Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Noc Diabła

Na peryferiach miasta stał niewielki dom. W tamtej chwili, a było już późno, bo Lukas właśnie szykował się do snu, słychać było jedynie spokojny głos jego matki, a na podwórzu, w oddali, ujadanie, najpewniej bezpańskiego psa. Łyse gałęzie drzew chwiały się na wietrze, a różnokolorowe, zgniłe liście, niczym dywan pokrywały podmokłą ziemię. Było spokojnie, ale zaciągając głęboko powietrze nosem, wyczuwało się, że to jedynie złudzenie. Coś wisiało w powietrzu.

Siatka otaczająca budynek pokryta była rdzą. Jej chropowata powierzchnia mieniła się w świetle księżyca i na tle jesiennego krajobrazu wydawała się wyjątkowo ładna, jakby oblepiona trzcinowym cukrem. Przy furtce wejściowej stała biała, gipsowa figurka przedstawiająca Matkę Boską. Odnosiło się wrażenie, że jej uniesione oczy zerkają w jeden punkt – w okno na piętrze. Na szaroburym, październikowym tle, rzeźba ta, błyszczała jak najjaśniejsza gwiazda. Taka, której nie sposób było dostrzec na zachmurzonym niebie.

Wiatr przybierał na sile, pędził z centrum Detroit, gnał. Wyprzedzał auta, niósł nowinę, złe wieści. Auto, którym jechał ojciec chłopca, Rhino, zostało daleko w tyle. Twarz mężczyzny była wykrzywiona. Wyglądała, jakby tysiące emocji walczyło w jego wnętrzu. Jakby tornado myśli kotłowało się w jego głowie. Jechał do domu.

Kobieta w średnim wieku, ubrana w nocną koszulę, głaskała czarne włosy swojego syna. Chłopiec, wtulony w jej pierś, nasłuchiwał bicia serca. Był szczęśliwy, gdy byli tylko we dwoje. Przepełniał go spokój. Lubił takie momenty.

Ich wieczorny rytuał przerwał świst. Kobieta usiadła na łóżku, a wkrótce potem zrobił to Lukas. Potarła ramiona i zerknęła w stronę okna. To wiatr. Wtargnął do pokoju przez szczelinę w oknie. Chciał ostrzec. Matka chłopca wstała i podeszła do szyby. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem figurki. Ponownie przeszedł ją dreszcz. Szybkim ruchem zamknęła szczelnie okno, starając się odgonić niechciane myśli i strach narastający w jej wnętrzu. Potrafiła go maskować, żyć z nim.

Z zamyślenia wyrwał ją piskliwy głos sześcioletniego syna. Uniosła wzrok i spojrzała na niego z troską. Następnie wzięła z półki książkę i usiadła, otaczając dziecko ramieniem.

– Mamo. – Chłopiec uderzył piąstkami w kołdrę. – Dlaczego co wieczór czytasz mi o rycerzu i księżniczce? To jest nudne! – Podniósł głos.

– To jest ładne. To opowieści o pięknej miłości, o miłych dziewczynach i odważnych chłopcach. – Poczochrała jego włosy i spojrzała na niego z czułością. – Sam kiedyś znajdziesz swoją księżniczkę. – Uśmiechnęła się, ale chłopiec nie odwzajemnił się tym samym.

– Na pewno nie! Nie widziałem w okolicy żadnego zamku!

– Nie trzeba mieszkać w zamku, żeby być rycerzem lub księżniczką – powiedziała z przekonaniem.

– Jak to? – Chłopiec zrobił wielkie oczy.

– Księżniczka to każda dobra dziewczynka. Taka, która ma wielkie serce. A dzielny rycerz to ktoś, kto potrafi zadbać o swoją królewnę. ­– Spojrzała na syna i kontynuowała: – Zawsze stawia jej dobro ponad swoje i pokazuje, jak bardzo ją kocha. I pamiętaj, Lukas – objęła dłońmi jego twarz i spojrzała prosto w oczy – pamiętaj, że żaden odważny chłopiec nigdy nie bije dziewczyny. Nie można jej uderzyć nawet kwiatkiem, rozumiesz?

Chłopiec pokiwał głową, jakby wszystko zrozumiał i zapytał:

– A czy ty znajdziesz kiedyś swojego księcia?

Kobieta przełknęła ślinę i zanim zdążyła sformułować odpowiedź, Lukas powiedział:

– Jeśli chcesz, to ja będę nim dla ciebie. – Zamyślił się. – Tylko najpierw muszę nauczyć się bić, żeby odpędzić smoka i wrogów.

Na te słowa przytuliła syna jeszcze mocniej.

– Śpij już, rano zrobię twoje ulubione placki z bananami.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Chciał, żeby już był ranek. Kołysany do snu, w akompaniamencie bijącego równomiernie i spokojnie, matczynego serca, przymknął powieki.

Kobieta głaskała syna po włosach, chcąc, by jak najszybciej zasnął. Do jej uszu dotarł dźwięk silnika, co oznaczało, że jej mąż właśnie wrócił do domu. Serce zaczęło łomotać jej w piersi. W duchu modliła się, żeby Lukas już spał.

Rhino wysiadł z auta i trzasnął drzwiami. Na co dzień nie był spokojnym człowiekiem, ale tej nocy wydawał się wyjątkowo zdenerwowany. Gdyby złość była stanu ciekłego, zapewne kipiałaby mu z nosa. Zamaszystym ruchem otworzył furtkę i zacisnął pięści. Poluzował je, dopiero gdy opadł na kolana. Tuż przed figurą Matki Boskiej. Złożył ręce do modlitwy. Klęczał dobre pięć minut, szepcząc pod nosem sobie tylko znane słowa, a następnie wstał. Rozejrzał się wkoło, podwinął rękawy kurtki i jakby popychany przez samego diabła, pognał do domu.

Drzwi otworzyły się z impetem. Kobieta pospiesznie zabrała swoje ramię spod głowy śpiącego już syna i zerwała się z łóżka. Nakryła go kołdrą po same uszy, licząc, że gruby, wypchany puchem materiał, stłumi odgłosy zbliżającej się nieuchronnie awantury. Ucałowała jeszcze czubek jego głowy i pobiegła w stronę niewielkiego, skąpanego w ciemności przedpokoju.

Pełna obaw i uczucia ucisku w piersi, którego mimo upływu lat nie udało jej się do końca oswoić, wyciągnęła dłoń w stronę włącznika światła. Nie udało się jej go przesunąć, bo przykryty był ciepłą, szorstką dłonią. Przejechała po niej, lecz gdy natrafiła na kolczasty sygnet, świadczący o tym, że dłoń należy do jej męża, wcale nie odetchnęła z ulgą. Odskoczyła i mimo że serce pędziło, zapytała:

– Rhino? – Starała się, by jej głos nie zdradził, jak bardzo się boi. Wiedziała, że spokój może ją uratować, albo wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej rozwścieczyć mężczyznę. Wszystko zależało od nastroju, który w jego przypadku bywał niezwykle kapryśny.

Miała świadomość tego, co uczyniła, a gdy rozbłysło w końcu światło i zobaczyła wykrzywioną w grymasie złości twarz, wiedziała już, że plan diabli wzięli. Nabrała w płuca maksymalną ilość powietrza, jak człowiek, który wie, że zaraz znajdzie się pod wodą. Naiwnie wierząc, że gdyby nadszedł czas, w którym będzie walczyć o życie, to powietrze, nabrane w tej właśnie chwili, pomoże jej przetrwać, będzie jej ratunkiem.

Wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc swoim dotykiem złagodzić jego złość, ale był szybszy. Jego zaciśnięta pięść zderzyła się z jej bladą, delikatną twarzą, a powietrze, które wstrzymywała, to samo, które miało być jej zapasowym tchnieniem, uszło z sykiem. Zatoczyła się na szafkę, z której wysypały się buty. Straciła na chwilę świadomość, a gdy się ocknęła, spojrzała zamglonym wzrokiem w stronę męża.

Wiedziała, że w tym starciu nie ma szans.

– Myślałaś, że jak zadzwonisz na gliny i powiesz im o miejscu przerzutu, to mnie zamkną i będziesz mogła się bezkarnie puszczać, co? ­– Zrobił zamach nogą i kopnął kobietę w brzuch. Nie zdążyła się osłonić kolanami, skulić w kłębek, tak, jak robiła to za każdym razem, gdy jej mąż nie miał humoru.

– Nie zrobiłam tego, przyrzekam. – Kłamała, naiwnie wierząc, że to proste zapewnienie sprawi, że Rhino da jej spokój. Prawda była taka, że owszem, to ona zadzwoniła na posterunek w Warren i podała miejsce spotkania męża z przemytnikiem, który wiózł towar z Kanady. Liczyła na to, że zostanie z Lukasem sama, że ten diabeł, który stał nad nią jak kat, zniknie. Na zawsze.

– Miałaś pecha, wiesz? Zatrzymali go na moście Ambassador, debile. Jeszcze zanim się ze mną spotkał. Jesteś taka głupia! – Ponownie kopnął ją w brzuch, a krew zaczęła sączyć się z jej ust. – Najważniejsza noc w roku, a ja nie mam towaru! A wszystko przez ciebie, suko! – Przez chwilę stał nieruchomo, jakby napawając się widokiem zmaltretowanej kobiety. W końcu ukląkł na jedno kolano i wiedząc, jaki jest jej najczulszy punkt, powiedział: – Za to, że jesteś taka niewdzięczna, zabiorę mu to, co kocha najbardziej. – Zerknął w stronę pokoju, w którym spał niczego nieświadomy chłopiec. – A żeby twoje serce krwawiło, jeszcze zanim wbiję w nie nóż, coś ci powiem. – Uśmiechnął się podstępnie, wziął w garść jej włosy i pociągnął w górę. – Zrobię z niego kopię siebie. Będzie sobowtórem człowieka, którego tak bardzo nienawidzisz. Będzie wiedział, że suki trzeba traktować twardą ręką. Tak mu wypiorę mózg, że będzie cię uważał za największe ścierwo.

Kobieta zapłakała cicho. Marzyła, by ten koszmar już się skończył. Żałowała, że nie uciekła z synem od tego potwora. Jednak na takie przemyślenia było już za późno.

– Zostaw mamę! Puść mamusię!

Rhino odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał krzyk Lukasa. Twarz kobiety wyrażała strach w najczystszej postaci. Lukas rzucił się na plecy ojca, a swoje drobne rączki zacisnął na jego szyi. Jego małe, przerażone serduszko dudniło w piersi. Mężczyzna bez wysiłku zrzucił go na podłogę, tak, że upadł przy zmasakrowanym ciele matki. Lukas bał się tak mocno, że zmoczył spodnie od piżamy. Matka chwyciła jego rączkę, chcąc dodać otuchy, a ojciec śmiał się i krzyczał:

– Moczydupek! Moczydupek!

Zawstydzony i przerażony chłopiec chciał zamknąć oczy i przeczekać, a z drugiej strony, nie mógł znieść łkania matki. Liczył na to, że to sen, zły koszmar, bo przecież całkiem niedawno usypiał w jej ramionach. I była ona, taka piękna, delikatna i ciepła. Zupełnie inna od mamy, którą widział leżącą na podłodze, odwracającą od niego wzrok, jakby bała się, że dziecko ujrzy w nim niewyobrażalne cierpienie i strach. Chciała chronić syna, złagodzić jego ból, dopóki była jeszcze w stanie.

– Kochanie – zwróciła się do dziecka – poślizgnęłam się na schodach. Tata mi nic nie zrobił. Tata cię kocha. – Spojrzała w końcu w oczy dziecka. – Czasem tak się dzieje synku, nie bój się. – Złapała się za brzuch, chcąc złagodzić narastający ból. – Bez względu na to, co się stanie, będę tu. – Położyła dłoń w miejscu, w którym wyczuwalne było bicie małego serca. – Kocham cię.

– Ja ciebie też, mamusiu.

– Och, niemal się wzruszyłem. – Zaśmiał się Rhino. – Lukas, podejdź tu. – Rozkazał.

Chłopiec puścił dłoń matki, którą do tej pory kurczowo trzymał, spojrzał na jej twarz i przymknięte oczy. Ostatni raz dotknął jej policzka, który wydawał mu się wyjątkowo blady. Podszedł do ojca. Z reguły spełniał jego żądania, bojąc się siniaków, które nie były mu obce. Był przestraszony, bo jego dziecięcy mózg nie ogarniał tego, co się wydarzyło. Wiedział jedynie, że skutkiem wypadku, może być śmierć i sądził, że tak też stało się w tym przypadku. Był przekonany, że jego mama nie żyje. Zrobiło mu się jej żal, a gdy spojrzał na schody i zobaczył, że na drugim stopniu znajdował się jego samochodzik, ogarnął go niewyobrażalny strach. Zastanawiał się, czy to na nim poślizgnęła się mama i nie miał wątpliwości, że gdyby posprzątał, ona wciąż byłaby przy nim. Zaczął głośno płakać i pobiegł w stronę schodów, by zabrać z nich autko. Gdy miał je już w ręce, rzucił nim o ścianę. Wtedy, właśnie w tamtej chwili, w głowie Rhino zrodził się plan.

– Chodź tu, mały. – Zwrócił się do syna, siląc się na miły ton. – Powiem ci coś ważnego. – Lukas spuścił głowę i podszedł do ojca, a ten kontynuował: – Pewnie myślisz, że to twoja wina, że mama nie żyje, co nie? – Chłopiec przez chwilę stał nieruchomo, a następnie wzdrygnął się, jakby dopiero doszedł do jego świadomości sens słów ojca. Wybuchnął histerycznym płaczem. – Masz rację, to twoja wina ­– powiedział Rhino, nie zważając na stan, w jakim znajduje się jego syn. – Ale nie bój się, nikt się o tym nie dowie. Nikomu nie powiem. – Położył dłoń na wątłym ramieniu dziecka i zacisnął pokrzepiająco. – O ile ty również nikomu nie powiesz, co się stało. No bo wiesz, wtedy wszystko by się wydało i każdy dowiedziały się, co zrobiłeś. A tego przecież nie chcemy, prawda, zuchu?

Chłopiec przetarł rękawem nos i uniósł spuchnięte od płaczu powieki. Przez jego głowę przewijało się tysiąc pytań, a uczucia, które atakowały go z każdej strony były dla niego niezrozumiałe, nowe. Nie wiedział, jak sobie z nimi poradzić ani jak je nazwać. Był rozbity, przerażony i niewyobrażalnie smutny. Rhino postanowił nie tracić czasu i kuć żelazo, póki gorące, więc wykorzystał to, co wiedział o swoim dziecku do własnych celów.

– Lukas, lubisz superbohaterów?

Oczy chłopca rozszerzyły się w podekscytowaniu, lecz gdy spojrzał na bok, w miejsce, w którym leżała jego mama, ponownie opuścił głowę i załkał. Rhino mówił dalej:

– Możemy się umówić, że ja będę, załóżmy... – zamyślił się – Batmanem, bo uratuję cię od konsekwencji tego. – Wskazał ruchem głowy na leżącą kobietę. – A ty będziesz bohaterem, który milczy, dobra? To będzie twoja tajna broń, zgoda? – Naciskał, a gdy chłopiec przytaknął, powiedział: – Od dziś jesteś Silent. Podoba się? – Klasnął w dłonie z entuzjazmem nieadekwatnym do sytuacji. – Jesteś superbohaterem. – Chłopiec ponownie kiwnął głową. – Widzę, że zajarzyłeś zasady tej zabawy, dzieciaku. Mój syn! – Klepnął go w ramię. – A teraz chodź, wspólniku, mamy robotę do wykonania.

Rhino podszedł do leżącej kobiety, a Lukas pobiegł do kąta i odwrócił się twarzą do ściany. Trząsł się, a jego ramiona podrygiwały. Mimo to milczał. Chciał być superbohaterem. Odważył się odwrócić wzrok dopiero wtedy, gdy o jego nogę coś się otarło. Była to ręka jego matki. Rhino sapał i klął, gdy ciągnął jej ciało przez przedpokój.

– Rusz się i otwórz drzwi – syknął, a chłopiec podskoczył przestraszony.

Podbiegł do drzwi i uchylił je, a chłód, który wdarł się nagle do środka, przyniósł mu ukojenie. Łzy na policzkach wyschły, ale mimo że bardzo chciał, by pozostały one suche jak najdłużej, nie potrafił tego sprawić. Rhino ciągnął kobietę za nogi, jak bezwładną marionetkę, a w nocnej ciszy można było usłyszeć jedynie stukot głowy uderzającej o kolejne schodki werandy.

Rhino zaciągnął ciało w podmokłe grządki, a sam udał się do schowka, by chwilę później wrócić z łopatą. Lukas stał jak zaczarowany. Nie płakał. Unikał patrzenia w stronę rabatek, na których, gdy było ciepło rosły tulipany. Ulubione kwiaty jego matki. Spojrzał na ojca, który z zapałem kopał rów i mimo że był dzieckiem, szybko połączył fakty. Podszedł bliżej i upadł na kolana.

– Przyszedłeś pomóc. W końcu – stwierdził oschle Rhino. – Kop. – Chłopiec spojrzał na niego zdezorientowany. – Łapami! – krzyknął. – Nie bądź taką księżniczką!

Lukas zanurzył rączki w błotnistej ziemi. Była zimna. Uniósł wzrok, ale widząc zacięty wyraz twarzy ojca, postanowił bardziej przyłożyć się do powierzonego mu zadania. Bał się, był cholernie, niewyobrażalnie przerażony. Szurał paznokciami w czarnej ziemi tak mocno, że aż bolały go palce. Jego działania nie przynosiły żadnego efektu, wiedział to. Mimo to szorował palcami jak grabiami, aż w końcu sam już nie widział, czy ma jeszcze paznokcie. Nie czuł nic. Otaczała go cisza. Nawet wiatr odpuścił. Biała figurka wciąż patrzyła niewzruszenie w okno na piętrze.

Z oczu chłopca poleciały mokre krople, które wsiąkły w ziemię. Tę samą, która przykryła ciało jego matki.

Ciszę zakłócił dźwięk.

Ledwie słyszalny, ale łamiący serce odgłos zaklęty w krystalicznych kroplach.

Dźwięk spadających łez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro