6. Rita Stankiewicz
Rita mieszkała na jednym z tych osiedli, gdzie ogrody i domy są tak samo puste i zimne.
Jej dom nie różnił się zbytnio od sąsiednich; czarny dach, biała elewacja i zielony ogród.
Rita, kiedy była mała, uwielbiała jeździć do dziadków na wieś i przebywać wśród pól i sadów. Uważała, że tam słońce świeci odrobinę jaśniej, a wiatr cicho szeleści liśćmi. Gdy była smutna i chciała znaleźć się jak najdalej od domu, zamykała oczy i czuła ciepłe promienie na policzka, i wiatr, który rozwiewał każdy kosmyk w inną stronę. Zapach siana i odgłos latających pszczół. Wtedy była szczęśliwa.
Chrobot klucza w zamku rozniósł się echem po domu. Rita szybko otworzyła oczy i wyprostowała się na krześle.
– Jesteś już? – W kuchni pojawiła się jej mama.
Karolina Stankiewicz była kobietą sukcesu. A przynajmniej tak by ją określiła jej córka. Miała nienaganną figurę, szafę pełną eleganckich garsonek i najbardziej sztuczny uśmiech, jaki Rita widziała.
– Zostajesz dzisiaj w domu, czy idziesz do Celiny? – zapytała nalewając do szklanki wodę mineralną, której cena przyprawiała o zawrót głowy.
– Czemu pytasz?
– Mieli przyjść nasi przyjaciele, i ja z Adamem planowaliśmy ten wieczór spędzić razem z nimi. – Karolina popatrzyła na córkę, dając jej jasno do zrozumienia, co ma zrobić dzisiejszego wieczoru.
– Pójdę się spotkać z Celiną. Mogę, prawda?
Rita próbowała zachować pozory córki, która zawsze pyta się mamy o pozwolenie. Karolina Stankiewicz przybrała sztuczny uśmiech. Podeszła do Rity i pogładziła ją po włosach.
– Oczywiście, że możesz – powiedziała. – Możesz nawet zostać na noc.
Trzasnęły drzwi wejściowe i w kuchni pojawił się Adam Żelazowski.
– Cześć, moje najdroższe – powitał je.
Podszedł do swojej żony, a Rita odwróciła wzrok, nie chcąc na to patrzeć. Nie mogła znieść tych wszystkich czułości ze strony mamy i jej męża.
– Skończyliście już? – zapytała, wpatrując się w okno.
– Musisz mnie zrozumieć, Rita – zaczął Adam. – Przy takiej kobiecie, jaką jest twoja mama, trudno przejść obojętnie.
Rita spuściła wzrok, czując, że jej policzki przybrały barwę dojrzałego pomidora.
– Idę do Celiny. Wrócę – urwała, odwracając wzrok. – Chyba – dodała.
Trzasnęła drzwiami.
Celina odebrała po trzecim sygnale.
– Cześć, Rita – przywitała się.
– Co robisz? – zapytała Rita, patrząc na rozkład jazdy.
"No nie! Będę musiała czekać na autobus dwadzieścia minut!" rozpaczała w duchu.
– Jestem u Kuby, a co?
Rita zwiesiła ramiona.
– W sumie, to nic takiego...
– Znowu cię wyrzucili z domu?! – Celina szybko zrozumiała sytuację. Rita nie musiała odpowiadać. – Jak ja tam pójdę, to ten cały Adam zobaczy! No, no, zobaczy! Jak on śmie, wyrzucać cię z domu?! Takich, to ja była kroiła i soliła!
Rita mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem.
– Dobrze, Cela, uspokój się. Znając ciebie, pewnie przecięłabyś się tym nożem i tyle by było.
– Haha. Bardzo śmieszne – fuknęła. – Jeśli chcesz, możesz do nas przyjść. Wiesz, gdzie mieszka Kuba.
– Nie, dzięki. Miałam jeszcze jechać do galerii. Szampon mi się kończy i są przeceny – skłamała Rita. – Bawcie się dobrze!
– Wiesz, że jeśli będziesz chciała, możesz do nas przyjść, prawda? Będę u Kuby do dwudziestej – powiedziała Celina.
– Tak późno? I rodzice ci pozwolili? – Rita udała przerażoną.
– Dobra, wiesz, gdzie nas szukać. Cześć! – pożegnała się lekko zdenerwowana Celina.
Rita rozłączyła się. Zamrugała szybko, starając się odpędzić łzy, cisnące się do oczu.
"Przecież ja nie płaczę." przypomniała sobie.
Wsiadła do pierwszego autobusu, który przyjechał. Skasowała bilet miesięczny i stanęła, trzymając się barierki. O tej godzinie wszelkie parkingi i biura pracy pustoszały, a autobusy pękały w szwach. Rita dostrzegła jedno wolne miejsce z tyłu, ale kiedy zobaczyła, kto siedzi obok, wzdrygnęła się i zrozumiała, dlaczego pasażerowie się tam nie ściskali. Nie wiedziała, gdzie jedzie, aż Teatru Solskiego wyrósł z lewej strony.
Spojrzała na zegarek – 16.23.
"Bingo!" pomyślała.
Wysiadła z autobusu i przeszła przejściem podziemnym na druga stronę ulicy. Gmach III Liceum przyciągał spojrzenia wszystkich, nawet uczniów "jedynki". Rita była gotowa stanąć do boju z jednym z uczniów I Liceum, byleby tylko obronić honor "trójki". Wojna między tymi szkołami nie miała początku ani końca. Jedno było pewne – jeśli ty jesteś z "trójki", a twoja druga połówka z "jedynki", wasz związek rozpadnie się szybciej, niż myślisz.
Rita pchnęła wielkie drzwi wejściowe, a nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, tłum uczniów wylał się na zewnątrz, prawie ją taranując. Dopiero po chwili udało się jej wejść do szkoły. Przywitała się z nauczycielką języka angielskiego i ruszyła schodami na górę. Korytarze przypominały labirynt, a nieraz dom strachów. Musiała kilka razy zawrócić, nim trafiła do odpowiedniej sali.
Pracownia komputerowa składała się z piętnastu stanowisk, szesnastu niewygodnych krzeseł, tablicy i biurka nauczyciela.
– Dzień dobry, Rito – przywitał ją pan Marcin Słowik. – Widzę, że punktualność to twoje drugie imię. Dokładnie 16:30. – Wskazał na zegar nad drzwiami.
– Oczywiście. Rita Punktualność Stankiewicz, miło mi.
Pan Słowik roześmiał się, a Rita odszukała swoje stałe miejsce.
– Co to ma być? – zapytała Marcela, stając obok. – To jest moje miejsce od ponad dwóch lat. A co ty tu robisz?
Marcel zamrugał oczami, zanim zdecydował się odpowiedzieć. Zajął stanowisko przy oknie, na którym od dwóch lat urzędowała Rita i każdy, kto chodził dłużej na zajęcia, wiedział, że trzeba trzymać się od tego miejsca z daleka.
– Nie widziałem tu żadnej tabliczki. – Wzruszył ramionami.
Rita prychnęła. Nikt z uczniów zdawał się nie zauważać tej sprzeczki, a pan Słowik zniknął.
– Faktycznie, błędy się zdarzają. – Nachyliła się do niego. – Szczególnie takim przypadkom, jak ty. Ale teraz, kiedy zostałeś już doinformowany, z łaski swojej, podnieś ten gruby tyłek i przejdź gdzie indziej.
Chwilę mierzyli się wzrokiem. Marcel w końcu ziewnął i powiedział:
– Nie będziemy się chyba kłócić o komputer. O, tam masz wolne miejsce. – Wskazał na biurko przez stolikiem nauczyciela. – Albo tam, koło kosza.
– Koło kosza, czyli idealne dla ciebie, śmieciu.
– Rita, jakiś problem? – zapytał pan Słowik, a wszystkie głowy zwróciły się w ich kierunku.
Rita uśmiechnęła się dokładnie tak, jak robiła to jej mama, kiedy próbowała coś na niej wymusić.
– Nie, Marcel po prostu zajął mi miejsce. I teraz zastanawia się, czy lepiej usiąść tu, przed panem, czy tam, w rogu. – Uśmiechnęła się do Marcela z nieskrywaną satysfakcją.
– Chodź, Marcel, zapraszam tutaj. – Odsunął mu krzesło i gestem wskazał miejsce.
Marcel posłał Ricie najbardziej złośliwe spojrzenie na jakie go było stać. Podniósł z ziemi plecak, a zanim odszedł, nachylił się do niej i szepnął:
– Wiem, gdzie mieszkasz.
– Pod mostem. Koło ciebie. – Pokiwała głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro