Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. SERCE PEŁNE ODWAGI.

              Kiedy wartownicy weszli do Kopca z wieścią, że nadciąga telmarskie wojsko, mało nie osiwiałam. Pomijając, że wciąż nie byliśmy gotowi nawet do obrony, a nasi ludzie osłabieni, spotkanie z Białą Wiedźmą zbyt dawało mi się we znaki, żebym była w stanie skupić uwagę na Telmarach.

A to nie wymagało wiele wysiłku. Kiedy wyszli z lasu, ich wojsko okazało się tak wielkie, że zajmowało niemal całą polanę.

              — Nieciekawie to wygląda — przyznał z nietęgą miną Edmund.

Przecisnęłam się między paroma gapiami, wypatrując na przodzie zbiorowiska Corvusa, i stanęłam obok wuja. Z środka groty armia Miraza wydawała się wielka — teraz, gdy wyglądałam na nią z bliższej odległości, była po prostu ogromna.

Zebrało się ich setki. Może nawet powyżej tysiąca, a nie mieliśmy przecież pewności, że ściągnął wszystkich swoich ludzi.

— Co to takiego? — Ściągnęłam brwi. Spomiędzy drzew wyjechała drewniana konstrukcja, wzrostem niemal dościgająca szczytu Kopca.

— Katapulty — sapnął Kaspian. Spojrzałam na niego, z ustami nieco nazbyt rozchylonymi, i przełknęłam ślinę. Nigdy nie widziałam prawdziwej katapulty; czytałam o ich konstrukcji w jednej z ksiąg Padame, ale nie miałam pojęcia, że w rzeczywistości są tak wielkie.

              Telmarskie wojsko utworzyło kilka szeregów, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, dlaczego. Biały koń, wyróżniający się na tle ubezpieczających armię czarnych wierzchowców, szedł niespiesznie środkiem pustej ścieżki. Nie musiałam zgadywać, żeby wiedzieć, kto krył się pod blaszanym hełmem jeźdźcy — król Miraz zaszczycił nas we własnej osobie.

              Corvus ścisnął dłonią mój bark. Uciekł mi oddech — przez moment miałam wrażenie, jakbym nie mogła złapać powietrza, a drżenie rąk nasiliło się do tego stopnia, że musiałam schować je z tyłu pleców.

— Potrzeba nam planu — rzucił wuj. Zerknęłam na niego, po drodze podłapując zatroskane spojrzenie profesora Korneliusza. — I to jak najszybciej.

Zapadła cisza. Wojsko Miraza deptało w rytm po naszej ziemi, krtań zaciskała mi się coraz mocniej, a wzrok Corvusa nieumyślnie zdradzał, w jak fatalnym znaleźliśmy się położeniu.

— Mamy plan. — Piotrek spojrzał na siostrę. Królowa Łucja skinęła głową, jakby niemo przyznawała mu rację. — Zwołajcie zabranie. Za dziesięć minut w grocie do Sali Kamiennego Stołu.

              Nikt się nie spierał. Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o mnie, nawet go jakoś szczególnie nie słuchałam. Jedyne, na czym potrafiłam skupić uwagę to Miraz, siedzący dumnie w siodle swojego konia i zerkający na nas jak na kolejne miasteczko, które należy zrównać z ziemią. Bo przecież na tym polegała telmarska polityka — jeśli coś odstawało od kanonu ich normalności i nie wykazywało ślepego posłuszeństwa, trzeba było to zgładzić. Nieważne, czy chodziło o półelfie dziecko, matkę, ojca — nieważne, czy faun, który skończył ze strzałą w gardle miał wspaniałego syna, którego uczył bycia pomocnym i uczynnym. Dla nich liczyło się tylko to, że nie byliśmy ludźmi.

              Znów poczułam ten kojący chłód Białej Wiedźmy. Poczułam się nagle silniejsza i zdolna zabić Miraza gołą pięścią, i, słowo daję, nic nigdy mnie tak nie przeraziło.

— Chodźmy do środka. — Corvus położył dłoń na moim plecach. Zamrugałam pospiesznie, zdejmując ślepe spojrzenie z króla Telmarów. Nawet nie zauważyłam, kiedy cała reszta zniknęła, a na zewnątrz półki skalnej zostaliśmy tylko ja i centaur. — Jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz brać udziału w naradzie. Gromojarowi przydałby się ktoś do pomocy przy artylerii, możesz się tym zająć.

Pokręciłam głową. Od tego nie było odwrotu — tak bardzo chciałam stać się ważna, słuchana i brana pod uwagę, że kiedy moje marzenie wreszcie się spełniło, nie mogłam od niego po prostu uciec. Choć bolało za każdym razem, gdy znajdowałam się przed ciężką decyzją, a odpowiedzialność za jej podjęcie spadała tylko i wyłącznie na mnie, cieszyłam się, będąc częścią tego wszystkiego.

Narnia nie była dla mnie tylko krajem. Byli nią moi przyjaciele, stworzenia, które znałam od dziecka, i z którymi spędziłam niemal całe swoje życie. Nie walczyłam o tych setki istnień, które królewscy dowódcy widywali z zamkowych okien — walczyłam o wszystkich, których znałam i którzy znali też mnie, a to dodawało mi odwagi nawet, gdy miałam już ochotę się poddać.

Narnia była moją rodziną. I aktualnie, miałam tylko ją.

×××

              Narada zaczęła się z lekkim opóźnieniem. Właściwie, wszyscy potrzebni zebrali się na czas, ale Piotrkowi zajęło chwilę, zanim zdecydował się przejść do rzeczy. Dlatego przez pierwszych piętnaście minut siedziałam na schodku koło Edka, skrobiąc odłamanym kamieniem po skalnej ścianie, i próbowałam myśleć o czymkolwiek pozytywnym. Niespokojne serca moich towarzyszy niezbyt jednak pomagały mi się skupić.

              — Musimy odnaleźć Aslana — rzucił bez ogródek blondyn. Podniosłam na niego gwałtowniej wzrok, a kamyk rozkruszył mi się w dłoni od zbyt mocnego ściskania.

I nie tylko ja byłam w ciężkim szoku. Corvus wyglądał, jakby przegrzały mu się trybiki, a siedzący naprzeciw mnie Kaspian mało nie zleciał ze swojego schodka.

Zerknęłam na Edmunda. Najwidoczniej też nic o tym nie wiedział, bo usta otwarte miał tak szeroko, że widziałam jego migdałki.

— Że jak? — sapnął brunet. — Przecież jeszcze niedawno mówiłeś...

— Myliłem się — przerwał mu Piotr. Trochę wyszłam już z szoku, więc otrzepałam dłonie z białego piachu i oparłam łokieć na zgiętym kolanie. — Aslan może nam pomóc. Musimy tylko mocniej tego chcieć. — Znów spojrzał porozumiewawczo w stronę najmłodszej siostry. Ta uśmiechnęła się z dumą. — A Łucja go znajdzie. Wierzę w to.

Okej, nie wiem, co mu nagle padło na łeb, ale było to co najmniej podejrzane. Znaczy, nie, żebym nie wierzyła, że dzięki Aslanowi bylibyśmy w stanie wygrać — bo wierzyłam nawet w to, że wtedy zmietlibyśmy Telmarów z planszy — ale gdyby Wielki Lew chciał, już dawno by się pojawił. Może po prostu sprawy Narnii przestały go interesować. A wróg był zbyt blisko, żeby stawiać wszystko na tak niepewną kartę.

— Ale, wasza wysokość... — Corvus kopnął niespokojnie w ziemię. — Aslan nie pokazał się nam od wieków. Skąd pewność, że przyjdzie akurat teraz?

Królowa Łucja uśmiechnęła się do mnie ciepło, gdy przypadkiem podłapałam jej wzrok. Prawdę mówiąc, w tym momencie wydała mi się starsza i dojrzalsza od każdego w tym pomieszczeniu — a sięgała mi może do ramienia.

— Łucja raz go widziała — ciągnął dalej Piotrek. — Echo też.

Kolejne uderzenie serca zmasakrowało mi żebro. Znów zrobiło mi się chłodniej, ale tym razem nie był to ten kojący chłód Jadis, a zwykły dreszcz.

To było nie fair. Powiedziałam mu to w tajemnicy, tej jednej jedynej intymnej chwili, którą ze sobą dzieliliśmy. Nie miał prawa rozpowiadać o tym innym ludziom. Tak się po prostu nie robiło.

— Ja nie... — Policzki prędko pokryły mi się rumieńcem, gdy skupiłam wzrok wszystkich zebranych.

Wbiłam w Piotrka srogie spojrzenie. Czekałam na jakieś drgnięcie powieki, spuszczenie wzroku, cokolwiek — ale niestety się nie doczekałam. Zresztą, i tak było już po ptakach.

— Czekaj — mruknął Corvus. Wielki Władca nie wykazywał żadnych wyrzutów sumienia, więc przeniosłam wzrok na wuja, cmokając cicho ustami. — Mówiłaś poważnie? Naprawdę go wtedy widziałaś?

             Szpiczasty czubek ucha uderzył w moje włosy, a zauważając to, mimowolnie zerknęłam w stronę Kaspiana. A on patrzył na mnie swoimi wielkimi, ciemnymi oczętami, tak przejęty odpowiedzią, że skrępowało mnie to jeszcze bardziej.

— Nie do końca widziałam. — Rozmasowałam nadgarstek. — Ale słyszałam jego śmiech. Wiem, że to zabrzmi głupio, ale przypominał żywe słońce.

— Czy tylko mnie zastanawia, skąd wiesz, jak brzmi słońce? — Edek rozłożył ręce.

Pokręciłam głową.

— Czegoś takiego nie da się wyjaśnić osobie ze zwyczajnym słuchem. — Posłałam mu znaczące spojrzenie. Nie wyglądał na zbyt przekonanego. — Jeśli ma się w sobie chociaż cząstkę magii, jest ona rozpoznawalna; jak dla was na przykład szum wiatru.

Edek pokiwał parę razy głową. Nadal chyba niezbyt ogarniał, ale nie wyglądał na kogoś, kto by się do tego przyznał.

              Znów zapadła niezręczna cisza. Wszyscy członkowie narady (poza Łucją i Piotrkiem) wydawali się powoli trawić całą tę sytuację. Corvusowi było chyba głupio, że nie uwierzył mi od razu, bo teraz unikał mojego spojrzenia jak ognia, niespokojnym kopytem bezustannie uderzając w ziemię.

— Nie rozumiem — sapnął w końcu. Założone na piersiach ramiona napięły mu się niespokojnie. — Dlaczego ci się pokazał i po prostu zniknął? Przecież to nawet nie była pomoc.

Ścisnęło mnie w piersi. Wstyd mi było, naprawdę, a obecność tylu osób wcale nie poprawiała sytuacji.

Podniesienie wzroku wymagało ode mnie naprawdę wiele odwagi, ale gdy w końcu to zrobiłam, dotarło do mnie, co chciał wtedy powiedzieć mi Aslan.

Pytałam o bycie kimś dobrym, kto postępuje tak, jak według nauk Wielkiego Lwa postępować się powinno. Ale tak naprawdę nie było czegoś takiego, jak ludzie dobrzy. Byli ludzie, po prostu ludzie, wierzący w to, co wpajano im od małego.

I poznałam tylko jedną osobę, która potrafiła wyjść poza ten schemat.

— Była — rzuciłam pewnie. — Dał mi do zrozumienia, że narodu nie da się określić jako zły lub dobry. Wśród Telmarów jest zarówno tylu ludzi niewinnych i uczciwych, co barbarzyńców. I jeden z nich w końcu zwróci nam wolność.

Nie użyłam jego imienia, bo było mi po prostu zbyt wstyd, żeby przyznać przed wszystkimi, że Wielki Lew objawił mi się tylko po to, żebym nauczyła się ufać Kaspianowi — ale on i tak wiedział. I wiedzieli to wszyscy inni, zerkając na niego wcale nie dyskretnie, gdy podniósł na mnie zaskoczone spojrzenie.

Więc owszem — widziałam Aslana. Słyszałam jego śmiech i słoneczne bicie serca, a wszystko to tylko dlatego, że byłam niemiła dla telmarskiego księcia.

Cóż, sporo się od tego czasu zdążyło pozmieniać.

              — Więc sprawa jest jasna — rzucił zadowolony Piotrek. Cieszyłam się, że uwaga wszystkich spoczęła z powrotem na nim, bo dzięki temu przynajmniej odczepili się ode mnie.

Chociaż nie do końca wszyscy. Mogłam udawać jak chciałam, że wcale nie zwracam na to uwagi, ale przerzucające po mnie co parę chwil spojrzenie Kaspiana za nic nie chciało dać mi spokoju.

— Łucja znajdzie Aslana. Przyprowadzi go tu, a wtedy pokonamy Telmarów — ciągnął dalej Piotrek. Aż musiałam szybciej zamrugać, bo nie wierzyłam, że właśnie serio to zaproponował. — Taki właśnie jest plan.

Nasz Wielki Król zdecydowanie oszalał, i każdego zbiło to z tropu do tego stopnia, że zapomnieliśmy języka w gębie. Pomijając, że chłopak znów liczył na łut szczęścia, królowa Łucja była młoda i bezbronna, a zostawianie jej samej w tak ważnej misji było jeszcze mniej poważne niż moje wymknięcie się z Kopca.

— Do kroćset koncerzy te twoje wielkie plany! — Zuchon uderzył dłonią w blat okrągłego, kamiennego stolika. — Chcesz wysłać małą w najmroczniejsze ostępy, i to samą?

Zadrżały mi dłonie. Myśl, że ktoś mógłby zaproponować przebiegający mi przez głowę pomysł, dosłownie przyprawiła mnie o dreszcze.

— To nasza jedyna szansa.

Jego zdolności strategiczne zaskakiwały mnie z każdym dniem coraz bardziej. Rozumiem, że w walce z Czarownicą Aslan był ich główną bronią, ale tym razem to nie ona była przeciwnikiem. Wielki Lew pomógł Narnii raz, ale to nie znaczyło, że zrobi to ponownie.

— I nie będzie sama — dodała zaraz Zuza. Zerknęła na mnie przelotnie. — Pojadę z nią. A ty znasz te lasy i widziałaś Aslana, we trzy jakoś sobie poradzimy.

Znów ścisnęło mnie w piersi. Spojrzałam z paniką na Corvusa, a ten załapał od razu, kiwając mi ledwo widocznie głową.

— To nie jest dobry pomysł — przyznał. Byłam mu ogromnie wdzięczna, że powiedział to za mnie. — Królowe będą musiały poradzić sobie same.

Zuzka zamrugała, chyba dotknięta ostatnią uwagą centaura, ale jej młodsza siostra jedynie się do mnie cieplej uśmiechnęła. Może Piotrek z nią rozmawiał, a może sama wyciągnęła jakieś wnioski po naszym spotkaniu z Jadis, ale nikt, kto znał moją historię, nie puściłby mnie na poszukiwania Aslana. Byłby to po prostu brak szacunku.

               Zuchon kłócił się jeszcze chwilę z Łucją, a ja dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo się do tej dziewczynki przywiązał. A Zuchon raczej nie był typem miłego wujka — wiem, co mówię, od czternastu lat sprzątałam im w domku najwyższe półki, do których ani karły, ani borsuk nie sięgały.

Ale miał dobre serce. A Nikabrik był jego najlepszym przyjacielem, i wcale nie dziwiłam się, że nie chciał, żeby kolejna bliska mu osoba zginęła. Prawdę mówiąc, sama dalej nie byłam w stanie przetrawić śmierci karła. A fakt, że oddał się w ręce Białej Czarownicy... To do mnie po prostu nie docierało.

              — Musimy się utrzymać, dopóki nie wrócą dziewczyny — rzucił Piotrek, gdy Zuchon znów mruczał pod nosem coś tym, że to niesprawiedliwe.

Przytaknęłam, choć pewnie i tak tego nie widział. Potrzebny był nam jakiś plan, inny niż wysłanie królowych po niepewną pomoc. Nawet, jeśli nie byliśmy w stanie pokonać tak wielkiej armii, zawsze można było przeciągnąć termin ostateczniej bitwy.

— Czy można? — chrząknął Kaspian. Odwróciłam głowę w jego stronę. Wydawał się spięty i może nawet trochę zdenerwowany, ale przez obecność siedzącego obok niego profesora, rytm serca wciąż miał w miarę spokojny. — Miraz to wprawdzie tyran i morderca, ale jako władca musi przestrzegać tradycji i zwyczajów swoich poddanych. Szczególnie jeden obyczaj może go zmusić do zwłoki.

Chłopak wstał, stojąc teraz praktycznie naprzeciw króla, a oglądanie ich dwójki bez akompaniamentu kłótni było co najmniej dziwne. Ale ostatnio żadne z nas nie mogło sobie pozwolić na szczeniackie zachowania. Trzeba było zagryźć zęby i nawzajem się wysłuchać. I, kto wie, może wyjdzie nam to na dobre.

— Co masz na myśli? — Piotrek ściągnął brwi.

Profesor Korneliusz uśmiechnął się z dumą. Chyba zrozumiał, o co chodzi Kaspianowi, jeszcze zanim zrobił to ktokolwiek inny. A jeśli profesor Korneliusz coś aprobował, byłam gotowa dać temu szansę.

              Kaspian zacisnął mocniej wargi. On i Piotrek dalej mierzyli się spojrzeniem, a wszyscy wręcz zdawali się czekać, aż któryś w końcu pęknie.

Ale nic takiego się nie stało. A gdy Piotrek przekrzywił lekko głowę, Kas sapnął tylko, mrużąc te swoje ciemne oczęta.

— Umiesz się pojedynkować?

×××

               Zrobili z Edka posłańca — a ja sama nie wiem, czy bardziej śmieszyło mnie to, czy że jego wysokość Pan Sprawiedliwy wyzwał przez to brata na czterdzieści dwa sposoby. Owszem, liczyłam.

Tak więc, kiedy biedny Edmund mruczał pod nosem kolejne przekleństwa w kierunku Piotrka, zapinając ozdobne nałokietniki, ja siedziałam sobie na kamieniu, uderzając zwojem o kolano. Jakby tak na to spojrzeć, byłam posłańcem posłańca, bo jego wysokość Gbur kazał mi zanieść bratu odpowiednie papiery.

— Corvus zaproponował, że pójdzie z tobą — przypomniało mi się. Edek skinął głową, dalej szarpiąc się z klamrą. — I weźmie kilku kolegów, więc przypilnuj, żeby nie rozpętali nam za szybko wojny.

Król parsknął i znów niemo mi przytaknął. Mógł sobie pluć jadem ile chciał, ale mój niezawodny słuch bezbłędnie wychwytywał każde niespokojne uderzenie serca, które wydobywało się z jego piersi. Tak więc, Edmund w rzeczywistości stresował się bardziej, niż dawał to po sobie poznać. A ja mu się wcale nie dziwiłam. Sama umarłabym pewnie z nerwów, gdyby ktoś rzucił mi takie zadanie.

— Będę musiał chwalić tego czuba przed jeszcze większym czubem — sapnął z irytacją. Zaśmiałam się cicho: w takich momentach naprawdę żałowałam, że nie miałam rodzeństwa.

— Krzyżyk ci na drogę — parsknęłam. Edek poprawił jeszcze raz pancerz i wziął głębszy wdech, a ja podałam mu zwój z wiadomością dla Miraza. — Powodzenia.

Chłopak odebrał dokument, kiwając mi wdzięcznie głową. Zerknęłam za niego, gdzie kilka metrów dalej stał już Crovus z resztą świty i gestem dłoni pokazałam mu, że Edek zaraz przyjdzie. Prawdę mówiąc, trochę niepokoił mnie fakt, że Cor szedł razem z nim. Jak na centaura, miał dziwnie nerwowe usposobienie — a Miraz raczej nie należał do osób, które powściągały język. Jeśli mieliśmy to załatwić dyplomatycznie, telmarski król nie powinien skończyć ze śladami kopyt na twarzy. Przynajmniej na razie.

— Dzięki — westchnął Edmund. — Przyda się.

Nie odezwałam się już więcej, bo chłopak miał rację — powodzenie bardzo im się przyda. Jeśli Miraz nie przyjmie wyzwania Piotrka i nie stanie z nim do pojedynku, Łucja i Zuza nie zdążą znaleźć Aslana na czas. A nasza armia nie wyrobi się z podkopami.

Bitwa była nieunikniona, i w tej kwestii nie mogliśmy się oszukiwać. Nawet, jeśli Miraz przegrałby z Piotrkiem, wątpliwe, żeby postąpił honorowo i wycofał wojska. Pojedynek był tylko i wyłącznie rozproszeniem.

              Edek dołączył do Corvusa i jego świty, a ja pomachałam im jeszcze na odchodne, uśmiechając się najbardziej krzepko, jak tylko umiałam. A było to ciężkie, gdy zaraz za nimi armia wroga rozbijała na naszej ziemi obozowisko.

Wróciłam do Kopca. Na zewnątrz było znacznie cieplej w porównaniu z chłodnymi grotami, więc wzdrygnęłam się, czując na skórze zimny wiatr. Narnijczycy uwijali się przy swoich stanowiskach, jedni szykując broń, drudzy polerując opancerzenie, a jeszcze inni zbierając medykamenty.

Gorszy od chłodu jaskiniowych wiatrów, był wyłącznie oddech wojny, dmuchający nam bezczelnie w kark. A jego bał się każdy, nieważne, jak długo byśmy się do tego dnia nie szykowali.

Bo prawda była taka, że wieczora mogło nie dożyć wielu z nas. Może po wyprawie na zamek wizja śmierci wydawała mi się realniejsza, a może dopiero teraz tak naprawdę zaczynałam rozumieć, jak wiele w rzeczywistości mieliśmy do stracenia, ale jednego byłam pewna — przed zachodem słońca, Narnię znów zmorzy wojna.

A jeśli miałam dzisiaj zginąć, musiałam zamknąć jedną, znaczącą sprawę.

              — Hej. — Uśmiechnęłam się do krzyczącego na podwładnych Ryczypiska. Mysz odwróciła się, szukając wzrokiem wołającej jej osoby i machnęła radośnie szpadą.

— Witaj, moja droga. — Skłonił się nisko. — Czy coś się stało?

Założyłam włosy za ucho. W świetle wydarzeń z ostatnich dni, Ryczypisk i Corvus pozostawali jedyną bliską mi rodziną. I chociaż sytuacja wciąż nie przedstawiała się zbyt ciekawie, cieszyłam się, że mogę liczyć na jego wsparcie.

— Nie, wszystko okej. — Machnęłam ręką. Jeden z mysich szermierzy przewrócił polerowaną tarczę, więc Ryczypisk ryknął na niego, każąc wziąć się w garść. Zacisnęłam mocniej usta. — Ale zastanawiałam się, czy widziałeś może Kaspiana?

Ryczypisk rozkazał coś swoim szermierzom, na co wszyscy ustawili się w szeregu, salutując mu długim ogonem. Lubiłam tych gości. Wyznawali większe wartości niż duża część przewyższających ich osiłków.

— Chyba poszedł odprowadzić królowe. — Mysz poruszyła niespokojnie wąsami. Przez chwilę patrzył jeszcze na poczynania swoich ludzi, aż w końcu ci uciekli wykonywać jakąś inną robotę, a Ryczypisk skupił na mnie całą swoją uwagę. — A chciałaś od niego coś konkretnego?

— Pogadać. — Skinęłam głową. Ryczypisk zaśmiał się cicho. — Mam wrażenie, że unika mnie bardziej niż ja jego, a irytujące.

Pomijając, że podczas hipnozy Jadis napomknął coś o tym, że nie chce mnie znów zawieźć. No, właściwie mówił, że nie chce zawieźć nas wszystkich, ale brzmiało to trochę tak, jakby miał na myśli też mnie konkretnie.

No i denerwowało mnie, że nie mogłam go ostentacyjnie ignorować, kiedy robił dosłownie to samo. A lubiłam karać ludzi milczeniem, działało zwykle jeszcze lepiej niż darcie się na całe gardło. Przynajmniej z Padame działało lepiej. Nie cierpiała, gdy podnosiłam głos.

Plus, chyba powinnam mu wyjaśnić tę sprawę z zebrania.

— Ta potrzeba atencji doprowadzi cię kiedyś do grobu — parsknęła mysz. Nie, żebym nie była tego wcześniej świadoma, ale wytykanie wad dalej psuło mi humor. — Sprawdź w tylnej grocie. Miał im pożyczyć konia, więc pewnie wyjechały od strony stajni.

Takie tam były stajnie jak ze mnie królowa, ale mieliśmy siano i poidła, a z boku znajdowało się niewielkie wyjście w stronę polany. Królowe musiałyby nadrobić trochę drogi, ale stamtąd Telmarom ciężej byłoby je zobaczyć.

              Tak więc poszłam w stronę groty stajennej. Stresowałam się jak głupia, nie będę czarować — jeśli chodzi o poważne rozmowy, a już szczególnie takie, które miałyby załagodzić sytuację, byłam po prostu do kitu. No i w księciu było coś takiego, co zwyczajnie mnie krępowało. Jakby, sama nie wiem, zależało mi, żeby mimo wszystko dobrze o mnie myślał.

Popaprana sprawa.

              — Wiesz, może oddam ci go już lepiej. — Usłyszałam z środka pomieszczenia. Wciąż byłam jeszcze w korytarzu, ale nie musiałam widzieć, żeby rozpoznać głos Kaspiana. Ani Zuzka, ani Łucja nie miały barytonu.

               — Lepiej ty go zachowaj. W razie czego mnie wezwiesz.

Tak, jak myślałam, Kasowi wciąż towarzyszyły obie królowe, siedząc na grzbiecie czarnego rumaka. I, na grzywę Aslana, naprawdę był piękny. Miałam już okazję na nim jechać, ale nie myślałam wtedy, żeby skupić na nim więcej uwagi. A potem chyba po prostu nie było okazji.

              Poczekałam, aż królowe odjadą i wyszłam z korytarza, specjalnie głośniej tupiąc. Kaspian chyba czymś się zamyślił, bo przez chwilę patrzył ślepo w przestrzeń, żeby zaraz potem lekko podskoczyć. Jak na osobę o wrażliwym słuchu, potrafiłam bardzo hałasować.

— Hej. — Kiwnęłam się na piętach.

Książę zatrzymał na mnie wzrok. Miałam wrażenie, że twarz mu się nieco rozluźniła, jakby był zaskoczony, a mnie to wprawiło w małe zakłopotanie. Będzie nieciekawie, jeśli się okaże, że wcale nie ma ochoty mnie widywać.

— Cześć. — Uśmiechnął się leniwie. Spuścił wzrok na trzymany w dłoniach Róg Królowej Zuzanny, a mi przeszło przez myśl, że to o nim musieli rozmawiać. — Właśnie się z nimi minęłaś.

Zamrugałam tępo. Znów tak skupiłam się na słuchaniu jego ciała, na trawieniu prędkości tętna i świście między oddechami, że zupełnie straciłam wątek. Denerwowało mnie to. Poświęcałam mu tyle uwagi, że było to co najmniej niezręczne.

— Z nimi? — rzuciłam głupio. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że chodziło mu o królowe. — A, no tak. Tak myślałam, że nie zdążę. Słyszałam, jak się żegnacie.

Nie było to kłamstwo, bo faktycznie ich słyszałam, a Kaspian wcale nie musiał znać powodu, dla którego tu przylazłam. No i, trochę wstyd byłoby mi się do tego przyznać. Już wystarczy, że podczas narady zrobiłam z siebie idiotkę.

— Przykro mi. — Skinął głową. Dalej unikał mojego spojrzenia i już zbierał się, żeby wyjść, a mnie to od razu orzeźwiło.

— Czekaj — rzuciłam głośniej. Kaspian znów skupił na mnie wzrok i musiałam mocno zacisnąć szczękę, żeby nie poruszyć uszami. — Skoro już tu jesteśmy, to... No wiesz, chciałam pogadać.

Książę stanął w miejscu. Serce zabiło mu trochę szybciej, a moje zaraz podłapało ten niezdrowy rytm. Sama nie wiem, co było gorsze — kiedy nie poświęcał mi uwagi w ogóle, czy kiedy chłonęłam ją całą.

— Coś nie tak? — Ściągnął brwi.

Ta, wygodnie jest grać głupa. Też wolałabym udawać, że nie wcale nie widzę tego dziwnego napięcia między nami i czekać, aż on sam zacznie temat. A na to się jakoś nie zapowiadało.

— Ty mi powiedz. — Założyłam ręce na piersiach. Kas przekręcił głowę, mrugając z zaskoczeniem. — Mam wrażenie, że ostatnio mnie unikasz. Jeśli chodzi o to, co powiedziałam po powrocie z zamku...

Urwałam, bo chyba oboje nie mieliśmy ochoty na to wspomnienie. Dłoń zabolała mnie od mocnego ściskania i zagryzłam od środka policzek, próbując zebrać rozbiegane myśli.

Nie powinien być na mnie zły. Wiem, że zwracanie uwagi jemu i Piotrkowi nie należało do moich obowiązków, ale to oni zachowali się jak dzieci. Postąpiłam dobrze i byłam tego pewna — tylko dlaczego, przypominając sobie drętwe spojrzenie Kaspiana, rzucane mi tamtego dnia, czułam wyrzuty sumienia?

— Ja nie... — zająkał się Kas. — Nie unikałem cię. To znaczy, owszem, unikałem, ale nie dlatego, że byłem zły. Wydawało mi się, że po prostu nie chcesz mnie widzieć.

Sama nie wiem, co zaskoczyło mnie bardziej — że to powiedział, czy że miał rację. Faktycznie nie chciałam go wtedy widzieć. I nie tylko jego, bo po powrocie z zamku Miraza nie miałam ochoty oglądać dosłownie nikogo. Ale w końcu wzięłam się w garść. Skoro nie miałam czasu na żałobę, dlaczego miałabym go tracić na zrzucanie winy?

— To nieprawda — powiedziałam cicho. Chłopak cmoknął ustami, chyba z nerwów, spuszczając wzrok. — Na ciebie po prostu łatwiej było się gniewać. Do tej pory nie brałeś sobie moich fochów do serca.

Westchnęłam ciężko. Rozmawianie o uczuciach było moją dziką kartą, i nie byłam pewna, czy tym razem nie sknocę sprawy.

— Słuchaj, jestem beznadziejna w takich gadkach, nie oszukujmy się — sapnęłam, przecierając dłonią twarz. Kas dalej stał niewzruszony, obserwując uważnie każdy mój ruch. Śmieszne, że choć jego oczy było dosłownie czarne, to z nich najłatwiej odczytywałam jego emocje. — Ale nie podoba mi się, że mnie unikasz. I mnie też znudziło się unikanie ciebie, więc, proszę, czy możemy już wrócić do normalności?

Kas parsknął cicho. Naprawdę cicho, tak, że normalnie nie miałabym prawa tego słyszeć. I, chociaż naprawdę nienawidziłam mówić innym o tym, co czuję, jego ciepłe spojrzenie z deka mnie do tego zachęciło.

— Normalności? — zapytał, marszcząc brwi. — To znaczy?

— No wiesz. Ja udaję, że cię nie lubię, ciebie to nie rusza i łazisz za mną z rozpiską pytań. Taka nasza normalność.

Atmosfera z lekka się rozluźniła. Może to przez to, że jego serce zaczęło bić spokojniej, a moje wciąż uparcie naśladowało jego rytm, a może po prostu cichy śmiech księcia wprawiał w radość też i mnie, ale poczułam się znacznie lepiej.

Wstyd się przyznać, ale brakowało mi rozmawiania z nim. Nawet, jeśli zwykle musiałam tłumaczyć mu więcej niż dziecku.

             Znów przez moment podtrzymywaliśmy swoje spojrzenia. Nie przeszkadzało mi, gdy trwaliśmy w ciszy, ale jego oczy szklące się nieumyślnie zdradzały, że jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione.

— Nie zawiodłeś mnie — powiedziałam pewnie.

Kaspian wciągnął powietrze, jakbym zaskoczyła go tym stwierdzeniem. Przez chwilę patrzył na mnie, trochę niepewnie, a jego zęby zaszczękały, jakby cały drżał.

— Uważasz, że to ja jestem tym, kto zwróci wam wolność?

Jego głos brzmiał dziwnie słabo, jakby sam powoli przestawał w to wierzyć. I wcale mu się nie dziwiłam. Jego świat legł w gruzach, pozycja zachwiała się w posadzkach, a szepczące głosy, obwiniające go za wszystkie nieszczęścia, nie opuszczały na krok.

Zacisnęłam usta. Pojęcie ciszy jako takiej dla mnie nie istniało — w końcu, zawsze słyszałam odrobinę więcej niż inni — ale przy Kaspianie doświadczałam jej dziwnie często. Bo kazał mi się zastanawiać. Myśleć nad rzeczami, które potrzebowały całej mojej uwagi, żebym dała radę je pojąć.

— Nie rozumiesz — westchnęłam. — Ja jestem dla ciebie mitem. Bajką, która wyszła z książki i nagle ożyła. — Pierś znów zabolała mnie od nierównego oddechu. — Ty dla mnie jesteś sprzecznością. Całe życie uczyłam się nie ufać i nienawidzić Telmarów, a teraz ty jesteś tak całkiem inny niż ci wszyscy ludzie, którzy odebrali nam dom...

Urwałam, gdy szloch wdarł się w moje płuca. Zaufanie mu było ciężkie, ale nienawiść? Prędzej pękłoby mi serce, niż dałabym radę to zrobić. Od małego wpajano mi, że jego ludzie są źli, że nie wolno wierzyć w nic, co oni mówią. I nagle co? Pojawił się jeden głupi książę, a wszystkie moje przekonania stanęły na głowie.

Bo Kaspian nie był zły. Był człowiekiem i popełniał błędy, ale każdy z nich wtapiał w jego serce kolejną sztabkę złota.

Bo zależało mu na tym, żeby dobrze postępować. I właśnie to określało go jako człowieka.

— Spaprałeś sprawę, nie będę czarować, ale nigdy mnie nie zawiodłeś — pociągnęłam temat. — Mój świat legł w gruzach, ale byłeś wtedy przy mnie. Nawet, jeśli cię o to nie prosiłam. — Przetarłam dłonią załzawione oczy. Wspomnienie tej nocy bolało, nieważne, ile razy nie próbowałabym go przetrawić. — Nie wiem, czy tego chciałeś, czy był to czysty przypadek, ale zająłeś się mną, gdy byłam w kompletnej rozsypce. A to raczej odwrotność zawodzenia.

Nieważne, jak wielkiego żalu nie czułabym przy odwrocie, to Kaspian trzymał mnie, kiedy wracaliśmy. Nic nie mówił, nie zasypywał niepotrzebnymi pytaniami i zbędnymi pocieszeniami. Po prostu siedział, trzymając lejce, poprawiając spadający mi z ramion koc i dając moczyć łzami białą koszulę. Jak nieistotne by to dla mnie wtedy nie było, to jego ramię ściskałam w histerii, i to w nim doszukiwałam się tych resztek komfortu.

Śmierć Padame mnie zniszczyła — i nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam się z niej otrząsnąć — ale świadomość, że wciąż miałam ludzi, których choć trochę obchodziłam, dawała mi siły na każdy kolejny oddech.

— Ja tylko... — Kaspian westchnął, jakby jemu przez głowę też przebiegał huragan myśli. — Oczywiście, że chciałem. Zależy mi na tobie, Echo. I nie chcę, żebyś cierpiała przez moje decyzje.

Otworzyłam szerzej usta. Nie zaskoczył mnie chyba sam sens jego słów, ale to, że to powiedział. A ja nie do końca wierzyłam, że naprawdę to zrobił.

— Zależy ci na mnie? — Zamrugałam. Policzki momentalnie oblały mi się rumieńcem, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię tak szybko, jak tylko zamknęła mi się buzia.

— Już od jakiegoś czasu, ale miło, że zauważyłaś. — Uśmiechnął się.

Odwzajemniłam ten gest. Tym razem puls przyspieszył mi sam, nie wzorując się na tym jego. Znów poruszyłam mimowolnie uszami, a szpiczaste końce zaplątały mi się we włosy.

To było niedorzeczne. Nie powinnam się rumienić, głupio zachowywać i żebrać o jego uwagę, tylko dlatego, że nagle przestał mi ją dawać. Nie zachowywałam się tak. Nie byłam jedną z tych książkowych panien, które całymi dniami wzdychały do przystojnego księcia.

Jeśli już, mogłabym odegrać rolę rycerza w lśniącej zbroi.

— Chyba powinniśmy już wracać.

Kiwnęłam się na piętach. Żadnemu z nas nie spieszyło się jednak do wyjścia, gdy przez moment staliśmy jeszcze naprzeciw siebie, chłonąc te ostatnie chwile wzajemnej uwagi. I pomyślałam, że powinnam powiedzieć coś jeszcze — coś, czego mógł tak naprawdę jeszcze nie usłyszeć, narażając życie dla ludzi, których znał zaledwie kilka tygodni.

— Dziękuję, Kas.

Znów obdarzył mnie spojrzeniem tych ciemnych oczu i miałam wrażenie, że przez chwilę bił się z myślami. W końcu jego ramiona rozluźniły się nieznacznie, a mnie przestało krępować, gdy patrzył na z taką intensywnością.

— Lubię, gdy mnie tak nazywasz.

Uśmiechnął się tak ciepło i niewinnie, że moje serce znów zrobiło podwójne salto, a policzki machinalnie się spiekły.

Cóż, może jednak miałam w sobie coś ze wzdychającej za przystojnym księciem panny. 





.....poprawiałam ten rozdział CZTERY razy. i ja nie wiem, ta wersja ich rozmowy jest chyba najbliższa temu, co chciałam osiągnąć, ale tak mi nie szedł dialog, że to po prostu coś strasznego. ogólnie ten rozdział pisało mi się bardzo ciężko, między innymi dlatego wstawiam go tak późno.

ale mam napisany już w całości kolejny, także jak ogarnę bitwę pod beruną (wytłumaczy mi ktoś na kij ja się zabieram za opka ze scenami akcji, skoro tak bardzo ich nienawidzę??? bo jakby??? nie ogarniam własnego toku myślenia), pojawi się jedenasteczka. a na jedenasteczce osobiście darłam pysk.

buziole i do zobaczenia za jakiś czas! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro