Rozdział 1
Darren
Spakowałem ostatnią walizkę i zatrzasnąłem bagażnik samochodu. Ostatni raz popatrzyłem na swój dom. Musiałem się stąd wynieś jak najszybciej. To miejsce przywoływało najgorsze wspomnienia, o których pragnąłem zapomnieć.
Mama stała przy mnie i ocierała łzy. Błagała mnie, bym został z nimi dłużej, ale nie byłem w stanie. Nie mogłem patrzeć na to miejsce.
Po za tym, miałem nadzieję, że jeszcze nikt nie zorientował się, że wróciłem. Byłem w domu od kilku dni, ale starałem się z niego nie wychodzić. Jeśli jednak musiałem, nie zdejmowałem mojej czapki z daszkiem. Im mniej osób wiedziało o moim powrocie, tym lepiej. Chciałem zacząć nowe życie, z dala od wścibskich oczu sąsiadów. Dziwiło mnie, że rodzice, jeszcze się stąd nie wynieśli. Nie wiem, jak mogli znosić te wszystkie kłamstwa, które o mnie mówiono. Byli jedynymi osobami, które wierzyły w to, jak było naprawdę.
– Pamiętaj, że możesz nas odwiedzać, kiedy tylko zapragniesz – zaszlochała i mocno mnie objęła – Ludzie już nie pamiętają, tamtego incydentu. Naprawdę nie musisz wyjeżdżać.
Musiałem. Pobyt w Douglas sprawiał, że nie mogłem oddychać. Wszystko, czego nie zrobiłem napływało do mnie ze zdwojoną siłą. Nie mogłem, przez to przechodzić po raz drugi.
– Będę was odwiedzał – skłamałem.
Zrobiłem to, bo nie chciałem sprawić jej większej przykrości. Wystarczyło, że zostałem jej odebrany na trzy lata. Nie musiała wiedzieć, że moja noga nigdy więcej, nie postąpi w tym miejscu.
Z domu wybiegł ojciec. W ręku trzymał moją gitarę. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Podbiegł do mnie i wręczył mi ją do rąk.
– Chyba czegoś zapomniałeś, synu – poklepał mnie po ramieniu.
Miał rację. Tak dawno nie grałem, że całkowicie zapomniałem o tym, że mam gitarę. Nie byłem pewny, czy jeszcze potrafię na niej grać i czy tego chce. Wziąłem od ojca instrument. Palce same przejechały po strunach. Cholera, tęskniłem za tym uczuciem.
– Dzięki tato – odparłem i położyłem gitarę na miejscu pasażera.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć.
Nie musiał mi o tym przypominać. Byłem tego w pełni świadomy. Wierzyli w moje słowa, mimo że „fakty" mówiły co innego. Tyle, że te „fakty" były kupą kłamstw, które zrujnowały mi życie.
Mama płakała coraz głośniej, gdy usiadłem za kierownicą. Nic nie mogło zatrzymać mnie w tym mieście, nawet łzy mojej matki. Zamknąłem drzwi i pomachałem im po raz ostatni.
Wyjeżdżając z podjazdu, dostrzegłem ciemną sylwetkę przypatrującą się mnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ona. Strasznie się zmieniła. Miała dłuższe włosy i była wyższa. Z daleka widziałem, że wyładniała. Jednak to nie miało znaczenie. Była dla mnie nikim. Gdy zauważyłem, że dziewczyna rusza w moją stronę, mocniej nadepnąłem na pedał gazu i nie odwróciłem się za siebie.
***
Po około trzech godzinach drogi, moim oczom ukazał się Uniwersytet Denver. Zaparkowałem swój samochód, przed wejściem do jednego z akademików. Odetchnąłem głęboko. Od teraz zaczynało się moje nowe życie. Życie nie naznaczone kłamstwami.
Chciałem jak najszybciej znaleźć swój pokój, by móc wziąć prysznic po długiej i męczącej podróży. Jednak najpierw musiałem coś zjeść.
Niedaleko dostrzegłem, niewielką knajpkę, w której aż roiło się od studentów. Gdy wszedłem do środka, domyśliłem się, że większość z nich ma przerwę w zajęciach, a to najbliższe miejsce, w którym można było ją spędzić.
Stanąłem w kolejce, lekko zgarbiony. Poprawiłem swoją czapkę z daszkiem, tak żeby nikt mnie nie rozpoznał – stało się to moim nawykiem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że tutaj nikt nie znał mojej przeszłości. Nikt nie znał historii Dylana Darrena Sandersa. Dla tych ludzi, byłem tylko kolejną nieznajomą osobą.
Świadomość, że już nie muszę się ukrywać, sprawiła, że odetchnąłem z ulgą. Wolność. W kółko powtarzałem to słowo, nie zdając sobie sprawy, że mówię je na głos. Chłopak stojący przede mną zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
– Dobrze się czujesz? – spytał.
Powinienem czuć się głupio, ale zamiast tego zacząłem się śmiać. Chłopak spiorunował mnie swoimi szarymi oczami, po czym odwrócił się do mnie tyłem. Szczerze mówiąc, miałem gdzieś, co sobie o mnie pomyślał. Nic nie mogło zepsuć mojego dobrego samopoczucia.
Dziewczyna za ladą przyjęła moje zamówienie, uśmiechając się przy tym szeroko. Zająłem jedyny wolny stolik w kącie sali i czekałem. Zastanawiałem się, jak teraz będzie wyglądało moje życie.
Napawała mnie dobra energia, miałem zamiar to wykorzystać jak najlepiej. Mama na pewno ucieszyłaby się, widząc mnie teraz.
Krótkowłosa blondynka, postawiła przede mną tacę z jedzeniem. Zamrugała zalotnie i odeszła przesadnie kołysząc biodrami. Pod kubkiem z kawą, dostrzegłem niewielkich rozmiarów karteczkę. Widniał na niej numer telefonu i imię: Stella. Popatrzyłem za dziewczyną, ale ona już flirtowała z kolejnym facetem, przy innym stoliku. Zmiąłem karteczkę i rzuciłem ją na podłogę.
Szybko zjadłem i opuściłem lokal. Wziąłem swoje bagaże z samochodu i ruszyłem w poszukiwaniu swojego pokoju.
Po piętnastu minutach chodzenia w tę i z powrotem, w końcu znalazłem to czego szukałem. Akademik był duży i znajdował się na obrzeżach całej posiadłości. Naprzeciwko niego, znajdowało się kilka żeńskich akademików. Wszedłem do środka i odnalazłem swój pokój. Od razu nacisnąłem klamkę, a drzwi się uchyliły. Zastanawiałem się, czy nie powinienem był wcześniej zapukać, jednak teraz było już na to za późno.
– Nie wierzę – usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg.
Postawiłem swoje rzeczy na podłodze i zamknąłem drzwi. Skądś kojarzyłem ten głos, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie wcześniej go słyszałem.
– Domyślam się, że jesteś moim nowym współlokatorem – powiedział blondyn, którego wcześniej spotkałem w tamtej knajpie – Jaki ten świat mały – zaśmiał się, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę – Jake Trainor – przedstawił się.
– Darren Sanders – uścisnąłem jego dłoń.
– Grasz? – zauważyłem, że zerka na moją gitarę.
– Trochę – odparłem zdawkowo.
– Super. Też kiedyś chciałem się nauczyć, ale jakoś nie wyszło... – znów się zaśmiał.
Pokój nie był duży. Stały w nim dwa łóżka. Jedno przy oknie, drugie przy ścianie, po przeciwnej stronie pokoju. Nad łóżkiem chłopaka wisiały plakaty różnych zespołów muzycznych, a także przedstawiające półnagich, umięśnionych mężczyzn. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, jednak nie miałem zamiaru go oceniać. Jake wydawał mi się być równym gościem.
– Łóżko przy oknie jest twoje – oznajmił sadowiąc się wygodnie na swoim, na którym walało się pełno ciuchów – Wybacz ten bałagan, ale nie spodziewałem się, że nowy współlokator pojawi się tak szybko – nic nie mówiąc, wziąłem swoje rzeczy i postawiłem je przy łóżku.
– A co stało się z poprzednim? – spytałem po chwili.
Miałem szczęście, ponieważ zwolniło się miejsce w akademiku. Jakiś chłopak zrezygnował (tym chłopakiem, był właśnie były współlokator Jake'a), dlatego ja, mimo że semestr zaczął się kilka tygodni temu, mogłem zamieszkać w akademiku. Moi rodzice twierdzili, że zawsze mogę wynająć mieszkanie, jednak nie chciałem brać od nich pieniędzy. Wystarczyło, że pokrywali koszt moich studiów.
– Odkrył pewien fakt na mój temat i trochę się wystraszył – przyznał – Pewnie bał się, że będę się do niego przystawiał.
Nie wydawał się, tym zbytnio przejmować. A więc mój współlokator, okazał się być gejem. Starałem się nie pokazywać po sobie, że to dla mnie trochę dziwne. Na pewno nie miałem zamiaru z tego powodu rezygnować z mieszkania tutaj.
– Nie martw się, nie gryzę – zaśmiał się – No chyba, że będziesz chciał.
Zaśmiałem się razem z nim.
– Przykro mi to mówić, ale wolę dziewczyny.
– Cóż, szkoda – odparł udając smutnego. Naprawdę dobrze mu to wyszło – Nie mam już dziś zajęć, więc jeśli chcesz mogę pokazać ci parę ciekawych miejsc. Domyślam się, że nie jesteś stąd.
Zastanawiałem się, skąd wiedział, że nie jestem tutejszy. Czyżby, ktoś coś wiedział na mój temat? Poczułem, jak zdenerwowanie bierze nade mną górę. Mimowolnie sprawdziłem, czy wciąż mam na sobie czapkę z daszkiem. Nikt nie mógł znać mojej przeszłości. To niemożliwe – powtarzałem sobie w kółko.
– Skąd wiesz? – spytałem starając się, by mój głos brzmiał normalnie.
– Nie obraź się, ale śmierdzisz potem. Więc są dwie opcje: albo masz za sobą długą podróż, albo nie przepadasz za myciem się. Mam nadzieję, że to pierwsze. Nie chciałbym mieszkać, z kimś od kogo cały czas śmierdzi.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Jake patrzył na mnie, czekając na moją odpowiedź, ale ja nie mogłem przestać się śmiać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałem. To było dobre uczucie.
– Mówię serio. Powiedź, że nie masz nic przeciwko myciu się – w jego głosie słychać było całkowitą powagę.
Znów się zaśmiałem.
– Nie martw się. Opcja pierwsza była prawdziwa. Dopiero co przyjechałem.
Blondyn odetchnął z ulgą. Podniósł się z łóżka i wskazał mi drzwi.
– Lepiej weź prysznic. Nie mam zamiaru pokazywać się publicznie ze śmierdzielem. Moja reputacja, mogłaby na tym ucierpieć – powiedział dumnie, po czym się roześmiał.
– Nie chciałbym, żebyś przeze mnie stracił swoją popularność – wziąłem potrzebne rzeczy i ruszyłem w stronę łazienki.
– Myślę, że się dogadamy – usłyszałem, gdy zamykałem drzwi.
Ucieszyłem się, bo chyba znalazłem kumpla, którego nie miałem bardzo długo.
***
Jake okazał się być świetnym przewodnikiem. Nie miałem pojęcia, że kampus Uniwersytetu Denver jest tak ogromny. Ucieszyło mnie to. Miałem pewność, że wśród tylu studentów nie zacznę się wyróżniać. Zatrzymaliśmy się przed boiskiem. Mój towarzysz zaczął wspinać się na trybuny, a ja naprawdę nie miałem pojęcia po co to robi.
– Zaraz zacznie się trening drużyny futbolowej, chce popatrzeć na te mięśnie –wyjaśnił, gdy zobaczył mój zdziwiony wyraz twarzy.
Musiałem oswoić się z myślą, że mój jedyny znajomy to gej. Usiadłem obok niego, bo i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Gdy byłem młodszy lubiłem grać, nawet całkiem dobrze mi szło. Byłem najlepszym skrzydłowym w drużynie. Wtedy miałem jeszcze przyjaciół, byłem nawet popularny. Jednak te czasy to przeszłość. Przeszłość, do której nie chciałem wracać. Jednak niespodziewanie, wspomnienie mojego najlepszego przyjaciela przyszło samo.
Aiden Rogers i ja byliśmy najlepszymi kumplami, odkąd pamiętam. Nasze rodziny bardzo się lubiły i w dzieciństwie, spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu. Pierwsze podrywy, pierwsze imprezy i alkohol. Dodając do tego wspólne hobby, byliśmy prawie nierozłączni.Do czasu, aż to się wydarzyło. Aiden znienawidził mnie, a ja jego – za to, że nawet nie chciał mnie wysłuchać. Później, gdy to on chciał porozmawiać, ja nie chciałem słuchać jego. I tak właśnie, skończyła się nasza przyjaźń. Jestem pewny, że gdy mieliśmy po 16 lat, żadne z nas się tego nie spodziewało. Tamte czasy minęły, a ja nie powinienem wspominać osoby takiej, jaką okazał się być Aiden. Nigdy nie był prawdziwym przyjacielem, ponieważ gdyby nim był, nie zostawiłby mnie, gdy wszyscy się ode mnie odwrócili. Wtedy najbardziej go potrzebowałem, chciałem również usłyszeć, że w to wszystko nie wierzy. Jednak on uwierzył, dlatego czułem się zdradzony.
– Wiesz, jeśli chcesz to wcale nie musisz tu siedzieć – dodał Jake przerywając moje ponure rozmyślenia – Tam... – wskazał fragment trawy, znajdujący się tuż przy boisku – ...będą ćwiczyć cheerleaderki, więc oboje będziemy mieli na co popatrzeć. Tylko ostrzegam, nie podnieć się... – puścił do mnie oczko – Mamy najlepsze cheerleaderki w całym Denver! Ale i tak nie przebiją naszych chłopaków!
– Chyba to tobie, prędzej grozi podniecenie się – zaśmiałem się, widząc jego dziwny uśmiech, na wspomnienie o chłopakach z drużyny.
– Nie bądź taki cwany.
– Tylko mówię co widzę – rzuciłem rozglądając się dookoła.
– Zaczyna się, więc bądź cicho – polecił Jake, jego wzrok był całkowicie skupiony na wchodzących na boisko zawodnikach.
Ja za to patrzyłem w zupełnie inną stroną. W oddali dostrzegłem niską dziewczynę, miała na sobie zwiewną, niebieską sukienkę. W jednej ręce trzymała gitarę, a w drugiej niebieski notes. Wyglądała na bardzo zamyśloną. Jakby wcale nie dostrzegała, tego co dzieje się dookoła niej. Wiedziałem, że nie powinienem się tak gapić, ale z jakiegoś powodu nie mogłem oderwać od niej wzroku. Może to przez tę gitarę?
Obserwowałem jak dziewczyna, zmierza w stronę boiska. Czyżby również, planowała zobaczyć trening futbolistów? A może jeden z graczy był jej chłopakiem? Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam. Jednak ona wcale nie weszła na trybuny. Zatrzymała się i odwróciła w moją stronę, tak jakby wyczuła na sobie moje spojrzenie. Właśnie w tej chwili, powinienem był przestać się na nią gapić, ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na nią, a ona na mnie. Trwało to tylko chwilę, bo szatynka ruszyła szybkim krokiem w stronę, z której przyszła. W końcu dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia.
Zastanawiałem się, czy ją wystraszyłem.
– Nie chciałbym ci przeszkadzać, ale cheerleaderki są po drugiej stronie – odezwał się Jake, patrząc na mnie – Właściwie, na co się tak gapisz? – spytał zaciekawiony.
– Na nic. Po prostu się zamyśliłem...
– To nie myśl, tylko patrz na te ciała – zagwizdał cicho.
Wyrzuciłem z głowy, obraz tamtej dziewczyny i skupiłem swój wzrok na grupce dziewczyn ubranych w takie same stroje. Właśnie zaczynały się rozciągać. Nie mogłem narzekać na brak fajnych widoków.
– Mówiłem, że też będziesz miał na co popatrzeć. Szkoda, że oni nie robią skłonów – westchnął tęsknie.
– Może któryś, zgodzi się zrobić jeden specjalnie dla ciebie – zaśmiałem się.
– Bardzo śmieszne.
Przestaliśmy gadać i każde z nas, zaczęło podziwiać co innego. Ja zgrabne ciała cheerleaderek, a Jake... On po prostu, gapił się na tych chłopaków, prawie się przy tym śliniąc.
Riley
Rozejrzałam się po sali wykładowczej, jak zawsze nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wiem, że powinnam się skupić, profesor Rivers nie cierpi, gdy ktoś olewa jego wykłady. A ja właśnie to robiłam. To nie tak, że nie były one ciekawe. Były, nawet bardzo. Kochałam muzykę, ale słuchanie o jej historii przypominało mi o NIEJ. Po prostu nie mogłam skupić się na słowach profesora, bo skończyłoby się to wybuchem płaczu. Ściśle rzecz biorąc, moim wybuchem płaczu. A ostatnie czego chciałam, to zrobić scenę przy wszystkich.
Tak więc skupiłam się na swoich myślach, byle nie słuchać głosu profesora Rivers'a. Wiedziałam, że potem będę musiała to wszystko nadrobić, dlatego jak zawsze, włączyłam dyktafon w swoim telefonie i zaczęłam nagrywać. Było mi łatwiej słuchać o dziejach muzyki, gdy siedziałam w swoim akademiku. Miałam świadomość, że to strata czasu, skoro i tak siedziałam na wykładach, ale tylko w ten sposób mogłam sobie z tym poradzić.
„Droga Cat,
To znowu ja. Wiem, że piszę to po raz kolejny, ale chce, żebyś wiedziała, jak ciężko jest mi bez ciebie. Przecież to były nasze wspólne plany. Właśnie siedzę na wykładzie pana Rivers'a. Myślę, że bardzo byś go polubiła.
Szkoda, że nie możesz być tu teraz ze mną. Wtedy, to wszystko miałoby sens. Właściwie to mam dla ciebie niespodziankę. Myślę, że byłabyś zadowolona. Pamiętasz tą piosenkę, którą zaczęłaś pisać, ale nie udało ci się jej skończyć? To teraz słuchaj uważnie. Mam już prawie całą muzykę! Muszę ją jedynie trochę doszlifować. Wciąż nie mam tekstu. Wiesz, że to ty zawsze byłaś lepszą tekściarką ode mnie. Chciałabym, żebyś mogła mi w tym pomóc, ale wiem, że to niemożliwe. Świadomość tego, cholernie mnie dołuje.
Na razie muszę kończyć, ale wiesz, że to jeszcze nie koniec.
Odezwę się jak zawsze.
Twoja Riley."
Zamknęłam notes, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Wzięłam kilka głębokich wdechów i tak jak reszta uczniów, zaczęłam opuszczać salę. Potrzebowałam świeżego powietrza i gitary. Ale najpierw, musiałam zadzwonić do mamy.
Odkąd zaczęłam studia, kazała mi dzwonić do siebie codziennie. Jeśli bym tego nie zrobiła, gotowa byłaby przyjechać i sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku. Kochałam ją, ale jej troska czasem była nieznośna. Możliwe, że dałam jej do tego powód, ale nie chciałam teraz o tym myśleć.
Wyjęłam telefon z kieszeni i wykręciłam numer mojej mamy. Jak zwykle odebrała po pierwszym sygnale.
– Cześć słoneczko – usłyszałam jej ciepły głos.
– Hej mamo – przywitałam się.
Poprawiłam torbę na ramieniu i szybkim krokiem, ruszyłam w stronę swojego akademiku.
– Jak się trzymasz? – spytała, tak jak robiła to za każdym razem.
Denerwowało mnie, że moja mama udawała, że wszystko jest dobrze, że jest tak jak dawniej. Bo nie było. Wszytko się zmieniło! I nie miałam zamiaru udawać, że kiedyś będzie tak jak wcześniej.
Śmierć Cat zmieniła mnie, już nie byłam tą samą, pogodną dziewczyną co kiedyś. Tamta dziewczyna, to już przeszłość. Niestety moja mama, nie mogła się z tym pogodzić i cały czas, szukała we mnie dawnej Riley – udając, że śmierć mojej przyjaciółki nie miała miejsca.
To był jej własny sposób na pogodzenie się z faktem, że dziewczyna, która spędzała w jej domu prawie tyle samo czasu co jej własna córka, zmarła w wieku osiemnastu lat, kilka miesięcy przed rozpoczęciem studiów.
Moim sposobem było pisanie w notesie listów, których ona i tak nigdy nie przeczyta. Oszukiwałam samą siebie, w ten sposób czułam, że Cat jest bliżej mnie. Nie chciałam pogodzić się z jej śmiercią. I dlatego, wkurzało mnie, że moja mama wymazała Cat z naszej przeszłości. A przecież ona była jej ogromną częścią.
– Dobrze, mamo – odparłam.
Zawsze mówiłam jej to samo. I tak nie dopuściłaby do siebie myśli, że tak naprawdę jest mi cholernie ciężko poradzić sobie z tym wszystkim. Żadna z nas, nie lubiła rozmawiać o problemach, w tym byłyśmy do siebie podobne. Jednak, inaczej sobie z nimi radziłyśmy.
Moja mama udawała, że nigdy ich nie było, a ja przyjmowałam je, mimo że sprawiały one tyle bólu i cierpienia. Nie potrafiłam tak jak ona, udawać, że ich nie ma. Nie byłam, aż tak dobrą aktorką. Potrafiłam jednak grać swoją rolę – silnej córki, która poradziła sobie ze śmiercią najlepszej przyjaciółki. Tylko tyle mogłam zrobić dla swojej mamy. Wiem, że ona po stracie Cat, cierpiała tak samo jak ja.
– Poznałaś już nowych znajomych?
– Tak. Są świetni – skłamałam.
Ona nigdy nie zrozumiałaby mojej decyzji. Gdy wyjeżdżałam na studia, chciała bym znalazła nowych przyjaciół. Za pewne, myślała, że w ten sposób zapomnę o śmierci Cat. Tyle, że to nie było takie proste. Na początku, gdy mnie o to zapytała, powiedziałam jej prawdę, smutek w jej głosie przeraził mnie. Dlatego, od tamtej rozmowy, okłamywałam ją. Lepiej dla nas obydwu, żeby myślała, że mam przyjaciół.
– To świetna wiadomość.
– Mamo, miło się gada, ale muszę kończyć – powiedziałam szybko, kiedy moim oczom ukazał się mój akademik.
– No dobrze córciu, jutro porozmawiamy dłużej. Kocham cię, Riley.
– Ja ciebie też – rzuciłam i rozłączyłam się.
Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Po kampusie krążyło pełno ludzi. Każdy zajęty czymś innym. Grupka dziewczyn, szła przez dziedziniec śmiejąc się beztrosko. Dostrzegłam parę trzymającą się za ręce, bardzo przypominającą Cat i Josha.
Wyrzuciłam z głowy, myśli o chłopaku swojej zmarłej przyjaciółki. Od tamtego wypadku, rozmawiałam z nim tylko raz. I nie była to miła rozmowa. Na samo wspomnienie przebiegły mnie dreszcze...
Znów skupiłam swój wzrok na grupce dziewczyn. Zazdrościłam im. Ich życie było zapewne idealne. Choć, może któraś z nich tak jak ja, ukrywała jakiś mroczny sekret? Czasem zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym tamtego przeklętego wieczora posłuchała swojej przyjaciółki. Jedno wiedziałam na pewno – Cat byłaby tu ze mną.
Ona komponowałaby piosenki, które potem ja bym śpiewała. Byłybyśmy wspaniałym duetem, tak jak kiedyś. Niestety, tego już mieć nie mogłam. Moja przyjaciółka nigdy nie wróci do żywych.
W końcu dotarłam do akademiku. Szybko wbiegłam po schodach i weszłam do swojego pokoju. Tak jak myślałam, moja współlokatorka uśmiechnęła się do mnie szeroko znad swojego laptopa.
– No cześć kociaku – wyszczerzyła się, pokazując rząd równych, błyszczących zębów.
Kiedyś – choć wcale nie chciałam– opowiedziała mi, że to zasługa kilku lat chodzenia w aparacie ortodontycznym. Gwen dużo gadała. Nie zrażał ją fakt, że czasem jej wcale nie słucham, albo że nie odpowiadam na jej pytanie. I tak je zadawała.
– Jak tam? Znów idziesz pod to drzewo? – spytała.
Nie musiałam przytakiwać. Dziewczyna była jedną z najbardziej spostrzegawczych osób jakie znam. Od samego początku, wiedziała, że coś mnie spotkało, nie miała jednak pojęcia, że tym „czymś" była śmierć przyjaciółki. A ja nie miałam zamiaru, jej o tym mówić. Nigdy.
Była też niezłą obserwatorką. Po kilku dniach, wiedziała już jak wygląda mój plan dnia. Codziennie taki sam. Nie wiem skąd wiedziała, że zawsze po ostatnim wykładzie, siadam pod osamotnionym dębem z moją gitarą i staram się coś skomponować. Nic jej o sobie nie mówiłam, a ona z obserwacji sama dowiadywała się wiele.
– Jeśli to miejsce przynosi wenę, to chyba będziesz musiała się ze mną podzielić.
Gwen studiowała pisarstwo. Czasem, gdy miała problemy z pisaniem, musiałam słuchać jej zwierzeń. Zazwyczaj opowiadała mi to, co już udało się jej wymyślić, a gdy kończyła mówić, dostawała olśnienia i wracała do pracy. Gwen była naprawdę dziwną osobą, ale czy powinnam tak mówić, skoro z nas dwóch, to ja nie miałam żadnych przyjaciół?
– Czasem zastanawiam się, czy nie jesteś przypadkiem niemową – patrzyła na mnie w oczekiwaniu, aż w końcu się odezwę. Jak na razie, tylko potakiwałam jej ruchem głowy. Czasem zbywałam ją machnięciem ręki, ale to i tak nic nie dawało, mówiła dalej.
Sięgnęłam po swoją gitarę, nie zwracając uwagi na słowa czarnowłosej. Dwa tygodnie mieszkania z nią w jednym pokoju zrobiło swoje. Teraz jej gadanina nie robiła na mnie wrażenia, choć jestem pewna, że nie jednego mogła przerazić.
– Wiesz, czasem miło byłoby, gdybyś ze mną pogadała. W końcu jesteśmy współlokatorkami. Chętnie... – nie dałam jej skończyć.
Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę starego, osamotnionego dębu. Było mi trochę głupio, że traktuję Gwen tak podle. Przecież ona chciała tylko nawiązać ze mną jakiś kontakt. Co jest całkowicie normalne, przecież jesteśmy na studiach! Powinnam poznawać nowych ludzi albo chociaż dogadywać się ze swoją współlokatorką. Jednak miałam swój powód, by tego nie robić.
Szłam spokojnym krokiem, starając się nie zwracać uwagi na mijających mnie ludzi. Czasem wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie tak, jakby znali moją przeszłość. Mierzyli mnie swoim morderczym wzrokiem i krzyczeli: „To wszystko przez ciebie! To twoja wina!". Dopiero po chwili uświadamiałam sobie, że to wszystko to tylko moja wyobraźnia, która bardzo lubiła płatać mi figle.
Ruszyłam w stronę boiska, na którym rozpoczął się trening drużyny futbolowej. Dąb znajdywał się naprzeciwko. Uśmiechnęłam się na jego widok. Tylko tutaj potrafiłam znów poczuć spokój, tylko tutaj wspominania o Cat nie bolały tak bardzo.
Przed oczami stanął mi obraz mnie i Cat. Pamiętałam to doskonale, siedziałyśmy razem na huśtawce przed jej domem. Wtedy powiedziała mi, że chyba kocha Josha. Czułam, jak w moich oczach zaczynają gromadzić się łzy.
W tym samym momencie, poczułam na sobie czyjś wzrok. Przez chwilę myślałam, że pewnie po raz kolejny to tylko moja wyobraźnie się ze mnie nabija, jednak, kiedy odwróciłam się, żeby to sprawdzić, zobaczyłam go.
Wysoki, dobrze zbudowany brunet siedział na trybunach i patrzył na mnie. Jego niebieskie oczy hipnotyzowały mnie.
Dlaczego tak mi się przyglądał? Dlaczego nie mogłam oderwać od niego wzroku?
Przerażało mnie to.
Odetchnęłam głęboko, odwróciłam się na pięcie i czym prędzej zaczęłam wracać do akademiku. Nie mogłam teraz pójść pod dąb, ponieważ, aby tam dotrzeć musiałabym przejść obok miejsca, w którym siedział chłopak. A bardzo tego nie chciałam.
***
Rzuciłam gitarę na łóżko. Nie zwracałam uwagi na Gwen, która patrzyła na mnie jak na wariatkę. Musiało być po mnie widać zdenerwowanie. Choć sama nie miałam pojęcia, dlaczego tak właściwie jestem nerwowa. Przecież to nie dlatego, że gapił się na mnie jakiś przystojniak, prawda?
Wolałam nie odpowiadać sobie na to pytanie. Nie powinnam tak reagować. Odetchnęłam głęboko i usiadłam na łóżku. Musiałam zapomnieć, o tym jego hipnotyzującym spojrzeniu.
Moja współlokatorka patrzyła na mnie w milczeniu. To było do niej nie podobne, ale nie miałam zamiaru wnikać w to, dlaczego tak jest. Nie zwracając na nią uwagi usiadłam na łóżku i otworzyłam swój notes. Wiedziałam, że teraz nie jestem w stanie skupić się na komponowaniu.
Musiałam się komuś wygadać, a jedyna osoba, z którą chciałam rozmawiać, leżała w grobie i to z mojej winy.
Przełknęłam głośno ślinę i powstrzymałam napływające do oczu łzy.
Z dnia na dzień myśl o tym, że Cat nie żyje powinna być dla mnie łatwiejsza, ale jednak tak nie było. Nigdy nie będę w stanie, pogodzić się z jej śmiercią.
Kilka razy postukałam długopisem w pustą kartkę, po czym zaczęłam pisać.
„Droga Cat,
to znowu ja. Tęskniłaś? Bo ja tak. Tak strasznie za tobą tęsknie. Szkoda, że nie możemy się spotkać. Chciałabym móc, opowiedzieć ci o tym naprawdę. A jedyne co mogę, to przelewać swoje myśli na papier. To dołujące, ale przecież nie mogę znów dać się pochłonąć smutkowi.
Właściwie to, piszę, bo dziwnie się czuje. Wiesz, jakiś nieznajomy przyglądał mi się dziś. Pewnie wiedząc o tym, zaczęłabyś się głośno śmiać i mówić mi, że powinnam się cieszyć, że jakiś przystojniak zwrócił na mnie uwagę. Może gdybyś tu była, to właśnie tak by się stało. Może skakałabym z radości i podekscytowania, i razem zastanawiałybyśmy się, czy mu się spodobałam i czy zaczepi mnie przy następnym spotkaniu. Niestety to niemożliwe..."
Samotna łza spłynęła po moim policzku, lądując na kartce papieru i rozmazując ostatnie słowo. Nawet nie wiedziałam, że płaczę.
Szybko otarłam mokre od łez oczy. Miałam nadzieję, że Gwen niczego nie zauważyła. Na pewno zaczęłaby zadawać mnóstwo pytań.
Nigdy wcześniej nie pisałam do Cat, w obecności swojej współlokatorki. Nie chciałam, by widziała moje łzy. Byłam już wystarczająco dziwna w jej oczach. Z resztą, pewnie jak w oczach każdego. Zerknęłam z nad notatnika, by sprawdzić czy Gwen na mnie patrzy.
Jej łóżko okazało się puste, dziewczyna musiała wyjść, a ja nawet tego nie zauważyłam. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ to oznaczało, że nie była światkiem mojej chwili słabości. Usiadłam wygodniej i wróciłam do pisania.
„...Wciąż w to nie wierze. To niesprawiedliwe. Tak bardzo chcę cię przytulić. Potrzebuję tego Cat. Potrzebuję ciebie. Wiesz, że to ty dodawałaś mi odwagi. Bez ciebie jestem tą wyblakłą, szarą wersją siebie...
Chciałabym móc cofnąć czas. Gdybym tylko mogła, zrobiłabym to.
A ty, wciąż byłabyś przy mnie. Cała i zdrowa.
Żywa.
Kocham cię Cat,
Twoja Riley."
Zatrzasnęłam notatnik i z całej siły rzuciłam nim w ścianę. Wściekłość wzięła górę nad smutkiem. Zaczęłam z całej siły uderzać pięściami w poduszkę.
To wszystko moja wina. Moja i tylko moja.
To przeze mnie Cat nie żyje. A ja muszę spędzić resztę życia z myślą, że to ja ją zabiłam.
Moja dłoń wylądowała na ścianie, a ja zawyłam z bólu. Przynajmniej odzyskałam jasność myślenia. Kłykcie miałam zaczerwienione i lekko zadrapane. Wiedziałam, że będę odczuwała ból, przez kilka najbliższych dni. Nie obchodziło mnie to. Potrzebowałam zapomnienia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro