Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 Szara eminencja

Chwilę później.

Eda wraz z Luz, Amity i Kingiem dotarli bezpiecznie do Sowiego Domu, a kiedy przed nim stanęli, odezwała się Luz.

- Dobra. Kto to był?- Zapytała Luz.- Jakaś żeńska wersja Golden Guarda?

- Żeby tylko...- Eda westchnęła i wróciła do swojej postaci.- To jest ktoś, kto jest, znacznie bardziej niebezpieczny od niego.

- To znaczy?- odezwała się Amity.

- Mamy gości!- zakomunikował radośnie Hooty, wtrącając swoje trzy grosze do rozmowy.- Są w środku.

- Kiedy kazałam ci pilnować domu to, miałeś go pilnować, a nie zapraszać każdego, kto się napatoczy.- Warknęła, robiąc groźną minę.

Hooty zignorował zarzut Edy i wrócił na swoje miejsce jak gdyby nigdy nic.

Po wejściu do środka okazało się, że tymi gośćmi byli bliźniacy oraz Alador.

- Emira? Edric? I tata? Co wy tutaj robicie?- Amity zdawała się bardzo zdziwiona nie tyle wizytą bliźniaków, ile taty.

- Tata cię szukał i mówił, że to bardzo ważne, więc przyprowadziliśmy go tutaj. W miejscu, gdzie wiedzieliśmy, że możemy cię znaleźć- Odpowiedziała Emira, ale nie uśmiechnęła się, co już mówiło, że sprawa jest poważna.

- To prawda, ale widzę po tobie, że się spóźniłem.- Powiedział, podchodząc do Amity i omiótł ją wzrokiem.- Na szczęście poza paroma zadrapaniami nic ci nie jest, ale uwierz mi, mogło być znacznie gorzej...- Westchnął i usiadł w fotelu, chowając twarz w dłoniach.- Znowu się spóźniłem...

Alador zdawał się być zły na siebie, zupełnie jakby obarczał się winą za aktualny stan swojej córki.

- Skończyły się wam ciastka i...- Wtrącił nagle Edric, który wyszedł z kuchni, ale szybko do niej wrócił. Nie lubił bowiem poważnych rozmów. No i pora na wspomnienie o braku ciastek nie była zbyt dobra.

Amity usiadła na kanapie tuż obok swojego taty. Eda i King zajęli miejsce tuż obok niej, a Luz poszła poszukać jakichś plastrów, aby zakleić rany, jakich się nabawili podczas walki z Iris.

- Więc wiesz, z kim walczyliśmy?

- Wiem.- Pokiwał twierdząco głową.

- Skoro tak to może wiesz, jak ją pokonać?- Ciągnęła dalej, próbując wymusić ojcu jakąś konkretną odpowiedź.

- Pokonać?!- Alador spojrzał na swoją córkę.-Macie szczęście, że w ogóle żyjecie!

- Moim zdaniem szło nam całkiem dobrze- skwitowała Amity.- Po prostu nas zaskoczyła.

- Dobrze?!- Alador omal nie poderwał się z miejsca.- Skoro tu jesteście, to znaczy, że się z wami tylko bawiła, sprawdzała was i udało się wam wrócić tylko dlatego, że ty tam byłaś Amity.

- A co to ma wspólnego ze mną?

Alador wstał z miejsca i spojrzał na córkę.

- Widzisz Iris 40 lat temu udaremniła przewrót swojego przyrodniego brata, który planował pozbyć się Belosa i przy okazji naszej rodziny wtedy moja matka w podzięce za ratunek mianowała ją honorowym członkiem naszej rodziny...- Alador pokręcił głową i przełknął ślinę.- Iris często bywała naszych balach ty jej nie pamiętasz, bo miałaś 4 lata kiedy odeszła, ale bliźniaki powinny ją pamiętać ja sam pamiętam jak nazywali ją ciocią Iris, bo opowiadała im historie o swoich przygodach zwłaszcza kiedy mi uciekali, a i jeśli było trzeba to kryła ich przed Odalią, kiedy beztrosko biegali po domu, robiąc różne głupie rzeczy jak to dzieci..- Alador uśmiechnął się na wspomnienia tamtych dni.- Mówiąc to zrobił kilka kółek po pokoju

- Pamiętam.- Wtrąciła Emira.- Jej opowieści były takie prawdziwe, a przy okazji tak nierealne...

- Skoro tak... to co mamy zrobić?

- Nie mieszać się. Jednak jeśli chcesz się czegoś o niej dowiedzieć to Odalia zna ją znacznie lepiej niż ja, ale nie sądzę, aby cokolwiek ci powiedziała, ponieważ uwierz lub nie, ale się o ciebie martwi, chociaż tego nie pokazuje, a  zważywszy na okoliczności w jakich się znalazłaś nie dziwię się jej... bo nikt kto stanął przeciwko Iris, nie skończył zbyt dobrze, jednak Iris obiecała, że obejdzie się z tobą łagodnie i dotrzymała słowa, ale wątpię by, następnym razem też tak zrobiła, więc proszę cię, nie mieszaj się do tego.- Alador usiadł ponownie i opuszkami palców przetarł oczy.

Amity była zaskoczona, bo nigdy nie spodziewała się, aż takiej troski jak teraz, ale wiedziała, że  jej zobowiązania wobec Luz nie pozwolą jej porzucić.

- Wiesz, że nie mogę tego zrobić...- Zaczęła i wbiła wzrok w podłogę.- Ale musisz mnie zrozumieć. Luz mnie potrzebuje i nie tylko ona. Wiem, że jeśli cesarz osiągnie swój cel to i tak będziemy mieli spore kłopoty, ale nie uda się nam, jeśli nie będziemy wiedzieć nic o osobie, z którą walczymy.

Kiedy Amity rozmawiała z ojcem, Luz starała się nałożyć plastry na rany jakich nabawiła się Amity. Na szczęście to tylko zadrapania, ale wiedziała, że Alador ma podstawy, aby się denerwować.

- W takim razie uważajcie kiedy znów ją spotkacie, ale jeśli już chcesz się czegoś dowiedzieć, to poza Odalią informacje na temat Iris ma niejaka Kirke.- Westchnął Alador, wiedząc, że jego córka i tak nie porzuci Luz i to bez względu na to, co powie.

- Kirke?- Przerwała Eda.- Znam to imię. Miejsce, w którym stoi mój stragan należało kiedyś do niej, ale myślałam, że wróciła do domu? Gdziekolwiek on jest.

- Słyszałem, że jest tutaj, bo ma jakieś sprawy do załatwienia, ale nie wiem, gdzie można ją znaleźć.- Wzruszył bezradnie ramionami.

- Ale ja chyba wiem.- Odezwała się Eda.- Pamiętam, że przed odstąpieniem mi miejsca wspominała, że bardzo lubi wolnej chwili odwiedzać muzeum, aby wspominać dawno minione czasy, więc może tam uda się wam ją znaleźć.

- Wam?- Zdziwiła się Luz.

- Ja nie pójdę, bo za bardzo rzucam się w oczy no i jest ta nagroda za złapanie mnie, a na dokładkę mam tam jakby zakaz wstępu- zaśmiała się.- A Amity nie puści cię samej, więc dlatego mówię wy, to chyba logiczne.

- Cóż...- Westchnął Alador.- Uważaj na siebie Amity, a ty...Luz pilnuj jej, bo inaczej poznasz rodzinę Blight z tej bardzo nieprzyjemnej strony.

O ile Alador zazwyczaj miał opinię lekkoducha i roztargnionego wynalazcy, to tym razem był śmiertelnie poważny. Jednak czy można było się mu dziwić? Jego córka pakowała się spore kłopoty i kto wie, co mogło ją spotkać.

- Bedę.- Zadeklarowała stanowczo. Nie miała bowiem zamiaru dopuścić, aby ktokolwiek skrzywdził jej przyjaciół, a już na pewno nie Amity, nie po tym, przez co razem przeszły i co ich teraz łączyło.

Alador skinął głową i skierował się do wyjścia.

- Uważaj na siebie Amciu.- Dodała Emira, dołączając do ojca, a Edrick szybko wybiegł z kuchni i stanął tuż za siostrą, zamykając za sobą drzwi.

- Więc...- Luz przerwała chwilową ciszę.- Możesz nam coś powiedzieć o Kirke?

Eda zamyśliła się na chwilę, przywołując w głowie potrzebne informacje.

- Jest nieco starsza od mojej mamy, ale pamiętam historie na jej temat. Kiedy ktoś przychodził do jej straganu, to prócz zakupienia potrzebnych rzeczy zawsze zostaje wysłuchany, a jeśli zasłuży to, nawet dostanie coś dobrego do jedzenia.-Eda znów się zamyśliła.- Pamiętam, że niektórzy nazywali ją mamą, ciocią Kirke, albo siostrą, ale na taki przywilej trzeba było sobie zasłużyć, ale temu, komu się to udało, zyskiwał osobę, która w obronie swojej "rodziny" byłaby gotowa oddać życie. Była i w sumie nadal jest ważną postacią w Kościogrodzie, a na ulicy kłaniają się jej najtwardsi i najgroźniejsi mieszkańcy oraz przyjezdni. Wszyscy bowiem ją znają, a mama powiedziała mi kiedyś, że Kirke ma dobre serce, ale jest twardsza niż jakikolwiek demon czy zakapior, jakiego widziała na oczy.

- W takim razie Amity... co powiesz na wizytę w muzeum?

- Też pytanie.- Uśmiechnęła się.- Znasz odpowiedź, ale wcześniej.- Amity wzięła jeden z pozostałych plastrów i zakleiła nim ranę na łokciu Luz, którą ta przegapiła.- Teraz już jestem gotowa.

- Jak oni się teraz nazywają?- Eda dyskretnie szturchnęła Kinga.- Ten związek znaczy się... wiesz o, co chodzi.

- Lum...Lumi... Lumity.- Odparł po chwili.

- Ech... to zbyt słodkie dla mnie.- Westchnęła.- Idę do siebie, a wy uważać tam na siebie! Jasne?!- Spojrzała groźnie na dwie beztroskie dziewczyny, które zdawały się zapomnieć, że omal nie zginęły, ale nie miała sił ich ganić, więc wstała i poszła na górę.

W tym samym czasie gdzieś na przedmieściach Kościogrodu.

Hunter zaczął nerwowo drapać się z tyłu głowy, ponieważ kolejne przedstawienie, jakie zaprezentowała Iris, dało mu do myślenia. Zrozumiał, że Iris celowo przeciągała walkę pozwalała swoim przeciwnikom na użycie ich pełnej mocy, by po chwili mogli się przekonać, że  wszystko, co robią jest na nic oraz jedyne co mogą zrobić to ją spowolnić, ale nie zatrzymać czy też pokonać.

- Mam wrażenie, że znalazłem się we właściwym miejscu i czasie.- Powiedział, przerywając denerwującą ciszę.

- Po to, aby zobaczyć jak dwójka dzieciaków, mały demon oraz ekscentryczna, wiedźma która rzekomo nie ma mocy uciekają najpotężniejszej wiedźmie na Wrzących Wyspach?- Iris ryknęła śmiechem, by po kilku sekundach znów spoważnieć.- Jak myślisz, w jaki sposób potężni stają się potężni? Zapewniam cię, że nie zawsze dzięki rozumowi.- Oświadczyła.

- Nie pragnę mocy.- Odparł lekko zaskoczony jej pytaniem.- Chcę, tylko aby wujek był ze mnie zadowolony. Miałem tylko ustalić  w jaki sposób ten zdrajca uciekł, ale jeszcze nie zdążyłem tego zrobić.

Iris zatrzymała się i głaszcząc się w zamyśleniu po brodzie, odpowiedziała:

-Ja podchodzę do swoich obowiązków bardzo poważnie, dlatego przeprowadziłam swoje własne śledztwo. I powinieneś być zadowolony z jego rezultatów.- Iris uśmiechnęła się życzliwie.- Nie wiem czy wiesz, ale w społeczności istnieje zasada wzajemności i jest ona nadrzędna wobec wszystkich innych reguł i żaden dobry uczynek nie zostaje niewynagrodzony to samo tyczy się tych złych. Kiedy rozmawiałam z Gniewem okazało się, że faktycznie nie ma z całym zajściem nic wspólnego poza niedocenieniem przeciwnika, a ja mu wierzę, ale nie dlatego, że jestem ufna, ale dlatego, że znam się na odczytywaniu emocji innych i wiem kiedy ktoś kłamie czy nie, to jedna z wielu rzeczy jakich nauczyłam się w ciągu swojego życia i nieskromnie powiem, że dzięki mnie oszczędziłeś sporo cennego czasu. Nie ma za co.- Skinęła teatralnie głową.

- Cóż... dziękuję za wyręczanie mnie. Chyba.- Odparł zaskoczony referatem wygłoszonym przez Iris.

- Boisz się, że zatarłam ślady? Lub, że to mogła być moja wina?- Spojrzała na niego spode łba.- Niepotrzebnie. Sole pewnie ci mówiła, że ja uciekam się do tak niskich sztuczek jak sabotowanie czegoś czemu poświęciłam większość życia.- Iris wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale wzięła szybki wdech i odzyskała spokój.- No, ale powiedz mi, co myślisz? O cesarskim sabacie oczywiście. Jestem ciekawa jak to, wygląda z perspektywy kogoś młodszego, kogoś kto niemal w nim dorastał, kogoś kto wie, co to znaczy służba ideałom.

- Myślę, że Cesarski Sabat ma kłopoty.

Iris lekko się uśmiechnęła.

- Czyli nie masz problemów z widzeniem, chłopcze.- Odparła.- Wszędzie są kłopoty. Zalęgła się choroba. Tutaj, w naszym sabacie, ale i w tej krainie, a twój wujek chyba stracił swój prawdziwy cel z oczów chyba, że to, co mamy teraz było jego prawdziwym celem.

Hunter zdołał przełknąć ślinę, ale czuł, jakby miał w gardle ciernie. Iris była dla niego na swój przerażająca, bo nie bała się otwarcie wyrażać swoich opinii na głos, co budziło jednocześnie jego podziw i lęk. Lęk, że ona też może zmienić stronę, a gdyby tak się stało, to do wrogów jego wujka dołączyłby kolejny, ale tym razem naprawdę potężny.

- To co mówisz graniczy ze zdradą.- Zauważył. On sam nie miał dość odwagi ani ochoty podważać słów swojego wujka.

- Wiem, ale udawanie, że problemów nie ma, sprawia, że zdrajców pokroju Raine będzie tylko przybywać, a ja chcę temu zapobiec.- Iris spojrzała na Huntera, a zaraz potem w jakiś punkt na horyzoncie.- Możesz tego nie wiedzieć, ale powstaniu Cesarskiego Sabatu towarzyszyły szlachetne idee. Obrona słabszych, stanie na straży porządku, wskazywanie innym właściwej drogi. Idee te jak widać zostały nieco już zapomniane, wypaczona i dzisiaj widzę wyraźnie jak łatwo z obrońcy można stać się tyraniem.

Wtedy właśnie Iris otwarła portal, a po drugiej stronie widać było mury cesarskiego zamku. Iris dała znak głową, aby chłopak za nią poszedł, a kiedy oboje znaleźli się na murze, portal zamknął się ze świstem.

- Kiedyś mówiłam do siebie o hańbie, która polegała na tym, że moją rodziną były osoby, które chciały przejąć Wrzące Wyspy i zniszczyć lub zniewolić ludzi. Dzisiaj jednak wiem, że każdy z nas odpowiada tylko za siebie i swoje czyny, a mówię ci to dlatego, że próbując uszczęśliwić swojego wujka musisz wiedzieć, że jego szczęście nie sprawi, że ty poczujesz się szczęśliwy. Wiem o tym, bo kiedyś myślałam tak samo jak ty teraz... przemyśl to, co ci powiedziałam.- Iris nie czekając na odpowiedź Huntera odeszła w kierunku swoich komnat.

- Ona mówi prawdę.- Powiedział Sole, która niespodziewanie pojawiła się obok Huntera.

- Rany!- wzdrygnął się Hunter.- Nie cierpię, jak to robisz!

Sole zaśmiała się.

- Nie wiem czemu, ale zaczęło mnie to bawić. Co jest w dużej mierze twoją zasługą.- Odparła zadowolona.- Traktujesz mnie jak prawdziwą osobę i tak też zaczynam się czuć. Zaczynam nawet łapać, czym jest poczucie humoru.

- Gdybym wiedział, że skończy się to tym, że będziesz mnie tak straszyć to, dwa razy bym się zastanowił nad swoją decyzją.- Fuknął lekko obrażony.

- Aaa... sarkazm. To też łapię.- Powiedziała zadowolona.

- Masz coś dla mnie poza swoim nowym poczuciem humoru?- zapytał, przewracając oczami.

- Niewiele.- Wzruszyła ramionami.- Podobno niedługo ma się odbyć parada sabatów. Dobre miejsce, aby zademonstrować siłę lub słabość.

- Słyszałem o niej i możesz mieć rację, ale co możemy w tej sprawie zrobić?

- Kikimora rozmawiała z kilkoma rekrutami na temat kogoś imieniem Kirke.

- To imię nic mi nie mówi... a nie czekaj... przecież Iris o niej wspominała.- Hunter zaśmiał się i klepnął się w czoło.

- Czyli nie masz sklerozy. Miło.- Sole  również się zaśmiała.- Iris nie raz o niej myślała, ale teraz robi to rzadko, jest skupiona na teraźniejszości, bo to jej pomaga.

- Ale, to dalej nie wyjaśnia, dlaczego Kikimora o niej rozmawiała z rekrutami.

- Podejrzewam, że może chce ją wykorzystać, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat Iris. Czegoś, czego nie ma w jej rysie historycznym.

- Wow. Jak na to wpadłaś?-Spytał z uznaniem.

- Widziałam jak Iris, rozgryza tych, z którymi walczy i coś z tego zapamiętałam. My duchy też się uczymy.- Wzruszyła ramionami.

- Jak myślisz? Powinienem się w to wmieszać czy dać znać Iris?

- Ani jeden, ani drugi pomysł nie jest za dobry.- Stwierdziła niespodziewanie Sole, co było dość niezwykłe, bo z reguły starała się nieść innym pomoc.- W pierwszym wypadku Kikimora może znów spróbować cię usunąć, a w drugim podpadniesz jej jeszcze bardziej i też spróbuje cię usunąć, no i Iris raczej nie pobiegnie jej na ratunek, bo wspomniała, że "Kirke zawsze potrafiła sobie poradzić."

Słowa Sole może zdawały się niezwykłe i może Hunter tego nie dostrzegał, ale zmiany, jakie w niej zaszły sprawiły, że zaczęła bardziej troszczyć się o Huntera niż o kogokolwiek innego. "Przyjaciele zawsze są na pierwszym miejscu"

- Więc czekamy i obserwujemy- westchnął nie, wnikając w motywację Sole.- Ty miej oczy szeroko otwarte, a ja idę zdać raport wujkowi.

Hunter nie był zachwycony tym planem, ale nie miał za bardzo wyboru.

W tym samym czasie Iris wracała do swojego gabinetu drogą wiodącą przez mury i wtedy jej uwagę przyciągnął odgłos trenujących poniżej rekrutów. Przystanęła na chwilę, a ten widok przywołał wspomnienia z dzieciństwa.

Kiedy była mała odwiedzała wraz ze swoim mistrzem zamki znajdujące się w Europos podobne do tego, ale w dużo gorszym stanie. Głównie dlatego, że nadawały się do lekcji wspinaczki i czasem wraz z mistrzem urządzała sobie zawody, kto szybciej pokona jakąś trasę.

Jej mistrz zawsze podchodził do tego poważnie, a ona wprost przeciwnie, bawiło ją to. Zwłaszcza kiedy miała 11 lat i oboje byli w trakcie kolejnego małego wyścigu, a jej mistrz ciągle raczył ją uwagami dotyczącymi jej zachowania. I z perspektywy czasu były one słuszne.

- Co ci mówiłem o oddychaniu? Od razu przez usta, w rytm kroków.- Upomniał ją.

-Hyyy...hyyy...hyyy... - Iris oddychała najgłośniej jak potrafiła, wiedząc, że to zdenerwuje jej mistrza. Miała w tym wprawę, bo wiedziała, że nie będzie się na nią długo wściekał, ale wiedziała również, że nie może przesadzać, ponieważ do dziś miała w ustach posmak ślimaków które musiała jeść za karę przez tydzień.

Sama Iris w tamtym czasie miała bardzo lekkie podejście do treningów, które traktowała bardziej jako zabawę, co nie znaczy, że się nie starała. Zresztą jej mistrz jej na to nie pozwalał, bo wiedział, że wysiłek teraz oszczędzi jej wysiłku w przyszłości, a i sam Kalid potrafił wjechać jej na ambicję, kiedy chciał jej nauczyć czegoś ważnego.

-Iris. Bez wygłupów.- Upomniał ją Kalid, ale zrobił to spokojnym tonem, pokonując jednocześnie kolejną przeszkodę.

- Mam wrócić i ci pomóc?- Rzuciła drwiąco, wyprzedzając mistrza o kilka kroków i bez większych problemów pokonując kolejne przeszkody.

- Skupienie Iris. Skupienie.- Upomniał ją ponownie.- Zbyt łatwo się rozpraszasz.- Jej mistrz zdawał się nic sobie nie robić z jej docinek i wygłupów, przeciwnie ciągle starał się jej na swój sposób pomagać. Zresztą opiekował się nią tak długo, że zdążył do nich przywyknąć.

Po kilku chwilach Iris była już na dole.

- Pierwsza! Nana nana!- Krzyczała tryumfalnie, a z jej ust nie schodził uśmiech. W tym właśnie momencie była najszczęśliwszą osobą na świecie bo pokonała swojego mentora. Wtedy tego nie wiedziała, ale dzisiaj już tak, że tego dnia jej mistrz pozwolił jej wygrać, wiedział bowiem, że ona tego potrzebowała. Zwycięstwo sprawiło, że stała się bardziej pewna siebie i mimo, że później przegrywała, to wierzyła, że każdego można pokonać o ile wystarczy na to uporu, a tego nigdy jej nie brakowało i zawsze dawała z siebie wszystko.

- Gratuluję.- Oznajmił Kalid i rozczochrał jej włosy.- Wiedziałem, że odpowiednia motywacja to podstawa.

Iris znów wróciła do rzeczywistości. Dzisiejszy dzień wiele jej nauczył. Dostrzegła nowe pokolenie ze sporym potencjałem. Amity i Hunter. Gdyby, którekolwiek z nich trafiło pod jej skrzydła to kto wie. Jednak w oczach Iris to Amity miała większe zadatki na mistrzynię, bo miała coś, lub raczej kogoś kto ją motywuje do działania. Tym kimś była dla niej Luz.

Sama Iris trochę żałowała, że czasy są jakie są, bo podczas walki, widziała w Amity spory potencjał, który dzięki pomocy właściwych osób uczyniłby z niej kogoś przynajmniej tak potężnego jak ona, ale to wymagałoby lat praktyki, ale efekt byłby tego wart.

Wspomnienia dawnych czasów pomagały Iris przetrwać ciężkie chwile takie jak te i sprawiały, że znajdowała powód, aby wstać z łóżka, wiedziała, że ma jeszcze sporo do zrobienia za nim będzie mogła wrócić do prostego życia, albo przynajmniej do mniej stresującego. Z tymi myślami wróciła do swojego kabinetu.

Później tego samego dnia. Muzeum w Kościogrodzie.

O ile Amity i Luz były przeciwieństwami w najbardziej podręcznikowym znaczeniu tego słowa, to obie były pod wrażeniem tego, co w nim zastały. A były to: Szkielety dawno wymarłych gatunków demonów, stare rękopisy, które mogły liczyć ponad 1000 lat lub więcej, stroje, jakie kiedyś nosili dawni mieszkańcy, artefakty oraz całą masą innych ciekawych rzeczy i gdyby nie fakt, że przybyły tu w ściśle określonym celu to spędzenie tutaj dnia we dwójkę byłoby z pewnością ciekawym doświadczeniem

I kiedy Luz patrzyła na to wszystko, kręcąc się w kółko, z rozdziawioną buzią Amity poszła zapytać, czy ktoś nie widział Kirke by po kilku chwilach wrócić.

- Chyba ją znalazłam.- Powiedziała Amity, wyrywając jednocześnie Luz z zachwytu nad eksponatami które ta oglądała w międzyczasie.- Jest w sali poświęconemu zakończeniu dzikich wieków.

Amity nie czekając na odpowiedź Luz, podeszła do pobliskiego planu muzeum by znaleźć miejsce, gdzie szukać wspomnianej ekspozycji. Szukając go, Amity kątem oka patrzyła na Luz i uśmiechała do siebie, patrząc na jej minę, która wyrażała zachwyt i radość z możliwości poznania historii Wrzących Wysp, a i sama jej reakcja była na swój sposób urocza. No przynajmniej dla niej. Bo co może być lepsze niż radość? Zwłaszcza w wykonaniu Luz.

Po kilku chwilach oboje dotarły do właściwej sali, która była chyba jedną z największych, bądź co bądź był to najważniejszy okres w historii Wrzących Wysp i jeden z najlepiej udokumentowanych całą masą eksponatów.

Pierwszą rzeczą, jaką przykuła ich uwagę, był plakat, znajdujący się tuż przy samym wejściu do sali, który promował cesarski sabat i jak głosiła tabliczka, był to pierwszy, jaki kiedykolwiek (a przynajmniej pierwszy zrobiony na poważnie jak głosił dopisek) powstał, i był na nim wizerunek młodszej Iris, na tle symbolu Cesarskiego Sabatu, a poniżej znajdował się tekst który miał zachęcać do wstąpienia w ich szeregi.

Amity podeszła do niego i zaczęła czytać na głos.

- " Cesarski Sabat jest miejscem gdzie traktujemy się jak rodzina. Wspieramy się nawzajem i pomagamy sobie przetrwać ciężkie chwilę, uporać się z przeszłością. Bo każdy z nas ma jakąś przeszłość. Więc nie musisz się martwić, że ktoś wytykałby Cię palcami. Mamy tu zasadę: Nie pytamy o więcej, niż ktoś sam chce o sobie powiedzieć. Dla nas nie liczy się przeszłość, tylko teraźniejszość i to, że wspólnie chcemy walczyć ze złem i niegodziwością, z wynaturzeniem i niecnymi praktykami. Dołącz do nas, a razem uczynimy ten świat lepszym miejscem."- Przy ostatnich słowach oczy Amity zaszkliły się łzami, które do nich napłynęły.

- Wszystko gra?- zapytała Luz, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Tak.- Amity szybko otarła łzy.- Po prostu przypomniały mi się dawne marzenia. Pamiętasz, że chciałam należeć do cesarskiego sabatu?

- Pamiętam, bo nie mam jeszcze aż takiej sklerozy, ale wydawało mi się, że zmieniłaś chyba plany?

- Tak, ale ten plakat opisał dokładnie to, czego oczekiwałam od cesarskiego sabatu, ale dzisiaj mam ciebie.- Uśmiechnęła się, patrząc na Luz.

- Próbujesz mnie zmiękczyć.- Luz szturchnęła Amity w ramię i zaśmiała się z własnych słów.- Chociaż muszę przyznać ci rację, że sama mogłabym się skusić, gdybym nie znała prawdy.

- Tak. Obietnica rodziny, pomocy i akceptacji działa na wyobraźnię i nie dziwię się, że kiedyś tak chętnie do niego dołączano... znaczy dzisiaj też, ale z zupełnie innych powodów. Prestiż i potęga.- Skwitowała.

Idąc dalej, ekspozycja wyglądała z grubsza tak samo, bo przedstawiała tylko i wyłącznie Belosa dokonującego czynów które miały wpływ na koniec dzikich wieków. Amity zauważyła snującego się po korytarzach kustosza i zapytała go o Kirke i nie tylko wskazał miejsce gdzie najczęściej przebywa, ale opisał ją dość tajemniczo.

- "Na pewno jej nie przegapicie" - powtórzyła na głos Amity słowa kustosza. Jednak fakt, że dowiedziała się, że z wyglądu przypomina człowieka, a konkretnie przez uszy, to szybko wyprowadzono ją z błędu, ponieważ Kirke należała do rasy bardzo zbliżonych wyglądem do ludzi, ale z reguły byli od nich lepiej zbudowani i żyli znacznie dłużej oraz posiadali nieznane nikomu tutaj zdolności. - Czy to nie Kirke?- Amity dyskretnie wskazała palcem na kobietę, którą wypatrzyła w dalszej części sali.

- Zapytajmy.- Oznajmiła Luz i wyrwała do przodu. Mimo wszystko nie miała pewności, że to ona ponieważ nie wyglądała ona jakby miała ponad 80 lat. Przeciwnie wyglądała na coś w przedziale między 30 a 40.

Sama kobieta stała przed gobelinem prezentującym Belosa, który został przedstawiony jako ten, który wyplenił zagrożenie ze strony demonów, dzikich wiedźm oraz wszelakiego zła. Sam gobelin był mocno pompatyczny, a to dlatego, że przedstawiał Belosa z uniesioną do góry laską z której dobywało się światło przed którym demony uciekały ze strachu.


i faktycznie była dość sporych rozmiarów, bo przewyższała Edę o dwie głowy i znacznie lepiej od niej zbudowana, a to co rzucało się w oczy to fakt, że nie miała lewego oka, co było jej cechą charakterystyczną.

- Nie sądziłam, że dzisiejszą młodzież interesuje historia.- Odezwała się kobieta, nie odwracając się w ich stronę, ciągle patrząc na gobelin, zupełnie jakby do niej mówił.

- Bardzo nas interesuje.- Odpowiedziała Amity.- Chociaż przyznam, że tak naprawdę szukamy tutaj niejakiej Kirke.

- Kto was przysłał?- burknęła kobieta, którą rozbudził dźwięk imienia wypowiedzianego przez Amity.- Pytam, bo jestem ciekawa, kto wysługuje się dwójką dzieciaków, aby szukać starej kobiety?

Luz chciała odpowiedzieć, ale Amity ją powstrzymała lekkim szturchnięciem, wiedząc, że Luz mogłaby palnąć coś, co mogłoby urazić Kirke, a tego Amity nie chciała. Przynajmniej do czasu, aż uzyskają odpowiedź po którą tu przyszły.

- Mój ojciec Alador Blight.

- Jesteś córką Aladora? Wyglądasz dość młodo, więc wnioskuje, że jesteś jego drugą córką... Amity prawda?- Kobieta odwróciła się w ich stronę i spojrzała na nich swoim jednym okiem. W spojrzeniu tym było coś dziwnego, wyglądało to tak jakby Kirke je oceniała.- Przyznam, że nigdy nie lubiłam waszej rodziny, jesteście aroganccy, przekonani o własnej wyższości i  nie interesowało was to, że przez was i wasze działania takie szaraki jak my cierpią, ale... dzieci nie powinny ponosić winny za błędy rodziców prawda?

Luz nie wiedziała co odpowiedzieć i musiała przyznać, że wyraz twarzy Kirke sprawił, że przeszły ją dreszcze, a jej uważne spojrzenie sprawiało wrażenie jakby ta właśnie poznawała ich historię bez zamienienia choćby słowa lub po prostu to był jej naturalny wygląd.

- Cóż... ja jestem Kirke. Czego ode mnie chcecie? - Odparła Kirke przerywając chwilową ciszę.

Amity zignorowała bądź co bądź słuszny przytyk ze strony Kirke i postanowiła zapytać o właściwy powód ich wizyty tutaj.

- Mój ojciec mówił, że znasz Iris Fallmoon to prawda?

- Czy znam? Iris jest dla mnie jak córka... jedna z wielu.- Zaśmiała się.- Jej matka Ylthin pokazała mi jak być kobietą niezłomną, twardą i bezkompromisową, ale bardziej ciekawi mnie, dlaczego interesuje was Iris?- Kirke zmrużyła podejrzliwie oczy bacznie przyglądając się zachowaniu obu dziewczyn, bo jak nikt potrafiła stwierdzić czy ktoś kłamie czy nie.

- Walczyłyśmy z nią.- Odezwała się Luz.- Mało nas nie zniszczyła, ale ojciec Amity mówi, że wiąże ją jakaś historia z jej rodziną dzięki której rzekomo udało się nam wyjść z tego bez szwanku. I że być może możesz nam powiedzieć, dlaczego wróciła i czy da się ją pokonać.

Amity szturchnęła Luz i szepnęła.

- Coś ty zrobiła?!- Amity bała się, że przez słowa Luz Kirke weźmie ich za wrogów i ich przegoni, ale tak się jednak nie stało.Kirkie spojrzała na nie, po czym ponownie się roześmiała, ignorując słowa Luz dotyczące walki z nią zupełnie jakby usłyszała jakąś zabawną historię.

- Więc Iskiereczka znów wróciła do domu? Ha! Muszę się z nią spotkać, bo to już z  8 lat jak się nie widziałyśmy.- Kirke zdawała się ignorować większość słów Luz, a  jej twarz przybrała łagodny wyraz gdyż wieści jakie usłyszała, wprawiły ją w dobry nastrój.- Iris nie można pokonać. Znaczy można, ale trzeba by było ją zabić, a wy dwie musiałybyście trenować całe życie, aby choćby w połowie zbliżyć się do jej poziomu, co też nie jest takie pewne, bo szkoliła się poza Wrzącymi Wyspami w miejscach o jakich nawet wam się nie śniło... Jednak gdyby jakimś cudem by się wam to udało to, mielibyście do czynienia ze mną i z paroma osobami, które bardzo szanują Iris i są jej przyjaciółmi kimś w rodzaju rodziny. Rodziny która zawsze stanie w obronie swoich jeśli będzie trzeba.-  Ostatnie słowa zabrzmiały jak wyraźne i bardzo subtelne ostrzeżenie.

- A da się ją jakoś przekonać, do zmiany zdania?- Amity wiedziała, że musi ostrożnie dobierać słowa inaczej Kirke mogłaby zmienić nastawienie, a ona i Luz nie potrzebowały kolejnego wroga.

- Iris nigdy w życiu nie pragnęła niczego materialnego, ale chyba jest coś, co mogłoby zmienić jej zdanie, a może powinnam powiedzieć ktoś. Otóż 13 lat temu pod jej opiekę oddano człowieka...

- Człowieka?- Zdziwiła się Luz.

- Owszem i nie było to wcale aż tak rzadkie. Pewnie znacie historię Philipa jakiegoś tam... nigdy nie miałam pamięci do ludzkich nazwisk, bo brzmią dla mnie tak samo, ale co jakiś czas zdarzają się tutaj goście ze świata ludzi i vice versa, ale jest to dokładnie tuszowane, aby nie wywoływać paniki. Skąd to wiem? Bo poza prowadzeniem straganu zajmowałam się historią i wróżbiarstwem, a prowadząc stragan sporo się słyszy i widzi.

- Co z tym człowiekiem.- Wtrąciła Luz, widząc, że Kirke mogłaby ich zagadać na śmierć.

- Belos kazał jej go wyszkolić, a Iris mówiła, że było w nim coś niezwykłego i po 5 latach szkolenia bańka pękła i Belos zamienił go w kamień i nikt nie wie, co się z nim stało, bo jego statua zniknęła, więc jeśli go znajdziecie, to może Iris spojrzy na was łaskawszym okiem i to chyba jedyna opcja, aby ją przekonać do uznania was za przyjaciół albo przynajmniej  da jej to powód do nie zniszczenia was.- Przy ostatnich słowach Kirke zaśmiała się złośliwie. Dawniej straszenie dzieci sprawiało jej frajdę, a wdzięczni rodzice w nagrodę za przytemperowanie swoich pociech byli bardziej hojni, a teraz robiła to tylko dlatego, aby przestrzec młodych przed robieniem głupot.

- Myślisz o tym samym co ja Amity?

- O tym, że znów pakujemy się w kłopoty?- Odparła, starając się nie pokazywać, że słowa Kirke, wzbudziły jej niepokój.

- Ja bym to nazwała nową ekscytującą przygodą.

- Mam jeszcze jedno pytanie. Mój tata mówił, że Iris była bardzo znaczącą postacią, ale nigdzie nie widzę jej podobizn. Nawet na gobelinach, na których powinna być.

- Aaa... to... cóż. Kiedy Iris odeszła 8 lat temu, to obawiano się, że mieszkańcy będą chcieli jej szukać i próbować przekonać, aby zastąpiła Belosa, więc usunięto wszelkie ślady jej obecności z historii. Jedyne księgi, w jakich jej imię się pojawia są w osobistej bibliotece Belosa, a ten plakat promocyjny, który mijałyście, wchodząc tutaj, napisała Iris, która miała wtedy 17 lat. Wtedy została właśnie twarzą cesarskiego sabatu.

- 17 lat i była już tak wysoko w hierarchii?- zapytała Amity z wielkim uznaniem w głosie.

- Owszem, ale solidnie sobie na to zapracowała swoimi czynami.

- Ale nie rozumiem, jak można zapomnieć o kimś w ciągu 8 lat?

- To nie jest takie trudne. Ciągle coś się dzieje i ciągle coś odwraca naszą uwagę i tak krok po korku zapominamy, jaka jest prawda.- Kirke wyraźnie posmutniała i spojrzała na gobelin.- W tych czasach dążymy do uproszczeń. Dobro i zło. Moralność i niemoralność. Hierarchie dowodzenia, bohaterowie i złoczyńcy. Kiedy skończyły się dzikie wieki, Belos został lordem, a później dzięki Iris stał się cesarzem, ale o tym wie niewielu, bo nie wielu to tak naprawdę obchodziło. A dzisiaj? Jest tylko jedna prawda. Ta którą napisze Belos. Dlatego mówi się, że to zwycięscy piszą historię. Taka jest odwieczna prawda. Wielu z tych którzy ją znają powiedzą wam, że jest najpotężniejszą wiedźmą na Wrzących Wyspach. Inni powiedzą, że każdy może tak powiedzieć.- Wzruszyła ramionami.

- A jaka jest prawda?- zapytała Luz.

- Walczyłyście z nią, więc powinnyście wiedzieć.- Odparła.

- No właśnie nie.- Wtrąciła Amity.- Bawiła się z nami. Przy każdym jej zaklęciu widziałam na jej twarzy uśmiech, a tak walczą osoby które wiedzą, że wygrają , że przeciwnik nic im nie zrobi. I faktycznie, bo wyszła z walki z nami bez szwanku, a my musieliśmy uciekać.

- I dlatego Belos ją wykorzystał. Jej moc przechyliła szalę na jego stronę i zapewniła mu to, co ma teraz. Natknął się na nią kiedy kipiała gniewem, bo wiecie Iris kiedyś obwiniała dziką magię za to, co ją spotkało a konkretnie jej matkę. Jednak nauczyła się, że to nie magia krzywdzi innych lecz ci, którzy nią władają. Szkoda, że za późno. Próbowano ją wymazać ale takich jak ona się nie zapomina, a ci którzy zapomnieli wkrótce sobie o niej przypomną.

- Dziękujemy za pomoc oraz historię.- Amity grzecznie się ukłoniła, a Luz zrobiła to samo.

Wtedy Kirke powiedziała:

- Wiecie...twoja ludzka przyjaciółka bardzo przypomina mi małą Iris.- Uśmiechnęła się, spoglądając na Luz.- Była tak samo krnąbrna i pełna energii, ale wiedziała jak zjednać sobie innych... jednak za nim odejdziecie mam dla was coś jeszcze. Małą lekcję historii.

Kirke wyszeptała jakieś słowa, wykonała gest dłońmi i rozbłysło jasne światło, a gobeliny, które były w sali zmieniły się.

- Taka jest prawda.- Wskazała dłonią obracając się w koło.- Mówi się, że Belos doszedł do wszystkiego sam, ale historia ludzi i nasza pokazuje, że nie ważne jak jesteś silny to bez pomocy innych niczego nie osiągniesz. Dla Belosa kimś takim była właśnie Iris. Szara eminencja. Zawsze była w pobliżu, walcząc u jego boku.

Amity i Luz dostrzegły na gobelinie, który oglądała Kirke, pojawiła się kobieta o białych włosach, która stała tuż obok Belosa. Bez wątpienia była to Iris.

- Co to za zaklęcie?- Spytała zaskoczona Amity.

- Należę do ludu, który potrafi przejrzeć każdą iluzję, ba niektórzy twierdzą, że potrafimy zobaczyć przyszłość. Czy to prawda? Tą wiedzę zostawię dla siebie.- Uśmiechnęła się tajemniczo.- Wracając jednak do sedna to, ta dwójka razem walczyli przeciwko mrocznym siłą ramie w ramię.

 Kirke wskazała na gobelin po prawej gdzie oczom Luz i Amity ukazała się Iris która utrzymywała za pomocą magii magiczny krąg, który nie pozwalał demonom ich dotknąć, a Belos raził ich za pomocą swojej magii.

-  Wiecie jeśli pokażecie, że potraficie coś zrobić inni podążą za wami. Belos i  Iris o tym wiedzieli, zainspirowali innych i tak właśnie powstało to, co widzicie dzisiaj. Cesarski Sabat oraz pozostałe sabaty, ale wątpię by Iris była zadowolona z kierunku w którym zwrócił się Belos.- W ostatnich słowach Kirke słychać było niechęć i dezaprobatę, co miało podkreślić, że nie o to walczyła Iris.- Większość

Amity i Luz spoglądały w milczeniu na Gobeliny na których za sprawą Kirke pojawiła się Iris. Amity w duchu zdawała sobie sprawę, że jeśli im się nie uda, a Iris ponownie połączy siły z Belosem to nikt już nie zdoła ich zatrzymać, a to sprawiło, że stawka właśnie poszła mocno do góry.

- Iris zawsze była głosem rozsądku, co najlepiej było widać,  kiedy Belos pacyfikował magiczne stworzenia jak na przykład bazyliszki, które wcześniej przywrócił do życia dla ich umiejętności. To Iris dopilnowała, aby nie wybił ich do nogi, kiedy przestały być dla niego użyteczne. Możecie mi wierzyć lub nie, ale poznałam kilkoro z przedstawicieli ich gatunku, ba jeden z nich to przyjaciel mój i Iris. Ma na imię Ignaz i jest bardzo skrytym i przebiegłym jegomościem, a drugim bazyliszkiem jakiego spotkałam była dziewczyna imieniem Vee, ale nie potrafiła dostatecznie dobrze maskować hmmm... tego po czym można poznać kim jest naprawdę, a przynajmniej gdy wpadała w silny stres, który sprawiał, że magia która utrzymywała  postać, którą przybrała szybko się wyczerpywała. Ignaz próbował ją przez jakiś czas uczyć jak się zachowywać kiedy przyjmie się cudzy wygląd, ale nie trwało to długo, bo któregoś dnia zniknęła- Kirke wzruszyła bezradnie ramionami.- Cóż mam nadzieję, że u niej wszystko dobrze, ale wracając do Iris to zawsze pilnowała, aby Belos nie działał pochopnie, a bez niej wszystko wygląda jak wygląda. Nikt wam tego nie powie, ale bez niej sabaty podupadły, brakuje im silnej ręki i nadzoru osoby, która wiedziała jak egzekwować lojalność, a teraz kto ma to zrobić? Belos? Jest zbyt zajęty swoim tajnym projektem. Lilith zmieniła strony. O Kikimorze nawet nie wspominam, bo o ile rekruci jeszcze się jej słuchają to przywódcy sabatów mają ją za nic.

- Jesteś zaskakująco dobrze poinformowana.- Stwierdziła Amity, wysłuchawszy szczegółowej wypowiedzi starszej pani, która celnie wypunktowała problemy Cesarskiego Sabatu.

- Mimo czasu jaki mnie tu nie było, to dalej mam tutaj przyjaciół, którzy informują mnie o wszystkim, a fakt, że Iris wróciła daje mi pewne nadzieje.

- Nadzieje na co?- Zapytała zdziwiona Luz.

- Raine... ten, który zdradził nie był jedyny... w samym cesarskim sabacie panują dość podłe nastroje, a jeśli już zwykli kadeci to dostrzegają to jest to sygnał, aby działać, a obecnie nikt poza Iris nie nadaje się do tego lepiej i Belos doskonale o tym wie. Dlatego skoro wróciła, to pewnie trzyma ją gdzieś blisko siebie, aby mieć na nią oko. Sama jej obecność powinna poprawić morale. Zwłaszcza u przywódców sabatów.

- Dlaczego? - spytała Amity.

- Każdy obecny przywódca sabatów ją zna i każdy się jej boi. Większość z obecnych przywódców była jeszcze nieopierzonymi nowicjuszami, kiedy Iris pomagała zaprowadzić tutaj porządek i dlatego jako jedyny członek cesarskiego sabatu może korzystać otwarcie z dzikiej magii, a jej wiedza w niektórych dziedzinach nie ma sobie równych. Starczy wskazać na książki o eliksirach i demonach które można znaleźć w bibliotece o ile ma się do nich dostęp.

- Bardzo ją podziwiasz.- Stwierdziła Luz.

- Owszem. Kiedy poznacie ją bliżej, zrozumiecie, że w istocie nie jest taka straszna o ile nie uzna was za wrogów. Jak ona to mawiała: "Dla przyjaciół i rodziny mam serce, a dla wrogów błyskawice" Lub jakieś inne zaklęcie, które może zrobić krzywdę.- Kirke klasnęła trzykrotnie i sala znów wyglądała tak jak wcześniej.- Z Iris można się porozumieć, ale na jej szacunek trzeba sobie zapracować, pamiętajcie o tym kiedy znów ją spotkacie Miłego dnia..-Kirke westchnęła, skinęła głową i wyszła, zostawiając Amity i Luz samą.

- Wow...Całkiem niezła lekcja historii.- Oznajmiła Luz.

- Yhm.- Pokiwała głową Amity.- W normalnych warunkach chciałabym ją spotkać... maiłabym do niej tyle pytań i... wiesz ktoś taki jak ona mogłaby mnie sporo nauczyć.

- Ciebie? Wielką Amity Blight?- Zdziwiła się Luz.- Jesteś najzdolniejszą wiedźmą jaką spotkałam.

- Doceniam komplement, ale czuje, że mogłabym osiągnąć znacznie więcej niż obecnie.- Odparła.- Zawsze marzyłam o dołączeniu do cesarskiego sabatu i tego aby się uczyć od najlepszych, a ktoś taki jak Iris mógłby mnie wiele nauczyć gdybym...

- Gdyby nie fakt, że to ona mało nas nie zniszczyła, ale to szczegół.- Wtrąciła Luz, starając się obrócić jej słowa w żart, ale wiedziała, że Amity chciała powiedzieć "gdybym nie spotkała ciebie".

- Tak. Zresztą nieważne. Zostanę najpotężniejszą wiedźmą na Wrzących Wyspach z pomocą lub bez. Zrobię to po to, aby chronić osoby mi najbliższe- Słowa Amity zabrzmiały jak obietnica, a przy ostatnich słowach spojrzała na Luz.- Jednak my też powinnyśmy iść.- Stwierdziła i ruszyła pierwsza.

Luz bez słowa ruszyła za nią, ale nagle ich oczom ukazał się dość niespodziewany widok.

Do muzeum wkroczyło w zwartym szyku ośmiu rekrutów z cesarskiego sabatu, a po obu stronach pododdziału szły abominacje, które były tymi samymi, z którymi Luz i Amity walczyły na pokazie państwa Blight jakiś czas temu.

Ruchem każdej z nich kierował jeden rekrut. Dowódca grupy złapał za rękę krępego ochroniarza i zaczął mu zadawać pytania, a reszta przez ten czas omiatała spojrzeniami salę. Było jasne, że nie wpadli tutaj przypadkiem.

Amity i Luz wiedząc, że walka nie wchodzi w grę, spróbowały się przekraść, chowając się za gablotami, szukając jednocześnie drogi ucieczki.

Nagle obie poczuły na swoich ramionach czyjąś rękę, która jak się okazało należała do Kirke.

- Za mną.- Szepnęła Kirke nagle pojawiając się za ich plecami po czym skierowała się kierunku tylnego wyjścia.

Amity i Luz nie widząc innej opcji, ruszyły za nią, a kiedy Kirke otwarła drzwi, zobaczyła kolejną grupę rekrutów, którzy widocznie obstawili dla bezpieczeństwa tylny wyjście.

- Wy uciekajcie, a ja się nimi zajmę!- krzyknęła, zwracając uwagę zaskoczonych rekrutów.

Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać, a kiedy uciekały, zerkały co jakiś czas w kierunku Kirke, która rzuciła się na rekrutów i gołymi rękami kilku z nich powaliła zanim ci zdążyli zareagować, kolejnym cisnęła w abominację, która przewróciła bezwładnie się na dwóch rekrutów znajdujących tuż za nią, ale druga abominacja, zaskoczyła ją od tyłu i szybko ją spacyfikowała.

Luz chciała zawrócić, aby jej pomóc, ale Amity złapała ja za rękę, tłumacząc, że jeśli to zrobią to, ich też złapią. Los jednak podjął tę decyzję za nich, bo zwabieni hałasem rekruci wybiegli z muzeum i szybko dołączyli do swoich kompanów, odcinając przy okazji wszystkie drogi ucieczki. O ile walka z samymi rekrutami może i była do wygrania to 4 potężne abominacje to co innego.

- Chyba nie mamy wyboru.- Mruknęła Amity i uniosła ręce do góry.

- Naprawdę chcesz się teraz poddać?! Damy im radę.-

- Nie Luz. Nie damy, to zbyt niebezpieczne. Zaufaj mi jakoś to, będzie.- Powiedziała Amity, starając się przemówić jej do rozsądku.- Poddajemy się!

Rekruci bez zbędnych pytań skrępowali im ręce i załadowali obie na wóz, w którym znajdowała się również ogłuszona Kirke.

Cała trójka wpadła prosto w paszczę lwa, wyjątkowo wygłodniałego lwa, który ich zaskoczył.

Miejsce na wasze komentarze------------->

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro