Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~12~

W ciągu kilku następnych dni cały dwór pogrążony był w grobowej ciszy. Ktoś dosypał do królewskiego kielicha wyciągu z liści morskiego słonodrzewu. Trucizna podana w odpowiedniej dawce zabija natychmiast.  Właśnie ta trudność w odmierzaniu uratowała władcy życie, wciąż słaby całe dni spędzał w łożu, ale nie groziło mu już niebezpieczeństwo. Liadan i Aithne sami chodzili jak struci, pluli sobie w brodę, że tak zawalili sprawę. W końcu to oni powinni chronić króla! Gdy tylko stan władcy się poprawił, udali się do niego błagać o wybaczenie, a on w swej łaskawości przebaczył im zaniedbania. Martwiła ich już tylko jedna rzecz. Władca pragnął osobiście i w cztery oczy przesłuchać każdą z osób znajdujących się na balu. Cała straż i służba były temu przeciwne, ale król Diarmad był nieugięty. Twierdził, że ma zamiar wziąć swoje życie we własne ręce, tak, jak oczekuje się od silnego władcy. Codziennie do króla ustawiały się kolejki dworzan czekających na swoją kolej. Nie ominęło to Aithne, Liadana, Nathaira, ani nawet małych siostrzyczek hrabiego. Po upływie tygodnia władca wezwał do siebie parę zaufanych szpiegów.

Wiem już, kto nastawał na moje życie. Jako moi zaufani, macie natychmiast udać się do twierdzy Havarr i aresztować barona Luciusa von Baalie. Wyjechał on w zagadkowym pośpiechu, tuż po naszej rozmowie. Świadkowie zgodnie stwierdzili, że byłby on zdolny do zamachu. Wasza misja będzie śmiertelnie niebezpieczna, dlatego bądźcie silni. Baron Baalie nie ma skrupułów i nie zawaha się zabić. Na koń przyjaciele, wam jedynym mogę ufać!

W pośpiechu opuścili królewskie komnaty i półtorej godziny później byli już w drodze. Każde z nich wiozło jedynie niezbędne zawiniątko. Za trzy dni powinni być już w twierdzy Havarr.

************

Gdy niebo na zachodzie zaczęło przybierać barwy szkarłatu zdecydowali się zatrzymać na noc w przydrożnym lesie. Konie były już zmęczone, a i oni sami ledwo trzymali się w siodle. Aithne wyciągnęłą się na kocu z radością prostując zdrętwiałe kończyny. Jednak nie dane było jej długo leniuchować, bo Liadan rzucił w nią końskim zgrzebłem.

-Nie chcę wyjść na szowinistyczną świnię, która uważa, że miejsce kobiety jest przy garach, więc mogę przygotować kolację, ALE pod warunkiem, że ty oporządzisz konie.

- Uuu, mistrz miecza jest również mistrzem chochli? Gotuj rycerzu, bom ciekawa.

Niezdarne żarty nieco rozluźniły napiętą atmosferę. Aithne wciąż nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł nastawać na życie Diarmada. Owszem, nie był władcą idealnym, ale robił co mógł by jakoś utrzymać ład w państwie. Lud go lubił, inni władcy zawierali pakty pokojowe. Jaki interes miał w tym baron Lucius? Przekupili go wrodzy szpiedzy? Liczył, że sam zasiądzie na tronie? Tego właśnie musieli się dowiedzieć. Hrabia też nie wyglądał na najszczęśliwszego, pewnie rozłąka z ukochaną tuż po zaręczynach nie była szczytem jego marzeń. Gdy skończyła z końmi Liadan już na nią czekał z dwiema miseczkami smakowicie pachnącej zupy. Niechętnie musiała mu to przyznać, ale kucharzem był niezłym. Po wieczerzy rozłożyli posłania, a Liadan objął pierwszą wartę. Aithne otuliła się kocem i zasnęła wsłuchana w szum drzew i śpiewy nocnych ptaków.

    Obudziło ją światło poranka,gdy w pierwszym odruchu chciała osłonić oczy, stwierdziła zaskoczona, że nie może poruszyć ręką. Rozejrzawszy się wokoło zobaczyła, że obozowisko jest zwinięte, a ona sama siedzi oparta o drzewo, z rękami i nogami związanymi. Zmusiła się by oddychać powoli, to nie był czas na panikę. Jeszcze raz szarpnęła więzami, ale bezskutecznie, trzymały mocno założone fachową ręką. Większą grozą napawał ją fakt, że tajemniczy napastnik zabrał jej całą broń, zarówno nóż ukryty w rękawie, sztylet z cholewy buta, nawet zatrutą szpilkę z włosów. Myśl, myśl kobiet! Co robić! Ten idiota na pewno zasnął na warcie i jacyś zbóje was napadli! Was, elitarną królewską drużynę! Już ona powie temu kretynowi co o nim myśli!  Niech no tylko się stąd uwolni!

    Jednak przekleństwa uwięzły jej w gardle, gdy od strony koni nadszedł nie kto inny, tylko… Liadan! Cały i zdrowy, z mieczem u boku i z całą pewnością wolny od więzów. Otrząsnąwszy się z szoku, posłała mu zabójcze spojrzenie.

-Co to ma znaczyć?! Jakieś durne żarty, masz mnie natychmiast uwolnić, nie zdążymy z misją!

Jedyną odpowiedzią był mocny policzek od Liadana. W zwykle tak łagodnych oczach hrabiego błyszczała stal. Policzek palił żywym ogniem, ale znacznie bardziej bolesny był wyraz zawodu na jego twarzy. Czym takim mu zawiniła?

-Aithne Lyall, w imieniu najmiłościwiej nam panującego króla Diarmada, czwartego tego imienia, aresztuję cię pod zarzutem zdrady stanu i usiłowania zamachu. Zostaniesz przeniesiona do cytadeli Morrida, gdzie będziesz oczekiwać na uczciwy proces.

Skrępowana asasynka chciała coś powiedzieć, wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to pomyłka, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Wzrok jej się zamglił i ponownie osunęła się w ciemność.

***********

Liadan z pogardą wpatrywał się swoją byłą towarzyszkę. Dwoje niezależnych świadków zeznało, że widziało ją przy królewskim kielichu w dniu balu. Władca nie zdradził mu ich tożsamości, jednak dał do zrozumienia, że są to ludzie w pełni godni zaufania. Mimo to, nie mógł uwierzyć, że osoba, która z takim poświęceniem walczyła u jego boku okazałą się zdrajczynią i trucicielką. Spojrzał na słońce i westchnął. Przysłana z Morridy eskorta miała tu być koło południa. Specyfik, który podał Aithne wczorajszego wieczora właśnie zaczynał swoją drugą fazę działania. Do przybycia straży powinno wystarczyć, w razie czego miał więcej. Nie miał za to ochoty wysłuchiwać jej tłumaczeń i usprawiedliwień. Wystarczająco już się na niej zawiódł. Powiódł wzrokiem po srebrnych obręczach lśniących na jej szyi, nadgarstkach i kostkach, magiczne przedmioty uniemożliwiające korzystanie z magii, mogące być zdjęte jedynie przez osobę, która je założyła. W swej łaskawości pozwolił jej zachować iluzje maskujące blizny. Mimo całej swej do niej nienawiści, nie chciał aby zwykli żołdacy poznali jej tajemnicę. Niech nie oczekuje od niego więcej. Teraz miał jeszcze jedno zmartwienie, a mianowicie klątwę porońców, tylko Aithne wiedziała jak ją zdjąć. Ale i z tym sobie poradzi. Jeśli sąd uzna ją za niewinną, wtedy przypełznie do niej na kolanach błagać o litość. Jeśli okaże się winna, wtedy Liadan wyzna wszystko władcy i odsunie egzekucję do czasu zdjęcia klątwy. Jeśli Aithne nie zechce współpracować… cóż, miał na to swoje sposoby.

****************

-Ty podły skurwielu! Szowinistyczna świnio! Najłatwiej oskarżyć niewinną dziewczynę tak?! - ostry czubek skórzanego trzewika wymierzył Liadanowi solidny cios w krocze - Pieprzony, nic nie warty mózgojeb!

  Potrzebabyło trzech rycerzy, łącznie z Oliverem, żeby odciągnąć wściekłą Julię od hrabiego. Jak na drobną księżniczkę była całkiem silna. Gdy wreszcie smagłemu generałowi udało się zaprowadzić wierzgającą dziewczynę do komnaty, dwaj strażnicy pomogli Liadanowi stanąć na nogi.

-Cholera, nie sądziłem że te pogłoski to prawda… - powiedział piegowaty rudzielec

- Jakie pogłoski? - zapytał brunet o orlim nosie.

- Podobno próbował się kiedyś do niej dobierać służący. Gołymi rękami pobiła go do nieprzytomności.

- Tygrys nie dziewczyna!

 Liadan zdegustowany odkuśtykał kawałek. Ech… Nawet ojciec Aithne nie spuścił mu takiego lania jak niepozorna księżniczka. Gestem uśmierzył ból i udał się odwiedzić zdrajczynię korony. Siedziała w lochu, przykuta do ściany kajdanami. Podniosła na niego znudzony wzrok i uśmiechnęła się wrednie.

-Proszę proszę, przyszedłeś wykonać na mnie wyrok? A może raczej się popatrzeć? - wskazała na resztki podartego stroju, które doskonale odsłaniały gołe nogi i ręce.

- Raczej mam do ciebie pewną sprawę…

- Ojej… Czyżby porońce znowu dały ci się we znaki? Bardzo mi przykro, ale w takiej sytuacji nasza umowa jest jakby nieaktualna. Życzę powodzenia w szukaniu antidotum. Chociaż szybciej będzie znaleźć nową żonę…

- Słuchaj wiedźmo! Masz ostatnią szansę, aby zyskać w oczach króla. To może znacząco wpłynąć na decyzję sędziów.

- W dupie to mam! Wolę umrzeć niż w czymkolwiek ci pomagać.

- Co ty tu robisz? Wynoś się! Natychmiast!

  Liadan odwrócił się. Szmaragdowe oczy wpatrywały się w niego z nienawiścią

-Ogłuchłeś? Wynocha! - krzyknęła Julia

- Wybacz Pani, ale zgodnie z prawem to nie twoim rozkazom podlegam.

- Zgodnie z prawem, to członek rodziny królewskiej w bezpośredniej linii, któremu podlega w stopniu conajmniej szlaków handlowych królestwo, ma pełne prawo do wydawania rozkazów, nie wliczając posiedzeń Rady, oraz sądów. Jeśli nie wierzysz to zajrzyj do czwartej poprawki Konstytucji. A jeżeli nawet to cię nie przekona… Oliver!

   Towarzysz dziewczyny wyjął generalski miecz. Broń ta, dzierżona przez wprawnego rycerza, była śmiertelnie niebezpieczna. Liadan oddalił się. Gdy tylko zniknął za wrotami, Julia otworzyła celę i wpadła do środka, rzucając się na szyję Aithne. Dumna i potężna księżniczka została zastąpiona przez roztrzęsioną dziewczynę. Przejęła od Olivera przygotowaną wcześniej torbę. Napoiła asasynkę wodą i nakarmiła. Następnie otarła brud i kurz z jej twarz.

-Właściwie to skąd masz klucze?

- Zwinęłam strażnikowi, jak mnie odciągali od hrabiego.

- Zaraz, jak to odciągali? Coś ty zrobiła?

- Uprzejmie wyraziłam moje niezadowolenie.

- A po naszemu dość solidnie kopnęła go w przyrodzenie - wtrącił Oliver

- Ale to nie ważne - uciszyła go Julia - Aithne, masz jakiś plan jak stąd uciec?

- Właściwie to… Mam. Ale nie na ucieczkę. Poczekam na sąd, nie mają na mnie żadnych dowodów. Za to, chciałabym żebyś wyświadczyła mi pewną przysługę. Na południu miasta jest urwisko. W dole, między pagórkami ukryta jest dolina. Chciałabym, żebyś udała się tam i znalazła usypany pod dębem grób. Nad nim są wycięte imiona, Zalia i Levi, powinnaś znaleźć go bez problemu. Gdzieś w okolicy powinny się kręcić dwa porońce, chłopiec i dziewczynka. Najlepiej zawołaj je po imieniu, nazywają się Ari i Rhian. Poproś, żeby tu przyleciały, bo muszę im przekazać coś bardzo ważnego. Mogę na ciebie liczyć?

- Się wie! Przecież jesteśmy jak siostry, prawda? - przytuliła ją Julia, po czym razem z Oliverem udali się na poszukiwania bliźniaków. Aithne uśmiechnęła się złośliwie. Niech jaśnie hrabia nie myśli, że wszystko ujdzie mu na sucho…

***********

  Aithne obudziło szuranie. Zerwała się wystraszona. Przed nią stały bliźniaki

-Czemu chciałaś żebyśmy przyszli? - zapytały

- Ten mężczyzna, którego przeklęliście… Szuka sposobu jak się was pozbyć. Nie umie zdjąć klątwy czarami, więc spróbuje was zabić, albo zniszczyć. Uważajcie na siebie.

- Możesz być spokojna, damy sobie radę. Możemy cię uwolnić.

- Nie. Poczekam do procesu. Nie martwicie się. No i wracajcie do siebie, bo strażnicy mogą was zauważyć.

 Asasynka pożegnała porońce i położyła się do snu. ,, Ciekawe jej się trzymają Papcio i Eddie?”

************

-Do jasnej cholery! Rozumiesz to Edwardzie? Zabronili mi brać udział w procesie! Bo podobno jestem zbyt impulsywny! Chyba mam prawo widzieć, co stanie się z moją córką?!

- Piii, pisk pisk - westchnął szczurek, przekładając w łapkach srebrną wstążkę Aithne. Podczas nieobecności swojej pani zmizerniał, odmawiał jedzenia.

   Nathair krążył po pokoju drapiąc się po resztkach włosów. Nie miał nawet jak odwiedzić przybranej córki. Chociaż…

***********

  Aithne stała przed obliczem królewskiego sądu. Pomimo podartego i upokarzającego stroju jej postawa była dumna i nie zdradzała ani kszty niepewności. Spojrzała kątem oka na Julię, obok której siedział Nathair z Edgarem na ramieniu. Uśmiechnęła się do nich. Nawet jeśli to jej ostatnie chwile, to cieszyła się, że najbliżsi są przy niej.

-Będziem dziś sądzić Aithne Lyall - zaczął jeden z członków Rady, sprawujący obowiązek sędziego, na czas gdy król był zbyt osłabiony, by samemu wydawać wyroki - Dopuściła się ona okrutnej zdrady korony i próby królobójstwa. Mamy niepodważalne zeznania świadków, Rada jest zgodna, że oskarżona jest winna! Zostanie skazana na ścięcie. Jakieś ostatnie życzenie Lady?

- Tak. Postawcie Lamii Lorann grób na cmentarzu. Nie musi być bogaty, wystarczy skromna mogiła. To wszystko.

- Zatem wyprowadzić.

- Stać! - dębowe drzwi otworzyły się z hukiem. Aithne poczuła, jak ktoś okrywa ją płaszczem. Obok mignął blask blond włosów. Daniel.

- Wysoki Sądzie, Rado, lordowie. Ja, Daniel Klaus von Giaccom, baron Skandynawski, przyznaję się do niedoszłego królobójstwa. Lady Aithne jest niewinna. Zrobiłem to, przyznaję, z bardzo egoistycznych pobudek. Król nie chciał się zgodzić na moje warunki handlowe, zatem postanowiłem załatwić sprawę inaczej. Mam na to dowody - wyciągnął z kieszeni fiolkę - To tutaj przechowywałem truciznę. Medyk może sprawdzić, jeśli Rada sobie tego życzy. Proszę jednak o uwolnienie Lady, gdyż nie miała w tym najmniejszego udziału.

  Aithne wpatrywała się w barona szeroko otwartymi oczami. Nie odezwała się słowem, kiedy Nathair ją zgarnął i zabrał do domu. Wpatrywała się jak zakuwają Daniela w kajdany i wyprowadzają.

   Przybrany ojciec zaprowadził ją do pokoju i zostawił samą, aby odpoczęła. Ona tymczasem leżała na podłodze, z twarzą bezwiednie wtuloną w beżowy płaszcz blondyna. Nagle jej uwagę przykuła kartka, wystająca z kieszeni, co najdziwniejsze zaadresowana do niej.

,,Droga Lady Aithne.

Jeżeli to czytasz, to zapewne plan poszedł po mojej myśli i siedzę już w więzieniu, a ty jesteś bezpieczna. Wyjątkowo mądra z ciebie kobieta, więc pewnie domyśliłaś się, że to nie ja podałem królowi truciznę. Pozwoliłem sobie przeprowadzić małe śledztwo i ślady doprowadziły mnie do hrabiego Amarriet, byłego członka Rady. Przekupł zaufanych ludzi króla, żeby zeznali przeciw tobie. Nie wiem niestety jaki miał w tym cel, ani gdzie go szukać.  Wewnątrz płaszcza zaszyty jest mój dziennik, tam znajdziesz wszystko, co udało mi się odkryć. Cieszę się, że mogłem cię poznać.

Daniel”

Oczy Aithne zabłysły dawną determinacją. Niech sobie nie myśli, że tylko on potrafi kogoś uratować. Rzuciła okiem na białą chustę, leżącą w kącie pokoju. ,,Powinna się nadać”

************

 -Daniel Klaus von Giaccom. Skazany za królobójstwo. Zgodnie z prawem, karą będzie ścięcie - szambelan odczytał wyrok. Na drewnianym podwyższeniu stał przystojny blondyn, pilnowany przez strażników. Obok kat w czarnym kapturze ostrzył topór. Zniewolony baron ukląkł i położył głowę na wskazanym miejscu. Wzrok miał spokojny, nawet jeśli czuł strach, to tego nie okazywał. Tłum zaczął wykrzykiwać oszczerstwa pod jego adresem i skandować ,, Śmierć! Śmierć! Śmierć dla zdrajców!”. Gdy kat podniósł topór stała się ostatnia rzecz, jakiej wszyscy, łącznie ze skazanym, się spodziewali. Biała chusta okryła głowę Daniela. Poranione, ale jednak piękne dłonie, o długich, smukłych palcach przytuliły ją do piersi. Kilka kosmyków czarnych włosów przysłoniło mu widok.

- Mój ci on!!! - wykrzyczał lekko drżący, kobiecy głos.

  Blondyn podniósł wzrok na obejmującą go Aithne.

-Nie musiałaś tego robić…

- Może nie. Ale chciałam. - asasynka zdobyła się na pogodny uśmiech, ale jej głos wciąż drżał.

   Z drugiego końca placu pewien hrabia przyglądał się temu z niesmakiem, ściskając trochę za mocno drobną rączkę przyszłej żony.

-Wszystko w porządku Li? - zapytała dziewczyna

- Tak. Już o nic się nie martw…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro