Rozdział 20
- Moja dupa! - jęczał w poduszkę Roy, trzymając się za swoje tyły. Razem z Wally'm dzielnie go ignorowaliśmy, grając w karty na sąsiednim łóżku.
- Osobiście uważam, że wujek Jim to spoko koleś. - stwierdził West.
- Wujek Jim? - powtórzyłem – Już się wpierdzieliłeś do rodziny?
Speedster skinął z powagą głową.
- Jutro idę do urzędu zmienić nazwisko. - oznajmił – Wujcio Jimmy robi za dobre ciastka, żeby przejść koło takiej okazji obojętnie!
- Były kupne, debilu. - burknął Harper, dalej trzymając twarz w poduszce.
- Myślisz, że wujcio Jimmy mnie adoptuje? - kontynuował, nie zważając na słowa Roya.
Nim zdążyłem odpowiedzieć Arsenal podniósł się, ignorując ból dolnej części pleców i już miał przywalić Wally'emu, kiedy pośliznął się na liście od Bruce'a. Upsik. Rudzielec schylił się po papierową kulkę, rozłożył ją, rzucając pod nosem przekleństwami i przebiegł wzrokiem po tekście. Nie protestowałem. Pewnie sam zaraz to wyrzuci.
- Oooo! - przechylił głowę na bok, czytając fragment na samej dole kartki - „Nie ważne, co postanowisz, wiedz, że ja zawsze będę cię wspierał, nawet jeśli tego nie widać. Kochający Batdaddy". Serio podpisał się Batddady! - zaśmiał się. Wally poszedł w jego ślady, a mnie zamurowało. Tymczasem Roy kontynuował - „P.S. Mam nadzieję, że kostium będzie pasował, Nightwingu". - Harper zmrużył oczy. Wyrwałem mu kartkę, nie dowierzając.
- Ha! Wygrałem! - oznajmił dumny z siebie West i wyrwał na środek pokoju, aby odtańczyć swój taniec zwycięstwa. Roy ruszył w jego kierunku, aby mu nakopać, jednak całkiem ich zignorowałem. Opadłem na poduszkę, zakładając jedną ręką za głowę i wpatrywałem się w ostatnie linijki.
Wtem poczułem coś dziwnego, jakby ktoś próbował wedrzeć się do mojego umysłu. Rozpoznałem tę moc, chociaż poczułem ją tylko raz w życiu, kiedy z maski Slade'a trysnął we mnie jakiś narkotyk i ubzdurałem sobie, że on wrócił. Czarna magia pewnej nastoletniej demonicy...
Znaczy, potem się okazało, że faktycznie wrócił i... Odchodzę od tematu.
Powoli rozluźniłem się, wiedząc, że i tak dokona swego. Przymknąłem oczy, a głosy dwójki rudzielców powoli zaczęły cichnąć, aż opanowała mnie całkowita cisza. Powoli otworzyłem oczy i podniosłem się na rękach do pozycji półleżącej, po czym rozejrzałem się po pomieszczeniu. Pokój... Pokój Starfire.
- Robinie. - spojrzałem w zacieniony róg pokoju, z którego wyszła zakapturzona postać.
- Raven? - stanęła kilka kroków ode mnie, a następnie zdjęła kaptur, ukazując swoje fioletowate włosy i bladą, bardzo bladą skórę.
- Wybacz, że ci przeszkadzam.
- Nic nie szkodzi. Oszczędziłaś mi jedynie słuchania kłótni Wally'ego i Roya. - uśmiechnąłem się słabo, a ona posłała mi lekko zdziwione spojrzenie.
- Wally i Roy...? Kid Flash i Speedy? - skinąłem głową.
- Właściwie to Kid Flash i Arsenal. Ale to nie istotne. - machnąłem dłonią – Jestem mile zaskoczony, że postanowiłaś się ze mną skontaktować po tym wszystkim. - uciekłem spojrzeniem w bok – Jednak podejrzewam, że gdyby sprawa nie byłaby poważna to nie posuwałabyś się do czarnej magii i wchodzenia do mojego umysłu. Co się stało?
Spojrzała na mnie z mieszanką smutku i czegoś, czego nie potrafiłem rozszyfrować. Podeszła jeszcze bliżej i położyła mi dłoń na policzku.
- Starfire. Ona przeżyła, Dick.
Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.
Po moim policzku spłynęła łza, a ja złapałem dziewczynę za nadgarstek, odsuwając od swojej twarzy dłoń i pokręciłem głową.
- Nie, proszę, Raven, nie. - szepnąłem – Nie rozdrapuj rany, która jest jeszcze świeża. - poprosiłem cicho – Nie wiem skąd wzięłaś ten pomysł, ale przez tą bajkę na pewno nie połączysz ponownie Tytanów. Rozumiesz? Rozpadlibyśmy się prędzej czy później. Widocznie to był ten moment.
- Dick, nie! - przerwała mi. Miałem wrażenie, że w jej oczach również dojrzałem łzy – To prawda! Uwierz mi! To wszystko... To wszystko był plan Slade'a, aby nas rozdzielić! Nie rozumiesz?
- Raven.
- Tak?
- Dopiero teraz dotarło do mnie, że używanie tak swobodnie jego imienia jest dziwne. Przerzućmy się na Deathstroke, okej?
Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem, po czym wymierzyła mi siarczystego plaskacza.
- Aua! Raven!
- Ogarnij się, Dick! - krzyknęła na mnie. Widziałem, że ledwo powstrzymuje się przed wybuchem. Tym gorszym wybuchem. Wybuchem czarnej magii – Mówię serio! To poważna sprawa! Spotykamy się za cztery dni w opuszczonym magazynie w dokach Star City. Wszystko wyjaśnię wam na miejscu. - słysząc o Star City, uśmiechnąłem się nieco... Dobrze, bardzo sadystycznie – Postaraj się nie mieszać Kida i Speedy'ego, dobrze? - poprosiła, a ja jedynie przytaknąłem skinięciem głowy.
Uratujemy Starfire, a ja jeszcze zdążę popastwić się nad Roysiem~
Poczułem charakterystyczne mrowienie, oznaczające tylko i wyłącznie, że Rav odsyła moją świadomość z powrotem do ciała.
- Ufam ci, Dick...
Zapanowała ciemność.
- No trup! Jak nic!
- Urządzamy mu pogrzeb w toalecie, jak złotej rybce?
- Obawiam się, Wallestro, że do klopa się nie zmieści...
Aż odechciało mi się otwierać oczu, kiedy przypomniałem sobie o tych dwóch jełopach.
Chcę tylko napomknąć o Podziemnym Zakonie Kapturzystów, który jest fazie tworzenia, jednak - kto chce dołączyć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro