27. Halvor Mazur
Na początku był chaos.
Małe przedmioty wydawały się ogromne, a to, co wielkie, było nieskończone. Ciszę przerywały krzyki, a miejsce wrzawy zajmował spokój. Poznajcie dom Halvora.
Chłopak nie może przypomnieć sobie całej historii. W pamięci pozostały jedynie urywki tego, co wywarło na nim największe wrażenie. Wiele wspomnień zawdzięcza zdjęciom, które przypominały to, co powinno pozostać na zawsze.
Zima, wiele lat temu.
Wokół chłopca wirowały malutkie płatki śniegu, a mróz szczypał w nos i policzki. Halvor biegł, ile miał sił w nogach za Tobiaszem.
– Chodź, jeszcze kawałek! – zawołał do niego chłopiec.
Halvor widział śnieg, na przemian unoszący się i opadający za krokami kuzyna. Poczuł chłód lodu w bucie, lecz nie zatrzymywał się. Z ust wylatywała para, raz po raz znikając w powietrzu.
Gdy chłopiec myślał o Wigilii, jego żołądek robił fikołka, a świat wydawał się lepszy. Tobiasz podsłuchał rozmowę taty kuzyna z dziadkiem: planowali ściąć z samego rana drzewko na choinkę, a wszystkie dzieciaki miały przyjść i pomóc w ubieraniu.
Chcieli zachować to w tajemnicy, ale każdy dorosły wie, że przed parą młodych uszu ciężko cokolwiek ukryć. Z tego powodu Tobiasz zaplanował Wielką Podróż, razem z Halvorem. Postanowili odszukać mężczyzn w lesie i powrócić do domu na wozie dziadka. Halvor widział, jak dziadek Wiktor przygotowywał konia o poranku. Nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi, ale odkąd Tobiasz opowiedział mu o planie głowy rodziny, nie spuszczał żadnego z dorosłych z oczu. W głowie świtała mu myśl, że samodzielna wyprawa do lasu po śladach wozu, nie była najlepszym pomysłem, ale jak na małe dziecko przystało, odgonił ją czym prędzej.
– Widzisz? – Tobiasz wskazał na ślady kopyt konia. – Pojechali na polanę.
Jego twarz rozjaśniała uśmiechem, a w oczach pojawiły się radosne świetliki.
– Jeśli się pospieszymy, dogonimy ich, zanim zetną drzewo – dodał.
Chłopcy nie zwalniali tempa, a pierwsze iglaste drzewa zaczęły jawić się zielonym kolorem. Polaną określali miejsce na północ od ulicy, na której mieszkali, gdzie przesiadywali całymi dniami w wakacje.
Tobiasz zatrzymał się przed wielkim krzakiem. Halvor dobiegł do niego lekko zdyszany. Kuzyn przyłożył palec do ust i uciszył Halvora. Chłopiec wzruszył ramionami i usiadł na śniegu.
"Dobrze, że mnie mama nie widzi." pomyślał. „Wtedy na pewno bym się rozchorował."
Bowiem mama chłopca, Monika Mazur, miała przedziwną zdolność; za każdym razem, gdy zobaczyła Halvora, który bawił się bez czapki w zimie, chłopiec chorował; a gdy nie zwracała na syn uwagi, pozostawał zdrowy jak ryba.
– Widzisz ich? – szepnął.
Tobiasz pokręcił głową i nie przestawał obserwować okolicy.
Wtem rozległo się głośne brzęczenie, a chłopcy podskoczyli i wtulili się w siebie.
– Co... co... to... byłooo? – zapytał Halvor.
– Nie... nieee wieeem.
Halvor czuł trzęsące się ciało Tobiasza i miał ochotę zacząć się śmiać, ale sam nie zachowywał się lepiej. Rozglądał się nerwowo, a obrazy z filmu, który oglądał potajemnie z Majką kilka dni wcześniej, poczęły jawić się w jego głowie.
– Wiedziałem, że to był zły pomysł! – zaczął Halvor. – Zawsze masz głupie pomysł i mnie w nie wciągasz.
– Jasne! – prychnął Tobiasz. – Pamiętaj, że za każdym razem, gdy cię nie zabierałem, zaczynałeś beczeć. Więc się zastanów!
– Wcale nie płakałem! I wcale mnie nie obchodzi, że robisz głupie rzeczy beze mnie. Jak kiedyś coś ci się stanie i przyjdziesz do mnie, powiem tylko: a nie mówiłem?!
Halvor powtórzył to, co usłyszał poprzedniego dnia podczas sprzeczki Marysi z mamą o pójście na imprezę sylwestrową do przyjaciółki.
– Wiesz co? Nie lubię cię! – powiedział w końcu Tobiasz.
– Ja ciebie też nie!
Nagle cała polana pogrążyła się w ciszy, a chłopcy stulili się jeszcze bliżej do siebie. Halvor czuł serce, które biło tak szybko, że niemal wyskoczyło mu z piersi. Mimo panującego mrozu, zalewała go co chwilę fala gorąca, ale dreszcz strachu przebiegającego przez plecy, skutecznie go ochładzał.
– A kto tu się kryje?
Naraz podskoczyli i zakryli głowy. Położyli się na śniegu ze wzrokiem wbity w ziemię, nie chcą nawet sprawdzić, kto to był. Poczęli się okropnie trząść, wykrzykując piskliwym głosem prośby.
– Hej, chłopaczyska, to ja!
Tata Halvora potrząsnął ramieniem syna z zatroskaną miną. Czuł, że dzieciaki pobiegną za nimi, mimo że próbowali z Wiktorem wszelkich sztuczek odwrócenia ich uwagi.
Tobiasz pierwszy podniósł ramię, aby przyglądnąć się tajemniczej postaci. Gdy zobaczył wujka Huberta, uśmiechnął się z ulgą. Otrzepał ubrania ze śniegu i popatrzył na kuzyna. Halvor nadal się nie podniósł i łkał cicho, i gdyby nie to, że trzęsły mu się ramiona, Tobiasz zastanawiałby się, czy wszystko z nim w porządku. Złapał wujka za nogę, który próbował opanować śmiech, i przyglądał się Halvorowi. Nie mógł się dłużej powstrzymywać i wybuchnął takim śmiechem, że na pewno usłyszeli go w domu.
– Ale z ciebie ciapa! – krzyknął i popędził w stronę dziadka. – Dziadku, dziadku, a Halvor płacze!
Halvor podniósł głowę, ale z oczu nadal płynęły mu strumienie łez. Poczuł ramiona taty, które objęły go w pasie i podniosły do góry.
– Oj, Halvor, Halvor, Halvor. – Hubert Mazur pokręcił głową.
– Tato, ja wcale nie płakałem – powiedział, a szloch wydobył się z jego ust. – Bo to wszystko wina Tobiasza!
Hubert wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł nos syna. Westchnął w duchu, bo wiedział, że jeśli tylko wejdzie do domu, będzie czekała na niego poważna rozmowa z żoną.
– Wiem, że nie płakałeś. A co takiego Tobiasz zrobił?
Halvor uspokoił się nieco i opowiedział o podsłuchanej rozmowie, i o dziadku z koniem, i o wymknięciu się z domu.
– I ja nie chciałem, ale on – wskazał na kuzyna ręką – mi kazał.
Hubert pokiwał głową, mimo że widział, że przynajmniej połowa tej historii nie była dokładnie taka, jak opisywał ją syn.
– Chcieliśmy wam zrobić niespodziankę, dlatego was nie zabraliśmy. A wy co? Uciekliście i nie ma elementu zaskoczenia. – Hubert poprawił synowi czapkę, naciągając ją na uszy.
Halvor zwiesił głowę i zaczął bębnić palcami w ramię taty. Żałował, że posłuchał Tobiasza i razem z nim pobiegli na polanę.
– Ale mama ani Majka jeszcze niczego nie widziały, prawda?
Halvor pokiwał głową i uśmiechnął się nieznacznie.
– Ani babcia, ani Maryś – dodał chłopiec.
– To może im zrobimy niespodziankę?
– Tak! – krzyknął Halvor i uniósł rączki do góry. – Ale, tato? Mógłbyś nie mówić mamie i Majce, że płakałem. Znaczy, nie płakałem, tylko Tobiasz coś wymyśla, więc wiesz. To się chyba nie liczy.
– Oczywiście. Nie piśniemy ani słówka. A teraz chodź. Zobaczysz, czy wybraliśmy ładne drzewko.
Odwrócili się i skierowali w stroną ściętego drzewa. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod stopami taty, a kolejne płatki znów poczęły zasłaniać świat. Głosy dziadka i Tobiasza niosły się między gałązkami brzóz i igłami jodeł. Wszystko wróciło na swoje miejsce.
– A będę mógł jechać na wozie?
– Zobaczymy, czy będziecie grzeczni.
– Wiesz, Tobiasz uważa się za najlepszego biegacza, więc on może biec za nami.
– Halvor!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro