Rozdział 15
- Koniec ze Speedy'm. - oznajmił Roy, wyciągając przed siebie wyprostowaną dłoń.
- Koniec z Robinem. - przytaknąłem, kładąc prawą rękę na jego. Spojrzeliśmy wyczekująco na Westa, który zdawał się wahać – No dalej, Wally. - ponagliłem go.
- Nie pękaj, Wallestro. - poparł mnie Spe- Harper. Chłopak przygryzł wargę, patrząc niepewnie na każdego z nas, po czym westchnął męczeńsko i dołożył swoją rękę.
- Zmienię ksywę, jeśli znajdę coś lepszego od Kid Flash. - oznajmił.
- Umowa! - gdy to powiedziałem, zabraliśmy ręce.
Roy rozwalił się na swojej części ławki, patrząc ze znużeniem na krzaki rosnące kawałek od nas.
- Wszystko jest lepsze od Kid Flasha. - stwierdził.
- Zamknij mordę, Speedy. - odparował, kładąc nacisk na pseudonim.
- A-a-a! - uśmiechnął się kpiąco, unosząc palec i machając nim nieznacznie – Zapominasz, że nie jestem już Speedy'm!
- Świetnie. - mruknął Wally, krzyżując ramiona na piersi – Więc jak się teraz nazywasz?
Roy zamilkł i uniósł oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Potarłem z westchnieniem ramię.
- Chłopaki, zimno mi... - powiedziałem cicho. Harper, dalej się zastanawiając, zdjął czerwoną bluzę z kapturem, zostając w samym czarnym podkoszulku i podał mi bluzę – Dzięki. - rzuciłem, wsuwając ramiona w rękawy.
- Wiem! - oznajmił, uderzając pięścią o dłoń – Arsenal!
- Arsenal? - powtórzyłem, marszcząc brwi. Wally zaśmiał się lekko.
- Pasuje do tego Tragarza Strzał!
- Wally... Ciszej. - sapnąłem, łapiąc się za głowę. Czułem się, jakby miała mi zaraz wybuchnąć czaszka.
- Uch... Sorry. - mruknął.
- Pij wodę, Dickiebird. - polecił Roy, podając mi moją butelkę z wodą i gładząc ostrożnie po plecach – Jak się ma kaca to trzeba pic dużo wody.
- Mówisz to z autopsji, Arsenal? - zakpił West.
- Zazdrościsz mi, że wymyśliłem na poczekaniu dobrą ksywę. - odparł Harper, mrużąc oczy. Rany, przyjaźnię się z dwójką bachorów.
Uniosłem głowę, posyłając im uciszające spojrzenia. Miałem już coś powiedzieć, kiedy moją uwagę przykuły ślady na ramionach i obojczyku Spe- Arsenala. Szturchnąłem Wally'ego łokciem i wskazałem na skórę najstarszego z naszej paczki. West położył dłonie na moich ramionach i przyjrzał się uważnie śladom.
- To – pokazał ślady na obojczyku – są malinki, Dick. Powstają kiedy...
- Wiem skąd się biorą malinki. - uciąłem. Roy uniósł jedną brew, krzyżując ręce i patrząc na nas z powątpiewaniem – A to? - spytałem, nie będąc w stanie rozpoznać śladów na ramionach.
-Jakby mu ktoś pazury wbijał... Royuś, co ty robiłeś w nocy? Wczoraj jeszcze tego nie miałeś.
- Nie wasz interes, dzieciaki. - odpowiedział, wymijająco.
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i skinęliśmy głowami.
- Dick, sprawdź czy ta bluza nie śmierdzi spermą. - polecił mi Wally. Uniosłem zaskoczony brwi, ale posłusznie złapałem materiał bluzy i uniosłem go, aby powąchać – I co? - wzruszyłem ramionami.
- Nie bardzo wiem, jak pachnie sperma. - przyznałem się. Zapadła cisza. Powoli uniosłem głowę, aby spojrzeć na moich kumpli, którzy patrzyli na siebie z tym wymownym „Dcikie-Świętoszek" wymalowanym na twarzach – Wybaczcie, że nie jestem tak zboczony, jak wy. - mruknąłem, mrużąc oczy.
- To co? Trójkącik? - wypalił West, a ja autentycznie zarumieniłem się, gdy dotarło do mnie o czym mówi. Roy uśmiechnął się i oblizał lubieżnie usta.
- No chyba tak...
- Jesteście nienormalni! - wykrzyczałem i wstałem gwałtownie z ławki, po czym od razu na niej usiadłem, łapiąc się za głowę. Obaj zaczęli się śmiać.
- Rany, Dick... To żart był...
Bardzo, kurwa, śmieszny, rude jełopy.
- Chcesz powiedzieć, że między tobą a Barbarą nic nie było? - zapytał łucznik, przekrzywiając głowę – Ze Starfire też nigdy nic nie psociliście?
Zaprzeczyłem, spuszczając głowę, aby włosy zasłaniały mi twarz.
- Ja i Babs... Jesteśmy przyjaciółmi. - oznajmiłem po chwili, unosząc głowę i wymuszając uśmiech – A ze Starfire... Cóż, nasz związek nie był na takim etapie, żebyśmy cokolwiek próbowali i już go nawet nie ma, więc ten...
Zapadła nieco niezręczna cisza, której mimo wszystko nie chciałem przerywać.
- To ten... - zaczął Wally – Co to za dziewczyna, Roy? - zaśmiał się, pocierając kark. Chyba wiedział, co czułem.
Harper cmoknął, jakby się zastanawiał.
- Nie jestem pewien czy to była dziewczyna. - mruknął.
- Co?
- Nic, nic, żartowałem. - posłał nam krzywy uśmiech – Nieco starsza ode mnie, brunetka o ciemnych oczach. Na stówę azjatyckie korzenie.
West zagwizdał z uznaniem.
- I udało ci się taką zaciągnąć do łóżka?
- Nie kojarzę, abyśmy wylądowali na łóżku, materacu, tapczanie czy czymkolwiek innym. - wzruszył ramieniem – Szczerze, skupiałem się na innych aspektach tej sytuacji.
- Obrzydzacie mnie. - westchnąłem.
----
Rudy Cwel mnie zdradził. Czuję się zraniona.
Dzień dobry bardzo! Dziś z rana znów świętujemy, bo już jutro sobota!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro