ROZDZIAŁ 7.2. SEN MORDERCY
Nie muszę chyba wspominać, że przesłuchanie, jakie urządziła mi Marianna było sto razy gorsze niż, to które zaserwowała mi chwilę wcześniej policjantka. Tak, moja babcia zdecydowanie sprawdziłaby się w roli "złego gliny". Na szczęście niechętnie łyknęła wymyśloną przeze mnie bajeczkę o koleżance z pracy, która trafiła do szpitala i nieszczęsnym zbiegu okoliczności splatającym swoje zawiłe nici tak, że trafiłam na zamordowanego nieboszczyka, a moje spóźnienie wynikało ze spełnienia swojego obywatelskiego obowiązku, jakim było powiadomienie służb prawa.
- Mogłaś mi chociaż sms'a wysłać - marudziła. - Wiesz, jak ja się o ciebie martwiłam?
- Przepraszam, będę pamiętać, gdy coś takiego przydarzy się następnym razem - mruknęłam zmęczonym głosem. - Wszystko działo się tak szybko, że nawet o tym nie pomyślałam.
A to uświadomiło mi, że powinnam też dać znać Tinie i Kindze. I przede wszystkim Markowi. Nie miałam teraz jednak na to siły.
- Wyglądasz na wykończoną - stwierdziła, przypatrując mi się ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. - Może weźmiesz jutro wolne? Poleżysz w łóżku i poczytasz jakąś książkę?
O nie! Żadnych książek!
Swoją drogą musiałam wyglądać naprawdę źle, skoro z ust Marianny wyszła taka propozycja.
- To nie jest dobry pomysł - zbyłam ją z lekkim uśmiechem. - Jeden dzień wolnego, a zaległości będę nadrabiać przez tydzień.
Użyłam argumentu, który zawsze serwowała mi Malwina, gdy pytałam jej czemu nie weźmie po prostu wolnego albo chorobowego, kiedy była przemęczona. Nie byłam pewna, czy zadziała, ale Marianna przyjęła to ze współczującym skinieniem.
- Naprawdę wydoroślałaś - zaśmiała się.
- Babciu mam dwadzieścia trzy lata - przypomniałam jej. - Nie traktuj mnie jak dziecka.
- Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką - odparła głaszcząc mnie po włosach, a gest ten sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Zalało mnie poczucie bezpieczeństwa i miłości, którego potrzebowałam by odzyskać swoją wewnętrzną równowagę.
- Dzięki, babciu. Też cię kocham. - Dałam jej buziaka w policzek i wstałam nim całkiem się rozkleiłam. - Idę się wykąpać.
- Dobrze. Naszykuję ci ziółka na spanie - oznajmiła i odwróciła się do szafki z naszą imponującą kolekcją herbat.
Podziękowałam, a gdy wróciłam odświeżona kojący aromat otulił mnie do snu, któremu o dziwo nie towarzyszyły już żadne koszmary.
***
Na drugi dzień czułam się o niebo lepiej. Ogarnęłam się w mgnieniu oka i upewniłam, że Marianny nie ma w domu. Jeśli dobrze kojarzyłam, dzisiaj powinna mieć dostawę świeżych kwiatów z hurtowni, a taka wymagała otwarcia sklepu skoro świt. Szybki rekonesans potwierdził, że wnętrze wypełniała jedynie cisza i pustka, więc postanowiłam połączyć się przez kamerkę z Markiem Potockim.
W Nowej Zelandii było około godziny dziewiętnastej. Jego pokój rozświetlała jedynie żarówka lampki ustawionej na biurku, a okna przysłaniały ciężkie kotary dlatego w pomieszczeniu panował półmrok. Nie wiem, czy to ze względu na oświetlenie, czy stan emocjonalny klienta, ale zdawał się wyglądać starzej i mizernej niż go zapamiętałam przed wylotem. Blada twarz i szare cienie pod oczami tylko wyostrzały rysy jego twarzy, a czarne oczy odbijały żółty blask, przez co spojrzenie to zdawało się nienaturalne i niepokojące. Aż przeszły mnie ciarki.
- Jak postępy w śledztwie? - zapytał rzeczowo cierpkim głosem.
Opowiedziałam o wczorajszym incydencie tym razem nie pomijając żadnych szczegółów. No może poza wizytą jego asystenta. Kinga musiała go odesłać do domu, gdy całe zamieszanie się zaczęło, by ich tajemnica się nie wydała. Swoją drogą taka sekretna miłość miała w sobie coś zakazanego. Dreszczyk emocji, którego im trochę zazdrościłam.
- Dorzucę premię za niebezpieczne warunki pracy - jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia. - I zapłacę dwa razy tyle, jeśli będziesz trzymać Kingę z dala od zagrożenia.
- Zrobię, co w mojej mocy - zapewniłam gorliwie.
- Jakieś wieści od Krzysztofa? - dopytywał dalej.
- Niestety. Mój szef jeszcze nie wrócił - odpowiedziałam.
- Niech się ze mną skontaktuje od razu po powrocie - zażądał rzucając mi zmęczone spojrzenie. - Pora dnia nie gra roli.
- Oczywiście.
Pożegnał się i rozłączył, i dosłownie sekundę potem wyświetliło mi się połączenie od Corina.
- Spotkajmy się o dziesiątej w szpitalu - poprosił.
- Czegoś się dowiedziałeś? - zapytałam z nadzieją.
- Tak, ale to nie rozmowa na telefon - ton miał poważny. - Poza tym mam kilka pytań do Potockiej.
- Dobra, w takim razie widzimy się na miejscu - rzuciłam na pożegnanie.
- Ok. Do zobaczenia. - Rozłączył się.
I tak miałam w planach kontynuować swoje zadanie, więc zgarnęłam do plecaka szybko trzy książki, które mogłyby spodobać się Kindze i wybiegłam na zewnątrz. Miałam niewiele czasu ale po drodze postanowiłam udać się do sklepu Beaty, by kupić nowy amulet ochronny. Raz uratował mi życie i będę się czuła bezpieczniej mając przy sobie kolejny.
- A kogo tu przywiało? - zaśmiała się widząc mnie w wejściu.
Tym razem jej włosy zostały splecione w dwa grube warkocze przełożone różową wstążką, co sprawiało, że wyglądała nieco dziecinnie. Długie, ciężkie kolczyki w kształcie łapaczy snów odbijały się od jej policzków podkreślonych różem w odcieniu pasującym do szminki w kolorze fuksji, którą posmarowała dzisiaj usta. Ubrana była za to cała na czarno w sukienkę z misternie utkanej koronki z szerokim kołnierzem i falbankami przy rękawach. Połączenie tego wszystkiego przywodziło na myśl japońską gothic-lolitę.
- Siemasz, Beti. Jak biznes? - zagadnęłam, podziwiając jej dzisiejszy outfit.
- A jakoś się kręci. Co cię do mnie sprowadza? - Rzuciła mi badawcze spojrzenie.
Wyciągnęłam z plecaka resztki mojej bransoletki i położyłam je na blacie. Kobieta z przerażenia otworzyła szerzej oczy.
- Uratował mi życie. Dziękuję - powiedziałam z wdzięcznością.
- W co ten Crispin cię wciągnął?! - wybuchła.
- Sama się w to wpakowałam... - mruknęłam i opowiedziałam pobieżnie, co mi się przydarzyło.
- Czarownik jakoś musiał zdobyć część twojego ciała - dedukowała, obracając w palcach, to, co zostało z amuletu.
- Ciała? - Zabrzmiało to dziwnie. - Nie zauważyłam podczas porannej kąpieli, żeby czegoś mi brakowało.
- Crispin cię nie uprzedził, że krew, włosy, paznokcie, naskórek i osobiste przedmioty są katalizatorami dla zaklęć? Zwłaszcza tych szczególnie popieprzonych i złych? - Ewidentnie była wściekła, choć niekoniecznie we mnie został wycelowany jej gniew.
- Beti, to oczywista wiedza, którą posiadam jako maniak fantastyki - przypomniałam jej, choć faktycznie wcześniej o tym nie pomyślałam. - Winna jest moja ignorancja i naiwność, a nie Crisp.
- Był za ciebie odpowiedzialny... - nie dawała za wygraną.
- Nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa dzięki tobie - próbowałam ją ugłaskać. - I dlatego przyszłam po nowy amulet.
Westchnęła ciężko rzucając mi zrezygnowane spojrzenie.
- Choć za mną. Dam ci coś specjalnego.
Zamknęła sklep i udaliśmy się skrótem do "sułtańskiego pokoju", w którym byłam ostatnio z moim szefem. Kobieta podeszła do drewnianej komody, przyłożyła do niej palec wskazujący cicho coś szepcząc, a ja poczułam delikatne wibracje. Wciąż mając w pamięci wspomnienia z wczorajszej przygody opanowało mnie lekkie uczucie paniki, na które nie mogłam nic poradzić. Na szczęście ciche kliknięcie przerwało zaklęcie, a szuflada, której dotykała odskoczyła ukazując wnętrze pełne różnorakich drobiazgów. Moich uszu dobiegł metaliczny grzechot, gdy przeczesywała mebel, aż w końcu zrezygnowała i przywołała mnie gestem do siebie.
- Zwykle nie mam z tym problemu, ale twoja aura jest, jakby to powiedzieć...
- Przezroczysta? - podpowiedziałam, przypominając sobie słowa Tiny.
- Chciałam powiedzieć nieuchwytna, ale "przezroczysta" faktycznie bardziej pasuje - stwierdziła z uniesioną brwią. - Po prostu wybierz.
Wskazała na górę drobiazgów. Wnętrze nie przypominało w niczym eleganckich i uporządkowanych gablot, które prezentowały swoje eksponaty w sklepie. Biżuteria tu była splątana i zaśniedziała, a niektóre z przedmiotów sprawiały wrażenie, jakby miały rozpaść się w dłoniach.
- Wiem, że nie wyglądają zbyt efektownie, ale to najpotężniejsze amulety, jakie posiadam - wyjaśniła, widząc moje zwątpienie.
- Skąd mam wiedzieć, co wybrać? - Wciąż nie czułam się przekonana.
- To nie ty wybierasz - zaśmiała się tajemniczo. - Amulet wybierze cię sam.
- Skoro tak...
Wzruszyłam ramionami i zamknęłam oczy sięgając do szuflady, czując lekką ekscytację. Wyciągnęłam pierwszą rzecz, którą dotknęły moje palce.
- Gorgonion - uśmiechnęła się, widząc, co wylosowałam. - To bardzo silny talizman ochronny. Choć przyznam szczerze, że nie spodziewałam się właśnie jego.
- A to dlaczego? - zaciekawiłam się oglądając okrągły dysk z wyrytą postacią, która miała na głowie rozwścieczone węże zamiast włosów.
- Starożytna wiara chyli czoła współczesnym bogom - wyjaśniła zagadkowo. - Ale z przeznaczeniem nie ma co dyskutować.
- To ile płacę? - zapytałam zakładając łańcuszek na szyję.
- Jest twój. Nie mogę znieść myśli, że czyha na ciebie jakieś niebezpieczeństwo - odparła poważnie.
- A ja, że przeze mnie ucierpi twój biznes - nalegałam na zapłatę.
- W takim razie odbiję sobie to na Crispinie - posłała mi porozumiewawczy uśmiech.
- No cóż i tak miałam to wliczyć mu w koszty - zaśmiałam się.
***
Byłam spóźniona dziesięć minut. Gdy zasapana dotarłam na miejsce wszyscy już czekali w sali Kingi Potockiej.
- Wybaczcie, musiałam coś załatwić - zaczęłam się tłumaczyć. - Czego się dowiedziałeś?
Corin zamiast odpowiedzieć rzucił w moim kierunku aksamitny woreczek. Przez mój kręgosłup przeszły ciarki. Rozluźniłam sznurek i wysypałam jego zawartość na blat szafki nocnej. Cmentarna ziemia, czaszka pustułeczki, zgniłe mięso, zardzewiałe igły i chusteczka, którą tamowałam wczorajszy krwotok z nosa, a w mojej głowie pojawiły się mętne wspomnienia.
Krew na białym tle.
Ziemia skażona trupim jadem.
Czaszka stworzenia, które niegdyś szybowało w przestworzach.
Miękka tkanka przelatująca przez palce.
I pokryte zaśniedziałym nalotem igły.
- Adam Strzecha miał to przy sobie. Rozpoznajesz co? - zapytał, wyrywając mnie z transu.
- Rozbiłam wczoraj nos. - zaczęłam wyjaśniać dotykając zaszpachlowanej podkładem opuchlizny. Skrzywiłam się, czując, że wciąż boli. - Byłam tak zmroczona, że nie zauważyłam nawet kiedy wziął ode mnie tą chusteczkę.
- Krew. Tak rzucił na ciebie klątwę. Powinienem był wczoraj zadać to pytanie, ale czym się naraziłaś mordercy, co? Nie bez powodu wybrał cię na swój cel - dedukował Corin.
Skupiłam się, pokonując wewnętrzny opór przed przywołaniem w pamięci pozostałości wczorajszego snu. Właściwie dzisiaj już zdawał się jedynie przerażającym, lecz odległym majakiem.
- Wydaje mi się, że to przez to, iż pojawiliśmy się w willi Potockich. - zaczęłam odpowiadać na jego pytania. - Już wtedy wydawał mi się podejrzany. Może, gdy mnie zobaczył wczoraj w szpitalu poczuł się zagrożony? Pomyślał, że już wszystko wiemy? Albo po prostu skorzystał z okazji, by mnie ukatrupić. Ten moment, gdy rzucał zaklęcie... Mogłabym się od tego uzależnić.
Wciąż pamiętałam podniecenie, radość i zachwyt, gdy morderca przyzywał Śmierć. I wcale mi się to nie podobało.
- Ale dlaczego pan Adam? - wtrąciła Kinga. - Przez tyle lat pracował u moich rodziców. Nie był nigdy typem miłego wujka, ale zawsze wykonywał swoją pracę sumiennie i można było na niego liczyć.
- Właśnie, pani Potocka, czy mówi pani coś nazwisko: Dorota Dąbrowska? - zapytał, a krew z twarzy kobiety odpłynęła.
- Co to ma wspólnego? - oburzyła się, nie odpowiadając na pytanie.
- Dorota Dąbrowska była córką pana Strzechy. Po rozwodzie przyjęła nazwisko panieńskie matki, zrywając kontakt z ojcem - zaczął wyjaśniać. - Trafiłem na nią, szukając rodziny, którą mógłbym powiadomić o śmierci państwa dozorcy. Proszę wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że zginęła podczas pożaru, w katastrofie, którą przeżyła tylko pani i Marek Potocki.
Kinga zaniemówiła wpatrując się wielkimi, sarnimi oczami w Corina. Wtedy wtrąciła się Tina.
- Pani Kingo, jeśli nie czuje się pani na siłach, nie musi odpowiadać na żadne pytania.
Wydawała się martwić o Potocką, ale jednocześnie mroziła wzrokiem policjanta.
- Próbuję ustalić motyw...
- Faktycznie wszystko pasuje - tym razem ja przerwałam, czując rosnące podniecenie. - Strzecha miał dostęp do monitoringu. Z łatwością mógł zmanipulować nagrania. Był blisko państwa Potockich, na tyle, by pozyskać ich włosy, albo paznokcie. W końcu miał też możliwość zabrać woreczki klątwy, gdy spełniły swoje zadanie. Pan Marek musiał go zaskoczyć dlatego nie zdążył z tym, który znalazł się przy pani Antoninie.
- Próbuję namówić prokuratora, aby wydał nakaz przeszukania jego mieszkania. Nie będzie to jednak łatwe. Sekcja zwłok na pewno wykaże śmierć z przyczyn naturalnych. - dodał Corin. - Ale my wiemy, że miał coś wspólnego ze śmiercią państwa Potockich, dlatego chciałbym poznać dokładny obraz sprawy.
- Nie miałam pojęcia, że są spokrewnieni. Dorota zawsze mówiła, że jej ojciec nie żyje - odpowiedziała Kinga, biorąc głębszy wdech.
- Co się wydarzyło w tym domku letniskowym? Czy Strzecha miał powody by obwiniać państwa o ten wypadek? - zadał kolejne pytanie.
- Miał... I nawet nie mogę mieć mu tego za złe - odparła ze smutkiem w oczach, dotykając mimowolnie blizny szpecącej jej twarz.
~~***~~
Jak Wam się podobał nowy rozdział? :)
Już w następnym dowiecie się, co tak naprawdę wydarzyło się w domku letniskowym.
Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam za tydzień :D
I piosenka na dziś:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro