Eden
A/N: dzisiaj nieco inaczej niż zwykle - minęły dłuuuugie laaaaaata, odkąd napisałam coś, co nie jest fanfikiem - "Eden" to miniaturka, która raczej nigdy nie będzie kontynuowana, i założenie jest takie, że jest otwarta na interpretację, co było przed i po tej scence :) Bohaterowie niby mają imiona, a niby nie - "Ewa" i "Adam" to moje tymczasowe imiona dla OC, nim wymyślę nim normalne, a inspiracja przyszła przy nasypywaniu kawy do kubka (i nikt mi nie wmówi, że nie jest to napój magiczny).
***
Szkielet budynku drży w posadach. Cienie tańczą za zapaloną świecą, chyba gromnicą. Nie wie; nigdy nie był religijny.
– Zagrajmy w szachy – mówi, gdy cisza w piwnicy staje się nie do zniesienia.
Ewa unosi głowę znad kolan, które ściska mocno ramionami. Kiwa głową bez entuzjazmu, ale przysuwa się bliżej i sięga suchymi dłońmi do drewnianego, odrapanego z lakieru pudełka. Opiera się wygodniej o ścianę na tyle, na ile surowe, nadkruszone cegły mogą stanowić wygodne oparcie.
Figury wysypują się na betonową posadzkę. on nie wie, czy bardziej ciągnie zimnem od niej, czy od Ewy.
– Białe zaczynają – rzuca i rozpoczyna układankę. Pionki na stracenie, goniec i wieża. Czarny król i biała królowa.
Raz wygrał zawody w podstawówce. Planuje dwa ruchy do przodu i zna zasady; tyle wystarczy, by zawsze ją pokonywał, bo ona wydaje się kompletnie nie mieć głowy do gier planszowych, gubiąc się we własnych poczynaniach.
Ewa rusza pionkiem za pionkiem, zostawiając figury nietknięte; może dlatego zawsze przegrywa.
– Znowu nalot – odzywa się cicho i bezbarwnie, nie unosząc głowy znad szachownicy. – Daliby sobie spokój chociaż w niedzielę.
Zawsze miała lepszy słuch; Adam słyszy warkot dopiero po chwili. Wzrusza ramionami.
– A jakie to ma znaczenie? – pyta w końcu, pozbywając się białej królowej; lekkie stuknięcie gońcem i figura już leży na planszy w otoczeniu nieruchomych świadków, jak panna młoda, która potknęła się o swój tren.
Czeka obojętnie, aż Ewa podniesie królową; ona chowa ją w dłoniach i krzywi się ostro, jakby stracenie tej figury ubodło ją osobiście.
– Racja – mówi w końcu lodowatym tonem. – Dla ciebie nic nigdy nie miało znaczenia.
Adam syczy cicho; znów zaczyna. Już otwiera usta, by się odgryźć, by przypomnieć wszystko, gdy warkot samolotów staje się nie do zniesienia; potem jest huk miażdżący słuch i pył spadający z sufitu, którym się krztusi.
Gdy wszystko się uspokaja, Ewa odwraca się do niego plecami. Gdzieś na górze, ponad piwnicą i grobowcem ich relacji, słychać krzyki.
Nie tak wyobrażał sobie ich pierwszą rocznicę ślubu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro