Rozdział 7
Zamknąłem za sobą drzwi z głośnym trzaskiem, po czym z poirytowanym westchnięciem opadłem na łóżko i zakryłem twarz ramieniem. Po tym wszystkim nie raczył mi chociaż wytłumaczyć swojego zachowania. Po tym, co przeszliśmy odkąd mnie przygarnął, co widzieliśmy i ile dokonaliśmy, po tym ile przeżyłem przez ten czas, kiedy żyłem w Jump City, po tym, jak dopiero co dowiedziałem się o Jasonie.
- Cholera! - uderzyłem pięścią w materac. Cholerny Bruce Wayne!
Złorzeczenie w myślach na Batmana przerwało mi pukanie. Zignorowałem je, ale zaraz znów je usłyszałem.
- Nie mam ochoty teraz rozmawiać, Alfredzie. - powiedziałem głośno, aby mnie usłyszał. Chwila ciszy. Myślałem, że zwyczajnie dał mi spokój i sobie poszedł, ale nie. Usłyszałem szczęk zamka i ktoś wszedł do środka - Alfredzie-! - urwałem, widząc w drzwiach nie Alfreda, a młodego Jasona.
- Mogę? - zapytał, próbując zabrzmieć obojętnie, ale po jego oczach widziałem, że targa nim masa różnych emocji. Podniosłem się do siadu.
- Ta, jasne. - mruknąłem cicho, mimowolnie.
Chłopak wszedł i zamknął za sobą drzwi. Milczał chwilę, po czym spojrzał na mnie z błyskiem w oku. Znałem ten błysk. Sam miałem go wielokrotnie. Kiedy dowiedziałem się, że Bruce to Batman, kiedy poznałem Supermana, a potem Green Lanterna.
- Więc... - zaczął, zagłębiając się w moją sypialnię - Jesteś... - urwał, jakby zastanawiając się co właściwie chce powiedzieć i w jakiej kolejności.
- Pierwszym Robinem? - wtrąciłem się, chcąc mu pomóc i mieć jak najszybciej spokój. Tylko nowego chłoptasia mi brakowało - Tak, jak najbardziej. - skinąłem głową z poważnym wyrazem twarzy - Frajerem wyrolowanym z tej roboty? Owszem. - rzuciłem z wyrzutem. Chłopak nieco się spiął, widząc, że nie mam ochoty na pogaduszki.
- Uch... Jesteś... Zły. - mruknął odkrywczo - Ja... Przepraszam. - rzekł, patrząc na mnie nie pewnie.
Wziąłem głęboki wdech. Co ja robię? Jestem wkurzony, ale na Bruce'a. Nie na tego dzieciaka, do jasnej...
- Nie, spoko, Jason. - spróbowałem się uśmiechnąć - Jestem zły, ale nie na ciebie. - to powiedziawszy klepnąłem miejsce koło siebie, dając mu do zrozumienia, że ma usiąść.
Przez chwilę się zawahał, ale zaraz się dosiadł. Podwinął pod siebie jedną nogę, jakby zamierzał usiąść po turecku, a drugą zsunął na ziemię.
- Wybacz, że pytam, ale skąd Bruce cię wytrzasnął? - niby Barbara mi coś tam o tym mówiła, ale umknęło mi to wśród tylu nowych informacji i wrażeń. O takie rzeczy raczej się nie pyta, ale ciekawość wzięła górę nad dobrym wychowaniem, które mi zaserwowano.
Jason otworzył usta i szybko je zamknął, spuszczając głowę. Uch, brawo Dick.
- Nie, czekaj! - uniosłem dłoń i uśmiechnąłem się ciepło, próbując zatrzeć złe wrażenie - To nic złego, nie? Ja jestem adoptowany. - oznajmiłem, może nie z dumą, ale bez wstydu czy większej krępacji - Występowałem razem z rodzicami w cyrku. Byliśmy akrobatami. Podczas naszego ostatniego występu, moi rodzice spadli i zginęli. Po tym wydarzeniu Bruce mnie przygarnął. A dalej, to sam wiesz, co było. - wzruszyłem ramieniem. Jason prychnął cicho, nieco rozbawiony i uniósł głowę, patrząc na mnie tymi niebieskimi oczami.
- Próbowałem ukraść koła od Batmobilu. - przyznał. W pierwszej chwili zaniemówiłem, całkowicie zaskoczony. Chwilę później wybuchłem donośnym śmiechem i poczochrałem mu z czułością włosy.
- Niezły jesteś. - rzuciłem, gdy już opanowałem swoją reakcję.
Rozmowa zeszła na mój temat, a raczej mojej kariery Robina. Kilka pytań o współpracę z Batmanem. Nieco mnie poniosło i już po chwili gadałem jak najęty o moich przygodach jako Cudowny Chłopiec, a potem Nastolatek. Potem spytał, co robiłem przez ostatni rok. Jakoś udało mi się zręcznie ominąć temat rozpadu Tytanów. Widziałem w oczach Jasona czysty podziw dla mojej osoby. Nie chciałem tego stracić. Myśl, że mnie podziwiał, widział we mnie wzór do naśladowania... Napawał mnie cholerną dumą, samozadowoleniem i, cóż, samouwielbieniem.
Za oknem zdążył się zrobić ciemno. Alfred pewnie zaraz zawoła nas na kolację.
Byłem właśnie w trakcie opowiadania o rozpoczęciu mojej przygody z Royem, kiedy sobie o czymś przypomniałem. Całkowicie zamarłem, urywając historie w połowie zdania i skupiłem się, chcąc przypomnieć sobie o co konkretnie chodzi.
Cóż, to było niewątpliwie ważne. Ale co? Speedy pewnie będzie wiedział. Jutro go o to spytam i- O cholera jasna. Speedy. Zostawiłem go samego w całkowicie obcym mu mieście.
Jestem martwy. Jestem tak bardzo martwy.
Ten rozdział był pisany dwukrotnie, bo ja, geniusz, nie zapisałam za pierwszym razem. Aplauz, proszę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro