Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 4.1: PUSTUŁECZKA

- Siemasz, Malwina - przywitałam się, gdy przyjaciółka odebrała telefon.

- Dalej jestem na ciebie zła! - Usłyszałam ten zgryźliwy ton.

- Jeszcze mi nie wybaczyłaś? - jęknęłam do słuchawki.

Malwa była jedyną osobą, której opowiedziałam o uratowaniu Anki i pozostałych dziewczyn (oczywiście pomijając cały wątek nadnaturalny) oraz o tym, gdzie obecnie pracuję.

- Dalej uważam, że narażasz się na niepotrzebne niebezpieczeństwo - fuknęła na mnie.

- A będzie mniejsze, jeśli mi pomożesz - powiedziałam, zarzucając przynętę.

- Cała ty! Zero skruchy, ale po przysługę to wiesz do kogo się odezwać. - Była ewidentnie wkurzona.

- No nie bądź taka. Jesteś jedyną osobą na którą mogę liczyć. Nigdy mnie nie zawiodłaś. Do kogo miałabym się zwrócić z pomocą, jak nie do mojej najlepszej psiapsi, co? - Postanowiłam połechtać jej ego.

Chwila ciszy w słuchawce. Oczami wyobraźni widziałam, jak najpierw kiwa w zrezygnowaniu głową, a potem bierze głębszy wdech. Trzy, dwa, jeden...

-No dobra, czego ci trzeba? - stłumiłam pisk zwycięstwa na te słowa.

- Pamiętam, że umawiałaś się na pierwszym roku z jakimś studentem weterynarii. Jeśli dobrze pamiętam, miał specjalizację z ornitologii, prawda?

- Tak... - odparła ostrożnie. - I co w związku z tym?

- Możesz mnie z nim skontaktować? - poprosiłam. - Mamy sprawę, która wymaga konsultacji

- Eksperta od ptaków? - upewniła się, a sceptycyzm w jej głosie aż wypalał mi uszy.

- Dokładnie tak! Postawię ci za to obiad - obiecałam, by nie wydawała się w szczegóły.

- Obiad i dobre wino! - zażądała.

- Dla ciebie wszystko - uśmiechnęłam się pod nosem.

***

Jeśli popatrzeć na Malwinę z szerszej perspektywy, to prezentowała się, jako moje totalne przeciwieństwo. Zwłaszcza, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Zawsze była otwarta i pozytywnie nastawiona do ludzi. Poza mną miała wielu przyjaciół. Czasami podejrzewałam, że zadaje się ze mną tylko poprzez jakieś chore poczucie obowiązku, które nakazywało jej opiekę nad sierotką, którą byłam dosłownie i w przenośni. Często mi matkowała i pouczała, ale ostatecznie zawsze wspierała w moich decyzjach i mogłam na nią liczyć. Nie ważne jak wściekła, czy obrażona na mnie była. Za to ją kochałam.

Miała za to jedną niepokojącą cechę. Zmieniała facetów, jak rękawiczki. Nie byłam nawet w stanie zliczyć ilu chłopaków porzuciła (to ona zawsze zrywała) od kiedy się poznałyśmy. Gdy ja w tym czasie wciąż byłam dziewicą... Nic na siłę, jak zwykła mawiać. Trochę zazdrościłam jej tego nastawienia do życia, a teraz z kolei dziękowałam w duchu za tą otwartość, bo dzięki niej mogłam spotkać się z Sebastianem Kowalczykiem.

Poznali się podczas studenckich czwartków w naszym ulubionym barze - Trzynastka i bardzo szybko zostali parą. Tak na niecałe pół roku, aż Malwa postanowiła zmienić ich relację typowym dla niej „myślę, że powinniśmy zostać przyjaciółmi". Zwykle był to sztylet wbity w serce męskiego ego, ale w tym przypadku zdało egzamin lepiej, niż, gdy byli razem. Dzieliła nas dwuletnia różnica wieku, choć w ogóle nie rzucało się to w oczy, ponieważ Sebastian emanował chłopięcym urokiem. Drobna budowa ciała i gęsta czupryna niesfornych loków ujmowały mu lat. Miał duże, błyszczące, błękitne oczy, które spoglądały na świat z ciekawością, a ciepły uśmiech rzadko schodził z jego okrągłej twarzy. Na jego widok na mojej buzi również mimowolnie pojawił się banan.

- Cześć Akasha! Kopę lat - przywitał się, machając do mnie.

- Cześć, Seba. Dobrze cię widzieć.

- Wybacz, że spotykamy się tutaj, ale ciężko mi się wyrwać z pracy - posłał mi przepraszającą minę.

Okazało się, że po studiach dostał robotę w ogrodzie zoologicznym przy tak kochanych przez niego ptakach. Właśnie przemierzaliśmy alejki pełne zagrożonych gatunków prosto do jego królestwa.

- Nie ma sprawy. Może to nawet lepiej, że będziemy tu rozmawiać - odparłam, siląc się na lekki ton.

- Naprawdę? Powiem szczerze, że zdziwiłem, się gdy Malwa poprosiła w twoim imieniu o spotkanie - odpowiedział, badając cel mojej wizyty.

- Pracuję od niedawna w agencji detektywistycznej - zaczęłam swoje wyjaśnienia. - Mamy sprawę, w której znaleziono dziwny przedmiot. Myślę, że będziesz w stanie mi z tym pomóc.

- Brzmi intrygująco - zaśmiał się, otwierając mi drzwi do swojego gabinetu.

Samo pomieszczenie było czyste i sterylne, choć unosiła się tam charakterystyczna woń typowa dla każdego miejsca, w którym przebywają zwierzęta. Szerokie okna przysłaniały ciemne żaluzje, pod jedną ze ścian ustawiono wysokie, metalowe półki pełne segregatorów i specjalistycznej literatury. Obok znajdowało się stanowisko badawcze a przy nim mikroskop, lupy, kamera, profesjonalny aparat fotograficzny i sprzęt, którego przeznaczenia nie byłam w stanie nawet zgadnąć. Kawałek dalej biurko z komputerem, do którego chłopak podstawił dodatkowe krzesło, bym mogła przysiąść naprzeciwko niego.

- Napijesz się kawy? - zaproponował.

- Dziękuję, piłam w drodze tutaj. - Machnęłam ręką.

- A ja sobie nie odmówię - zaśmiał się i nastawił czajnik elektryczny.

Po chwili do mieszanki zapachów w pomieszczeniu dołączył aromat parzonej kawy. Chłopak upił łyk i usiadł odstawiając kubek na biurko.

- W takim razie, w czym mogę ci pomóc? - zapytał, skupiając na mnie wzrok. - Co to za dziwny przedmiot?

Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam owiniętą w chustkę ptasią czaszkę. Położyłam zawiniątko na blacie i ostrożnie rozłożyłam materiał. Na ten widok Sebastian posłał mi zdziwione spojrzenie.

- Gdzie to dokładnie znalazłaś? - zapytał z powagą.

- Na miejscu zbrodni - odpowiedziałam ostrożnie. Nie byłam pewna, ile mogę zdradzić. - Sądzę, że poznanie pochodzenia tego ptaka pomoże nam w rozwikłaniu zagadki.

Mężczyzna otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej gumowe rękawiczki, które wyćwiczonym ruchem założył na dłonie. Sięgnął po dowód i zaczął go oglądać pod różnymi kątami.

- Masz coś przeciwko, jeśli ją zbadam? - zapytał, wracając do mnie wzrokiem.

- Proszę. Po to tu jestem - posłałam mu zachęcający uśmiech.

Przytaknął i wstał od biurka by udać się do stanowiska badawczego. Zapalił lampę i zaczął przyglądać się czaszce pod lupą. Badał dokładnie oczodoły, podstawę czaszki, jej budowę i sam dziób. W końcu sięgnął po ogromny atlas i zaczął go wertować. Gdy z jego ust wymsknęło się triumfalne „ha!", wiedziałam, że znalazł, to czego potrzebował.

- Podejdź, proszę - zawołał mnie.

- Co udało ci się ustalić? - zapytałam, zerkając na atlas.

- Falco naumanni, a po naszemu pustułeczka, albo białoszpon - zaczął swój wykład, pokazując na małego ptaka o niebiesko-szarym ubarwieniu, z czerwonym grzbietem i czarnymi lotkami. - Drapieżnik z rodziny sokołowatych. Pod ścisłą ochroną w Polsce. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat zaobserwowano zaledwie kilka lęgów.

- Jesteś mi w stanie powiedzieć gdzie? - dopytywałam podekscytowana, że znalazłam trop.

- Jasne, daj mi chwilkę - poprosił i usiadł do komputera. Uderzał palcami w klawiaturę w szaleńczym tempie i po chwili miał potrzebne informacje. - Dolina Pilicy, Rzeszów i Zamek Odrzykoń koło Krosna. Zwykle składa jaja w niszach na wysokich budynkach albo klifach. Nie zakłada gniazd, tylko wykorzystuje naturalne wgłębienia.

- To bardzo pomocne - ucieszyłam się, zapisując wszystkie informacje w telefonie. - Jesteś niesamowity! Dzięki.

Chłopak uroczo zarumienił się przez co i ja poczułam się nieswojo.

- Wiszę ci ogromną przysługę - dodałam, by przerwać ciszę.

- Nie ma sprawy. Jeśli przypadkiem znajdziesz ich siedlisko, koniecznie daj mi znać - poprosił.

- Jasne!

Wymieniliśmy się numerami telefonu i adresami mailowymi, by w razie czego być w kontakcie. Pożegnałam się i złapałam taksówkę, by jak najszybciej wrócić do biura.

***

- Znowu się spóźniłaś! - przywitał mnie skwaszony głos Crispina.

- Wypraszam sobie! Pracowałam - fuknęłam i streściłam mu swoje odkrycie.

- Ustalmy coś na przyszłość - wypalił, zamiast mnie pochwalić. - Po pierwsze, zanim weźmiesz jakieś dowody, zapytaj najpierw. Jak kiedyś trafisz na coś przeklętego zrobisz krzywdę sobie i innym. A po drugie, masz mnie informować, gdzie się udajesz. To dla twojego bezpieczeństwa.

- Po pierwsze - wtrąciłam, parafrazując jego ton - to Beti oczyściła woreczek z czarnej magii. Nie było żadnego zagrożenia. A po drugie... no dobra, będę pamiętać. Pod warunkiem, że też będziesz mi dawał znać. Jak inaczej ściągnę pomoc?

Posłał mi tylko zmęczone spojrzenie i westchnął ciężko, mówiąc:

- Przebierz się w te swoje biurowe ciuszki. Zbieramy się, Potocki pokaże nam dzisiaj miejsce zbrodni. Będziemy udawać pracowników ubezpieczalni - zakomunikował, a ja poczułam rosnące podekscytowanie. - Nie ciesz się tak. Przynajmniej nie okazuj tego tak przy kliencie. Tam zginęli ludzie.

- Tak jest, szefie! - Zasalutowałam, zarzucając na siebie marynarkę. - Ale przyznaj, odwaliłam dobrą robotę z tą pustułeczką, co?

- To się jeszcze okaże - mruknął i zarzucił swój plecak na ramię.

~ Głupie dziewczę - fuknęła idąca za nim kotka. - Jak zginiesz w jakimś ciemnym zaułku, nikt nie będzie po tobie płakał.

- Ej! Nie musisz być taka wredna - warknęłam, tłumiąc w sobie chęć kopnięcia jej w ten włochaty zadek.

W tej słodkiej, puchatej kulce, kryła się prawdziwa suka. Czasami miałam ochotę ją zamordować. Zwłaszcza, gdy nasikała do moich nowych trampek, albo specjalnie tarzała się w czarnej bluzie, żeby zostawić na niej jak najwięcej sierści. A już przegięła pałę, gdy postanowiła zaostrzyć sobie pazurki na mojej kurtce, z której po zakończeniu całego procesu zostały tylko strzępy. Ten kot mnie nienawidził i było to obustronne uczucie. Poskarżyłam się nawet Crispinowi, ale tylko stwierdził, że musimy się jakoś dogadać. Podejrzewałam, że prędzej wykończymy się nawzajem.

- Pospiesz się, bo pojedziemy bez ciebie - dotarł mnie zirytowany głos Crispina.

Westchnęłam ciężko, bo nie pozostało mi nic innego, jak udać się za nimi do samochodu.

- Pytałeś Corina, o śledczych, którzy przyjechali na wezwanie do Potockich? - zapytałam, zapinając pasy.

- Tak, ale nie dowiedział się nic ciekawego - skrzywił się. - Policja nie zabezpieczyła żadnych śladów, a ratownicy po stwierdzeniu zgonu zapakowali ciała w czarne worki i pojechali swoją drogą.

- Typowe ... - mruknęłam, a Crisp dał głośniej muzykę.

Droga do posiadłości Potockich minęła nam przy akompaniamencie niemieckiego industrial metalu. Powoli zaczynały się godziny szczytu, więc ulice zapełniały się zirytowanymi kierowcami, którzy tworzyli potężne korki. Mój szef starał się wybierać okrężne drogi, jednak do celu dotarliśmy prawie dwie godziny później.

Ale warto było. Chociażby po to, żeby zobaczyć taką willę. Jak z jakiegoś amerykańskiego filmu dla nastolatków. Byłam w stanie sobie wyobrazić imprezę w stylu Projektu X, czy inicjacji do studenckiego bractwa. Cztery piętra, wszystko w nowoczesnym stylu pełnego szkła i chromowanych wykończeń. I ten ogród. Zupełnie, jak w jakimś pałacu królewskim.

- Czy oni mają na dachu basen? - zapytałam szeptem, spoglądając ku górze.

- Na to wygląda - odpowiedział, a ja wyczułam w jego głosie jakby nutkę zazdrości. - A teraz postaraj się zachowywać profesjonalnie.

~~***~~

Powoli pojawiają się nowe tropy...

Jak myślicie, Akasha sprawdza się w roli detektywa?

A poniżej kolejna okładka, jedna z moich ulubionych, jeśli mam być szczera:


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro