Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~10~

Po zmroku Liadan wyszedł z posiadłości. Po dzisiejszym dniu z Vanessą musiał odpocząć. Spacerując po mieście zauważył, że w mieszkaniu Aithne pali się światło. Zatrzymał się, obserwując migającą w oknie sylwetkę. Miał ogromną ochotę wejść na parapet i zobaczyć co wiedźma robi o tej porze. Odparł jednak pokusę, próbując myśleć co robi w tym czasie Vanessa. Zapewne śpi, jak wszystkie grzeczne i przyzwoite panienki. Uśmiechając się pod nosem szedł dalej w pogrążone w ciszy miasto. Najwyżej w kilku domach paliło się światło. Na drzewie dostrzegł parę ptaków, które przekrzywiały łebki, przyglądając mu się. Wreszcie ruszył w ciemne zaułki, aby dojść nad rzekę. Jak widać przytułki dla biednych wybudowane z rozkazu króla spełniały swoją rolę, bo jedynymi ludźmi których zobaczył w ciasnych uliczkach, byli pijacy, którzy w drodze z karczmy postanowili uciąć sobie drzemkę. Nagle wzrok Liadana przykuła dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, którzy kulili się, siedząc pod ścianą, przytuleni.

-Co tutaj robicie? - zapytał łagodnie hrabia, zbliżając się do nich. Dzieci podniosły na niego błyszczące oczy, ale się nie odezwały.

- Co tutaj robicie? - powtórzył pytanie - Gdzie wasi rodzice?

- Nie żyją - chlipnęła dziewczynka

- Przykro mi.

- To czemu nie było ci przykro jak ich zabijałeś? - syknął chłopczyk, obejmując opiekuńczo siostrę.

 Liadan stanął jak wryty, wpatrując się w rodzeństwo.

-Jak wam na imię? - zapytał podejrzliwie

- Nie mamy imion - odparła dziewczynka - Mamusia nawet nie wiedziała, że mamy się urodzić. Myślała, że nie może mieć dzieci.

- A teraz już jej nie zobaczymy- ciągnął chłopiec - Umarliśmy w jej łonie, więc nie ma dla nas miejsca na tamtym świecie. Nigdy nie zobaczymy mamusi i tatusia. A to wszystko twoja wina.

- Słuchajcie dzieciaki, to nie pora na żarty - Liadan próbował złapać dziewczynkę za ramię, ale przeniknęła mu przez palce - Jesteście… Duchami?

- Porońcami - odparły razem dzieci - Zabiłeś mamusię i tatusia! Kazałeś psom ich rozszarpać! Dlaczego nie pozwoliłeś im odejść? Tatuś by się zmienił, gdyby mamusia urodziła! - z ich oczu popłynęły łzy, zmywając nałożoną iluzję. Przeszywający duszę kolor trucizny, białe włosy dziewczynki… Liadan patrzył na rodzeństwo i zaczynał łączyć fakty. Porońce, czyli duszyczki zmarłych w łonie matki dzieci, błąkające się po świecie w postaci ptaków. Tych samych ptaków, które widział od kilku dni niemal cały czas. Zmarłe potomstwo Zalii i Laviego, o których istnieniu oni sami nie mieli nawet pojęcia.

- Zapłacisz nam za to co zrobiłeś - dzieci wstały, trzymając się za rączki. Ich źrenice zwężyły się jak u węża, zęby przeistoczyły w kły, a języki o kształcie tych należących do żmij wściekle syczały.

- Przeklinamy cię! - krzyknęły, aż ziemia wokół zadrżała - Twoja śliczna Vanessa, którą darzysz miłością, poroni boleśnie każde dziecko, które znajdzie się w jej łonie. Każda z tych małych duszyczek przemieniona w ptaki, będzie ci śpiewała co noc. Nie szukaj nawet sposobu, żeby zdjąć przekleństwo. Mama była potężną wiedźmą, twoje sztuczki są niczym w porównaniu z magią jaka przeszła na nas w chwili jej śmierci. Żegnaj morderco. - dzieci przemieniły się w ptaki i odleciały. Liadan padł na kolana, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stały. Próbował opanować drżenie rąk. To niemożliwe, żeby zwykłe porońce rzuciły tak potężną klątwę, nieważne jakie zdolności miała ich matka. Chociaż… Przemiana człowieka w zwierzę, w zaledwie kilka sekund… Przenoszenie się cieniem…

- Nie… Nie to niemożliwe… - szeptał Liadan - Vanessa… Moja kochana… Czemu…

**********

   Aithne kończyła doszywać koronkę do sukni, kiedy usłyszała pukanie w okno. Dwa małe ptaszki siedziały na parapecie i stukały dziobami w szybę.

-Co, przylecieliście na żebry? - Aithne zgarnęła z talerza okruszki i otworzyła okno. Ptaki jednak wfrunęły do pokoju i zmieniły się w dwójkę dzieci. Pani Szpieg odskoczyła, zgarniając sztylet ze stołu.

- Coście za jedni?! Czego ode mnie chcecie?! - przyjrzała się im - Te włosy… Kolor oczu… Nie, to niemożliwe. Chociaż… Zalia..?

- Nie - odpowiedziała dziewczynka - Jestem jej córką. To mój brat.

- Ale… Zalia nie miała dzieci… Mówiła, że nie może zajść w ciążę.

- Jednak się udało - odparł chłopiec - Ale nawet się o tym nie dowiedziała. Zginęliśmy w jej łonie, razem z nią i tatusiem.

- Porońce…

- Masz rację. Ale mamusia nieświadomie przekazała nam moc. Obserwowaliśmy ciebie i twojego towarzysza. Chcieliśmy cię przekląć za zabicie rodziców, ale widzieliśmy jak ich pochowałaś. I że sama też kogoś straciłaś.

- Tak… - Aithne odparła ze ściśniętym gardłem - Moja mała siostrzyczka umarła kilka lat temu, ale… Nie miałam pieniędzy żeby zapłacić za pogrzeb, więc zrobiłam jej grób tam.

  Dzieci podeszły i otarły małymi rączkami łzy, które pociekły po jej policzkach

-Nie będziemy cię już nawiedzać, ale mamy prośbę. Wymyśl nam imiona.

  Rudowłosa przyglądała im się przez chwilę.

-Może… Ari i Rhian? - ostrożnie zaproponowała

Rodzeństwo popatrzyło na siebie, zgodnie pokiwało główkami i przemieniwszy się w ptaki odleciało.

*************

Aithne ciężko usiadła na łóżku i spojrzała na Edgara. Nieświadomy niczego szczurek nadal smacznie spał. Zerknęła na pustą butelkę wina. To na pewno to. Alkohol w połączeniu ze stresem ostatnich dni tak na nią zadziałał, w końcu to pierwszy raz w życiu miała halucynacje? Zdecydowanie potrzebował odpoczynku, ale jej dom wyglądał jak pobojowisko. Zrezygnowana zepchnęła z łóżka bele materiału i zakopała się w pościeli z mocnym postanowieniem, że jutro ogarnie ten bajzel.

************

    Zataczając się jak pijany Liadan pędził na oślep do dworu, niczym upiór wbiegł na salony, przerażona służba widząc pana w takim stanie bojaźliwie czyniła znaki odczyniające uroki. Już stojąc pod drzwiami sypialni Nessi, która nocowała w rezydencji jego rodziców, zmusił się do opamiętania. Nie było sensu jej straszyć, w niczym nie zawiniła. Cicho uchylił wrota i zerknął na słodko śpiącą twarzyczkę. Wszystko było w porządku, jednak to tylko pozory. Wszystko przez niego, to on sprowadził tę klątwę… Jak mógł być tak głupi?! Zabicie czarodziejki nie mogło być łatwiejsze, to oczywiste, że krył się w tym jakiś haczyk! Miał ochotę walić głową w ścianę…. Ale to nie czas na bezsensowną rozpacz, trzeba działać! Jak oszalały wpadł do biblioteki, zaczął przerzucać magiczne zwoje i księgi. Musiał być sposób na odczynienie zaklęcia, po prostu musiał! Zaczynało już świtać, a on wciąż nie mógł znaleźć odpowiedzi. uczeni magowie, którzy tworzyli te manuskrypty gardzili pierwotna magią. Według ich relacji porońce, tak samo jak wiedźmy, strzygi czy kikimory były fantazją prostego ludu, czymś, co nigdy nie istniało i nie istnieje. Nieliczne teorie, które zakładały prawdziwość tych wierzeń, przestrzegały, aby czarodziej nie zbliżał się do tych istot, bo wykraczają one poza ludzkie pojmowanie. W oczach Liadana stanęły łzy, czyli nie ma już nadziei? Ukrył twarz w dłoniach, czy w takim wypadku powinien poślubić Vanessę? Czy z innym byłaby bezpieczna? Tego już przeklęte ptaki nie powiedziały! Cholerne zaklęcia, cholerne wiedźmy! Czy nikt nie będzie w stanie mu pomóc?! Zaraz… wiedźmy?!

**************

    Półprzytomna i rozczochrana Aithne kończyła doprowadzać mieszkanie do względnego porządku. Twórczy szał swoją drogą, ale mając do dyspozycji dwa pokoje z kuchnią trzeba ograniczyć bajzel do jednego pomieszczenia, inaczej któregoś dnia obudzi się w większej wersji szczurzego gniazda. Odgłos pukania do drzwi zastał ją kontemplującą podejrzany, gryzoniopodobny obiekt do połowy zaklinowany w pudełku pistacji. A raczej nie pukanie, a szaleńcze walenie. Niewzruszona Aithne ze znudzoną miną powlokła się otworzyć. Takie akcje były częścią jej dnia codziennego, co i rusz sąsiedzi nasyłali na nią straż, skarżąc się na dziwne hałasy. Jakie hałasy, po prostu Eddie miał czkawkę… Strażnik zwykle rezygnował po pytaniu o profesję, z jakiegoś powodu nikt nie chciał się kłócić z człowiekiem Jego Królewskiej Mości. Ze znudzoną miną uchyliła drzwi.

-O cokolwiek mnie oskarżacie, jestem niewinna! - zaczęła tradycyjną przemowę.

Nie dane było jej dokończyć, bo do środka wpadł drżący hrabia.

-Musisz mi pomóc! Jesteś wiedźmą, prawda?! - wydusił Liadan zamiast powitania.

-Ja nic nie muszę, durnoto. Co cię sprowadza do mnie o tak wczesnej porze?- spytała asasynka mierząc go wzrokiem. A hrabia wyglądał okropnie, w wygniecionym ubraniu, z wczorajszym zarostem i szaleństwem w oczach.

-Siadaj i opowiadaj, bo czuję, że to będzie grubsza historia. - zrezygnowana Aithne zaprosiła towarzysza na salony, a raczej do jedynego w miarę czystego pokoju. Liadan urywanymi zdaniami opowiedział jej historię wczorajszego nocnego spotkania. Groza tych wydarzeń, natychmiast przepędziła poranne otępienie Aithne. Ona również zdała mu relację o swoim wczorajszym spotkaniu z dziećmi-ptakami, które wzięła za halucynację. Przez chwilę siedzieli w milczeniu rozważając swoje położenie. W końcu Aithne wypaliła:

-I czego ty ode mnie oczekujesz? W końcu to ciebie uważają za potężnego czarodzieja!

-Ale w akademii nie uczą o pierwotnej magii z początków czasów! A wiem, że ty odwiedziłaś Wschodnie Rubieże, byłaś w chramach zapomnianych bóstw! Czy nie ma nic co możesz zrobić?! Tu już nie chodzi o mnie, tu chodzi o Vanessę! Zrób to dla niej, jeśli dla mnie nie chcesz! Nie pozwolę, żeby niewinni cierpieli za moje błędy.

- Niczego nie mogę ci obiecać. Stare zaklęcia są rzeczą bardzo niepewną, a Zalia była potężną wiedźmą. Daj mi czas do namysłu, zrobię co mogę.

-Dziękuję, dam ci wszystko co zechcesz, jeśli tylko dasz radę ją uratować. - błysk nadziei dodał sił hrabiemu.

- Na razie za nic nie dziękuj i niczego nie obiecuj. Nie mam pojęcia, czy dam radę cokolwiek zdziałać. Musisz mi jeszcze tylko odpowiedzieć na jedno pytanie: Co jest gotów poświęcić dla Vanessy? - w oczach skrytobójczyni czaił się mrok.

- Własne życie. - Bez zastanowienia odparł Liadan, cała jego postawa promieniowała determinacją. Uczepił się tej nikłej nadziei i nie miał zamiaru zawrócić.

-Takiej odpowiedzi oczekiwałam. A teraz idź już, muszę pomyśleć.

Aithne prawie wypchnęła dziękującego na kolanach Liadana przed drzwi.

- W co ten idiota się znowu wpakował? Edgar, zmykaj do kuchni, chcę być sama.

Szczurek dostrzegł zimne spojrzenie swojej właścicielki i posłusznie wyszedł. Asasynka zasunęła kotary i drżącymi dłońmi otworzyła skrytkę w ścianie. Księgi, których miała nadzieję już nigdy nie otwierać, promieniujące dziką, nieokiełznaną mocą. Do zapadnięcia zmroku studiowała pradawne symbole. Gdy księżyc oświetlił miasto, zamknęła skrytkę i zabrała się za pisanie listów.  O północy sprzed jej okna w niebo wzbiły się kruki niosące zaszyfrowane wiadomości. Trzy dni później do okna Liadana zastukał mały gryzoń niosąc mu krótką, ale jakże ważną notatkę.

,,Możesz spać spokojnie, klątwę da się zdjąć.

Gdy nadejdzie czas, bądź gotów na moje wezwanie

A.L.”

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro