Rozdział 1
Pogoda w Steel City była niewiarygodna. Dziś był dopiero pierwszy listopada, a ulice z minuty na minute były coraz mocniej przysypane białym puchem. Nie zdziwiłbym się, gdyby jedynymi ciepłymi miesiącami w tym mieście był lipiec i sierpień.
Wieża Titans East znajdowała się przy samym oceanie i im bliżej byłem swojego celu, tym odczuwałem większe zimno. Tylko na jednym piętrze paliło się światło, patrząc w myślach na plany budynku - które swoją drogą były takie same jak naszej wieży - potrafiłem określić, że akurat siedzą w salonie. Nic dziwnego. W końcu mają co świętować. Zatrzymałem motor przed wejściem, zsiadłem z niego i podszedłem do drzwi, włączając pilotem alarm, coby nikt nie skradł mojego „rumaka".
Titans East byli od nas o tyle sprytniejsi, że zainstalowali sobie dzwonek. Widocznie my nie byliśmy, aż tak gościnni jak ta piątka.
Przycisnąłem guzik i trzymałem go dłuższy moment. Schowałem okaleczoną dłoń do kieszeni kurtki akurat, kiedy ze ściany wyłonił się ekran, a na nim znajoma dziecięca mordka. Uśmiechnąłem się uprzejmie do Masa. Czy też Menosa. Wątpię, aby te mentosy same rozróżniały, który jest który.
- Robin! Buenos días! - przywitał się ze mną, a jego brat, który podsadzał go do wizjera, musiał stanąć na palcach, aby również spojrzeć do kamerki, ponieważ ten pierwszy nieco się uniósł i dostrzegłem pod nim drugiego.
- Buenos! - powtórzyłem i zawahałem się - Umm... Aqualad? Bumblebee? - nie znałem hiszpańskiego, więc nie miałem zielonego pojęcia jak się z nimi porozumieć. A nie sądzę, że zrozumieliby, gdybym poprosił o wpuszczenie do środka w moim języku.
Bracia zaczęli coś szybko mówić i nie zrozumiałem z tego ani słowa, a na domiar złego ekran zaraz zniknął, a ja nadal stałem na zewnątrz.
- Hej! - krzyknąłem, najpierw przyciskając kilkukrotnie dzwonek, a następnie zacząłem walić lewą dłonią w drzwi.
Nim się zorientowałem wywaliłem się do przodu, ponieważ wrota się roztwarły. Jęknąłem, próbując się podnieść i masując głowę. Poczułem delikatny powiew wiatru i gdy uniosłem oczy, dostrzegłem nade mną uśmiechniętych bliźniaków. Znów zaczęli nawijać w swoim ojczystym języku, a ja znów nic nie zrozumiałem.
Powoli wstałem z podłogi, podnosząc przy okazji okulary, które spadły mi przy wywrotce, a tamta dwójka uciekła gdzieś z dużą prędkością, trzymając się jak zwykle za ręce. Ruszyłem za nimi, a drzwi jakby wyczuły, że moje nogi nie znajdują się już w przejściu i zamknęły się za mną.
Na schodach i korytarzach, które mijałem napotkałem kilka kolorowych balonów i pojedyncze płatki konfetti. Dobrze, ze zapomniałem wysłać tego wcześniej. Teraz przynajmniej mam pretekst.
Mas i Menos byli na tyle mili, że zaczekali na mnie przed drzwiami do salonu. Weszli przodem, ja za nimi.
- Kto to był? - zapytał z małym zainteresowaniem długowłosy Aqualad, który z rozbawieniem obserwował jak Bumblebee próbuje założyć Speedy'emu kolorową czapeczkę urodzinową. Wszyscy byli ubrani w ubrania codzienne. Tym też się od nas różnili. My prawie zawsze chodziliśmy w kostiumach, a ta ekipa stawiała raczej na wygodę, gdy byli już po godzinach.
Nim bracia zdążyli odpowiedzieć, głowa solenizanta obróciła się w moją stronę, a dziewczyna zaprzestała prób założenia mu papierowego nakrycia głowy. Widząc ich reakcję Atlant również spojrzał w moim kierunku.
Uśmiechnąłem się do nich, ale nic nie powiedziałem. Przebiegłem szybko spojrzeniem po pomieszczeniu. Więcej balonów i konfetti, na stole duży tort ozdobiony cukrowymi łukami i strzałami, a na kanapie kilka kolorowych paczek. Przy samych drzwiach stała spora szara paczka. Chyba nawet domyślam się od kogo.
Uniosłem palec, nakazując im poczekać i wyjąłem z plecaka niedużą, płaską paczkę w żółto-czerwone paski. Wygładziłem ostrożnie papier i skierowałem się ku kanapie, po drodze specjalnie przechodząc obok dużej paczki. Tak, jak myślałem. Nadawcą był nie kto inny, jak Oliver Queen ze Star City. Dołożyłem swój prezent i spojrzałem na nadal milczących Titans East.
- Serio, Harper? - zapytałem z kpiącym uśmieszkiem - Hot osiemnastka bez alkoholu? - na te słowa Speedy odpowiedział mi zaczepnym wyrazem twarzy.
- Ja przynajmniej miałem go kiedyś w ustach. Nie to, co Cudowny Chłopiec Tatusia. - odparł, po czym równocześnie parsknęliśmy krótkim śmiechem.
Roy Harper zwany Speedy'm, był jednym z moich przyjaciół, którego znałem naprawdę długo. To było około pięciu lat temu. Ja byłem Robinem od roku, a on dopiero zaczynał swoją karierę pomagiera. Jednak na wspólnych misjach, kiedy Batman i Green Arrow zostawiali nas, idąc przodem - bo przecież trzeba się pokłócić o to, który jest lepszym ojcem, mentorem, herosem i o całą masę innych bzdur, nie przejmujmy się dwójką dzieci - zawsze to on był tym nieco dojrzalszym. Był dla mnie jak starszy brat, którego naprawdę brakowało mi przez te wszystkie lata, kiedy mieszkałem z Batmanem. Właściwie, nie jest znowu tak bardzo starszy - fakt, jest o jeden rocznik starszy, ale ja jestem z marca, a on z listopada.
Bublebee dopięła swego i korzystając z nieuwagi Speedy'ego, założyła mu na głowę ten nieszczęsny kapelusik. Oczywiście, zielonooki zaraz głośno wyraził swe niezadowolenie, ale nie buntował się i pozostał w swym śmiesznym nakryciu głowy, który kolorystycznie nijak nie pasował do jego włosów.
- Co cię do nas sprowadza? - zainteresował się Aqualad, wstając ze swojego miejsca przy stole i podszedł bliżej. Za plecami moich nastoletnich przyjaciół Mas i Menos próbowali zapalić świeczki na torcie przy użyciu zapalniczki z długim noskiem. Wychyliłem się nieco, przyglądając się poczynaniom chłopców, mając nadzieję, że ktoś ze starszych zainteresuje się nimi.
Cała trójka obejrzała się do tyłu i pierwszą osobą, która podjęła jakieś działania była oczywiście Bee. Uniosła pięść i szybkim krokiem podeszła do nich z zamiarem zabrania zapalniczki. Jej twarz oblała się lekkim rumieńcem wywołanym przez nagły przypływ gniewu, krzycząc na małych Latynosów. Roy wzruszył jedynie ramionami, Garth przełknął nerwowo ślinę i spojrzeli ponownie na mnie.
- No? - ponaglił mnie łucznik z obojętnym wyrazem twarzy, krzyżując ramiona na piersi - Nie uwierzę, że przejechałeś taki kawał drogi tylko po to, żeby dać mi jakiś gówniany prezent, który równie dobrze mogłeś wysłać pocztą.
- Gówniany? - powtórzyłem z głęboką urazą wyczuwalną w moim głosie. Zza moich kolegów ciągle dobiegały krzyki dziewczyny i przestraszone głosy chłopców - Jak chcesz to mogę zabrać. - oznajmiłem gniewnie, krzyżując ramiona w podobny sposób co on. Obaj pochyliliśmy się nieco do przodu, patrząc sobie głęboko w oczy. Trwaliśmy tak krótki moment, aż Aqualad odszedł od nas, uznając stanie obok za bezcelowe - I masz rację, Roy. - odezwałem się w końcu ze złośliwym uśmieszkiem, na co rudzielec uniósł jeden kącik ust. Wyprostowałem się i spojrzałem na pozostałych - Nie wpadłem tutaj z okazji urodzin Speedy'ego. - przyznałem się - Jestem w trakcie pewnej... misji - wsadziłem dłonie do kieszeni spodni. Nie czułem się dobrze z myślą, że ich okłamywałem - Jestem w drodze od wczoraj. Trochę zmarzłem i nie pogardziłbym, gdybyście pozwolili mi przenocować jedną noc. - uśmiechnąłem się do nich. Harper spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy pozostała czwórka zgodziła się na przechowanie mnie bez zbędnych pytań.
Speedy nic nie powiedział. Zdjął jedynie papierową czapkę i wycofał się w kierunku drzwi całkowicie niezauważony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro