi przedmiotami. Wieczorem cała rodzina zasiadła do kolacji, być może jednej z ostatnich, jakie spędzą wspólnie. Dziewczynki smętnie grzebały w talerzach, a lady Artair ukradkiem ocierała łzy.

-Kochanie, ja… Zostawiam najdroższe suknie i większość biżuterii. Wiem, że to niewiele, ale na wojnie każdy grosz się liczy… i jeśli kiedyś staniecie przed jej wysokością… powiedzcie, że ja też przepraszam…

Tłumiony szloch wstrząsnął ramionami Naretty, mąż objął ją silnym ramieniem. Tak wiele lat żyli dręczeni wyrzutami sumienia, przekleństwem tych, którzy przeżyli. Wkrótce mieli odkupić swoje winy, ale czy nie przyjdzie im zapłacić za to najwyższej ceny?

-Nic nam nie będzie najdroższa. Musisz być silna, zrób to dla dziewczynek. W razie niebezpieczeństwa schronienie znajdziesz w górskich zakonach. I co najważniejsze, zawsze miejcie przy sobie to.

Daveth wręczył każdemu suszoną gałązkę belladonny.

-Przypnijcie je do sukni. Dawniej były znakiem sprzymierzeńców faerie, są również bronią, jak i środkiem ostatecznej ucieczki. Ty również Liadanie, nigdy nie lekceważ wroga.

**************

    Lothiriel po skończonej naradzie z królową Julią zakryła lustro w złoconej ramie, nowy wynalazek magów, pozwalający na komunikację na odległość. Wojska Exalettionu były gotowe do wymarszu. Pozostawało tylko dać sygnał. Szybko rozkazała postawić wszystkich w gotowości. Czas krwi nadchodził. Powiodła oczami po towarzyszących jej oficerach. Dumni, zaprawieni w bojach, nie było wśród nich takiego, który nie straciłby bliskich  w pogromie, gotowi zginąć za swój lud. Elfy, kotołaki, driady, przed laty wygnani ze swoich domów, teraz z płomieniem w oczach nadchodzą by odzyskać to co im kiedyś zabrano. Odchyliła poły namiotu i wyszła na zalaną słońcem polanę. Oto jej armia, niby garstka leśnych stworów, lecz każdy z nich wart jest dziesięciu ludzi. Walczą łukami, kłami, mieczami, dosiadają koni, wilków, jeleni… Sam ich widok przyprawia o dreszcze. Ich życie jest w jej ręku. Czy zdoła nie zawieść pokładanych w niej nadziei, pomścić męża i odzyskać tron? Stanęła przed swoją armią, jej srebrne włosy falowały na wietrze. Długo wpatrywała się w milczeniu w swoich poddanych, po czym złożyła głęboki ukłon.

-Składam wam hołd, żołnierze ludu faerie! To wasza odwaga i poświęcenie pozwoli na odzyskanie ziem naszych przodków! Przysięgam, że będę wiernie służyć i nie zmarnuję ani kropli waszej krwi. Gotujcie broń, leśni wojownicy, wyruszamy o świcie!

******************

Aithne wbiegła wzburzona do swojego namiotu i rzuciła się pakować rzeczy.

-To już jutro Edgar! Jutro wyruszamy! Masz się nie wychylać i pilnować namiotu! Zrozumiano?

Szczur spojrzał na nią z politowaniem i krótko pisnął.

-Świetnie, dzięki za przypomnienie, że nie dostałam dowództwa…. Za małe doświadczenie w boju… Bla, bla, bla… Trafiłam do oddziału Avarina Kajdra. On jest chyba półelfem? Ifrytem? Albo może jakimś wodnikiem? W każdym razie ma zielone włosy i błękitną skórę… Jesteśmy przydzieleni do zwiadu, więc będzie ciekawie, choć na poważniejszą walkę nie ma liczyć. Ale już niedługo....

*************

-Zaczęło się! Lothiriel wychynęła ze wschodniej puszczy, grabi i morduje!

Takie okrzyki rozbrzmiewały w całej stolicy. Na ulicach stacjonowało wojsko nadzorując przygotowania do wymarszu wojsk. Diarmad zebrał ogromną armię, jednak wyszkolonych żołnierzy było niewiele. Głównie byli to zwerbowani chłopi i najemnicy, walczący za złoto z podniesionych nagle podatków. Po całym królestwie rozgłaszano wieści o okrucieństwach jakich dopuszcza się armia Białej Róży Wschodu. Mieszczanie ryglowali domy i szykowali zapasy na nadchodzące czasy. Przed murami zbierała się armia Diarmada. Liadan w pełnej zbroi stał przed swoim oddziałem, kary koń potrząsał niecierpliwie grzywą. Za moment miały paść rozkazy. Hrabia niecierpliwie czekał momentu kiedy razem z ojcem znajdą się na tyle blisko wojsk królowej, żeby bez przeszkód przejść na do jej obozu. Jeszcze tylko parę dni i nie będzie musiał udawać. Jakim cudem Aithne przeżyła tak długo wśród wrogów, nie zdradzając swojego prawdziwego oblicza? Odgłosy bębnów ogłosiły przybycie władcy. Tuż za władcą postępował niczym cień Korius Gaartall. Kilka dni wcześniej rozdał wszystkim ekwipunek niezbędny do walki z magami, Liadan czuł jego ciężar u pasa. Nie był w stanie skupić się na słowach króla, zbyt wiele było w nim jadu i kłamstw. Władca obwieszczał, że jednocześnie z Lothiriel do Alaname wkroczyły wojska Exalettionu pod wodzą królowej Julii. Dlatego królewskie wojska muszą zostać podzielone, chorągwie Galakin, Zevris, Oliaron, Sol, Ihayla, Apelgaro, Kervel, Artair, Taeran, Amriel, Magnard i Aravat miały wyruszyć na zachód stawić czoła ludziom, podczas gdy reszta armii zaatakuje faerie na wschodzie. Lodowaty dreszcz przebiegł po plecach Liadana. Teraz wykonanie misji było niemożliwe, Julia szczerze go nienawidziła, jakiekolwiek próby poddania się byłyby podłożeniem głowy pod topór. Zerknął niespokojnie na ojca. Daveth ledwo dostrzegalnie skinął głową. A zatem należy grać dalej, czekając na odmianę losu. Już po chwili armia sprawnie rozdzieliła się i rozeszła w przeciwne strony, ciągnąc się długimi wstęgami ciężkozbrojnych jeźdźców, lekkiej piechoty i taborów. sam Diarmad udał się na wschód, aby osobiście nadzorować rzeź faerie. Hrabia zacisnął zęby i wbił wzrok w horyzont.

***************

Gońcy Diarmada opowiadali w każdej wiosce jak wielkim złem są faerie i że nawet poddanie się nie jest w stanie uratować mieszkańców, jedyną nadzieją jest chwycenie za broń. W wielu zagrodach słuchano głosu króla i szykowano się do obrony , w innych tylko kiwano głowami, a po odejściu posłów wyciągano z ukrycia zielone proporce. Starszyzna pamiętała czasy, kiedy myśliwym towarzyszył śpiew driad, elfie zielarki leczyły ubogich mieszkańców, a rybacy na nocnych połowach mogli zobaczyć wodną pannę czesząca długie loki przy świetle księżyca. Wciąż świeże w ich pamięci były twarze zamordowanych sąsiadów, przyjaciół, kochanków… Życie pod rządami Diarmada nie było złe, lecz ta kraina pragnęła magii, zaklęcia były jej siłą i nieodłącznym elementem. Truciciel pogwałcił dawne prawa, sprzeciwił się naturze, dlatego teraz czeka go kara… Biała Róża Wschodu jest łaskawa dla swego ludu, wsie, które dobrowolnie oddają się w jej opiekę nie mają się czego obawiać, lecz te, które śmią się sprzeciwić czeka zguba. Wojska Exalettionu witane były z nieufnością, dopóki pod chorągwiami królowej Julii nie rozbłysły również srebrne triquetry. Diarmad starł się z kilkoma podjazdami armii Lothiriel, lecz nie udało mu się związać ich w rozstrzygającej bitwie. Nieuchwytni jak duchy, pojawiali się znikąd, atakowali i znikali zanim zdążył przebrzmieć dźwięk alarmu. Główny człon armii kluczył i usuwał się przed ostrzem królewskiego miecza. Na zachodzie sprawy miały się nieco lepiej, potężna jazda Alaname siała grozę w szeregach wroga.

**********

Nessa  obracała w dłoniach dwa małe kółeczka. Nawet się nie pożegnał. Jej splamiony krwią rycerz, wojownik na rumaku barwy nocy. Podobno kiedy wróci pojmie ją za żonę… A zatem, czy ona chce żeby wrócił? Liadan nie był wojownikiem z ballad, więc dlaczego takiego udawał? Pozwalał wierzyć w mrzonki… Prezenty, bale,raz turnieje…. A po tańcu z nią zdejmował maskę, szedł zabijać i niszczyć. Nie pytała o jego pracę, sądziła, że jest jak w baśniach. Samotny wędrowiec, zbawca uciśnionych, obrońca słabych i dobroczyńca ubogich. Teraz poznała prawdę, dworzanie wyjawili jej kim naprawdę jest młody hrabia Artair. Tak wiele lat wtulała się w ramiona mordercy. Lecz Liadan walczy wraz ojcem przeciwko bestiom ze wschodu. Może okryje się chwałą, uratuje władcę, cały kraj będzie sławił jego imię? Wówczas ona, dama jego serca zarzuci mu białe ręce na szyję i powita pocałunkiem wracającego w triumfie bohatera. Lecz może hrabia polegnie, własną piersią zastawiając zdradziecki cios przeznaczony dla władcy? Wówczas będzie płakać, założy czarne szaty… Lecz mama  z tatusiem nie pozwolą jej długo być smutni. Znają nowego rycerza, tym razem prawdziwego. I to on poprowadzi ją do ołtarza. Małe rączki zrywały listki akacji. Kocha, lubi, szanuje, nie chce...

***********

-Ojcze, jesteśmy tu już kilka tygodni. Kiedy masz zamiar przerwać to szaleństwo? - Liadan ostrzył miecz siedząc wraz z ojcem w namiocie.

-Jeszcze tylko kilka dni. Cierpię tak samo jak ty, lecz nie ma innego wyjścia. Ucieczka nie ma sensu, musimy minąć tereny króla, złapaliby nas po kilku dniach. Pozostaje tylko czekać…

Walki ciągnęły się już wiele dni, a oni nie mogli znieść myśli, że walczą przeciwko ludziom, którzy mogliby być ich sprzymierzeńcami. Zagrały rogi, rozpoczął się kolejny tego dnia atak. Obaj mężczyźni z wprawą dosiedli koni i poprowadzili swoją chorągiew na wojska królowej Julii. Feniks znów musi palić, aby potem móc odrodzić. Na dany rozkaz wszystkie oddziały ruszyły w zwartym szyku wprost na pikinierów ustawionych w pierwszej linii. Liadan spiął konia i galopem wbił się szeregi piechoty. Potem był tylko zgiełk bitwy, kwik ginących koni, uderzenia stali o stal.Z każdym uderzeniem czuł, jakby zabijał kawałek samego siebie. Ręce mdlały mu już z wysiłku, pot spływał po twarzy. Lekki pancerz nie krępował ruchów, lecz jednocześnie czynił każde trafienie niezwykle groźnym. Oto potężny jeździec zamierza się buzdyganem. Unik, idealne zgranie ruchów koni. Cios w wąską szczelinę między hełmem i pancerzem. Na początku starał się unikać zadawania śmiertelnych ran, celować w nogi i ręce, lecz teraz musiał walczyć o życie. Nie było czasu na zastanawianie, trzeba działać instynktownie. Inny rycerz w hełmie z nasuniętą przyłbicą zbliża się z obnażonym mieczem, z pyska jego białego rumaka toczy się piana. Kilka sekund i zwarli się w śmiertelnym tańcu. To nie amator, to szkolony wojownik. Wypad, finta, parada. Zna się na szermierce, Liadan dawno nie spotkał tak groźnego przeciwnika. Przyjmuje uderzenie na tarczę, udaje mu się zadać tamtemu płytką ranę. Nie ma wyboru, sięga umysłem, wierzchowiec przeciwnika staje dęba, hełm spada z głowy jeźdźca. Liadan płynnym ruchem tnie mieczem, lecz wtedy widzi twarz swego wroga. Oliver d’Al, ukochany Julii. Ostrze zatrzymuje się tuż przed szyją tamtego. Przez moment mierzą się wzrokiem, lecz bitwy wokół nich nie można ignorować. Liadan cofa miecz i znika wśród walczących. Walki dobiegają końca, obie strony dały sygnał do odwrotu. Młody hrabia, cały pokryty zakrzepłą krwią oddaje wodze rumaka i pozwala służącym pomóc sobie zdjąć zbroję. Jest zbyt zmęczony by czarować, leczenie drobnych ran będzie musiało poczekać. Wzrokiem szuka w tłumie ojca, dostrzega jego sylwetkę w pobliżu namiotu dowodzenia. Czyli nic mu nie jest, przeżyli kolejny dzień w piekle. Gdy tylko obmył się z bitewnego kurzu podążył zdać raport wyższym oficerom. Na miejscu czekali już starsi lordowie wraz z człowiekiem noszącym emblematy królewskiego posłańca. Daveth ujrzał nadchodzącego syna i wyszedł, aby z kamienną twarzą przekazać mu najnowsze nowiny.

-Przybyły nowe rozkazy. Wraz z kilkoma innymi lordami mamy zebrać nasze oddziały i jechać na wschód wspomóc króla. Walki tutaj są tylko kwestią czasu, a potyczki z białą wiedźmą nie przynoszą efektów. Za godzinę mamy być już  w siodle.

************

Avarin Kajdra, głosem szumiącym jak przybrzeżne trzciny przekazywał treść rozkazu. Kilkadziesiąt kilometrów na północ wróg ustawił posterunek pomniejszego oddziału. Za kilka dni komendę ma tam objąć generał Davius  Numian. Według doniesień szpiegów, jednostka ta ma za zadanie uniemożliwić swobodne manewry wroga i odciąć mu jedną z dróg ucieczki. Zadaniem Avarina miało być schwytanie Numiana żywcem zanim uda mu się połączyć ze stacjonującymi tam siłami i wydobcie z niego planów wojennych. W tym samym czasie ciężka jazda zaatakuje załogę posterunku, zażegnując niebezpieczeństwo ataków z północy. Wyruszali o północy, wykorzystując zasłonę mroku. Aithne w swoim namiocie po raz setny sprawdzała ekwipunek. Edgar spoglądał nią znudzony.

-Szlag, zapomniałam o fryzurze. Rudy za bardzo rzuca się w oczy. - asasynka wyszeptała kilka zaklęć i jej krótkie kosmyki ściemniały do głębokiego brązu. - Teraz lepiej. A ty, na co się gapisz, wyleniały pchlarzu?

Odpowiedział jej krótki pisk.

-Jesteś głupszy niż sądziłam. Dlaczego miałabym o nim myśleć? To kundel króla, może sobie zdechnąć. Mi jest już wszystko jedno, byle nie wchodził mi w drogę. Co zrobię, jeśli spotkam go na polu walki? To samo co z każdym innym sługusem Truciciela, on niczym się od nich nie różni. Z czego się śmiejesz ty głupi gryzoniu?

Poirytowana skrytobójczyni owinęła się cienkim kocem i spróbowała zasnąć. Jutro miała stanąć do walki, w końcu prawdziwa misja. Drobne utarczki z podjazdami Diarmada nie wystarczały by zaspokoić jej żądzę krwi. Jutro zacznie się walka na jaką czekała.

*************

Liadan złożył pokłon władcy. Król nie przypominał już w niczym dawnego dobrotliwego monarchy. Teraz siedział na tronie sztywny niczym trup, spoglądając na drżących ze strachu dowódców pustymi oczami. Ruchem ręki odprawił lordów, walna narada miała odbyć się wieczorem. Właśnie po przedstawieniu planów bitwy Daveth wraz z synem planowali wykraść się z obozu. Teraz wytężali całą swoją uwagę, aby zdobyć jak najwięcej informacji, które później mogą się przydać królowej. Liadan dosiadał się do ognisk prostych żołnierzy, wypytywał o nastroje, obozowe plotki, jakość racji żywnościowych. Jego ojciec zaś witał starych znajomych i rozglądał się po umocnieniach. Na wieczornej naradzie omówiono dalsze plany wojenne, nie rysowały się one jednak w najweselszych barwach. Wojska Diarmada były dobrze wyszkolone i wyposażone, jednak nie miały doświadczenia w wojnie podjazdowej. Wróg nadal unikał starcia, zadowalając się drobnymi atakami. Narada nie przyniosła jednak żadnych nowych rozwiązań i dowódcy z grobowych nastrojach rozeszli się do namiotów. Kiedy na nogach pozostali już tylko wartownicy Liadan wraz z ojcem zaczęli działać.

************

Nasunęła na twarz ciemny kaptur, czuła krążący w żyłach eliksir. Dzięki niemu nie będzie czuć bólu ani zmęczenia, w woreczku u pasa miała kolejne dawki. Gdyby dowództwo dowiedziałoby się, że go używa babcia Lothiriel z Nathairem nie mieliby litości. Resztę wojny spędziłaby zapewne na odwyku, pilnowana przez cały oddział. Ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zaczął padać deszcz, chmury zakryły księżyc. W nieprzeniknionej ciemności podążali na północ. Razem z nią w oddziale Kajdry znalazła się też Linwe, zielonowłosa driada, która kiedyś pomogła jej zdjąć klątwę porońców. Wraz z kilkudziesięcioma innymi podążali w szyku bojowym po chłostanej wiatrem równinie. Mieli przygotować zasadzkę przy leśnym brodzie, aby schwytać Daviusa kiedy ten będzie pozbawiony możliwości swobodnego manewru. Drzewa powinny zapewnić odpowiednią ochronę, a Avarin ze swoimi wodnymi mocami spróbuje kontrolować rzekę. Po kilku godzinach dotarli na miejsce. Deszcz wciąż chłostał zamaskowanych żołnierzy. Aithne przypadła do ziemi tuż za zwalonym drzewem, jej koń wyszkolony do takich manewrów leżał nieruchomo tuż obok. Parę metrów nad nimi, wśród gałęzi drzewa siedziała Linwe, trzymając strzałę na cięciwie. Czekali.

*************

Liadan powoli pełznął do namiotu dowodzenia. Gdyby po prostu tam wszedł wartownicy mogliby się zastanawiać, dlaczego wysoko urodzone paniątko nie śpi w swoim namiocie, tylko spaceruje w środku nocy na deszczu. Szum spadających kropli był jego sprzymierzeńcem, ukrywał niechciane szmery, kiedy szpieg przemykał wśród namiotów. Oto jest, centrala dowodzenia. Rozciął nożem materiał namiotu i wsunął się do mrocznego wnętrza. Szybkim ruchem zgarnął leżące na stole mapy i raporty, kopie rozkazów i spisy zaopatrzenia, wszystko co wróg chciałby wiedzieć o swoim przeciwniku. Wartownik stojący przed wejściem do namiotu nawet nie drgnął. Zimno i deszcz nie sprzyjały zachowaniu czujności. Liadan upchnął dokumenty do torby i wysunął się na zewnątrz. Teraz czekała go droga na obrzeża obozowiska, gdzie lord Artair miał czekać z końmi gotowymi do ucieczki. Zgodnie z raportami, oddziały królowej stacjonowały kilka kilometrów na południowy-wschód. Niestety, nie było jak nawiązać kontaktu, pozostało tylko wymknąć się z obozu licząc na łut szczęścia. Liadan czołgał się w błocie, przemykał z jednej osłony do drugiej, aż wydostał się się na otwartą przestrzeń. Ojciec czekał już trzymając wodze rumaków. Bez słowa dosiedli koni i popędzili w noc. Strażnikom powiedzieli tylko, że wyruszają z ważną misją od króla. Znali hasła, więc zostali przepuszczeni. Opuszczając umocnienia wojskowego obozu obaj mężczyźni odetchnęli  z ulgą. Teraz tylko odnaleźć oddziały Lothiriel. Galopowali wśród nocy, niczym dwa upiory, mokre płaszcze lepiły im się do ramion. Kiedy sądzili już, że uda im się ujść niezauważonym, nocną ciszę przeciął ponury sygnał alarmowego rogu. Zostali odkryci. Liadan zacisnął zęby i nie odwracając się nadal jechał naprzód. Ktoś musiał zauważyć brak dokumentów, tylko kto w środku nocy przychodzi planować strategię. Mają jeszcze kilka minut zanim wartownicy skojarzą fakty, ale już niedługo będą mieli na karku pościg. Trzeba oddalić się najbardziej jak to możliwe. Nie oszczędzając koni gnali wśród deszczu. Jeszcze tylko kilka sekund, jeszcze parę metrów… Wtedy się zaczęło. Byli już blisko leśnych obrzeży, ich jedynej szansy ratunku, kiedy koło uszu poczęły im świstać strzały. Wjeżdżając między pnie musieli zwolnić, choć pościg był coraz bliżej. Daveth kurczowo ściskał gałązkę belladonny przypiętą do płaszcza i zbladłymi wargami szeptał modlitwy. Strzały wbijały się w drzewa dookoła, a dwaj jeźdźcy wciąż pędzili naprzód. Krzyk Davetha zmusił Liadana do zatrzymania konia. Młodzieniec kątem oka zobaczył drzewce sterczące z boku ojca. Z okrzykiem rozpaczy zawrócił, gotów stawić czoła atakującym. Daveth zaklinał go na wszystkich bogów, aby ratował chociaż siebie, krew szkarłatnym strumieniem wypływała z rany. Lecz ślepa furia uczyniła młodego hrabiego głuchym. Samotnie rzucił się na ścigających ich wojowników, siekł i mordował, choć wiedział, że zabija dawnych przyjaciół. Teraz to nie miało znaczenia, jego ojciec umierał, on sam nie miał już dokąd uciec. A zatem tak zginę, pomyślał. Ostatnim co usłyszał było wycie wilczej watahy. Potem była tylko ciemność.

*****************

Zaczynało się. Pierwsi jeźdźcy ostrożnie wkraczali do brodu, uważnie lustrując brzegi rzeki.  Davius Numian jechał w centrum formacji, osłaniany z każdej strony. Jako wyższy oficer byłby niezwykle cennym zakładnikiem. Kiedy Davius znajdował się na środku rzeki Kajdra dał sygnał do ataku - krótki trel lelka. Sam rozpoczął inkantację, która wzburzyła rzeczne fale, podnosząc nagle poziom wody.  Żołnierze w panice rzucili się do brzegu, łamiąc formację. Z koron drzew posypał się na nich deszcz strzał, z zarośli wypadli wojownicy. Aithne błyskawicznie rzuciła się w wir walki, jej sztylety tańczyły, raz po raz spływając krwią. Lecz Davius stał nieporuszony, z delikatnym uśmieszkiem na ustach. Jego ludzie ginęli, a on nawet nie ruszył palcem. Mamrotał coś pod nosem, nie sięgając nawet po miecz, pozwalając aby chronili go żołnierze. Aithne warknęła, zirytowana jego obojętnością. To ścierwo za chwilę dostanie się w ich ręce, a nie raczy nawet pokazać strachu. Skierowała ku niemu konia, gotowa zetrzeć ten szyderczy uśmieszek. W tym momencie ręka Dariusa wystrzeliła w niebo,w dłoni trzymał kamień zdający się pochłaniać światło. Aithne poczuła ukłucie bólu, stępione działaniem narkotyku. Wokół niej oddział żołnierze zwijali się w konwulsjach, zarówno ludzie jak i faerie. Na nogach pozostali tylko Numian, Aithne i co zadziwiające - Kajdra. Jego kontrola nad rzeką ustała, bród znów stał się spokojny, lecz sam Avarin z twarzą ściągniętą bólem wciąż dzierżył miecz, gotów do ataku. Davius uśmiechnął się zimno.

-Tego się nie spodziewałem. Jakim cudem jesteście niewrażliwi na moją zabaweczkę? Wygląda na to, że będę musiał pozbyć się was tradycyjnymi sposobami.

Generał dobył ciężkiego, dwuręcznego miecza, odbijając sztylet ciśnięty ręką Aithne i zamierzył się wodnika starającego się zajść go od tyłu. Kajdra zręcznie wymanewrował i znienacka znalazł się tuż przy asasynce.

-Odwróć jego uwagę, ja zniszczę kamień. W razie czego przejmiesz dowodzenie. Nie pozwól im zginąć na próżno, postarajcie się mimo wszystko schwytać Numiana.

I już go nie było. Okrążał wroga, starając się wybić go z rytmu. Aithne nie mogła sprzeciwić się rozkazom, zacisnęła tylko zęby i dobyła swojego krótkiego miecza. Nigdy nie lubiła bezpośrednich starć. Z rękawa wydobyła drobniutkie ostrza i zaczęła ciskać je w stronę przeciwnika. Nie miała pojęcia co robić, pierwszy raz czuła strach tak wielki. Jest odpowiedzialna za życie tych ludzi… Davius spojrzał na nią swoimi zimnymi oczami i spiął konia, chcąc rozprawić się z mniej groźnym przeciwnikiem. Kajdra wykorzystał moment jego nieuwagi, niczym akrobata stanął na grzbiecie konia i płynnym ruchem skoczył na przeciwnika, zwalając go na ziemię. Przed oczami Aithne rozegrała się walka na śmierć i życie, lecz ona mogła tylko obserwować. Dwaj wojownicy tarzali się na splamionej krwią ziemi. W końcu Kajdrze udało się wytrącić Daviusowi kamień i zacisnąć dłonie na jego gardle. Generał wił i szarpał, lecz po chwili zaczął tracić siły i znieruchomiał. Asasynka podbiegła do lśniącego przedmiotu i z całej siły uderzyła go płazem miecza. Kamień rozpadł się, jakby był ze szkła, pozostały po nim tylko lśniące odłamki. Asasynki z radością odwróciła się do dowódcy, lecz uśmiech szybko zniknął z jej oblicza. W piersiach Avarina tkwił sztylet, a on sam leżał nieruchomo tuż obok Daviusa. Z okrzykiem rozpaczy dopadła umierajacego dowódcy. Żył jeszcze, gotów wydać swoje rozkazy.

-Zaraz nadejdzie tu ich wsparcie, musicie uciekać. Numian żyje, ogłuszyłem go tylko. Ratuj umoich żołnierzy i… rzuć to świństwo.

Oddech wodnika ustał, skrytobójczynki powstrzymała łzy cisnące jej się do oczu. Miała misję do wykonania. Wokół niej ponownie rozpoczynała się walka, wojownicy uwolnieni z mocy kamienia chwytali za broń. Bezbarwnym głosem Aithne wydała rozkazy, generał został związany i przerzucony przez łęk siodła. Oddział faerie szykował się do odwrotu, walcząc z niedobitkami eskorty Numiana, lecz w oddali było już widać przybywające główne siły. Niedługo ich dopadną, a wtedy skromne siły faerie nie wystarczą by ich pokonać. Aithne zaklęła i przekazała wodze konia niosącego jeńca najbliższemu żołnierzowi.

-Rozproszyć się!  W las i do obozowiska! Spróbuję ich zatrzymać!

Przyzwyczajeni do słuchania rozkazów żołnierze zniknęli wśród leśnych zarośli. Aithne wciąż stała na trakcie ściskając jedyne pozostałe jej ostrze.

-Rozkazałam ci uciekać. - powiedziała głosem wypranym z wszelkich emocji.

Linwe została przy przyjaciółce, z ostatnią strzałą nałożoną na cięciwę.

-Nie zostawię cię, nie możesz tak sobie zginąć!

-Nie, ja spełniam ostatni rozkaz Kajdry, ratuję jego oddział. Powinnaś uciekać, każdy wojownik jest teraz na wagę złota! Nie możesz poświęcić życia dla głupich sentymentów!

Po policzkach Linwe spłynęły łzy. Były przyjaciółkami przez wiele lat, razem uczyły się magii, były właściwie nierozłączne. A potem Aithne odeszła, aby grać rolę służącej Diarmada. Nie chciała jej ponownie stracić, ale rozumiała, że asasynka ma rację. Lothiriel potrzebowała każdego żołnierza.

-Już za późno, nie zdążę uciec…

-Zostaw konia, na drzewo i ani słowa! Nie chcę ginąć pociągając za sobą ciebie! I proszę… nie patrz...

Powstrzymując szloch Linwe ukryła się wśród gałęzi. Aithne stała dzielnie, gotowa na śmierć. Kiedy zbliżający się jeźdźcy byli już blisko, po raz ostatni spojrzała w niebo. Deszcz ustał, nieboskłon usiany był gwiazdami. Utkwiła wzrok w swoich przeciwnikach i sięgnęła po moc. Stworzyła za sobą ognistą zasłonę, chciała tym sposobem uniemożliwić pościg, ale również sobie ucieczkę. Wojownicy otoczyli ją półkolem, płomienie odbijały się w ich przyłbicach. Asasynka tkała sieć zaklęć, mrocznej magii z pradawnych czasów, magii, która zabijała i niszczyła.. Jeszcze tylko kilka sekund... Niewidzialny mur, stworzony jej mocą, długo nie wytrzyma… Lecz jeszcze kilka sekund, w przynajmniej część z tych rycerzy będzie gryźć piach. Coś jest nie tak, moc niknie, wysuwa się, nici zaklęć plączą się, pękają… Jeden z żołnierzy rzuca arkanem, czarna lina oplata jej szyję, mocne szarpnięcie ściąga z konia. Płomienie opadają, lecz faerie zyskali wystarczająco czasu, pościg nie ma już sensu. Pętla pali jak kwas, wgryza się w skórę, tłumi oddech… Nie warto już walczyć, jest tylko ciemność…

*************

Kostki i nadgarstki miał skrępowane, siedział oparty plecami o szorstki pień drzewa. Głowa bolała, jak po silnym uderzeniu. Z trudem otworzył oczy. Było już południe, słońce stało wysoko, jak długo był nieprzytomny? I co ważniejsze, gdzie jest teraz? Był w środku gwarnego obozu, a otaczały go istoty rodem z baśni, pokryte futrem, łuskami, a nawet liśćmi. Zatem to są faerie, pomyślał. Jakoś nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak mogą wyglądać pobratymcy rudej wiedźmy. Czy ona też pod iluzją skrywa futro albo dodatkową parę oczu? Nagle wróciły wspomnienia wczorajszego dnia. Ucieczka, pościg, walka… Ojciec! Co z jego raną? Szarpnął się w swoich więzach. Musi odnaleźć ojca!

-To nie ma sensu i tak nie uda ci się uciec. Siedź spokojnie i czekaj.

-Mój ojciec! Co zrobiliście z moim ojcem!? Był ranny, trzeba wezwać medyka, on…

-Powiedziałem ci uspokój się! Twój towarzysz jest bezpieczny, przynajmniej na razie. Leży w szpitalu polowym, jest nieprzytomny, ale będzie żyć.

Liadan spuścił głowę i uspokoił oddech. Wszystko będzie dobrze, skoro ojciec jest bezpieczny… Niebieskowłosy strażnik obserwował go z zainteresowaniem.

-Jak się nazywasz? Nie ma sensu kłamać, wcześniej czy później wyciągniemy z was prawdę. - w głosie strażnika brzmiała subtelna groźba.

-Jestem Liadan Daveth Raegan, a mój towarzysz to Daveth Raegan Tarao, pochodzimy z rodu Artair.

Słysząc te nazwiska niebieskowłosy wybuchnął śmiechem.

-A więc to na twoim ślubie byłem gościem! Nazywam się Kheled, mam nadzieję, że wybaczysz mi pozbawienie cię nocy poślubnej…

A więc to dlatego postać wydała się hrabiemu tak znajoma. Tajemniczy jeździec, zwiastun wojny. Od tamtego dnia rozpoczęło się całe to szaleństwo.

-Skoro już się obudziłeś, najwyższy czas, abyś poznał naszą królową. Ona zadecyduje, czy staniesz się naszym towarzyszem, czy zadyndasz na stryczku…

Nie tracąc dobrego humoru Kheled rozwiązał nogi Liadana, ręce wciąż pozostawiając związane i poprowadził więźnia przed oblicze królowej. Młodzieniec gdy tylko ujrzał Lothiriel poczuł, że oto ma przed sobą prawdziwą władczynię. Choć nie nosiła korony, od całej jej postaci promieniowała duma i godność właściwe monarchini. Hrabia natychmiast padł na kolana i uderzył czołem przed majestatem Białej Róży Wschodu. Lothiriel powitała go skinieniem głowy i poprosiła o opowiedzenie swojej historii. Wciąż nie śmiąc podnieść wzroku, Liadan opowiedział jej całą historię. Zaczynając od krwawego wesela, streścił rozmowy z ojcem, z obawą wyjawił, że walczył na zachodzie przeciwko Julii, ale przede wszystkim wyznał gorące pragnienie walki z Diarmadem. Lothiriel wysłuchała wszystkiego w milczeniu, po czym spokojnym głosem rzekła:

-Szpiegów i kłamców każemy tutaj śmiercią. Nie możemy sobie pozwolić na wrogich agentów w obozowisku...

Liadan zadrżał. A zatem to wszystko na próżno

-...lecz ty raczej nie jesteś agentem. Rana twojego ojca mogła okazać się śmiertelna, gdybyś chciał wkupić się w moje łaski nie wspomniałbyś, że walczyłeś przeciwko armii Exalettionu, ale przede wszystkim to… - królowa wskazała gałązkę wciąż przypiętą do kurty hrabiego - To symbol z dawnych dni, symbol ludzi, którzy ryzykowali życie by chronić faerie. Ostateczną decyzję podejmę po przesłuchaniu twojego ojca, ale możesz być dobrej myśli. Rozwiązać go.

Gdy Kheled rozciął więzy krępujące dłonie Liadana, ten ponownie padł do nóg królowej i ucałował jej trzewiki.

-Dziękuję wasza wysokość…

W tym momencie do namiotu wbiegł posłaniec, noszący na sobie znak sanitariusza.

-Pani, jeniec się obudził, pyta o syna…

Liadan posłał królowej błagalne spojrzenie. W Lothiriel zmiękło serce, na myśl o cierpieniu chłopaka.

-A zatem chodźmy. Widać nie będziesz musiał długo czekać na moją decyzję.

Podążyli do lazaretu, lecz Lothiriel kazała młodzieńcowi pozostać na zewnątrz. Chciała najpierw samotnie rozmówić się z Davethem. Liadan krążył przed szpitalnym namiotem, cały czas ścigany czujnym wzrokiem Kheleda, a czas dłużył się niemiłosiernie. Na wezwanie królowej jak burza wbiegł do szpitala. Lothiriel siedziała obok łoża chorego, łagodnie uśmiechnięta, z oczu Davetha płynęły łzy.

-Biała pani mi wybaczyła synu. Moje winy są odpuszczone… - łkał ojciec Liadana.

Młodzieniec przypadł do łoża rodzica i przycisnął jego dłoń do czoła. A zatem są bezpieczni…

-Możecie zostać w obozie, nie stanie wam się krzywda. Davethowi raczej nie będzie dane walczyć na tej wojnie, ale rada doświadczonego stratega jest równie bezcenna jak miecz. Słyszałam Liadanie, że znasz się na medycynie, a doświadczonych lekarzy zawsze brakuje na wojnie. Dopóki nie wyruszysz na misję nie wolno ci nosić broni, nie zamierzam niepotrzebnie ryzykować. Później ktoś oprowadzi cię po obozie, na razie naciesz się towarzystwem ojca. Liczę, że nasza współpraca będzie owocna.

**************

Obudził ją niewyobrażalny ból. Narkotyk najwyraźniej przestał działać, jeśli niedługo nie zażyje kolejnej dawki może być niewesoło.Na szyi, kostkach i nadgarstkach miała cienkie obręcze z nieznanego jej metalu. Jej ramiona były rozciągnięte między drzewami, ból w rękach oznajmiał, że wisiała tak dość długo. Niepewnie stanęła na nogach, w ustach czuła smak krwi. A zatem jej nie zabili. Powiodła wzrokiem po otoczeniu, niedaleko, wokół ogniska siedziała grupka żołnierzy. Aithne zadrżała, lato miało się ku końcowi, po burzy panował chłód, a przemoczone ubrania wysysały z ciała każdą odrobinę ciepła. Jeden z rycerzy dostrzegł ruch i podszedł do związanej dziewczyny.

-A oto wstała nasza księżniczka. Wielka Aithne Lyall, legendarna skrytobójczyni, niepokonana przez żadnego mężczyznę, teraz wisi sobie, bezbronna. - mężczyzna ujął ją za brodę i z pogardą oglądał jej pokrytą bliznami twarz. - Kiedyś byłaś ładniejsza. Dla jasności, twoja nowa biżuteria to wynalazek armii, najnowszy krzyk mody, blokuje wszelkie magiczne moce, a potrafią ją zdjąć tylko oficerowie, więc nie masz nawet co myśleć o ucieczce. Jeśli grzecznie wyśpiewasz nam wszystko co wiesz o białej czarownicy, wtedy możemy zostać przyjaciółmi, w przeciwnym wypadku zrobi się niemiło? To jak, umowa stoi?

Aithne napluła mu w twarz. Śmiejąc się, żołnierz uderzył ją nabijaną ćwiekami rękawicą. Z kącika ust asasynki pociekła krew.

-Chłopaki, dawać tu żelaza, chyba wystarczająco już się rozgrzały.

********************

Linwe cicho niczym wąż wysunęła się ze swojej kryjówki. Widziała już dość, teraz musi jak najszybciej złożyć raport królowej. Może zdążą uratować Aithne. Głosem sójki przywołała rumaka i popędziła w stronę obozu. Czas uciekał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro