8. Feliks Lech
– Ale dlaczego mu nie podajesz?! Podaj Feliksowi, no podaj!
Głos Jana Lecha odbił się od ścian hali i wrócił do mężczyzny.
– Widzi pan to? – zapytał Grzegorza Gierę. – Przecież Feliksa nikt nie krył, a tamten chłopak, Szymon, próbował sam trafić. I oczywiście spudłował! Przecież to jest bezsensu!
Trener pokiwał z przyzwyczajenia głową, puszczając słowa taty Feliksa mimo uszu.
– Ja na pana miejscu nie wystawiłbym go na następny mecz. Jego w ogóle nie interesuje drużyna. Chce tylko pokazać, jaki on jest najlepszy i najszybszy, i najdokładniejszy. – Przy każdym słowie brał haust powietrza, przez co brzmiał jak topielec.
Feliks nie odrywał spojrzenia od piłki. Przez cały trening był maksymalnie skoncentrowany. Trener zapowiedział ogłoszenie drużyn na kolejny mecz i Feliks wiedział, że musi się do niej dostać.
– Ogarnąłbyś się – mruknął Tobiasz do Szymona. – Przecież widziałeś, że Feliks stoi niekryty. Dlaczego mu nie podałeś?
Szymon Konieczny obrzucił Feliksa pogardliwym spojrzeniem. Wykrzywił usta w grymasie, a czoło przecięły mu trzy zmarszczki.
– Nie trafiłby – stwierdził i plunął na parkiet.
– Ej, stary, to nie jest murawa – upomniał go Tobiasz.
– Ale wy jesteście drętwi – mruknął Szymon.
Zostawił ich z tył i przejął piłkę.
– Nie mam na niego siły. – Tobiasz wzniósł oczy do góry.
– Tobiasz! – Pospieszył go jeden z obrońców.
Feliks został sam przy lewej linii, przed polem karnym. Pot ściekał mu po plecach i czole. Czuł, że spodenki przywarły do jego nóg, a na koszulce nie było suchego miejsca. Krystian ścierał pot z całkowicie czerwonej twarzy. Feliks spojrzał na ogromny zegar, wiszący w rogu hali. Zostały jeszcze dwie minuty z dziewięćdziesięciu, a jego drużyna przegrywała jeden do zera.
– Feliks, ale podejdź do nich, nie stój jak kołek! – Usłyszał głos ojca.
Wtedy Kacper popełnił pomyłkę; piłkę odbiła się od jego nogi i poleciała na lewą stronę boiska. Feliks nie czekał dłużej. Biegł najszybciej jak mógł. Widok zbliżającego się Szymona dodał mu skrzydeł. Dobiegł do piłki, wykonał drybling, mijając dwóch obrońców i strzelił. Piłka wpadła do bramki, a bramkarz, Leon, patrzył na nią, lecąc w przeciwną stronę.
– Widział to, pan? – Jan Lech potrząsnął ramionami trenera. – Moja krew, moja krew!
Feliks zbił piątki ze wszystkimi ze swojej drużyny oprócz Szymona. Chłopak zszedł z boiska, by napić się wody. Przyglądał się całemu zajściu z grymasem na twarzy.
– Tania sztuczka – syknął, kiedy mijał się z Feliksem.
Niedługo potem rozbrzmiał gwizdek trenera, a zawodnicy zebrali się w ciasnym kole wokół Grzegorza Giery.
– To był dobry mecz. Gratuluję strzelcom, obrońcom, pomocnikom, napastnikom, bramkarzom i każdemu z osobna. – Uśmiechnął się.
Jedna ręka wystrzeliła w górę i bez czekania na głos od trenera, Marcin zapytał:
– A zorganizuje nam trener cheerleaderki?
Chłopcy zaśmiali się, a trener uciszył ich ręką.
– Jeżeli zdobędziecie mistrzostwo Polski – obiecał. – A jest to wykonalne tylko wtedy, gdy będziecie ciężko pracować.
– Tak jak mój syn – podsunął Jan Lech.
Wszystkie głowy odwróciły się z stronę Feliksa. Na niektórych widniał kpiący uśmieszek. Szymon szepnął coś na ucho Marcinowi i oboje się roześmiali. Feliks w tamtym momencie chciał skurczyć się do rozmiarów wiórka kokosa i nigdy więcej nie być zauważonym. Nie cierpiał, kiedy tata wychwalał go w towarzystwie innych osób. Podczas rodzinnych spotkań to jeszcze jakoś przechodziło, ale odkąd zaczął zacięcie rywalizować z Szymonem, starał się nie wychylać, jeśli to nie było potrzebne.
– Tak, z pewnością Feliks sporo trenuje. I widać efekty. – Trener klasnął w ręce. – Zapewne czekacie na ogłoszenie składu na mecz.
Zawodnicy pokiwali entuzjastycznie głowami.
– Cóż, będziecie się musieli uzbroić w cierpliwość. Dowiecie się dzisiaj o dziewiętnastej. Napiszę post na grupie. Zatem, do zobaczenia na następnym treningu.
Ustawili się w kole i wyciągnęli ręce do środka.
– Tarnovia – zawołał trener.
– Tarnów!
Feliks starał się wziąć prysznic jak najszybciej, przebrać się i nie słuchać docinków Szymona na temat jego ciężkiej pracy.
– Nasz Feliks jest taki wspaniały! Tak ciężko pracuje! Musimy brać z niego przykład!
Mimo że słuchał go tylko Marcin, nie szczędził niemiłych słów.
– Skończ już, Szymon – powiedział Tobiasz. – Mamy tego serdecznie dość. Poza tym, on naprawdę dobrze gra i według mnie, jest filarem tego zespołu.
Feliks ukrył się za ścianą, rozdzielającą szatnię od korytarza do pryszniców. Chciał jak najszybciej się ulotnić, ale wiedział, że wtedy nie usłyszałby odpowiedzi Szymona. Chłopak głośno się roześmiał.
– Chcesz mi powiedzieć, że ty też uważasz Feliksa za świetnego piłkarza? – Szymon nie mógł opanować śmiechu. – Przecież to jest największa pokraka, z jaką musiałem się zmierzyć na boisku!
– Dlaczego ty go tak nie lubisz? Co? Przecież kiedyś się dogadywaliście. A teraz?
– Ty nic nie wiesz i nic nie zrozumiesz – uciął Szymon.
Feliks zdecydował się wejść do szatni i nie patrząc na nikogo, wziął torbę i wyszedł.
– Myślicie, że on tu cały czas stał? – Usłyszał jeszcze, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Biały Citroën jego taty czekał na parkingu. W środku ojciec siedział z rozradowaną miną.
– Świetny mecz, synu. – Zapalił silnik i pojechali do domu.
Feliks jedyne, o czym marzył, po wejściu do środka i rzuceniu torby w kąt, była szklanka wody. Nie ściągając kurtki, wszedł do kuchni i chwycił butelkę wody, machając mamie na przywitanie.
– I jak było? – zapytała Anna Lech.
Mama Feliksa było niską kobietą z krótkimi blond włosami i niebieskimi oczami. Feliks już nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział, jak jej oczy przybierały barwę niezapominajek, gdy była szczęśliwa.
– Świetnie – odpowiedział Jan Lech, a kobieta momentalnie się spięła. – Ugotowałaś obiad?
– Tak, chcecie już zjeść? – Poderwała się do góry, zamykając magazyn sportowy i odkładając go na stolik obok.
Feliks podniósł pokrywkę z patelni i z rozczarowaniem stwierdził, że mama zrobiła placki z kabaczków.
– Ja chyba zjem później – powiedział. – Nie jestem za bardzo głodny.
Starał opanować się burczenie w brzuchu.
– Nie jesteś głodny po meczu? – zdziwił się Jan. – A co jest na obiad?
– Placki z kabaczków – oparła mama, nakładając je na talerz.
– W sensie, z cukinii? – upewnił się Jan Lech. – To jak ty, Feliks, możesz tego nie jeść od razu? Przecież tak jak ja, uwielbiasz je!
Feliks uśmiechnął się, starając się zamaskować opadanie kącików ust na widok zielonych placków z mizerią. Usłyszał kroki na schodach i w kuchni pojawił się Norbert, jego starszy brat.
– Cześć, wszystkim – przywitał się. – Tato, mogę pożyczyć samochód? Naprawdę potrzebuję.
Jan Lech udał, że nie słyszy prośby starszego ze swoich synów.
– Wyśmienite te placki, kochanie – zwrócił się do żony.
Anna skubała jeden z nich, rzucając nerwowe spojrzenie na Norberta. Feliks Zamarł w bezruchu, czekając, co stanie się dalej.
– Tato, naprawdę potrzebuję tego auta – powtórzył Norbert.
– Czy mi się wydawało, czy coś słyszałem? – Jan Lech obrócił się na krześle, nie patrząc na syna. – Tak, wydawało mi się, że ktoś coś mówił, ale najwyraźniej to na zewnątrz. – Wzruszył ramionami i wrócił do posiłku.
– Mamo – Norbert popatrzył na nią błagalnym wzrokiem – powiedz mu coś.
Jan Lech posłał żonie ostrzegające spojrzenie.
– Jan, ja myślę...
– Milcz! – Uderzył pięścią w stół. – Jemy wspólnie obiad. W miłej atmosferze. A oprócz ciebie, Feliksa i mnie, nie ma nikogo innego w tym domu. I ostrzegam was – dodał. – Lepiej nie próbujcie mnie przekonywać, że jest inaczej.
Feliks przełknął gulę w gardle. Dopiero teraz zorientował się, że wstrzymywał oddech. Wypuścił powietrze z płuc, starając się uspokoić bijące serce.
– Dzięki, wiem, że zawsze mogę na was liczyć. – Norbert ostatni raz popatrzył z wyrzutem na mamę i Feliksa, obrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro