Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

09. Heeseung

Gdy Jiwoo wyszła, w mieszkaniu zapanowała cisza. Przez chwilę stałem przy oknie, patrząc, jak jej sylwetka znika za bramą. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie myśleć o tym, co działo się przez ostatnie godziny. Wszystko przebiegało zgodnie z moim planem, ale był w tym wszystkim jeden element, którego wcześniej nie przewidziałem – ona. Jiwoo. Dziewczyna, która powinna była być tylko pionkiem w grze, zaczęła mnie intrygować. Z jednej strony była wściekła, pełna zapału do walki, ale z drugiej... jej ciało mówiło coś zupełnie innego.

Słyszałem, jak drzwi frontowe otwierają się i zamykają. To musiał być Sunghoon. Zawsze pojawiał się dokładnie wtedy, kiedy go potrzebowałem, choć nigdy tego nie przyznawałem. Odwróciłem się od okna, a on już stał na środku salonu, z tym swoim zwyczajnym, lekko zblazowanym wyrazem twarzy.

— I jak poszło? — zapytał, siadając na skórzanej sofie. Jego ton był jak zawsze neutralny, ale widziałem, że jest ciekawy, jak się sprawy mają.

Usiadłem naprzeciwko, wziąłem do ręki szklankę whiskey, którą wcześniej zostawiłem na stoliku. Spojrzałem na ciecz kręcącą się w szkle, po czym upiłem łyk. Czułem, jak palący płyn spływa mi po gardle, rozgrzewając mnie od środka.

— Jest nasza — powiedziałem spokojnie, odkładając szklankę. — Zgodziła się.

Sunghoon uniósł brew, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Wiedział, że to jedynie kwestia czasu, zanim Jiwoo się złamie. Była zbyt zaangażowana w ratowanie swojego brata, żeby mieć jakikolwiek wybór.

— I co teraz? — zapytał, opierając się wygodniej. — Myślisz, że naprawdę znajdzie tego, kto cię zdradził?

Zastanowiłem się przez chwilę, choć odpowiedź była dla mnie jasna. Była bystra. Może nawet bardziej niż ktokolwiek z nas przypuszczał. A to, że była piękna, tylko ułatwiało mi grę. W końcu w tym świecie uroda otwierała więcej drzwi niż spryt.

— Oczywiście, że tak — odpowiedziałem pewnym siebie tonem. — Jiwoo nie jest głupia. Zrozumiała, że jeśli chce, by jej brat był bezpieczny, musi grać według moich reguł. A co więcej, jej wygląd daje jej przewagę. Ludzie mają tendencję do niedoceniania takich jak ona.

Sunghoon przyglądał mi się przez chwilę, jakby próbował coś zrozumieć.

— Ładna i bystra, co? — zapytał z lekkim uśmiechem, ale w jego głosie było coś, co przypominało ostrzeżenie.

Przewróciłem oczami, choć wiedziałem, do czego zmierza. Sunghoon zawsze miał talent do dostrzegania rzeczy, których inni nie widzieli. Znał mnie na wylot, a ja wiedziałem, że nie umknęła mu moja rosnąca fascynacja Jiwoo.

— Nie mieszaj emocji z biznesem, Heeseung — powiedział z powagą. — Ta dziewczyna może cię zgubić, jeśli nie będziesz ostrożny.

Spojrzałem na niego chłodno, choć w głębi duszy wiedziałem, że ma rację. Ale nie mogłem pozwolić sobie na to, by emocje wzięły górę. Jiwoo była tylko narzędziem. Środkiem do osiągnięcia celu. Nic więcej.

— Nie martw się o mnie — odpowiedziałem, nie spuszczając z niego wzroku. — Mam wszystko pod kontrolą.

Sunghoon uśmiechnął się krzywo, jakby nie do końca wierzył w moje słowa. Ale nie drążył tematu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wiedział, gdzie są granice. Mimo wszystko, był lojalny. I to wystarczyło.

— Więc co dalej? — zapytał, zmieniając temat. — Masz jakieś plany?

— Plan jest prosty — odpowiedziałem, opierając się wygodniej w fotelu. — Jiwoo wróci na uczelnię i będzie robić dokładnie to, czego od niej oczekuję. A ja zajmę się resztą. Jeśli ktoś próbuje mnie okraść, to prędzej czy później wpadnie. A wtedy...

Zamilkłem, bo obaj wiedzieliśmy, co wtedy nastąpi. Zdrada nie była czymś, co można było wybaczyć. Zwłaszcza w naszym świecie. A ten, kto się odważył, zapłaciłby za to najwyższą cenę.

Sunghoon skinął głową, zadowolony z mojej odpowiedzi.

— No dobrze. W takim razie powodzenia. Będę trzymał rękę na pulsie.

— Dzięki — rzuciłem, obserwując, jak kieruje się do drzwi. — A, i Sunghoon? — dodałem. — Dzięki za zajęcie się przyjaciółką Jiwoo.

— Żaden problem — odparł z uśmiechem. — Lepiej, żeby nie wplątała się w coś, co jej nie dotyczy.

Sunghoon miał rację. Nie mogłem mieszać emocji z interesami. Jiwoo była tylko pionkiem. Tyle że... czy aby na pewno? Wciąż nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o niej. O tym, jak wyglądała, kiedy wychodziła z pokoju w mojej koszuli. O jej spojrzeniu, które mówiło więcej, niż chciała przyznać.

Wziąłem głęboki oddech i znowu sięgnąłem po szklankę whiskey. Nie mogłem pozwolić sobie na to, by się rozproszyć. Ale z każdą chwilą coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że ta dziewczyna nie była tylko zwykłym pionkiem. Może miała w sobie coś więcej, niż byłem w stanie przewidzieć.

Sunghoon zjawił się w moim salonie jak zwykle bez zapowiedzi, opierając się nonszalancko o framugę drzwi. Miał ten swój charakterystyczny, lekko kpiący uśmieszek, który zawsze zwiastował, że zaraz zacznie ze mną grać w swoją ulubioną grę – prowokacje. Usiadł naprzeciwko mnie, nonszalancko rozkładając się na kanapie, i zanim jeszcze zdążyłem cokolwiek powiedzieć, rzucił mi jedno z tych swoich spojrzeń, które mówiły więcej niż tysiąc słów.

— No no, Heeseung — zaczął, przeciągając sylaby z wyraźną nutą rozbawienia. — Widzę, że nocka była... gorąca? — zaśmiał się, a w jego oczach błysnęło coś złośliwego.

Podniosłem wzrok znad telefonu i posłałem mu chłodne spojrzenie. Wiedziałem, do czego zmierza. Sunghoon był mistrzem w podszczypywaniu mnie, kiedy wiedział, że sytuacja mogła wyjść poza moje standardowe ramy.

— A co ty o tym wiesz? — odpowiedziałem spokojnie, próbując nie zdradzić, że rzeczywiście tej nocy wydarzyło się więcej, niż planowałem. Zawsze ceniłem sobie kontrolę, ale tamtej nocy... No cóż, z Jiwoo kontrola stała się trochę płynna.

— Wiem wystarczająco, żeby zauważyć, jak patrzysz na tę dziewczynę — kontynuował z uśmieszkiem Sunghoon, nie dając za wygraną. — Mówię ci, musiała ci nieźle podejść, skoro tak łatwo się w nią wkręciłeś. A sądziłem, że to ja mam słabość do takich słodkich istotek.

Westchnąłem, wiedząc, że nie odpuści. Odłożyłem telefon na bok i sięgnąłem po szklankę whiskey, która stała na stoliku przede mną. Sunghoon zawsze miał nosa do takich rzeczy, ale to, co się działo między mną a Jiwoo, nie było wcale tak proste. Była bardziej niż tylko kolejnym pionkiem w mojej grze. Wkradła się pod moją skórę, a to niepokoiło mnie bardziej, niż byłem gotów przyznać nawet przed sobą.

— Powiedzmy, że w nocy było... gorąco — odparłem w końcu, z lekkim uśmiechem, ale nie zdradzając nic więcej. Wiedziałem, że to jedynie rozgrzeje jego ciekawość, ale nie zamierzałem mu dawać pełnych szczegółów. Ta noc była naszą tajemnicą. Moją i Jiwoo.

Sunghoon zaśmiał się głośno, podnosząc ręce w geście kapitulacji.

— Hej, nie musisz mi mówić wszystkiego — rzucił z szerokim uśmiechem. — Ale widzę, że coś się zmienia, bracie. Może w końcu jakiś postęp?

Spojrzałem na niego, nieco zmrużając oczy. Sunghoon znał mnie na tyle długo, by wiedzieć, że nigdy nie angażowałem się emocjonalnie. Dla mnie liczyły się tylko interesy, umowy, wszystko, co mogłem kontrolować. Jiwoo miała być kolejnym pionkiem, ale coś w niej sprawiało, że balansowałem na cienkiej granicy między zimnym wyrachowaniem a czymś, czego nie mogłem nazwać.

— Postęp? — spytałem ironicznie, odstawiając szklankę na stół. — Ona po prostu zna swoją rolę. Umowa jest jasna. Taehyung jest jej słabym punktem, a ja korzystam z okazji. To wszystko.

Sunghoon patrzył na mnie przez chwilę z wyraźnym rozbawieniem, jakby doskonale wiedział, że to nie jest cała prawda. Zawsze miał dobry instynkt, zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety i relacje, których ja nigdy nie traktowałem na poważnie. Jego uśmiech tylko się poszerzył.

— Jasne, jasne. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Ale jakby co, pamiętaj, że od czegoś się zawsze zaczyna. Pierwsza noc, potem... — machnął ręką w powietrzu, jakby chciał zasugerować, że to dopiero początek czegoś większego.

Prychnąłem cicho, starając się zignorować jego docinki, choć w głębi serca wiedziałem, że coś w tym jest. Sunghoon był jednym z niewielu, którzy potrafili wyczuć, kiedy coś mnie wytrącało z równowagi. Może właśnie dlatego tak długo się trzymaliśmy razem. Był dobrym przyjacielem, ale i surowym sędzią.

— Co dalej z nią? — zapytał, wracając do tematu, ale tym razem w bardziej poważnym tonie.

— Dalej będzie robiła to, co jej kazałem — odpowiedziałem sucho. — Ma być moimi oczami i uszami na akademii. Znajdzie tego, kto próbuje mnie okraść. A jeśli się nie sprawdzi... — zamilkłem na chwilę, a Sunghoon tylko skinął głową, wiedząc, co miałem na myśli.

— No dobrze — westchnął. — Ale powiedz mi, co zrobisz, jeśli naprawdę coś do niej poczujesz? Widziałem, jak na nią patrzysz. To nie jest ten zimny Heeseung, którego znam.

Skrzywiłem się. Wiedziałem, że Sunghoon nie odpuści tego tematu. Ale nie mogłem mu powiedzieć, że nawet ja sam nie miałem pełnej kontroli nad tym, co się działo. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na emocje. Nie teraz.

— Wiesz, że nie mam na to czasu — odparłem sucho, choć w głębi serca czułem, że może już straciłem tę bitwę.

Sunghoon wstał, przeciągnął się i spojrzał na mnie z mieszanką rozbawienia i troski.

— No cóż, radź sobie jak chcesz. Ale bądź ostrożny, Heeseung. Tego rodzaju emocje mogą być bardziej niebezpieczne, niż myślisz.

Zostawił mnie z tymi słowami, a ja usiadłem z powrotem na sofie, przetrawiając to, co powiedział. Sunghoon miał rację – emocje były niebezpieczne. Ale Jiwoo była niebezpieczna w sposób, którego nigdy wcześniej nie znałem.

Siedząc w samochodzie, patrzyłem na przesuwające się za oknem krajobrazy Seulu. Ruch uliczny jak zwykle był nieprzewidywalny, a kierowca musiał lawirować między autami, by dotrzeć na czas. Wspominałem naszą ostatnią rozmowę z Sunghoonem i to, co wydarzyło się z Jiwoo. Wciąż miałem ją w głowie, chociaż teraz musiałem skupić się na czymś zupełnie innym. Czekało mnie zebranie z wspólnikami. Każdy z nich był kluczowym elementem naszej organizacji, a dzisiejsza narada miała dotyczyć przyszłych planów – tych, które mogły znacząco zmienić naszą pozycję na rynku.

Gdy dotarłem na miejsce, wszedłem do biurowca z wysoko podniesioną głową. Strażnicy przy wejściu skinęli głowami, ale nie zwróciłem na nich większej uwagi. Po chwili znalazłem się w sali konferencyjnej, gdzie czekali już pozostali. Sunghoon siedział na swoim zwyczajnym miejscu, rozłożony na krześle jakby był w domu. Było jeszcze kilku innych – ci, którzy woleli trzymać się na uboczu, ale zawsze mieli wiele do powiedzenia, gdy chodziło o pieniądze i plany ekspansji.

Zająłem miejsce na czele stołu, a atmosfera w sali od razu się zmieniła. Wszyscy przestali rozmawiać, kiedy tylko się pojawiłem. Ustaliliśmy hierarchię dawno temu, i każdy wiedział, że gdy chodzi o interesy, nie ma miejsca na dyskusje. Zaczęliśmy rozmowę od bieżących spraw – kwoty, dostawy, przepływ pieniędzy, wszystko to, co musiało być pod ścisłą kontrolą.

Wtedy odezwał się Jang Minho, nasz prawnik. Był jednym z najbardziej precyzyjnych i skrupulatnych ludzi, jakich znałem. Zawsze w garniturze, z wyrazem twarzy, jakby kalkulował każdą możliwą opcję. Minho miał swoje zasady, ale przede wszystkim dbał o to, by nasza działalność nie wykraczała poza pewne granice... przynajmniej na papierze. To on trzymał wszystko w ryzach.

— Panowie, jak wiecie, nasza pozycja w Seulu jest stabilna, a nawet więcej – osiągamy przewagę w kluczowych obszarach — zaczął, patrząc na każdego z nas z chłodnym spokojem. — Jednak w związku z tym chciałbym zasugerować pewne rozszerzenie działalności poza granice miasta.

W sali zrobiło się cicho. Każdy analizował jego słowa. Wiedziałem, że Minho nie rzucał pomysłami bez głębszego przemyślenia. Był człowiekiem, który rozpatrywał każdy ruch pod kątem prawnym, ale i logistycznym. Jeśli on proponował rozszerzenie działalności, to znaczyło, że dostrzegł w tym coś wartego uwagi.

— Poza granice Seulu? — zapytałem, podnosząc brew. Chciałem usłyszeć więcej. Rozszerzanie działalności było czymś, co zawsze miałem z tyłu głowy, ale czekałem na odpowiedni moment. Być może to właśnie on nadszedł.

Minho skinął głową i wyciągnął kilka dokumentów, które położył przed sobą. Wiedziałem, że miał wszystko dokładnie przeanalizowane.

— Dokładnie tak. Uważam, że Seul powoli staje się dla nas za mały. Mamy tutaj swoją niszę, jednak konkurencja nie śpi. Na południu w Busan, a nawet na obrzeżach Daejeon,mamy możliwość rozwinięcia nowych kontaktów. Nasza marka mogłaby się tam zadomowić, zanim ktokolwiek inny zorientuje się, co planujemy.

Sunghoon wpatrywał się w niego, a potem zerknął na mnie, jakby czekał na moje zdanie.

— A jakie widzisz przeszkody? — spytałem, wiedząc, że Minho nigdy nie daje tylko pozytywnych stron bez uwzględnienia ryzyka.

— Przede wszystkim logistykę. — Jego ton pozostał spokojny. — Musimy być pewni, że mamy solidnych ludzi na miejscu. Ale to, co mnie najbardziej martwi, to infrastruktura prawnicza. Nie możemy sobie pozwolić na błędy, zwłaszcza na terenie, który nie jest nasz. Ale, jeśli zrobimy to dobrze, zyskamy ogromne korzyści. Mówię tu o milionach, może nawet więcej.

Milczałem przez chwilę, analizując jego słowa. Wiedziałem, że ma rację. Minho zawsze był jednym z tych, którzy potrafili zobaczyć szeroki obraz. Rozszerzenie działalności poza Seul mogło być ryzykowne, ale ryzyko to coś, czym żyłem. Jeśli miałem okazję zyskać więcej, nie mogłem jej przegapić.

— W porządku — powiedziałem w końcu. — Przeanalizujemy to dokładnie. Ale muszę być pewien, że nikt nie podejdzie nas od tyłu, jeśli zdecydujemy się na ten krok. Nie chcę nieprzewidzianych problemów.

Minho skinął głową, a Sunghoon rzucił mi rozbawione spojrzenie. Wiedziałem, że on również widział potencjał w tym rozszerzeniu, choć jego motywacje były bardziej... osobiste. Lubił wyzwania, ale i chaos, który czasem przynosiła nasza działalność.

— Może i większy teren, ale też więcej odpowiedzialności — mruknął Sunghoon, nieco rozbawiony. — Nie wiem, czy jesteś gotowy na więcej głupot w twoim życiu, Heeseung.

Spojrzałem na niego chłodno, ale na moich ustach pojawił się cień uśmiechu.

— Zawsze jestem gotowy na więcej — odpowiedziałem. — Zwłaszcza jeśli chodzi o interesy.

Reszta zebrania upłynęła na omawianiu szczegółów. Minho przedstawił kilka wstępnych planów, a ja notowałem w głowie wszystko, co było potrzebne do podjęcia decyzji. Gdy spotkanie dobiegło końca, odłożyłem dokumenty na bok i wstałem, a reszta podążyła za moim przykładem. Wiedziałem, że przed nami spore wyzwanie, ale jak zawsze, byłem gotowy zagrać o najwyższą stawkę.

Gdy wychodziłem z siedziby, chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz. Słońce powoli chowało się za horyzontem, nadając miastu złotej poświaty, która tworzyła złudzenie spokoju. Lecz ja byłem daleki od tego uczucia. Przeciągnąłem ręką po włosach, starając się odsunąć myśli, które krążyły wokół Jiwoo i jej brata. Z jednej strony miałem sprawy do załatwienia, interesy, które wymagały pełnej uwagi. Z drugiej strony – to dziewczyna i jej nieprzewidywalność zaczynały mieszać mi w głowie.

Sunghoon, jak zawsze, czekał przy drzwiach, oparty o czarny SUV. Jego nonszalancki uśmiech nie znikał z twarzy, a w oczach błąkała się złośliwa iskra. Znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy coś mnie trapi. Ale też wiedział, że nie warto pytać, chyba że miał ochotę na krótki i niewygodny monolog.

— No i co teraz? — zapytał, gdy wsiadłem do auta. — Gdzie teraz jedziemy?

Zapiąłem pas i rzuciłem mu krótkie spojrzenie, zanim skierowałem wzrok na drogę przed nami.

— Na ASP — odparłem, a ton mojego głosu nie dopuszczał sprzeciwu.

Sunghoon uniósł brew, ale nie zadał pytania, które wyraźnie kłębiło się w jego głowie. Zamiast tego, odpalił silnik i skręcił na ulicę, wtapiając się w strumień wieczornego ruchu.

Jechałem w milczeniu, patrząc na miasto za oknem. Myśli krążyły wokół Jiwoo – jej zuchwałej decyzji, żeby zgodzić się na moje warunki, a potem tej niespodziewanej determinacji. Oczywiście, nie powiedziała mi wszystkiego, ale to nie miało większego znaczenia. Wiedziałem, że coś knuje, jednak nie do końca rozumiałem, co.

Sunghoon, jak to miał w zwyczaju, w końcu przerwał ciszę.

— Wiesz, to się źle skończy — powiedział, nie odrywając wzroku od drogi. Jego głos był pełen ostrzeżenia, ale jednocześnie wyczułem w nim coś na kształt zrezygnowanej akceptacji. — Nic dobrego nie wyjdzie z tego, że ją śledzisz. Myślisz, że co? Pomoże ci w tym wszystkim, a potem zniknie z twojego życia? Albo, że nagle wszystko się ułoży?

Zerknąłem na niego kątem oka. Sunghoon zawsze wiedział, jak uderzyć w odpowiednią strunę, ale tym razem miał tylko część racji.

— Nie chodzi o to, czy ona mi pomoże, czy nie — powiedziałem spokojnie. — Chodzi o to, żeby była pod moją kontrolą. Ona ma dostęp do ludzi, których potrzebuję. A Ty wiesz, że potrzebuję informacji z ASP. Ktoś tam kombinuje za moimi plecami, a Jiwoo to moja karta przetargowa.

Sunghoon nie przerywał, ale widziałem, jak jego szczęka zacisnęła się na chwilę, gdy wyprzedzał inne auto. Zawsze miał w sobie coś, co przypominało mi o tym, że pomimo naszej przyjaźni, Sunghoon nie bał się stawiać mi czoła. Był lojalny, ale wciąż uważał, że pewne granice nie powinny być przekraczane.

— Jasne, kontrola — mruknął pod nosem, po czym wyprostował się na siedzeniu i westchnął. — Ale to nie zmienia faktu, że wszystko może pójść w diabły, jeśli zaczniesz angażować się z nią na inne sposoby. A widzę, jak na nią patrzysz.

— Jak? — zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.

— Jakby była dla ciebie czymś więcej niż narzędziem — odparł. — I nie mów, że to nieprawda. Znam cię, Heeseung.

Milczałem. W głębi duszy wiedziałem, że Sunghoon miał rację. Jiwoo wzbudzała we mnie emocje, których nie powinienem był odczuwać. Ale jednocześnie... ta dynamika była dla mnie intrygująca. Jej siła, upór, to, jak stawiała mi opór. To wszystko sprawiało, że czułem się zaintrygowany. Ale to była gra, i nie mogłem zapomnieć o zasadach.

Wreszcie dotarliśmy pod Akademię Sztuk Pięknych, a Sunghoon zatrzymał auto na parkingu.

— I co teraz? — zapytał, choć wiedziałem, że nie spodziewał się konkretnej odpowiedzi. — Czekamy, aż wyjdzie? A może chcesz ją zaskoczyć?

Uśmiechnąłem się lekko, sięgając po klamkę drzwi.

— Na razie tylko obserwujemy. Zobaczymy, co zrobi, a potem podejmę decyzję.

Sunghoon pokręcił głową, ale nic już nie powiedział. Wiedział, że kiedy mam plan, nie zmieniam zdania. Siedziałem w samochodzie, palcami bębniąc o kierownicę. Ciemność wieczoru opadała na ulicę, a światła akademii rozlewały się na asfalt, tworząc długie cienie. Nie minęło wiele czasu, zanim ją zobaczyłem. Jiwoo wyszła z budynku z grupą znajomych. Nawet z tej odległości mogłem dostrzec, że wyglądała inaczej niż wczoraj. Jakby wróciła do swojego codziennego życia, starając się zapomnieć o naszej umowie i wszystkim, co się wydarzyło.

Ale nie miała pojęcia, że jej życie nie będzie już takie jak wcześniej. I że to ja teraz decydowałem o jej krokach.

Obserwowałem, jak idą, śmiejąc się, rozmawiając, ale moje oczy były skupione tylko na niej. Jiwoo, w swojej zwyczajnej kurtce i jeansach, mogła wyglądać jak każda inna studentka. Jednak dla mnie była kimś więcej – kluczem do rozgrywki, której stawkę rozumiałem tylko ja. W pewnym momencie zauważyłem, jak jeden z chłopaków w grupie, wysoki, przystojny, z pewnością siebie wypisaną na twarzy, zbliża się do niej. Uśmiechał się szeroko, zbyt szeroko. Widziałem to w jego oczach – pożądanie.

Zacisnąłem szczęki, czując, jak moje ciało napina się instynktownie. Nie mogłem pozwolić na to, by ktokolwiek myślał, że ma prawo zbliżyć się do niej w taki sposób. Wziąłem głęboki oddech, ale gniew, który tlił się we mnie, narastał.

Chłopak coś do niej powiedział, a ona odpowiedziała śmiechem, który tylko podsycił jego odwagę. Ustawił się bliżej, ledwo ukrywając swoje intencje. Byłem pewien, że ten typ już widział siebie u jej boku. To była chwila, której nie mogłem dłużej tolerować.

Nie zastanawiałem się dłużej. Otworzyłem drzwi samochodu i wyszedłem. Zrobiłem kilka kroków, a wszyscy znajomi Jiwoo zamilkli, kiedy mnie zauważyli. Moja obecność natychmiast wprowadziła w ich grono napięcie, jakby nagle w powietrzu coś się zmieniło. Zbliżyłem się do Jiwoo szybkim krokiem, a ten chłopak wciąż stał obok niej, ale już nie wyglądał tak pewnie.

Jiwoo spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, a zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, objąłem ją ramieniem, przyciągając do siebie. Poczułem, jak jej ciało sztywnieje pod moim dotykiem, ale nie miała wyboru. To ja trzymałem karty. Spojrzałem na chłopaka, który patrzył na mnie z wyraźnym niezrozumieniem.

— Problem? — zapytałem zimnym tonem, utrzymując wzrok wbity w jego oczy.

Był zaskoczony, ale próbował zachować twarz. Przecież miał tutaj znajomych, przy których nie chciał stracić reputacji. Wiedziałem jednak, że z takim jak on nie musiałem się wysilać. Wystarczyło, że pokazałem swoją dominację.

— Nic... — mruknął po chwili, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy, choć jego usta zacisnęły się w cienką linię. — Po prostu rozmawialiśmy.

— No to skończyliście — odpowiedziałem lodowato. — Jiwoo wychodzi ze mną.

Nie czekałem na jego odpowiedź. Złapałem Jiwoo mocniej i odwróciłem się, prowadząc ją w stronę samochodu. Nie protestowała. Wiedziała, że nie ma sensu. Ale czułem, jak jej ciało drży, czy to z gniewu, czy ze strachu – nie wiedziałem. Wiedziałem jednak, że musiałem ją mieć przy sobie. I to nie tylko ze względu na umowę. Była moja, czy tego chciała, czy nie.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do samochodu, Jiwoo wybuchła.

— Co ty robisz? — krzyknęła, wyrywając się z mojego uścisku, ale nie odsunęła się na tyle daleko, żeby mogła odejść.

Spojrzałem na nią, a jej twarz była pełna złości. Może była piękna, gdy tak się wściekała, ale to nie zmieniało faktu, że grała w moją grę. I musiała się do tego przyzwyczaić.

— Ratuję cię — odpowiedziałem spokojnie, otwierając drzwi samochodu. — Widziałaś, jak na ciebie patrzył? Myślisz, że chciał tylko pogadać?

Zamilkła na chwilę, a ja widziałem, jak to, co powiedziałem, zaczyna się układać w jej głowie. Ale nawet jeśli wiedziała, że miałem rację, nie miała zamiaru się do tego przyznać.

— Nie potrzebuję, żebyś mnie ratował — syknęła, ale już bez tej wcześniejszej pewności.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Widziałem to w jej oczach – niepewność. Czułem, jak zaczyna się we mnie mieszać satysfakcja z tego, że nad nią dominuję. Ostatecznie to ja miałem władzę. To ja decydowałem.

— Wsiadaj — powiedziałem, wskazując na samochód.

Z wahaniem, ale jednak zrobiła to, co jej kazałem. Gdy zamknęły się drzwi, ja wsiadłem za kierownicę, a Sunghoon tylko patrzył z boku, uśmiechając się pod nosem.

Kiedy odjeżdżaliśmy, Jiwoo siedziała w milczeniu, patrząc w dal. Wiedziałem, że w jej głowie kotłują się myśli, ale nie zamierzałem jej teraz naciskać. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby zrozumieć, że to ja dyktuję zasady tej gry.


Od Autorki: Jak zawsze rozdział dla cudownej KookiesDaughter, mam nadzieję, że choć trochę Ci poprawiłam humor i zdrowiej!

Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro