17. Heeseung
W momencie, gdy stałem obok Jiwoo, Choi ponownie zaczął mnie prowokować. Cały plan, który miałem ułożony w głowie, w jednej chwili rozsypał się na kawałki. Była tam ona – Jiwoo – i był tam on – Kang – który miał czelność dotykać jej w taki sposób. Moje ciało działało szybciej niż mózg.
Kiedy tylko zobaczyłem, jak Kang próbuje uzyskać litość Jiwoo, ruszyłem do przodu bez zastanowienia. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, chwyciłem go za kołnierz i pociągnąłem z całą siłą w tył, rzucając nim o ścianę.
Kang osunął się na ziemię, zdezorientowany. Podniósł na mnie wzrok, w którym przez chwilę widziałem coś, co wyglądało jak strach. Nie zamierzałem się powstrzymywać. Nie po tym, co właśnie widziałem. Nie po tym, jak próbował skrzywdzić Jiwoo.
— Heeseung, co ty...? — zaczął, ale zanim zdążył dokończyć zdanie, poczułem, jak adrenalina przejmuje kontrolę. Moja pięść trafiła w jego twarz z taką siłą, że nawet nie usłyszałem krzyków wokół. W tej chwili liczył się tylko on. Zdrajca. Łajdak, który miał czelność dotknąć kogoś, kogo nie powinien nawet widzieć.
Krew pociekła z jego nosa, a on zaczął się miotać, próbując osłonić twarz.
— Chciałeś pocałować ją siłą?! — syknąłem, chwytając go za włosy i podciągając do góry. Zbliżyłem swoją twarz do jego, tak, że mógł wyraźnie widzieć gniew w moich oczach. — Za kogo ty się, kurwa, uważasz?
Kang nie odpowiedział, próbował unikać mojego wzroku, a jego ciało trzęsło się ze strachu. W tej chwili wiedział, że przegrał. Wiedział, że nie ma już ucieczki.
— Myślisz, że to, co robisz, ujdzie ci na sucho? — mówiłem dalej, choć mój głos był teraz znacznie bardziej opanowany. — Myślisz, że możesz dotykać to, co do ciebie nie należy?
Mimo gniewu, w którym się topiłem, miałem gdzieś na końcu świadomość, że Jiwoo była obok, że wszystko to działo się na jej oczach. Z jednej strony nie chciałem, żeby widziała, do czego jestem zdolny. Z drugiej – chciałem, żeby wiedziała, że nikt nie odważy się jej skrzywdzić, dopóki ja będę obok.
— To nie tak, Heeseung...— Kang próbował coś powiedzieć, ale nie dałem mu dokończyć. Kolejny cios wylądował na jego żebrach, aż skrzywił się z bólu, wypuszczając powietrze z sykiem.
— Myślisz, że możesz mnie oszukiwać? — zapytałem, pochylając się nad nim, jak drapieżnik nad ofiarą. — Podszywać się pode mnie? Sprzedawać towar i udawać, że to ja? Jesteś nikim, Kang. Nikim.
Jego twarz była teraz skrwawiona, a oddech nierówny. Jego ciało wiło się na ziemi, próbując wydostać się spod mojego zasięgu, ale nie pozwoliłem mu na to. Przyklęknąłem na jedno kolano, wciąż trzymając go za kołnierz, i nachyliłem się jeszcze bliżej.
— Masz szczęście, że jestem cierpliwy — powiedziałem lodowatym tonem. — Bo gdybym nie był... Już dawno byś nie żył.
Nagle poczułem rękę na swoim ramieniu. To był Sunghoon, który patrzył na mnie z chłodną powagą.
— Heeseung — powiedział spokojnie, ale z wyraźnym ostrzeżeniem w głosie. — Starczy. Ona cię potrzebuje. Pamiętaj, po co tu jesteśmy.
Jego słowa działały jak kubeł zimnej wody. Oparłem się na piętach, odrywając wzrok od Kanga i zerkając na Jiwoo. Stała z boku, blada i wstrząśnięta. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie rozumiała, co się przed chwilą wydarzyło. Poczułem, jak zimny ciężar osiada mi na piersi. Zrobiłem to wszystko dla niej, ale teraz widziałem, że była przerażona.
Odetchnąłem głęboko, odrzucając Kanga na bok, i wstałem. Zwróciłem się do Sunghoona, który cały czas obserwował sytuację z opanowaniem.
— Zabierz go — rzuciłem sucho. — Do ciemnicy. Zobaczymy, jak długo będzie się bronił, zanim zacznie mówić.
Sunghoon kiwnął głową i dał znak swoim ludziom, żeby zebrali Kanga z podłogi. Ten ledwo trzymał się na nogach, jego ciało było pozbawione sił, a oczy wbijały się w ziemię. Zanim wyszedł, raz jeszcze na mnie spojrzał – ale tym razem nie było w nim nic poza strachem. Osiągnąłem to, co chciałem. Złamałem go.
Kiedy moi ludzie wyprowadzali Choi z baru, poczułem, jak napięcie w moich ramionach powoli opada. Mimo to, gniew nie ustępował. Wiedziałem, że nie mogę teraz stracić zimnej krwi. Podszedłem do dziewczyny, która stała tam wciąż nieruchomo, zszokowana wydarzeniami.
— Jiwoo... — zacząłem, próbując mówić spokojnie, ale wciąż czułem w sobie burzę emocji. — Jesteś cała?
Spojrzała na mnie zdezorientowana, jakby nie była pewna, co się właśnie wydarzyło. Kiwnęła lekko głową, ale widziałem, że coś w niej pękło. Zbliżyłem się do niej i delikatnie położyłem rękę na jej ramieniu, starając się dodać jej otuchy.
— Zabiorę cię stąd — powiedziałem cicho. — Jesteś bezpieczna.
Nie odpowiedziała, ale nie musiała.
✯
Po tym, jak opuściliśmy bar, wiedziałem, że muszę ją zabrać gdzieś, gdzie będzie bezpieczna. Moje ręce wciąż były napięte, a myśli gnały. Kang... Ten skurwiel. Chciałem go zabić. Gdyby nie to, że musiałem się kontrolować, że Jiwoo tam była... Nie, nie mogłem teraz o tym myśleć. Spojrzałem na nią – na jej bladą twarz, drżące dłonie. Była przerażona. Tak bardzo chciałem jej powiedzieć, że wszystko już jest w porządku, że jest bezpieczna, ale sam czułem, jak coś się we mnie trzęsie. Ten gniew, który nie chciał mnie opuścić.
— Musimy jechać do szpitala — powiedziałem spokojnie, choć w środku kipiłem od emocji. — Nie możesz tak po prostu tego zostawić. Musimy sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku.
Pokręciła głową, a jej dłonie zacisnęły się na mojej kurtce. Patrzyła na mnie oczami pełnymi strachu, ale i... czegoś więcej.
— Nie, nie chcę jechać do szpitala — wyszeptała drżącym głosem. „Proszę... tylko zabierz mnie stąd.
Mój instynkt podpowiadał mi, żeby nalegać, ale w jej oczach widziałem coś, co sprawiało, że nie potrafiłem odmówić. Była zbyt przerażona, zbyt rozbita, by teraz stawiać jej opór.
— Dobrze — westchnąłem, choć czułem, jak z każdym słowem opada mi ciężar odpowiedzialności. — Zabiorę cię do domu. Ale najpierw pojedziemy do mnie.
Jiwoo skinęła głową, nie mówiąc nic więcej. Prowadziłem ją powoli w stronę samochodu, obejmując jej drżące ramiona, a moje serce biło tak mocno, że myślałem, że zaraz wyskoczy mi z piersi. W środku wciąż miałem ochotę wrócić do baru i roztrzaskać Kanga na kawałki, ale nie mogłem. Teraz musiałem myśleć o niej.
Podczas drogi do posiadłości Jiwoo nie odezwała się ani słowem, a ja nie naciskałem. Każda sekunda była naładowana napięciem, które czułem w całym ciele. Chciałem powiedzieć coś, co ją uspokoi, ale żadne słowa nie wydawały się wystarczające. Co miałem jej powiedzieć? Że nigdy nie powinno się to wydarzyć? Że chciałem go zabić tylko dlatego, że dotknął jej w taki sposób?
W końcu dojechaliśmy do posiadłości. Pomogłem jej wysiąść z samochodu i poprowadziłem ją do środka. Wciąż nie odzywała się, ale trzymała mnie za rękę, jakby bała się, że zniknę. Kiedy weszliśmy do środka, atmosfera stała się jeszcze cięższa. Cisza, która nas otaczała, była niemal przytłaczająca. Zaprowadziłem ją do mojego pokoju, wiedząc, że to jedyne miejsce, w którym teraz mogła poczuć się bezpiecznie.
— Usiądź — powiedziałem cicho, wskazując na łóżko. — Zaraz przyniosę ci coś do picia.
Jiwoo usiadła, a ja wyszedłem z pokoju, żeby wziąć wodę z kuchni. Moje myśli wciąż krążyły wokół tego, co się wydarzyło. Dlaczego czułem się tak, jakbym stracił kontrolę? Dlaczego nie mogłem jej po prostu zostawić w spokoju? To uczucie, które wypełniało mnie od wewnątrz, było czymś nowym – czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Wróciłem do pokoju i podałem jej szklankę wody. Upiła kilka łyków, patrząc na mnie z mieszanką wdzięczności i... czegoś jeszcze. Czegoś, czego nie potrafiłem zidentyfikować.
— Dziękuję — szepnęła, a ja poczułem, jak moje serce znowu zaczyna walić. Usiadłem obok niej na łóżku, a nasza bliskość sprawiała, że atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
Nie wiem, kto pierwszy zrobił ruch. Może to była ona. Może to byłem ja. Ale zanim zdążyłem się zorientować, nasze usta zetknęły się w pocałunku, który był mieszanką wszystkiego – gniewu, ulgi, tęsknoty. To nie był delikatny pocałunek. To było coś dzikiego, intensywnego, jakbyśmy oboje próbowali odnaleźć w sobie nawzajem ucieczkę od całego tego chaosu. Moje dłonie błądziły po jej ciele, a jej dotyk był jak płomień, który spalał mnie od środka. Każdy pocałunek był jak obietnica, a każdy ruch jej ciała mówił mi więcej, niż jakiekolwiek słowa.
W końcu opadliśmy na łóżko, a świat zniknął. Liczyliśmy się tylko my – ja i ona. Nie było już Kanga, nie było niebezpieczeństwa, tylko my, razem. Nie wiem, ile to trwało, ale kiedy w końcu zatrzymałem się, patrząc na nią, zobaczyłem w jej oczach coś, co sprawiło, że moje serce znów zadrżało.
— Jiwoo — wyszeptałem, pochylając się nad nią. — Co ty ze mną robisz?
Jej oczy rozszerzyły się, a ja kontynuowałem, bo musiałem to powiedzieć, musiałem w końcu to zrozumieć.
— Nigdy wcześniej na nikim mi nie zależało — powiedziałem powoli, patrząc jej w oczy. — A teraz zabiłbym Kanga, gdyby cię choćby dotknął.
Było to wyznanie, które brzmiało niemal jak oskarżenie. Nie rozumiałem tego, co czułem, ale wiedziałem jedno – Jiwoo miała nade mną władzę, której nikt inny nie miał.
✯
Sunghoon zadzwonił w momencie, kiedy Jiwoo była wtulona w moje ramię, a świat wydawał się na chwilę spokojny. Podniosłem telefon, czując, jak rzeczywistość wdziera się w naszą intymną chwilę. Zerknąłem na dziewczynę, która patrzyła na mnie z niepokojem, ale nie pytała. Wiedziała, że to sprawa, której nie mogłem ignorować.
— Co jest? — zapytałem sucho, trzymając telefon blisko ucha, ale nie spuszczając wzroku z Oh.
— Jesteśmy w ciemnicy — odpowiedział Sunghoon, jego głos zimny i bez emocji. — Przesłuchujemy Kanga. Nie mówi nic, nawet pod naciskiem. Wydaje się, jakby wiedział, że nie wyjdzie stąd żywy, więc się nie przejmuje.
Westchnąłem ciężko, czując, jak krew pulsuje w moich skroniach. Kang był zdrajcą, a jego zdrada była nie tylko osobista – to, co zrobił Jiwoo, to jak próbował ją upokorzyć i złamać... Nie mogłem tego puścić płazem. Ale jednocześnie wiedziałem, że teraz potrzebuję od niego informacji. Musiałem zrozumieć, z kim współpracował, kto za tym stał, żeby rozwikłać całą tę sieć kłamstw i zdrady.
Spojrzałem na Jiwoo, uśmiechając się do niej lekko, chcąc złagodzić jej zaniepokojone spojrzenie.
— Muszę iść — powiedziałem spokojnie, choć wewnątrz wszystko kipiało. Pochyliłem się, delikatnie dotykając jej ust swoimi w krótkim, ale głębokim pocałunku, który miał być dla niej obietnicą, że wrócę. — Zostań tutaj, dobrze?
Kiwnęła głową, ale czułem, że wcale nie była spokojna. Znała mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie wrócę, dopóki nie załatwię sprawy po swojemu. A mój sposób często oznaczał brutalność, na którą nie chciała patrzeć.
Zszedłem na dół, a moje kroki były ciężkie. Każdy ruch sprawiał, że gniew wzbierał we mnie jak burza gotowa do wybuchu. Wewnątrz ciemnicy panował półmrok, a jedynym źródłem światła było kilka lamp skierowanych na jedną postać – Kanga, przywiązanego do krzesła na środku pokoju. Jego twarz była już pokryta krwią i siniakami, ale mimo tego uśmiechał się zadowolony z siebie, jakby wiedział coś, czego ja nie mogłem zrozumieć.
Sunghoon stał z boku, jego twarz pozbawiona była emocji, jak zawsze podczas takich sytuacji.
— Jak na razie nic — powiedział Sunghoon, gdy zbliżyłem się do Choi. — Uparcie milczy.
Spojrzałem na niego, a gniew rozlał się po mnie jak ogień.
— Dobrze — mruknąłem, podchodząc bliżej. Pochyliłem się, patrząc chłopakowi prosto w oczy. — Myślisz, że wyjdziesz stąd żywy? Nie ma dla ciebie drogi ucieczki. Zdradziłeś nas. Zdradziłeś mnie.
Kang uśmiechnął się krzywo, jego oczy błyszczały z dziwną mieszanką wyższości i pogardy.
— Jiwoo... — wyszeptał, przeciągając jej imię z ohydną satysfakcją. – Łatwa dziewczyna, co? Sam widziałeś. Chciała tego.
Mój gniew eksplodował. Bez zastanowienia chwyciłem go za gardło i pchnąłem krzesło, na którym siedział, do tyłu. Uderzył o ziemię, a ja zacisnąłem dłonie mocniej, aż z trudem łapał powietrze.
— Powiedz mi wszystko — warknąłem, pochylając się nad nim. — Albo tu skończysz.
Choi próbował coś wydukać, ale jego śmiech przerwał mi każde słowo. Jego śmiech... Ten śmiech sprawił, że coś we mnie pękło. To, co zrobił Jiwoo, było niewybaczalne. Już nie chodziło tylko o zdradę wobec mojej działalności. To było osobiste.
Mój świat zniknął. Został tylko gniew. Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Moje dłonie były na jego gardle, potem na jego twarzy. Ciosy padały jeden za drugim. Sunghoon krzyczał, próbując mnie powstrzymać, ale nic nie mogło mnie zatrzymać. Wiedziałem tylko jedno – Kang musiał zginąć.
A potem usłyszałem krzyk.
— Heeseung, przestań!
Jiwoo. Stała w drzwiach, jej oczy rozszerzone ze strachu, jej głos drżący. Nie wiem, kiedy zeszła za mną, ale teraz była tutaj. Przekląłem pod nosem. Widziała wszystko. To nie było to, co miała zobaczyć. Nie chciałem, żeby widziała tę stronę mnie.
Odwróciłem się, próbując zebrać myśli, ale to, co zobaczyłem w jej oczach, sprawiło, że poczułem się jakby ktoś wyrwał mi serce. Był tam strach... Strach przed mną.
Zrobiłem krok w jej stronę, ale wtedy coś poczułem. Jakby świat wokół mnie zawirował. Ciężar mojego gniewu, emocji, wszystkiego, co czułem, stał się zbyt wielki. Ostatnia rzecz, jaką zobaczyłem, to piękna twarz Jiwoo, jej przerażone oczy i wyciągnięte w moją stronę ręce, zanim upadłem na ziemię.
Od Autorki: Ten rozdział pojawia się nie bez przyczyny dzisiaj. KookiesDaughter wszystkiego najlepszego Kochana! Mnóstwa weny i siły, do pisania, tworzenia, publikowania. Abyś była zdrowa i szczęśliwa. A o resztę Hee na pewno zadba. STO LAT! ♥
Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro