Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Pogoda w Steel City była niewiarygodna. Dziś był dopiero pierwszy listopada, a ulice z minuty na minute były coraz mocniej przysypane białym puchem. Nie zdziwiłbym się, gdyby jedynymi ciepłymi miesiącami w tym mieście był lipiec i sierpień.

Wieża Titans East znajdowała się przy samym oceanie i im bliżej byłem swojego celu, tym odczuwałem większe zimno. Tylko na jednym piętrze paliło się światło, patrząc w myślach na plany budynku - które swoją drogą były takie same jak naszej wieży - potrafiłem określić, że akurat siedzą w salonie. Nic dziwnego. W końcu mają co świętować. Zatrzymałem motor przed wejściem, zsiadłem z niego i podszedłem do drzwi, włączając pilotem alarm, coby nikt nie skradł mojego „rumaka".

Titans East byli od nas o tyle sprytniejsi, że zainstalowali sobie dzwonek. Widocznie my nie byliśmy, aż tak gościnni jak ta piątka.

Przycisnąłem guzik i trzymałem go dłuższy moment. Schowałem okaleczoną dłoń do kieszeni kurtki akurat, kiedy ze ściany wyłonił się ekran, a na nim znajoma dziecięca mordka. Uśmiechnąłem się uprzejmie do Masa. Czy też Menosa. Wątpię, aby te mentosy same rozróżniały, który jest który.

- Robin! Buenos días! - przywitał się ze mną, a jego brat, który podsadzał go do wizjera, musiał stanąć na palcach, aby również spojrzeć do kamerki, ponieważ ten pierwszy nieco się uniósł i dostrzegłem pod nim drugiego.

- Buenos! - powtórzyłem i zawahałem się - Umm... Aqualad? Bumblebee? - nie znałem hiszpańskiego, więc nie miałem zielonego pojęcia jak się z nimi porozumieć. A nie sądzę, że zrozumieliby, gdybym poprosił o wpuszczenie do środka w moim języku.

Bracia zaczęli coś szybko mówić i nie zrozumiałem z tego ani słowa, a na domiar złego ekran zaraz zniknął, a ja nadal stałem na zewnątrz.

- Hej! - krzyknąłem, najpierw przyciskając kilkukrotnie dzwonek, a następnie zacząłem walić lewą dłonią w drzwi.

Nim się zorientowałem wywaliłem się do przodu, ponieważ wrota się roztwarły. Jęknąłem, próbując się podnieść i masując głowę. Poczułem delikatny powiew wiatru i gdy uniosłem oczy, dostrzegłem nade mną uśmiechniętych bliźniaków. Znów zaczęli nawijać w swoim ojczystym języku, a ja znów nic nie zrozumiałem.

Powoli wstałem z podłogi, podnosząc przy okazji okulary, które spadły mi przy wywrotce, a tamta dwójka uciekła gdzieś z dużą prędkością, trzymając się jak zwykle za ręce. Ruszyłem za nimi, a drzwi jakby wyczuły, że moje nogi nie znajdują się już w przejściu i zamknęły się za mną.

Na schodach i korytarzach, które mijałem napotkałem kilka kolorowych balonów i pojedyncze płatki konfetti. Dobrze, ze zapomniałem wysłać tego wcześniej. Teraz przynajmniej mam pretekst.

Mas i Menos byli na tyle mili, że zaczekali na mnie przed drzwiami do salonu. Weszli przodem, ja za nimi.

- Kto to był? - zapytał z małym zainteresowaniem długowłosy Aqualad, który z rozbawieniem obserwował jak Bumblebee próbuje założyć Speedy'emu kolorową czapeczkę urodzinową. Wszyscy byli ubrani w ubrania codzienne. Tym też się od nas różnili. My prawie zawsze chodziliśmy w kostiumach, a ta ekipa stawiała raczej na wygodę, gdy byli już po godzinach.

Nim bracia zdążyli odpowiedzieć, głowa solenizanta obróciła się w moją stronę, a dziewczyna zaprzestała prób założenia mu papierowego nakrycia głowy. Widząc ich reakcję Atlant również spojrzał w moim kierunku.

Uśmiechnąłem się do nich, ale nic nie powiedziałem. Przebiegłem szybko spojrzeniem po pomieszczeniu. Więcej balonów i konfetti, na stole duży tort ozdobiony cukrowymi łukami i strzałami, a na kanapie kilka kolorowych paczek. Przy samych drzwiach stała spora szara paczka. Chyba nawet domyślam się od kogo.

Uniosłem palec, nakazując im poczekać i wyjąłem z plecaka niedużą, płaską paczkę w żółto-czerwone paski. Wygładziłem ostrożnie papier i skierowałem się ku kanapie, po drodze specjalnie przechodząc obok dużej paczki. Tak, jak myślałem. Nadawcą był nie kto inny, jak Oliver Queen ze Star City. Dołożyłem swój prezent i spojrzałem na nadal milczących Titans East.

- Serio, Harper? - zapytałem z kpiącym uśmieszkiem - Hot osiemnastka bez alkoholu? - na te słowa Speedy odpowiedział mi zaczepnym wyrazem twarzy.

- Ja przynajmniej miałem go kiedyś w ustach. Nie to, co Cudowny Chłopiec Tatusia. - odparł, po czym równocześnie parsknęliśmy krótkim śmiechem.

Roy Harper zwany Speedy'm, był jednym z moich przyjaciół, którego znałem naprawdę długo. To było około pięciu lat temu. Ja byłem Robinem od roku, a on dopiero zaczynał swoją karierę pomagiera. Jednak na wspólnych misjach, kiedy Batman i Green Arrow zostawiali nas, idąc przodem - bo przecież trzeba się pokłócić o to, który jest lepszym ojcem, mentorem, herosem i o całą masę innych bzdur, nie przejmujmy się dwójką dzieci - zawsze to on był tym nieco dojrzalszym. Był dla mnie jak starszy brat, którego naprawdę brakowało mi przez te wszystkie lata, kiedy mieszkałem z Batmanem. Właściwie, nie jest znowu tak bardzo starszy - fakt, jest o jeden rocznik starszy, ale ja jestem z marca, a on z listopada.

Bublebee dopięła swego i korzystając z nieuwagi Speedy'ego, założyła mu na głowę ten nieszczęsny kapelusik. Oczywiście, zielonooki zaraz głośno wyraził swe niezadowolenie, ale nie buntował się i pozostał w swym śmiesznym nakryciu głowy, który kolorystycznie nijak nie pasował do jego włosów.

- Co cię do nas sprowadza? - zainteresował się Aqualad, wstając ze swojego miejsca przy stole i podszedł bliżej. Za plecami moich nastoletnich przyjaciół Mas i Menos próbowali zapalić świeczki na torcie przy użyciu zapalniczki z długim noskiem. Wychyliłem się nieco, przyglądając się poczynaniom chłopców, mając nadzieję, że ktoś ze starszych zainteresuje się nimi.

Cała trójka obejrzała się do tyłu i pierwszą osobą, która podjęła jakieś działania była oczywiście Bee. Uniosła pięść i szybkim krokiem podeszła do nich z zamiarem zabrania zapalniczki. Jej twarz oblała się lekkim rumieńcem wywołanym przez nagły przypływ gniewu, krzycząc na małych Latynosów. Roy wzruszył jedynie ramionami, Garth przełknął nerwowo ślinę i spojrzeli ponownie na mnie.

- No? - ponaglił mnie łucznik z obojętnym wyrazem twarzy, krzyżując ramiona na piersi - Nie uwierzę, że przejechałeś taki kawał drogi tylko po to, żeby dać mi jakiś gówniany prezent, który równie dobrze mogłeś wysłać pocztą.

- Gówniany? - powtórzyłem z głęboką urazą wyczuwalną w moim głosie. Zza moich kolegów ciągle dobiegały krzyki dziewczyny i przestraszone głosy chłopców - Jak chcesz to mogę zabrać. - oznajmiłem gniewnie, krzyżując ramiona w podobny sposób co on. Obaj pochyliliśmy się nieco do przodu, patrząc sobie głęboko w oczy. Trwaliśmy tak krótki moment, aż Aqualad odszedł od nas, uznając stanie obok za bezcelowe - I masz rację, Roy. - odezwałem się w końcu ze złośliwym uśmieszkiem, na co rudzielec uniósł jeden kącik ust. Wyprostowałem się i spojrzałem na pozostałych - Nie wpadłem tutaj z okazji urodzin Speedy'ego. - przyznałem się - Jestem w trakcie pewnej... misji - wsadziłem dłonie do kieszeni spodni. Nie czułem się dobrze z myślą, że ich okłamywałem - Jestem w drodze od wczoraj. Trochę zmarzłem i nie pogardziłbym, gdybyście pozwolili mi przenocować jedną noc. - uśmiechnąłem się do nich. Harper spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy pozostała czwórka zgodziła się na przechowanie mnie bez zbędnych pytań.

Speedy nic nie powiedział. Zdjął jedynie papierową czapkę i wycofał się w kierunku drzwi całkowicie niezauważony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro