Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

09. DAMA SKUTA LODEM.

          — Hej.

Poderwałam się prędko z łóżka — dopiero teraz zauważyłam, że po kilku godzinach wiercenia się wśród koców naprawdę udało mi się zasnąć — i wciągnęłam ze świstem powietrze. Nie wiem, ile dokładnie spałam, ale był to sen tak niespokojny, że czułam się jeszcze gorzej niż przedtem.

Królowa Łucja uśmiechnęła się do mnie uprzejmie.

— Hej — mruknęłam. Przetarłam dłonią oczy, które wciąż sklejone były posklejane, i podniosłam się na łokciach.

Nie rozmawiałam ostatnio zbyt wiele z Łucją (założyłam, że mogę ją tak nazywać, biorąc pod uwagę fakt, że większość jej rodzeństwa nie miała z tym problemu), dlatego trochę zdziwiłam się, widząc przed sobą akurat ją. Prędzej spodziewałabym się kontroli Zuzki.

— Przyniosłam ci śniadanie. — Uśmiechnęła się królowa. Zamrugałam, nagle jeszcze bardziej tracąc rezon, i spojrzałam na ściskaną przez nią tackę. Beżowobiała papka wyglądała, jakby ktoś ją zwrócił i zawierała orzechy (a ja nie cierpię orzechów), ale postanowiłam to przemilczeć. I tak miło, że o mnie pomyślała. — Spałaś prawie cały dzień. Musisz umierać z głodu.

— Cały dzień?

Mogłabym przysiąc, że zasnęłam na góra pół godziny. Wciąż byłam tak bolała i wyczerpana, że chętnie przyłożyłam głowę z powrotem do poduszki.

— No, trochę cię nie było — zaśmiała się dziewczyna. Siedząc tak blisko niej, zauważyłam, jak podobna była do siostry; miały identyczne nosy i usta, a nawet kształt twarzy. Jedynie policzki Łucji wydały mi się pulchniejsze. — Jak ty się w ogóle czujesz?

Dziewczyna postawiła tackę na moich kolanach, a ja skinęłam jej wdzięcznie głową. Papka smakowała nie lepiej, niż wyglądała, ale ufałam, że jest chociaż pożywna.

— W miarę — odpowiedziałam z pełną buzią. — Trochę boli mnie głowa, ale najwyżej zmienię później opatrunek.

Nie skłamałam — fizycznie naprawdę nie było ze mną aż tak źle. Mięśni nie ściskał mi ból, tylko żal, a na to nie była w stanie pomóc niestety nawet Łucja.

— Napij się tego. — Wyciągnęła w moją stronę dłoń z flakonikiem. Spojrzałam na niego, wolniej przeżuwając; to samo wlewała do ust Zuchonowi i wielu innym rannym żołnierzom, gdy wróciliśmy do Kopca. — Kilka kropel i będziesz jak nowo narodzona.

Starałam się nie krzywić, z tym, że ostatnio moja mimika ograniczała się tylko do tego. Czym bym nie ruszyła, rwało mi kości, a to nie pomagało w zachowaniu uprzejmej twarzy.

— Dzięki, ale poradzę sobie. — Wepchnęłam do ust kolejną łyżkę papki. Na Ker-Paravel naprawdę była okropna. A jednocześnie mój zdychający z głodu żołądek postrzegał ją jak królewską pieczeń. — To tylko kilka obtłuczeń, jakoś przeżyję.

Łucja ściągnęła brwi. Pachniała ziołami, zmieszanymi z bzem, co stanowiło połączenie znaczne ładniejsze, niż można by się spodziewać.

— Dostałaś w głowę.

— Edek też, i nie narzeka.

          Królowa westchnęła, uznając chyba, że nie będzie mnie już więcej męczyć. Schowała flakon z powrotem do przewieszonego w pasie woreczka i rozejrzała się po mojej grocie. Jej wzrok zatrzymał się na nietkniętych rzeczach Padame — jej ubrania i książki wciąż były porozrzucane, bo zwyczajnie nie miałam odwagi ich dotknąć — a mi zrobiło się przez ich widok niedobrze.

Przyłożyłam dłoń do ust. Nie mogłam zwrócić przy niej papki, którą osobiście mi tu przyniosła.

— Ból fizyczny nie pomoże — rzuciła po kilku chwilach ciszy. Zatrzymałam łyżkę w połowie drogi do ust i spojrzałam na nią bokiem. — Nie wydobrzejesz, zamieniając żałobę na siniaki.

Zabrałam miskę z kolan i usiadłam, tak prędko, że królowa podskoczyła wystraszona. Nie chciałam zachować się niemiło, ani robić je wyrzutów, ale naprawdę nie miałam ochoty słuchać w tej chwili o żałobach i zaleczaniu ich w jakikolwiek sposób.

— Wybacz — mruknęłam w jej stronę. Stos książek Padame wydawał się krzyczeć, żebym zwróciła na niego uwagę, nieważne, jak bardzo starałam się tego nie robić. — Ale na razie chyba zwyczajnie nie mamy czasu na żałoby.

Nie chciałam płakać — ale kiedy łagodne oczy Łucji spotkały się z moimi, poczułam się nagle tak słaba i bezsilna, że musiałam bardzo mocno zagryźć zęby, żeby się nie rozryczeć.

Pociągnęłam nosem. Naprawdę nie mieliśmy czasu na żałobę — nie teraz, nie w środku wojny. Corvus nie opłakiwał Padame, Fergus nie szlochał po ojcu — ja też musiałam powtrzymać łzy.

— Rozumiem — powiedziała cicho Łucja. Wydawała się zawiedziona tym, jak przebiegła nasza rozmowa, ale nie podejmowała już innych tematów. Wstała i zabrała ode mnie tackę z pustą już miską. — Edek prosił, żebym cię zawołała. Masz mu przynieść plan Kopca, chyba mają jakieś kłopoty z fortyfikacją.

Przeczesałam palcami świeżo umyte włosy. Przez noc strasznie się poplątały, ale nie wiedziałam, gdzie rzuciłam wcześniej szczotkę, żeby móc je porządnie wyczesać.

— Jasne. — Uśmiechnęłam się blado. — Przekaż mu, że zaraz przyjdę.

          Łucja wyszła, a ja zostałam sama z potarganymi włosami i stosem książek Padame. Wciąż starałam się omijać je wzrokiem, ale moja samokontrola była słaba, a jej rzeczy stanowiły kolorową mieszankę bałaganu, która odznaczała się na tle szarego kamienia.

        Podniosłam się z ziemi. Bolało mnie bardziej, niż przypuszczałam, ale postanowiłam zagryźć zęby. Może Łucja miała rację — może faktycznie zamieniałam ból serca na ten fizyczny — ale jeśli to miało pomóc mi nie myśleć o Padame, nie zamierzałam wydobrzeć jeszcze na długo.

Założyłam na siebie lnianą koszulę, która była na ten moment jedynym ubraniem, jakiego nie brudziła krew lub pot, i zawiązałam ciasno wysokie buty. Lusterko się ze mną nie cackało — od razu pokazało, jak fatalnie wyglądam.

         I Edmund musiał mieć takie samo zdanie — bo gdy tylko przeszłam do groty głównej, ze ściskanymi w dłoni planami Kopca, spojrzał na mnie jak na trupa.

— Wyglądasz okropnie — rzucił na wstępie. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy i uśmiechnęłam się bez entuzjazmu.

— Ciebie też miło widzieć.

Stojący obok chłopaka Gromojar skinął mi na przywitanie głową, więc odpowiedziałam mu tym samym. Atmosferę można było ciąż nożem; więc albo coś było nie tak, albo po prostu wszystkim udzielił się podły humor.

— Coś się stało? — zapytałam, ręce zakładając na piersiach. Podałam Edkowi papiery, a ten omiótł mnie bacznym wzrokiem, żeby zaraz potem wbić go w plany Kopca. Puls niezdrowo mu przyspieszył. — Jakieś problemy z obroną, tak?

— Można tak powiedzieć — odparł Gromojar. Zerknęłam na niego, ale wciąż starałam się kątem oka obserwować króla. — My...

— Jeśli uruchomimy pułapki, groty się zawalą. — Edek napiął barki. Nie trzymał już nosa w planach; zamiast tego patrzył na mnie z przerażającą powagą. — Możliwe, że wszystko zostanie zniszczone.

Przełknęłam cicho ślinę. Jeśli armia Miraza nas tu najedzie, a my nie wygramy, niedobitkowie nie będą mieli gdzie się ukryć. Jeśli zawali się cały Kopiec, Narnijczykom nie zostanie już zupełnie nic.

         Spojrzałam po nich zmartwiona. Atmosfera odpowiadała sama za siebie; nie znaleźli innego rozwiązania.

— Cóż, jeśli to jedyna opcja — westchnęłam. Nie chciałabym żegnać tego miejsca. Śmierdziało wojną i stratą, ale był to dla nas pewnego rodzaju azyl. — Trzeba będzie znaleźć jakieś inne schronienie w razie niepowodzenia.

Tęskniłam za domem — prawdziwym domem, w którym Padame i ja spędziłyśmy prawie trzynaście lat — i nagle przeszło mi przez myśl, że jego też mogę już więcej nie zobaczyć.

Gromojar westchnął ciężej, jakby myślał o tym samym.

— Wybaczcie — rzucił, zerkając na coś w głębi groty. Wokół wciąż uwijały się nimfy i fauni, zaleczający rany ocalałych z bitwy w zamku Telmarów, ale robiło się ich już coraz mniej. Najwidoczniej magiczna mikstura Łucji robiła swoje.

          Centaur odszedł, a ja i Edek zostaliśmy sami, stojąc na uboczu i wpatrując się z krępacją w podłogę. Jak dotąd nie miałam problemów, żeby z nim rozmawiać — ba, momentami odnosiłam wrażenie, że z całego rodzeństwa Pevensie, z Edmundem dogadywałam się akurat najlepiej — ale ostatnio wiele się zmieniło. A żadne z nas nie było chyba dobre w poważnych rozmowach.

— Jak się trzymasz? — zaczęłam. Chłopak cmoknął cicho i podniósł na mnie wzrok. — Słyszałam, że nieźle przygrzmociłeś.

— Można tak powiedzieć — zaśmiał się. Ręce założył na piersiach, brzegiem zwiniętej kartki uderzając w ramię. — A ty? Ponoć dostałaś wstrząśnienia mózgu, czy coś.

Czyli Corvus podkolorował sytuację, dobrze wiedzieć. Na początku faktycznie wyglądało to, jakbym miała lada moment wywinąć kozła przez walnięcie łbem w telmarską posadzkę, ale wcale nie było aż tak źle.

— Ta, wstrząśnienie mózgu to ja mam od dawna. — Usiadłam na wystającej półce skalnej. Nie była szczególnie szeroka, więc dałam radę jedynie lekko się na niej oprzeć, ale zrobiło mi się lepiej, gdy nie musiałam trzymać na nogach ciężaru całego ciała. Edmund znów posłał mi to badawcze spojrzenie. — Zluzuj, nic mi nie jest.

— Co nie zmienia faktu, że wyglądasz jak zombie.

Oparłam na skale też głowę i ściągnęłam brwi. Kamień był chłodny, ale jednocześnie kanciasty, przez co nie mogłam się zbyt cieszyć kojącym zimnem.

— Nie wiem co to, ale ty nie lepiej. — Uśmiechnęłam się.

Edek parsknął. Naprawdę nie wyglądał za dobrze — miał na twarzy wiele sińców, a pod oczami pokaźne, fioletowe wory. Nie zdziwiłabym się, gdyby ostatnio spał w zeszłym miesiącu.

          Przez chwilę milczeliśmy — bo może tego nam właśnie było trzeba najbardziej. Od nieudanego ataku każdy z kim rozmawiałam, starał się znaleźć temat, jakoś zagaić lub podtrzymać rozmowę. Ale z Edkiem po prostu milczałam. Starając się nie myśleć o niczym i choć na moment niczym się nie martwić.

          Tyle, że ten błogi stan nie trwał długo. Nie wiem dokładnie, jaki dźwięk wyrwał mnie z letargu, ale wiem, że był nowy, mroczny i z pewnością zwiastował problemy. A potem, na domiar złego, jeszcze się rozmnożył.

— ... Edek — szepnęłam, prostując plecy i złapałam chłopaka za ramię. — Słyszysz to?

Brunet ściągnął brwi. Spojrzał na mnie dziwnie, ale w końcu skupił słuch i obrócił lekko głowę, jakby miało mu to pomóc.

— W sensie, że co?

Westchnęłam. Dźwięk jedynie się nasilał, a ja za żadne skarby nie potrafiłam go z niczym zidentyfikować. Wiem tylko, że było to coś złego — bardzo złego.

— Sama nie wiem. Ale zalatuje mroczną magią — stwierdziłam. Wychyliłam głowę, mając nadzieję zlokalizować źródło tego hałasu. — Dochodzi chyba z koło Kamiennego Stołu.

Edmund machinalnie sięgnął po przewieszony przez biodra miecz. Ja niestety nie miałam tyle pomyślunku i zostawiłam broń przy łóżku.

— Jesteś pewna? — zapytał i odwrócił się w stronę przejścia do groty, z której wydobywał się dźwięk. — Ej, a jak w ogóle brzmi mroczna magia?

— Jak mroczna magia — sapnęłam. — Edek, na grzywę Aslana, jak mam ci to niby wytłumaczyć?

Przypominała trochę bicie serca, ale bardzo powolne i rozchodzące się z dudniącym, ociężałym echem. Czasem były to zwykłe wibracje — jakby przez atmosferę przedarł się złowrogi śmiech, rozdzierając między sobą cząsteczki powietrza.

Czegoś takiego nie można wyjaśnić Synowi Adama.

— Dobra, stój tu — rzucił brunet. Rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał, ale zbyt skupiłam się na podsłuchiwaniu, żeby wodzić za nim wzrokiem. — Pójdę po Piotrka. Nigdzie się nie ruszaj.

          Może bym się ruszyła, może nie — ciężko stwierdzić, biorąc pod uwagę moje zamiłowanie do słuchania rozkazów. Ale kiedy usłyszałam trzecie, tym razem ludzkie bicie serca, polecenie Edmunda nagle zupełnie zniknęło mi z pamięci.

— Kaspian tam jest — szepnęłam. Już miałam gotować się do biegu, ale zatrzymała mnie dłoń Edka, ściskająca niedelikatnie mój brzuch. Zawisłam mu na przedramieniu, bark wbijając w pancerz zbrojny. — Stary, puść mnie, ja nie żartuję. On tam stoi w samym środku tego zamieszania.

Chłopak faktycznie mnie puścił, ale znów wyciągnął dłoń, gdy miałam iść przed siebie. Zmarszczyłam gniewnie czoło.

— Super, jeszcze tego nam tu brakowało — mruknął do siebie, dłonią przejeżdżając po twarzy. — Echo, ja wiem, że wy tu macie mini melodramat, ale nie wiemy, co to jest, sama jedna możesz sobie nie poradzić. Dlatego najpierw trzeba zawołać Piotrka.

— Sugerujesz, że nie umiem walczyć? — Złapałam się za pierś. Chyba nie o to mu chodziło, bo westchnął ciężko, ale nie dostałam odpowiedzi. — Nie mam zamiaru tam wyskakiwać, tylko się przyczaić i przypilnować, żeby kretyn nie stracił głowy, Edek, puść mnie.

Chłopak spojrzał mi w oczy — co działało na moją korzyść, bo byłam nie do przebicia w wojnach na wzrok — aż w końcu nimi bardzo obrazowo przewrócił.

Sięgnął do pasa i wyciągnął z niego miecz.

— Tylko się tym nie pokalecz — rzucił zawadiacko. Jakiś nieśmieszny był ten żart. — Idź, zgarnę paru ludzi i do ciebie dołączymy.

Skinęłam głową i przyjęłam wdzięcznie broń. Fakt faktem, rzucanie się w centrum złej magii bez uzbrojenia byłoby raczej kiepskim pomysłem.

           Rozdzieliliśmy się. Edek wybiegł na zewnątrz, gdzie pewnie siedział jego brat, a ja rzuciłam się pędem w dół groty. Nie dziwiło mnie, że była pusta — od porażki na telmarskim terenie mało kto miał odwagę tu przychodzić.

No, oczywiście poza naszym kochanym Kaspiankiem. Temu odwagi nie brakowało ani trochę. Słowo daję, chłopak był momentami gorszy niż Ryczypisk.

           Dziwny dźwięk znacznie przybrał na sile, gdy w dole groty widziałam już słabe światła z pochodni. Dopiero teraz zorientowałam się, że był to jakiś śpiew; z dziwną melodią i jeszcze dziwniejszymi słowami, ale na pewno śpiew. Gdy ustał, powietrze przeszyła jeszcze większa ilość mroku i przede wszystkim przeraźliwego chłodu.

Ścisnęłam palce na mieczu Edmunda. To nie wyglądało dobrze.

— Zaraz. — Usłyszałam drżący głos Kaspiana. — Nie o to mi chodziło.

Na wszystkie boskości tego świata, co ten chłopiec znów narobił?

Zbiegłam po wyciosanych schodach, wodzących prosto do Sali Kamiennego Stołu. I — szczerze? — wolałabym chyba nie znać odpowiedzi.

          Magia dwóch nieznanych mi dotąd serc była niczym w porównaniu z tą nową. A ja sama nie wiem, czy bardziej przeraził mnie ogromny blok lodu, przed którym stał Kaspian, czy to, że ten rodzaj magii wydał mi się dziwnie znajomy.

Przełknęłam ślinę, zerkając na lód. Telmarski książę przywołał do życia Białą Czarownicę.

          — Jedna kropla krwi Adama, a uwolnisz mnie. I będę twoja, mój królu.

Nie wiem, jak dokładnie wyobrażałam sobie Białą Wiedźmę, ale nie spodziewałam się zobaczyć w niej kogoś tak łagodnego. Machinalnie opuściłam miecz. Jej głos był spokojny i kojący, chłód wydawał się roznosić po całym moim ciele i koić każdą z ran.

Ta kobieta była potęgą. Dobrą czy nie, emanowała siłą i mocą, będącą w stanie zetrzeć w pył wszystkich naszych wrogów. Oto i miałam przed oczami kolejną legendę, i byłam w stanie zrozumieć, dlaczego tylu moich przodków oddało za nią życie.

          Kaspian podniósł rękę. Czarownica zrobiła to samo, lodowatą dłoń wydostając z bloku, a mnie to otrzeźwiło umysł.

Ona nie była żywa. Istniała jedynie w bryle i tej bryle tylko by istniała, jeśli Kaspian nie poda jej dłoni.

          Zebrałam w sobie całą odwagę, wiarę w siebie i cele, za które walczyłam— zmierzenie się z legionem Telmarów nie wymagało ode mnie tyle woli, co stanięcie przed tą jedną kobietą.

— Zostaw go, wiedźmo! — krzyknęłam, błagając w duchu, żeby nie załamał mi się głos.

Biała Czarownica odwróciła spojrzenie od Kaspiana. Wyciągnęłam miecz przed siebie, gotowa do ataku, i wyszłam z cienia. Nogi dosłownie się pode mną ugięły, gdy poczułam na sobie jej zimny wzrok.

— A któż to? — Uśmiechnęła się z gracją. — Czyżbym czuła krew mojej ukochanej nacji?

Jadis była pięknie przerażająca — a ja mało się nie popłakałam, patrząc w tę jej olśniewającą twarz. Każdy kawałek mojego ciała, każda komórka i zmysł nakazywały mi schować broń, opuścić gardę. Ciało krzyczało: Zostaw! To twoja pani!, a każda kolejna sekunda jej spojrzenia sprawiała, że ciężej mi się było oprzeć.

— Echo? — wychrypiał Kaspian.

Przełknęłam ślinę. Wyglądał, jakby właśnie wybudzał się z jakiegoś transu, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że Biała Czarownica działa tak też na niego.

— Kaspianie, nie słuchaj jej. — Podniosłam miecz nieco w górę. Nie patrzyłam już na Jadis. Patrzyłam na Kaspiana, na jego ciemne oczy i zmartwioną twarz. Jego widok wydawał się być kontrastem do jej mrożącego krew chłodu.

— Śmierć zdrajcy — zasyczała stojąca koło niego postać.

Były one dwie — damska, wykrzywiona, z kurczęcym dziobem i coś na kształt wilka. Śmieszne, ale przy samej obecności Lodowej Wiedźmy nie robiły one żadnego wrażenia.

— Nie, zostawcie ją. — Jadis uśmiechnęła się czule. — Nie zabiję przecież Mrocznego Elfa. To jakby skazać na śmierć własnego pupila.

Próbowałam jej nie słuchać, choć wcale nie było to łatwe. Moja rasa faktycznie była jej wyjątkowo oddana i wyjątkowo przez nią ukochana, a płynąca we mnie krew przodków zdawała się buntować, jakby czuła wstyd, że nie oddaję swojej pani należnej czci.

          Przeszłam powoli w przód. Wzrok Jadis nie opuszczał mnie ani na krok, ale swój skupiłam na wciąż rozdartym Kaspianie. Jej magia otumaniła go całego — tym bardziej, że słyszał od niej to, co usłyszeć chciał.

— Kaspian, proszę, posłuchaj mnie. — Włożyłam w te słowa całą swoją determinację. Ciemne oczy księcia odnalazły moje i zrobiło mi się słabo. Wyglądał, jakby pogubił się w rzeczywistości i mroźnie łagodnym tonie Lodowej Wiedźmy. — Błagam, nie rób tego. Biała Czarownica jest naszym wrogiem.

Stwory zasyczały, jakby znów szykowały się do ataku, a krew w moich żyłach zagotowała. Czułam, dosłownie czułam się jak zdrajca.

— Drogi chłopcze, doskonale wiesz, że to nieprawda — zawołała spokojnie Jadis. Nie było w jej głosie ani krzty gniewu, czy zdenerwowania, jakby moje słowa jedynie ją rozbawiły. — Chcę ci pomóc, mój królu. Tak wielu cię już zawiodło.

Kaspian wyciągnął rękę odrobinę dalej, a ja zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką zrobić bym mogła: znów weszłam dla niego w sam środek ognia.

Może to działały moje mięśnie, a może poderwany temperament, ale kiedy doskoczyłam do niego, na pewno nie myślałam. I nie myślałam jeszcze długo po tym, łapiąc jego dłoń w swoją, drugą zmuszając go, żeby na mnie spojrzał.

Wzrok nadal miał mętny — na pewno bardziej niż ja — ale coś się w nim zmieniło, gdy mnie zauważył. Jakby powoli odzyskiwał rezon.

— Kas, ona ci nie pomoże.

Książę przełknął ślinę.

— Nie mogę was znów zawieźć. Ani Narnię, ani ciebie.

Jego rozpaczliwy ton zniewolił mnie jeszcze bardziej niż głos uwięzionej w lodzie Białej Wiedźmy. Świdrujący wzrok nie pozwalał oderwać od niego oczu, a każdy kolejny oddech przychodził z trudem, jakby rozdzierający od środka płacz próbował mi się wyrwać.

Nie pomyślałam o nim — przez cały ten czas ani razu nie pomyślałam, jak ciężko musi być też jemu. Nie przeszło mi przez myśl, że może on też cierpi, nie z powodu jednego, a dziesiątek żyć, które poprowadził na pewną śmierć.

          Kaspian był przywódcą. Całym sobą, sercem i ciałem, odpowiadał za ludzi, którym przyrzekł zwrócić wolność. Jego odpowiedzialność była stokrotnie większa od mojej, a był przecież zaledwie paręnaście miesięcy starszy.

          Dotknęłam dłonią jego policzka. Ciemne jak bezgwiezdna noc oczy znów przerzuciły spojrzeniem po mojej twarzy, a ja czułam, że go odzyskuję, że powoli wyrywa się wpływowi Białej Wiedźmy.

Ale potem ta się odezwała. I nawet ja skupiłam na niej całą swoją uwagę.

— Och, drogie dzieci. — Jadis westchnęła, uśmiechając się tak, jakby spoglądała na bawiące się potomstwo. — Oczywiście, że wam pomogę. Potrzebujecie mnie, żeby móc wreszcie zaznać spokoju.

Czarownica przechyliła lekko głowę. Rozchyliłam machinalnie usta i nawet nie zwróciłam uwagi na wyślizgującą się z mojego uścisku dłoń Kaspiana.

          Jadis była piękna. Miała w sobie potęgę, o jakiej całej naszej armii nawet się nie śniło. Trzymała w ryzach Telmarów i wszystkie inne wrogie sobie nacje przez dziesiątki lat — była największą i najpotężniejszą władczynią, jaką posiadał nasz kraj.

Moja świadomość krzyczała, że muszę jej zaufać: że tylko ona naprawdę jest warta, by powierzyć jej swoje życie.

— Chodź do mnie. — Jadis napięła nerwowo szyję. — Daj rękę.

I kiedy Kaspian znów wyciągnął w jej stronę dłoń, żeby swoją krwią pobudzić do życia krew mojej pani, nie zamierzałam mu przerywać.

           — Precz z łapami!

          Właściwie nie jestem pewna, co wybudziło mnie transu jako pierwsze — głos Piotrka, czy jego dłoń, spychająca jednocześnie mnie i Kaspiana w bok — ale gdy w końcu się z niego ocknęłam, czułam jedynie wstręt do samej siebie.

          Jęknęłam, uderzając barkiem w podłogę. Upadłam na niego całym ciężarem, przez co w pierwszej chwili wystraszyłam się, że go wybiłam, ale adrenalina wystarczyła, by zamaskować ból.

Kaspian oberwał mocniej — głową gruchnął o ziemię, i zrobił to z takim impetem, jakby rozłupywała mu się czaszka.

          — Piotruś, złotko — uśmiechnęła się z uciechą Jadis. — Tęskniłam za tobą.

Nieważne, jak silnym człowiekiem nie byłby Piotr Pevensie — w starciu z głosem Białej Wiedźmy nawet on nie miał szans. I widziałam, jak powoli się jej poddaje, rozluźniając mięśnie, zwalniając tętno i uspokajając oddech.

— Proszę, jedna kropelka — ciągnęła śpiewnie Czarownica. — Wiesz, że sam nie dasz rady.

          Próbowałam podnieść się z ziemi. Wszystko mnie bolało, fizycznie i psychicznie, a poczucie winy zdawało się ściągać w dół. Dopiero, kiedy podniosłam głowę, zauważyłam, że w dłoni wciąż ściskam miecz Edmunda — a jego właściciel stał parę metrów dalej, schowany za lodową bryłą i machający w moją stronę ręką.

Załapałam. Przekręciłam się w bok i pchnęłam po ziemi miecz, który prześlizgnął się niemal pod same nogi Edmunda.

          I nagle — trzask — metalowa klinga przebiła na wskroś obraz zastygniętej w lodzie Czarownicy.

Kaspian wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń, żebym mogła się podnieść, a twarz Jadis zamarła w szoku. Jej drobne kawałki rozsypały się po ziemi, nie zostawiając nawet śladu obecności Białej Wiedźmy.

— Jasne — sapnął ciężko Edmund, wzrokiem odnajdując zmieszane spojrzenie starszego brata — Radziłeś sobie.

Atmosfera między ich dwójką była napięta już od dłuższego czasu, a teraz miałam na to jedynie potwierdzenie. Prawdę mówiąc, spojrzenia, jakie cisnęli w siebie nawzajem chłopcy wprawiały w zakłopotanie nawet mnie. Zerknęłam na Kaspiana — był chyba jeszcze bardziej zdenerwowany.

— To było głupie — mruknęłam, zagryzając od wewnątrz policzki.

Książę spuścił wzrok. Ostatnio wydawało mi się, że unika mnie jeszcze bardziej, niż ja unikałam jego — a robiłam to naprawdę po mistrzowsku.

— Nie głupsze, niż wbieganie tu na żywioł — powiedział szorstko. Pierwszy raz słyszałam, żeby używał takiego tonu, szczególnie w stosunku do mnie. I, nie powiem, bo mnie to ruszyło. — Nie powinnaś była tego robić. Mogło ci się coś stać.

Sapnęłam, wyrzucając dłoń w powietrze. Tym gestem zwróciłam na siebie uwagę Zuzki, i dopiero teraz zauważyłam, ze ona i Łucja też tu były.

— Próbowałam cię ratować, idioto, bo... — parsknęłam sfrustrowana. Naprawdę, nie miałam do niego słów. — Zresztą, nieważne.

Przeczesałam dłonią włosy i odwróciłam głowę w drugą stronę. Myślałam, że widok złych na siebie braci i Kaspiana był wystarczająco dołujący, ale spojrzenie królowych dobiły mnie jedynie dziesięć razy bardziej. Klęczący koło Nikabrika Zuchon pokręcił głową.

Zamarłam. Pierwszy z karłów leżał martwy, ze sztyletem przyjaciela wbitym w pierś. Coś ścisnęło mnie w piersi i znów zrobiło mi się słabiej. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to on to wszystko nakręcił — Nikabrik zawsze wierzył w odrodzenie się Białej Czarownicy, a gdy w końcu nadarzyła się ku temu okazja, wykorzystał ją.

          — Wracajmy do pracy — powiedziałam, tak cicho, że w pierwszej chwili nawet ja sama tego nie zarejestrowałam. Wzrokiem odnalazłam spojrzenie królowej Łucji; wydawała się wręcz krzyczeć, że powinnam była jej wcześniej posłuchać.

I wiem, że powinnam — bo teraz dusza i ciało bolały mnie niemal identycznie.

×××

          Zacisnęłam dłonie mocniej na kolanach. Płaskorzeźba Aslana spoglądała na mnie dumnie, jakby chciała dać do zrozumienia, jak bardzo go dziś zawiodłam. A ja paradoksalnie nie mogłam oderwać od niej oczu.

Katowałam się tak już dobrą godzinę. Wielki Lew, pilnujący Sali Kamiennego Stołu nie spuszczał ze mnie wzroku ani na sekundę, a ja równie uparcie wpatrywałam się w niego. Miałam nadzieję, że w ten sposób wybłagam sobie od jego jakiś znak — karę, pocieszenie, cokolwiek. Padame zawsze powtarzała, że Aslan nad nami czuwa, że pomaga nam podejmować właściwe decyzje. A teraz potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek.

         — Słyszę cię — mruknęłam, wycierając zasmarkany nos w rękaw koszuli.

Świszczący głos, który ukrywał się przy wejściu do groty, ucichł. Nie wiem, czy na moment przestał oddychać, czy fakt, że go zauważyłam, nagle go uspokoił, ale już ciężej mi było go dosłyszeć.

          Odwróciłam głowę. W świetle tlących się pochodni, twarz Piotrka wyglądała jeszcze chudziej i marniej niż na co dzień. Ale nie to zwróciło moją uwagę. Teraz wydawał się być po prostu smutny — jakby spotkanie z Jadis jemu też odebrało chęci do życia.

— Nie wiedziałem, że ktoś tu jest — przyznał cicho blondyn. — Przepraszam, nie chciałem ci przeszkodzić.

Miałam zamiar powiedzieć, że nie przeszkodził, ale finalnie nie powiedziałam nic. Nie dlatego, że brakło mi odwagi —nie chciałam po prostu ciągnąć tak zdawkowego tematu.

          Spojrzałam znów na płaskorzeźbę, tył głowy opierając na zawalonej części Kamiennego Stołu. Piotrek nie wyszedł — wciąż słyszałam jego niespokojny oddech — ale mi to nie robiło różnicy. Każdy miał prawo męczyć się zawiedzionym spojrzeniem Aslana.

— Widziałam go — wypaliłam, zupełnie o tym nie myśląc. Chyba nawet nie mówiłam do Piotrka; mówiłam w przestrzeń, zwyczajnie potrzebując to z siebie wyrzucić. — Tego samego dnia, kiedy przysiedliśmy do Kopca. Widziałam, jak przebiegał między drzewami.

Blondyn nie odpowiedział. Słyszałam, jak materiał jego ubrań szeleści, a stopy uderzają o podłoże, gdy stawiał kolejne kroki, ale się nie odezwał. W końcu usiadł — po drugiej stronie zwaliska, dając nam obojgu potrzebną przestrzeń — i jego wzrok też zatrzymał się na wizerunku Wielkiego Lwa.

— Moja rodzina śmiała się, gdy ginął na tym stole, a on... — urwałam, żeby pociągnąć nosem. Ścisnęłam dłonią kolano, mając nadzieję odpędzić napływające do oczu łzy i przejechałam językiem po spierzchniętych wargach. — Nienawiść do niego jest w mojej krwi. Mam genetycznie zakodowane, żeby ufać wyłącznie Jadis, a mimo wszystko...

Tym razem nie udało mi się pohamować. Zaszlochałam, głowa rozbolała mnie od powstrzymywania płaczu. Gardło piekło, a ostry wzrok Aslana nie przestawał mnie przekonywać, że sobie na to zasłużyłam.

— W pierwszej wojnie poprowadziłem na śmierć setki swoich, żeby pokonali Białą Czarownicę — odezwał się Piotrek spokojnym głosem. Spojrzałam na niego krótko i poczułam się głupio, podglądając go w tak osobistej chwili. — Wielu oddało życie, żebyśmy mogli usiąść na tronie, a ja byłem w stanie oddać jej...

Z każdym kolejnym słowem jego ton nabierał coraz więcej goryczy, a ja zrozumiałam, jak bardzo on sam musiał siebie teraz nienawidzić. Ja zdradziłam idee, których się nauczyłam — on te, które sam stworzył.

Dla mnie Jadis była legendą, kobietą, która setki lat temu rządziła moimi przodkami, i od której w każdej chwili mogłam się odwrócić. Piotrek widział w niej żywe wspomnienie.

— To była magia — przypomniałam, bo nie wiedziałam, co innego mam mu powiedzieć. Spojrzał na mnie przez ramię, więc zrobiłam to samo. — Jadis wiedziała, że jesteśmy osłabieni i to wykorzystała. Jej po prostu nie dało się oprzeć.

Powinnam mówić to również samej sobie — że jej czary były zbyt silne, zbyt podsycane moim żalem i goryczą, żebym miała chociaż cień szansy. Ale wiedziałam, że tym razem naprawdę nawaliłam. Gdyby reszta nie przybyła na czas, Biała Czarownica by się przebudziła, a wtedy nie dałabym rady się tak po prostu sprzeciwić.

            Padame nie raz ostrzegała mnie, jak łatwo zejść z dobrej drogi. Budowa charakteru wymaga wysiłku, ciężkiej pracy i poświęceń, a jedna zła decyzja potrafi niekiedy przekreślić cały ten trud. Poddanie się pokusom jest proste. Tak samo, jak proste jest podążanie tą samą drogą, którą od lat obierali wszyscy moi przodkowie. Wiara we własne ideały jest znacznie trudniejsza.

          — Przepraszam — wtrącił w ciszę król.

Uśmiechnęłam się, ale pozwalając Aslanowi dalej się oceniać. Jego wzrok wydał mi się odrobinę mniej zawiedziony.

— To nie twoja wina. Nikabik ją przywołał, nie...

— Za Padame.

Stanęło mi serce. W pierwszej chwili autentycznie bałam się na niego spojrzeć — ale w końcu to zrobiłam i przywitał mnie wzrokiem tak rozżalonym, że ścisnęło mnie w gardle.

           Piotrek był pierwszą osobą, która od powrotu z telmarskiego zamku wypowiedziała jej imię na głos. Pierwszy raz od tamtej pory znów usłyszałam, jak ładnie brzmiało, jak d zmieniało się w pospieszny warkot — i pierwszy raz od tamtej pory naprawę poczułam jej brak.

— I za wszystkich twoich ludzi — pociągnął król. Musiał poczuć się skrępowany moim twardym spojrzeniem, bo odwrócił wzrok, ale ja byłam zbyt oniemiała, żeby zrobić to samo. — Wiem, że to moja wina. Gdybym cię posłuchał, wszystko byłoby teraz inaczej.

Napiął szczękę tak, jakby chciał przegryźć górnymi zębami te dolne. Serce wciąż skakało mi do gardła, a to ściskało się, jakby specjalnie odbierało dopływ powietrza.

— To byli też twoi ludzie — powiedziałam. Tętno chłopaka przyspieszyło, ale nie odważył się już na mnie spojrzeć. — Wiem, że tego nie chciałeś. Nie jesteś złym człowiekiem.

Nie powiedziałam, że to nie jego wina — tak samo, jak nie powiedziałam, że mu wybaczam. Nie był winny na tyle, żeby potrzebował mojego wybaczenia, ale mimo wszystko nadal to on to wszystko sprowokował. Nie chciał źle, ale w końcu źle się stało, a ja nie miałam zamiaru go okłamywać. Zawiódł. Tak samo, jak zawiodłam ja, Kaspian, jego rodzeństwo i każdy Narniczyk, który nie miał odwagi zanegować jego decyzji.

          Moi ludzie widzieli w nim lidera — człowieka nieomylnego, z którym nie należało się spierać. Ale teraz, siedząc przed spoglądającą na nas srogo płaskorzeźbą Aslana, Piotr Pevensie był zwykłym chłopcem. A żaden chłopiec nie ma w sobie tyle siły, by odpowiadać za cały naród.

— Ta — parsknął niewesoło. Może nie uwierzył, a może sam miał na ten temat inne zdanie, ale już go nie ciągnął. — Ty też nie jesteś taka straszna, jak myślałem.

Uśmiechnęłam się krzywo. Wymieniliśmy krótkie i bardzo wymowne spojrzenia — nam obojgu wystarczyło nam na jakiś czas powagi.

— A ja przepraszam za nazywanie cię Jego Wysokością Gburem.

Piotrek ściągnął brwi.

— Nie nazywałaś mnie...

— Oj, uwierz, nazywałam — weszłam mu z parsknięciem w słowo.

Pokręcił teatralnie głową, jakbym bardzo go tym uraziła. Ale nie miał mi za złe. Po raz pierwszy żadne z nas nie miało do tego drugiego żalu, nawet, jeśli powinniśmy nim dosłownie kipieć.

— Dobra, może zasłużyłem — mruknął cicho. Przerzucił dłoń przez podciągnięte do piersi kolano i sam oparł tył głowy na chodnym kamieniu. — A co do Kaspiana... — zaczął z westchnieniem.

Machinalnie się napięłam. Nie chciałam rozmawiać o księciu — a szczególnie nie z nim — ale nie zapowiadało się, żeby proponował zawody w rzucaniu w niego obelgami.

— Odpuść mu trochę — pociągnął Piotrek. — To dobry chłopak. Denerwujący, ale mimo wszystko dobry.

Spojrzałam na niego zaskoczona, ale ten jedynie lekko się uśmiechnął. Może wiedział coś, czego nie wiedziałam ja, a może po prostu on jedyny z nas dwojga nie bał się tego zauważyć, ale rozumiałam, o co mu chodzi.

Kaspian był dobry. Nieważne, jak wielu pochopnych i głupich decyzji się podjął, ani razu nie kierowała nim pycha czy samolubność. Napędzała go inna emocja: miłość. Winien był temu, że dawał jej się tak łatwo zaślepiać.

          Oparłam głowę z powrotem o kamień. Aslan patrzył na nas z góry, a w jego spojrzeniu oprócz tego ściskającego zawodu, zobaczyłam coś jeszcze: nadzieję. Bo tak długo, jak mieliśmy przed sobą jutro, była też ona.

          — Możemy już wrócić do nienawidzenia się? — zapytałam, przymykając oczy.

Nie wiedziałam tego, ale czułam, jak Piotrek cieplej się uśmiecha. Kamień zatrzeszczał pod dotykiem jogo włosów, gdy poprawiał pozycję.

— Jeszcze pięć minut.





*takes deep breath* MÓWIŁAM WAM ŻE RELACJA ECHO I PIOTRKA TO BĘDZIE COŚ DOBREGO

oni mnie ogólnie rozczulają bardzo, mogłabym wam machnąć rozprawkę na temat tego jak bardzo w niektórych kwestiach są do siebie podobni i przebywanie ze sobą działa na ich korzyść.

ten rozdział jest jednym z moich fav, bo mamy angst, kaspianka i relationship development (no i pojawiła się jadis, na ja mimo wszystko lubię jadis jako postać). czeka nas jeszcze bitwa pod beruną (bleh , akcja) i kilka innych wątków, a ja wreszcie dopieściłam i zamknęłam plan tego opka, który finalnie liczy 15 rozdziałów

także, see you nie wiem kiedy i trzymajcie się ciepło! <3  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro