11. POKÓJ WYMAGA MIECZA.
Miraz przyjął wyzwanie Piotrka.
Nie, żeby było to dla mnie jakieś duże zaskoczenie, ale krótka relacja Corvusa z audiencji mówiła, że przez chwilę się wahał — aż w końcu zwyciężyła duma. Bo przecież jaki król chciałby wyjść przed swoim ludem za tchórza?
Na pewno nie taki, który stara się utrzymać na głowie koronę.
Sam pojedynek wyznaczono na wczesne południe, więc Wielki Władca Ker-Paravel nie miał okazji, żeby porządnie się przygotować. Liczyłam jedynie, że chłopak nie skosi zbyt szybko Miraza (lub sam nie da się skosić) i dziewczyny będą miały czas, żeby przyprowadzić pomoc.
A z czasem było krucho. Uciekał nam przez palce zupełnie jak piasek.
— Ten knypek z elfią gębą mi nie podchodzi — żachnął się Corvus, mrużąc oczy na widok jednego z przybocznych Miraza. Spojrzałam na wuja, mocno dotknięta. — No co? Nie moja wina, że Matka Natura dała wam wszystkim zadarte nochale.
— Lepszy zadarty nos elfa niż spłaszczony kulfon centaura. — Wzruszyłam ramionami.
Corvus prychnął oburzony. Akurat jemu się poszczęściło i miał w miarę humanoidalną twarz, ale większość centaurów cechowały charakterystyczne zniekształcenia. Jak na przykład brak brwi i wielkie nosy. Ponoć im młodszy był centaur, tym bardziej wyglądem przypominał człowieka — a Corvus miał zaledwie parę dziesiątek lat.
— Idą. — Kaspian skinął głową na wyjście z Kopca.
Wstrzymałam oddech. Narnijczycy krzyczeli i bili radośnie, w ochoczym hałasie zachęcając króla do walki — a sam król szedł hardo środkiem wolnej drogi, spięty i z niezdrowo uderzającym sercem, zaraz obok młodszego brata.
Cor przebrał niespokojnie kopytem. Spotkanie z Mirazem podczas wyprawy Edmunda kosztowało go wiele cierpliwości.
— Boję się o niego — wyznałam cicho.
Zaskoczyło mnie, gdy Kaspian złapał mnie za rękę. Ale uśmiechnęłam się lekko, a on zrobił zaraz to samo, jakbyśmy próbowali przelać na siebie te resztki znikomej odwagi. Jego tętno było wolne i miarowe, a każde kolejne uderzenie pomagało mi uspokoić nerwy. Lubiłam ten dźwięk. W świecie pełnym bolesnego hałasu, jego serce dawało mi chwilowe ukojenie.
Piotrek przeszedł obok nas, nawet na chwilę nie odwracając wzroku od Miraza. Sama też spojrzałam w tamtą stronę i ścisnęłam dłoń księcia odrobinę mocniej. Nieważne, jak często od nocy w zamku nie rysowałabym w głowie jego twarzy — każde kolejne spojrzenie na króla Telmarów przyprawiało mnie o dreszcz.
Bo pamiętałam Asteriusa, który zginął od bramą. Pamiętałam Marana, który już nigdy nie zobaczy jedynego syna Fergusa. Pamiętałam Padame, jej ostatni, pełen nadziei uśmiech. Pamiętałam wszystkich, którzy tej fatalnej nocy oddali życie, walcząc z jego ludźmi.
Chłodny oddech Jadis znów zmroził mi kark. Wymierzenie sprawiedliwości byłoby tak proste. Wystarczył jeden podstęp, odwrócenie uwagi, a klinga mojego miecza przebijałaby się gładko przez pierś Miraza. Jedna, niewielka i nic nieznacząca kropla krwi.
— Poradzi sobie — szepnął cicho Kaspian. Zamrugałam, odzyskując rezon, a gdy jego palce zacisnęły się mocniej za moich, mróz nagle zniknął.
Piotrek doszedł do granicy ruin starej bramy, więc Edmund podał mu miecz. Wstrzymałam oddech. Wiatr wiał mocno w mój lewy policzek, zwiewając potargane włosy w stronę Kaspiana, ale książę zdawał się nie zwracać na to uwagi. Usłyszałam wstrząsający ziemią łoskot, a moje serce machinalnie złapało ten głośny rytm.
Ściągnęłam brwi. Wszyscy stali w miejscu, nawet nie myśląc o przerywaniu tej chwili. Nawet nasi ludzie umilkli, jakby dawali Piotrkowi tych kilka chwil na zebranie myśli.
I wreszcie to do mnie dotarło — hałas nie dobiegał stąd.
— Jeźdźcy — wyszeptałam cicho. Każde kolejne uderzenie kopyta o ziemię utwierdzało mnie w tym przekonaniu. Zerknęłam na Kaspiana. — Wysłali kogoś za Zuzą i Łucją.
Patrzyliśmy na siebie chwilę w milczeniu. Kas nie wyglądał na zaskoczonego, a ja starałam się nie pokazywać, jak bardzo zmroziło mi to krew. Skoro Miraz wiedział, że dziewczyny wyruszyły do lasu, lepiej żeby nie zauważył, że byliśmy tego świadomi. Ale królowe nie wiedziały nic — i właśnie jechały w paszczę tym razem nieprzyjaznego lwa.
— Co za podstępne szumowiny — warknął wuj. — Trzeba kogoś za nimi wysłać. Tylko tak, żeby ten bydlak nie domyślił się, że coś wiemy.
— Ja pojadę — rzucił książę, zerkając gdzieś ponad mną. Przyjrzałam mu się baczniej. — Jeśli wyjdę, Miraz uzna, że zwyczajnie nie chcę go widzieć. Już i tak ma mnie za słabeusza, nie zorientuje się, o co chodzi.
Corvus mruknął coś w potwierdzeniu. Sama też skinęłam głową, choć nie podobał mi się pomysł puszczania tam Kasa samego.
— Uważaj na siebie.
Kaspian uśmiechnął się lekko i puścił moją dłoń.
— Zawsze uważam.
Kłóciłabym się. Ten durny chłopiec miał jeszcze większy talent do wchodzenia w środek ryzyka, niż ja do podsłuchiwania. A robiłam to naprawdę zawodowo.
Kaspian zniknął w tłumie, a ja stłumiłam westchnięcie, gdy nasze dłonie już się nie dotykały. Położyłam rękę na boku Cora. Zrobiło mi się lepiej, gdy czułam pod skórą jego krótką sierść i nabrałam odwagi, żeby odwrócić głowę w kierunku pola bitwy. Piotrek i Miraz wyszli już sobie naprzeciw, obaj w ochronnych hełmach, przyjmując bojową pozę.
— Ilu jeszcze zginie w walce o tron? — westchnął ostentacyjnie Miraz.
Piotrek spuścił przyłbicę.
— Tylko jeden.
Zaatakował. Miecze króli skrzyżowały się ze sobą wysoko w górze, a ich szczęk wydał się mieć siłę wybuchu. Piotrek szarżował na Telmara, wymierzając kolejne ciosy, ale młodzieńczy wigor przeważał tylko na początku. Miraz uczył się tej sztuki całe życie. Nieważne, jak silny nie byłby Piotrek i jakiej werwy by nie okazywał, uciekając przed klingą Telmara, Miraz górował nad nim bagażem doświadczeń. Owszem, blondyn z klasą kopał mu zad — ale kiedy każdy kolejny cios, pchnięcie i unik pożerały jego energię, Miraz rósł w siłę. I w końcu, gdy przyjdzie moment ostateczny, przywódca najeźdźców wykończy naszego króla nie siłą, a jedynie techniką.
Znów skoczyli na siebie gniewnie, wymieniając nieznaczące sztychy. Klinga Miraza uderzyła płasko w hełm Piotrka, aż ten zleciał z jego głowy i runął na ziemię.
Ścisnęłam sierść wuja odrobinę mocniej, aż nerwowo drgnął.
— Uspokój się. — Wyprostował plecy. — Da radę.
Kolejny cios Telmara przeszył powietrze tam, gdzie jeszcze przed sekundą była szyja chłopca. Piotrek schylił się i drasnął drania w udo, aż buzująca w nim krew wylała się nikłą stróżką po materiale spodni.
— On się wykończy — sapnęłam. — Miraz zmęczy go tak, że nie będzie w stanie nawet podnieść miecza.
Tym razem Corvus się już nie odezwał. Może po cichu sądził to co ja, a może walka przejęła go tak, że nie głowił się z odpowiedzią, ale kolejne ruchy najstarszego z władców mówiły same za siebie — Piotrek już się mordował. Jeśli dalej będzie go atakować, w końcu całkiem opadnie z sił.
Ale tym razem zaatakował Miraz. Jego tętno podskoczyło, jakby oblał go zimny pot, aż zamachnął się mieczem na młodszego króla, a ten odskoczył, przetaczając z hukiem po ziemi. Wstał. Przyjął bojową pozycję i odparował uderzenie Miraza tarczą, ale to okazało się nie być mądrym posunięciem — bo Miraz zepchnął go w dół. A Piotrek upadł z jękiem, krzycząc przez zaciśnięte zęby, gdy but Telmara zmiażdżył mu ramię.
Ściągnęłam brwi, słysząc dźwięk łamanej kości. Czasem wolałabym nie mieć tak wrażliwego słuchu.
— Brutalnie — podsumował z nietęgą miną Corvus. Kolejny podmuch wiatru przetoczył się po moich policzkach, aż zauważyłam, jak bardzo pieką. — Zrobiłaś ten swój eliksir?
Podniosłam wyżej brew. Piotrek przetaczał się po ziemi, w końcu decydując, żeby wstać.
— Chodzi ci o napar z przepisu Padame? Ten z mrzonowca? — zapytałam, a Corvus skinął głową. — To nie eliksir, tylko herbata ziołowa. I tak, mam w kieszeni.
Mrzonowiec był małym chwastem, obrastającym poniektóre drzewa i naprawdę okropnie cuchnął. Ale pomagał na zmęczenie. Nie jak substancja psychotropowa, ale był bardziej jak mniej szkodliwa wersja kawy.
Stukot kopyt znów przetoczył się po polanie, więc podniosłam prędko głowę. Jeszcze nie widziałam, kto nadciąga, ale gdy dźwięk przybrał na sile, pozostali też odwrócili tam głowy.
Zerknęłam na Piotrka. Był czerwony i poobijany, a jego słabiejący wzrok skupił się na wyjeżdżającym spomiędzy drzew koniu. I ja też się na nim skupiłam — bo jadący na nim Kaspian, wiózł ze sobą tylko Zuzę.
— Życzysz sobie przerwy, mój królu? — rzucił kpiąco Miraz.
Piotrek przestąpił z nogi na nogę.
— Pięć minut?
— Trzy!
Blondyn puścił gardę i krzywiąc się z bólu, zszedł na ubocze, wspomagany przez brata. Corvus ruszył w tamtym kierunku, więc zrobiłam to samo, prędko wyjmując z kieszeni butelkę. Cor miał jednak dobry pomysł, żeby zajrzeć do książki Padame.
Kaspian i Zuzka zeszli z konia i zatrzymali się przy nadłamanej kolumnie.
— A Łucja? — zapytał Piotrek. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Pot dosłownie skapywał mu z włosów.
— Dostała się. Z małą pomocą.
Podbiegłam do dziewczyny i ścisnęłam jej ramię. Była zadyszana, pewnie po ucieczce, ale wydawała się powoli uspokajać. Zerknęła na mnie bacznie i uśmiechnęła ledwo widocznie jakby chciała dać znać, że wszystko w porządku.
— Co się stało? — Przebiegłam spojrzeniem po jej twarzy. Nie wydawała się zraniona. Oddech wciąż jej świszczał, a krew obijała się o żyły z tą siłą, że dosłownie czułam je pod skórą, ale była cała. Odetchnęłam z ulgą.
— Miałaś rację — odezwał się Kaspian. — Ktoś wysłał za nimi jeźdźców. Miraz musi wiedzieć, że planujemy coś jeszcze.
Tym razem spojrzałam na niego. Buźkę wciąż miał równie przystojną co zawsze, więc nic nie uległo znaczącym zmianom.
— Dziękuję. — Piotrek skinął wdzięcznie księciu.
Kas uśmiechnął się, nadal niezdrowo sapiąc.
— Ty byłeś zajęty.
Urocze, że wreszcie postanowili przestać skakać sobie do gardeł, ale nie mieliśmy czasu na miłosne wyznania. Trzy minuty to za krótko. A blondyna krwawiła ze zbyt wielu ran, żeby jej to teraz opatrzeć.
— Zajmijcie miejsca — polecił król. — Nie ryzykujcie. Nie sądzę, żeby Telmarowie dotrzymali słowa.
Spojrzałam na Miraza. On też był obolały, a rana na nodze musiała być głęboka, skoro ją opatrzono. Ale Piotrek miał rację — nawet, gdyby ich król zginął, marne szanse, żeby Telmarowie uznali naszą wygraną.
Zuzka rzuciła się na brata. Ten jęknął, bo pewnie tym uściskiem połamała mu kilka kolejnych żeber, ale nie odsunął się. To było przykre, patrzeć na nich, jakby mieli zamiar się żegnać. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, mogą nie mieć okazji tego powtórzyć.
— Przepraszam — zaszlochała Zuza, puszczając brata. — Bądź ostrożny.
Przyłożyłam dłoń do obojczyka, znów skupiając uwagę na Mirazie. Przeszkadzało mi to podobieństwo między nim a Kaspianem. To niesprawiedliwe, że obaj mieli tak samo ciemne oczy, mocne podbródki i w poważnych chwilach opanowany, niemal kamienny wyraz twarzy. Ktoś tak do szpiku zgorzkniały nie powinien przypominać Kaspiana.
— Uśmiechnij się — rzucił nagle Edmund.
Zerknęłam na niego, a potem podążyłam za jego spojrzeniem, żeby zobaczyć trwający w niespokojnej ciszy tłum naszych ludzi. Piotrek uśmiechnął się. Uniósł żwawo miecz, a po Narnijczykach przetoczył się dziarski wiwat.
— Dobra, panie Wielki. — Podeszłam do chłopaka, żeby pomóc mu dojść do płaskiej skałki. — Klapnij sobie, teraz my się tobą zajmiemy.
Kaspian i Edek szybko załapali. Książę ściągnął mu z ramienia tarczę, a król stłumił krzyk, gdy ta zahaczyła o złamane miejsce. Ukucnęłam, spoglądając z bliska na jego obitą buźkę.
— Nastawcie mi tę rękę.
— Ładnie cię załatwił — cmoknęłam. Piotrek zerknął na mnie krótko, więc wysunęłam mu pod nos butelkę. — Masz. Pomoże ci odzyskać siły.
Blondyn spojrzał niepewnie na napój, ale wziął go w rękę.
— Co to? — Wykrzywił usta w grymasie.
— Trucizna.
Wypił wszystko duszkiem, co albo znaczyło że mi ufał, albo chciał szybko zginąć. I wyglądał, jakby łykał co najmniej tę okropną papkę jego siostry.
Wymieniliśmy się z Edkiem krótkim spojrzeniem — niemo dał mi znać, że zajmie się tym paskudnym złamaniem, a ja byłam mu za to wdzięczna, bo naprawdę nienawidziłam gruchotu kości.
— Ciekawe, co będzie w domu. — Piotrek westchnął z nieobecnym wyrazem twarzy. — Gdy zginiesz tutaj.
Bracia Pevensie spojrzeli po sobie, jakby przez głowy przebiegła im podobna myśl. Uznałam, że powinni mieć tę chwilę dla siebie, dlatego odwróciłam się w stronę Kaspiana i pomogłam mu czyścić klingę miecza, starając się zanadto nie podsłuchiwać.
— Zawsze mogę na ciebie liczyć, a jeszcze nigdy ci...
Więcej już nie podsłuchałam, bo kość Piotrka chrupnęła, a jęk zastąpił kolejne słowa. On się chciał pożegnać — wiedział, że jego szanse na przeżycie są znikome i był gotów to zaakceptować, wciąż gotów stanąć do niepewnej walki.
A to było niesprawiedliwe. Straciliśmy już zbyt wielu dobrych ludzi.
— Podziękujesz później — sapnął hardo Edek.
Zacisnęłam usta. Korciło mnie, żeby powiedzieć królowi, żeby odpuścił. Żeby zrezygnował, postawił rodzinę ponad obowiązkiem i wybrał życie.
Ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Tak samo, jak nie zrobiła tego Padame, moi rodzice ani żaden inny poległy Narnijczyk. Nasze serca były zbyt ciężkie od dumy, by tak po prostu się poddać — nie, my nie znaliśmy tego określenia.
Bo czasem nie ma innego wyjścia. Czasem musisz po prostu otrzeć pot, chwycić za miecz i stanąć do walki. Czasem honor jest jedynym, co ci zostało. A dziś, słabi, rozbici i pełni złudnej nadziei, mieliśmy tylko nasz wrodzony honor — i tylko tą kartą mogliśmy wygrać całą wojnę.
— Nie szarżuj tak — poleciłam, zapinając królowi poluzowane uprzęże na zdrowym ramieniu. — Szybko się męczysz, a on to wykorzystuje.
— I celuj w nogi — dodał Kaspian. — Zeszłej zimy miał poważne złamanie, a nowa rana jest naprawdę paskudna.
Podał blondynowi miecz, a ten przyjął go równie wdzięcznie co radę. Miałam nadzieję, że moją też doceni.
— I hej. — Uśmiechnęłam się ciepło. Zapięcia były już gotowe, więc odsunęłam się koło księcia, spoglądając na Piotrka krzepliwie. — Oni wszyscy dziś tu z tobą są. Miraz może walczyć dla władzy, ale to tobie Narnia dodaje sił.
Chłopak wykrzesał z siebie uśmiech. Edmund podał mu hełm, ale ten odmówił, żeby go założyć. Spojrzałam na drugą stronę ruin — Miraz zrobił to samo.
Znów wyszli naprzeciw siebie. Tym razem wolniej i z mniejszą werwą, ale wciąż tak samo dumni. Piotrek zaatakował pierwszy, co mnie nie zaskoczyło — ale potem kilka razy faktycznie to nie on wyprowadzał ciosy. Miraz wpadł w szał i przestał myśleć strategicznie. Liczyła się tylko wygrana.
I to go zgubiło — bo gdy znów zaszarżował, Piotrek podciął mu zwinnie nogi, aż ten przetoczył się z jękiem po ziemi.
Obaj podnieśli się prędko do pionu i wyprowadzali ciosy naprzemiennie. Tym razem to Piotrek postawił na złą kartkę, tnąc powietrze jak opętany. Syknęłam, przyciskając dłonie do piersi, gdy Miraz zablokował pachną jego klingę i wyrwał miecz.
Telmarski król przestać grać rycerko — bił tarczą w twarz młodszego, ale ten szybko to wykorzystał. Odwrócił tarczę, wykrzywiając ją i ręce Miraza w tył, aż ten pchnął łokciem w jego twarz.
— Wściekł się — szepnął do siebie Kaspian.
Zerknęłam na niego krótko. Czasem zapominałam, że znał tego człowieka całe życie. Nieważne, jak zły Miraz by nie był, nadal byli dla siebie rodziną. A pokrewieństwo naznaczało okropnym piętnem.
Wsunęłam rękę w jego dłoń i uścisnęłam ją mocno. Ciepło jego dotyku dodało mi otuchy, ale tym razem nie chodziło o mnie — tym razem to ja miałam wesprzeć jego.
— Brzmiałaś zupełnie jak ona — rzucił, nie odrywając wzroku od pojedynku. Serce zabiło mi prędzej. — Wydaje mi się, że Piotr potrzebował, żeby usłyszeć coś takiego.
Nie byłam najważniejszym pionkiem i nie stoczyłam żadnej wielkiej bitwy. Ale jeśli Piotrkowi moje słowa miały dodać otuchy, jeśli miały pokrzepić go do walki i jeśli dzięki wierze w to, że jest kimś dobrym, że o dobro walczy i że jest ono z nim w duchu każdego poległego i żywego Narnijczyka, spełniłam swoją największą rolę.
Uśmiechnęłam się blado, gdy nasz król znów przejął kontrolę nad walką i uderzył Miraza w ranę na udzie.
— Czasem najważniejsze pozycje nie wymagają miecza.
Ten cios przeważył na szali zwycięstwa. Miraz musiał wiedzieć, że już nie wygra, nie da rady się podnieść, nie wyprowadzi kolejnego chwalebnego ciosu — i kiedy strach zajrzał mu w oczy, a puls skoczył niebezpiecznie, zrobił coś, na co nie odważyłby się żaden Narnijczyk.
— Przerwa! — krzyknął, plując krwią i zataczając się na ziemię.
Wisząca w połowie ciosu pięść blondyna zadrżała.
— Piotrek, tylko bez takich rycerskich gestów! — zirytował się Edmund.
Mruknęłam ciche poparcie. Telmar nie okazałby litości. Zniszczyłby naszego króla przy pierwszej lepszej okazji, nie zważając na dumę czy honor.
Cisza znów wkradła się na pole walki i jedynym, co zdołałam wyraźnie usłyszeć, był ciężki oddech naszego króla. Chłopak rozejrzał się, najpierw po swoich, a potem nieprzyjaznych wojskach, aż w końcu opuścił gardę. Niespokojny wzrok Kaspiana przeskakiwał z blondyna na Edmunda, gdy ten pierwszy zaczął niespiesznie schodzić z areny.
I wtedy Miraz na dobre przypieczętował, że nie ma z Narnią nic wspólnego. Podniósł się prędko z ziemi, chwytając za miecz i rzucił na nic nieświadomego Piotrka.
Edek zareagował najszybciej.
— Uważaj!
Chłopak odwrócił się w porę, uciekając przed mieczem Miraza. Kiedy ten wymierzył kolejny cios, Piotrek zdołał złapać klingę w chronione rękawicami dłonie i wyszarpnął ją królowi z rąk.
A potem usłyszałam ten trwożący odgłos wbijającego się w skórę metalu.
— Na Aslana. — Zakryłam dłonią do ust.
Piotrek wbił się Mirazowi w pierś. Kiedy wyciągnął ostrze i uniósł je nad klękającym w bólu i osłupieniu królem, serce zabiło mi szybciej w piersi, kompletnie zagłuszając wszystkie pozostałe dźwięki.
To był koniec. Ten jeden moment, decydujący o losach nas wszystkich. Jeden ruch, jedno pchnięcie dzieliło nas od chwili, która na dobre zamknie drogę powrotną.
Kaspian zadrżał, sama nie wiem, czy z siebie, czy poruszony moim dreszczem. To przerażało nas oboje.
— No co z tobą, chłopcze? — wychrypiał Miraz, gdy Wielki Władca Ker-Paravel kilka chwil później wciąż nie wykonał ostatecznego ciosu. — Brak ci odwagi, by dobić rywala?
Piotr upuścił miecz.
— To nie moja rola.
Przełknęłam ślinę, gdy spojrzał znacząco na Kaspiana. Nie podobało mi się to. Wyciągnięty w jego stronę rękojeścią miecz wydawał się kpić z nas wszystkich, jakby chciał parsknąć „oto i macie swoją sprawiedliwość".
Tyle, że to nie była sprawiedliwość. To była po prostu zemsta.
— Jestem tu z tobą — szepnęłam, na tyle cicho, żeby tylko Kaspian usłyszał. Odwrócił głowę; jego rozbity wzrok spotkał się z moim, więc skinęłam głową w stronę czekającego tłumu naszych. — Wszyscy jesteśmy.
Ścisnęłam jego dłoń jeszcze mocniej, żeby zaraz potem puścić ją wolno. Ta decyzja należała do niego i musiał podjąć ją samodzielnie; ale nie chciałam, żeby myślał, że jest w tym sam.
Kaspian westchnął cicho — jego klatka piersiowa poruszyła się chaotycznie po raz ostatni — i wbił mroźne spojrzenie w wuja. Nie zawahał się ani przez chwilę, podchodząc w jego stronę i odbierając od Piotrka telmarskie ostrze. Król usunął się w cień, a Narnia zamarła, gdy klinga księcia zawisła nad głową jej barbarzyńskiego władcy.
— Myliłem się co do ciebie — powiedział Miraz. Jego wzrok wbity był w bratanka i pierwszy raz widziałam, żeby zaakceptował przegraną. — Będziesz godnym następcą telmarskich królów. Widzę to.
Sama nie wiem, co było głośniejsze — szumiąca w moich uszach krew, czy przeraźliwy krzyk Kaspiana — ale gdy zamknęłam oczy, bałam się znów je otworzyć. Wszystkie dźwięki zlewały się w jedno, a mój strach wydawał się wołać najgłośniej. Teraz nie było już odwrotu. Moja — nasza — niewinność umarła razem z Mirazem.
Ostrze szczęknęło, moje powieki ścisnęły się mocniej i dopiero dotyk Edmunda sprowadził mnie znów na ziemię. Otworzyłam oczy — klinga miecza wbita była w podłoże, a sam Miraz patrzył na bratanka w zaskoczeniu, nadal żywy.
— Nie zabiję cię. — Głos Kaspiana przybrał na sile. — Ale zwrócę władzę nad Narnią jej ludowi.
Telmarski lud patrzył na księcia w osłupieniu, gdy Edek i ja wymieniliśmy krótkie spojrzenia. Bo właśnie na naszych oczach, narodził się największy paradoks w całej historii — Telmar, który uratował Narnię.
Nasi ludzie zaczęli wiwatować i bić brawa. Kaspian odwrócił się w naszą stronę, z twarzą wymalowaną najszczerszą w świecie ulgą — bo postąpił słusznie. Zupełnie jak Narnijczyk.
— Przez chwilę się wahałam — przyznałam, zerkając na niego ze ściśnięty gardłem.
Kaspian skinął głową.
— Ja też.
Zatoczył się w tył, kompletnie zbity z tropu, gdy rzuciłam się na niego u uścisku. Nieważne, że wszyscy patrzyli, a bariera między nami zupełnie w ten sposób runęła — musiałam to zrobić. Serce pękłoby mi chyba na pół, gdybym nie wzięła go w ramiona.
— Czy to znaczy, że tobie też na mnie zależy? — Zaśmiał się, opierając brodę na mojej głowie.
Zbroja była niewygodna i uwierała mnie z każdym jego oddechem, ale nie zwracałam na to uwagi. Bo było mi po prostu dobrze. Na krótki i niewiele znaczący moment, nie byłam w kompletnej rozsypce.
— Może odrobinę.
Przez chwilę było tak cudownie. Narnia skandowała imię przyszłego władcy, a ja stałam u jego boku, z uśmiechem dołączając do radosnych oklasków. Piotrek był dumny z siebie i przykładu, jaki zostawił w swoim ludzie, a Telmarowie mieli świadomość, że nie wolno nas lekceważyć.
Przez chwilę byliśmy wielcy. Przez chwilę byliśmy potęgą.
Ale wbijany w ciało Miraza grot narnijskiej strzały brutalnie tę chwilę przerwał.
Odwróciłam się w stronę ruin pierwsza. Oddech ugrzązł mi w płucach, gdy martwe ciało króla upadło bezwiednie na ziemię, a jego ludzie zastygli w niemym szoku. Chociaż, nie wszyscy ludzie — knypek z elfią gębą orientował się w sprawie zdecydowanie za dobrze.
— To zdrada! — wykrzyknął. — Zastrzelili go! Nasz władca został zabity!
Knypek rzucił się pędem w stronę wojska. To było do przewidzenia. Miraz został królem dlatego, że wyeliminował konkurencję — a teraz ktoś postąpił dokładnie tak samo, całą winą obarczając nas.
— Szykować się! — zawołał Piotrek.
Dobyłam miecza. Jeden z telmarskich żołnierzy wybiegł na ruiny, zamachując się na króla.
— Piotrek, uważaj!
Blondyn skosił przeciwnika bez większych problemów, ale to nie był nawet początek naszych problemów. Bo właśnie nacierała na nas liczniejsza i lepiej zmobilizowana armia.
Zacisnęłam szczękę, prosząc w duchu Wielkiego Lwa, żeby nasz plan zadziałał.
Królowie stanęli na krawędzi ruin, czekając, by wydać rozkaz. To się działo. Ostateczna walka właśnie się rodziła, a my musieliśmy jak najszybciej przygotować pozycje.
— Widzimy się na górze — sapnęłam, gdy Kaspian odszedł w stronę Hektora.
Chłopak spojrzał przez ramię, opierając nogę na strzemieniu siodła. Poprawiłam uścisk na rękojeści i miałam iść w stronę Corvusa, gdy książę zeskoczył z powrotem na ziemię.
Nie wiedziałam, co zrobić, gdy nagle wziął w dłonie moją twarz i tak po prostu pocałował. Jego usta były spierzchnięte i tak ciepłe, że parzyły, ale mnie to nie przeszkadzało. Chciałam, żeby mnie całował. Pierwszy raz odważyłam się poczuć to, co czułam tak naprawdę od dawna, gdy ze strachem i jednocześnie swego rodzaju nadzieją, zakochiwałam się w telmarskim księciu coraz to bardziej.
Właśnie stworzyliśmy kolejny paradoks.
— Proszę cię, bądź ostrożna — szepnął, opierając czoło o moje.
Uśmiechnęłam się zawadiacko.
— Zawsze jestem.
Odsunęliśmy się od siebie, popędzani wrzącą bitwą. Chciałam zatrzymać ten moment jak najdłużej, nie budzić się z tych kilku chwil pozornego szczęścia, ale nie dany był nam ten przywilej. Bo mieliśmy zobowiązania, wobec Narnii i wszystkich żyjących w niej stworzeń — dla nich musieliśmy wygrać.
Kaspian wskoczył na Hektora, pędząc w kierunku wejścia do Kopca. Zajęłam pozycję koło wuja. Centaur trzymał miecz w gotowości, czekając na znak dowódcy, a ja odwróciłam się w stronę naszych ludzi.
Dzisiaj to ja prowadziłam ich. Nie stojąc na czele armii, a wśród niej, posłusznie wykonując swoją część planu i dając reszcie przykład. Tak samo, jak mnie prowadził z osobna każdy z nich, a nasze serca złączyły się w równym rytmie. Bo dziś byliśmy jednością. Niezrównaną siłą, miażdżącą potęgą, która mogła dokonać cudu.
Pierwsze katapulty wystrzeliły w stronę Kopca. Telmarska kawaleria ruszyła w naszą stronę, a ja złapałam pewniej rękojeść miecza.
Dziesięć sekund. Dziesięć głębokich oddechów.
— Gotuj się! — wykrzyknął Piotr równo z ostatnią z liczonych sekund.
Ziemia pod Telmarami zaczęła się zapadać, głośno rżące konie runęły w dół razem z jeźdźcami. Przed nami tworzył się chaos, kolejni żołnierze ginęli, zaskoczeni takim obrotem spraw, łucznicy wystrzelili w górę setki strzał, powalając kolejnych wrogów.
— Atak!
Narnijskie wojsko rzuciło się naprzeciw nieprzyjacielowi, bojowy okrzyk rozdarł moje gardło.
Ostateczne starcie właśnie się rozpoczęło.
one word: ESPIAN
ship dryfuje sobie po środku oceanu i ma się tam zajebiście, teraz tylko uważać, żeby piraci nie zaatakowali. also w kolejnym rozdziale mamy głupią bitwę pod beruną, więc przygotujcie się na opisówkę (i mean, męczyłam plan akcji chyba trzy dni zanim to wszystko miało ręce i nogi, wojno hejcę na ciebie)
także buziole i widzimy się pod dwunastym rozdziałem! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro