2. Rita Stankiewicz
O Ricie Stankiewicz można by powiedzieć wiele rzeczy.
Wyróżniała się pracowitością, nie zawodziła, nie spóźniała się, ani nie kłamała bardziej niż inni nastolatkowie. Nie dało się jej jednak określić, jako szczególnie miłej. Znajomi, którzy znali ją trochę dłużej, bez wahania zdefiniowaliby ją jednym słowem – JĘDZA. Czasem bywała zbyt bezpośrednia, nie potrafiła trzymać języka za zębami, a złośliwości przychodziły jej tak prosto jak innym oddychanie. Rówieśnicy szanowali ją, ale tylko ze względu na wybitne osiągnięcia naukowe. Uczestnicy wszystkich olimpiad i konkursów, w których brała udział, od razu wiedzieli, komu przypadnie czołowe miejsce.
Pierwsze dni września przyniosły deszcz i ochłodzenia. Słoneczne dni stały się jedynie bladym wspomnieniem długich wakacji. Kolejny rok szkolny stał pod znakiem ogromu pracy i nauki; na Ritę oprócz egzaminu gimnazjalnego czekały liczne olimpiady, konkursy i bierzmowanie. Tym ostatnim przejmowała się najmniej. Bezbłędnie zdała egzamin w poprzednim roku, odpowiadając na pytanie o skutki Eucharystii. Przedmiotem jej zainteresowania i licznych rozmyślań stała się matematyka. Sama nie wiedziała, czy był to dla niej powód do radości, czy smutku. Uwielbiała zagłębiać się w zawiłe zadania matematyczne, których rozwiązanie wystarczyłoby na spisanie pięciotomowego cyklu z dwoma dodatkami. W szóstce (w sali matematyki) czuła się jak ryba w wodzie, szczególnie, gdy nauczycielka zwalniała ją na zajęcia indywidualne z historii czy fakultetów.
Rita rozglądała się za Piątką, autobusem, który zawsze zawoził ją do szkoły. Według jej zegarka, spóźniał się o minutę i dwanaście sekund. Deszcz kapał spomiędzy desek nieszczelnego dachu, a wiatr smagał odkryte kostki nastolatków. Dopiero, gdy wskazówka minutowa przekroczyła cyfrę dziewięć, pojazd zatrzymał się na przystanku pełnym uczniów.
Rita pewnie podeszła do swojego stałego miejsca, zaraz obok środkowego wejścia i nie oglądając się na rówieśników, usiadła. Pierwszego dnia nauki obecność uczniów wykraczała poza normę; czasem Rita myślała, że do szkoły przychodzą nawet ci, którzy nie są do niej zapisani. Autobus co pewien czas zatrzymywał się na kolejnych przystankach, a liczba osób w pojeździe rosła w zatrważającym tempie. Nastolatkowie zbili się w małe grupki, rozmawiając o pierwszych dnia nauki. Rita przyglądała się pędzącym po szybie kroplom, kiedy usłyszała pisk.
– Ritaaa!
W tłumie nastolatków utworzył się wąski korytarz od przedniego wejścia, przez który przeciskała się Celina.
Nazwisko Mróz kompletnie do niej nie pasowało. Gdybyście ją poznali, stwierdzilibyście, że nie ma milszej osoby na świecie. Kiedy się uśmiechała, miało się wrażenie, że zęby wylecą jej ze szczęki, a podczas napadów śmiechu, bez problemu można było policzyć wszystkie plomby. Zawsze nosiła kwadratowe, duże okulary, które nieustannie opadały na czubek nosa i miały moc pochłaniania wszelkiego zła z całego świata, jak sama twierdziła.
Jeżeli prosiliście ją o pożyczenie chusteczki do nosa, wciskała wam do kieszeni całą paczkę, a jeśli usłyszała, że zgłodnieliście, bez wahania oddawała wam swoją kanapkę i kupowała wodę w sklepiku szkolnym. Nieraz ratowała Ritę, kiedy jej zdolności kulturalnej komunikacji z otoczeniem wysiadały.
Tak naprawdę, nie wiedziały, dlaczego się przyjaźniły i jak to się zaczęło. Pewne były tylko jednego – nie potrafiły bez siebie żyć, mimo że Rita często udawała obojętną, a Celina musiała pracować za obie.
– Jak ja za tobą tęskniła! – Cela przytuliła się do przyjaciółki, a materiał szalika, spowodował u niej reakcję alergiczną. – Na zdrowie – powiedziała z uśmiechem.
– Daj spokój, widziałyśmy się wczoraj. – Rita sięgnęła po paczkę chusteczek, którą wyciągnęła z plecaka Celina. – I przedwczoraj, i przed przedwczoraj, i przed przed przedwczoraj – wymieniała.
– Tak, ale nie widziałyśmy się jeszcze dzisiaj i jutro! – Celina nie pozwoliła się zbić z tropu.
– O czym ty gadasz? – Rita ostentacyjnie przewróciła oczami. – Poza tym, co ty na siebie założyłaś? Na islam przechodzisz?
Rita wskazała ręką na strój Celiny. Wielki, gruby, szary szalik opatulał całą głowę dziewczyny, przypominając hijab. Kurtka w kolorze zgniłej zieleni odstawała w każdym możliwym miejscu i była za duża przynajmniej o cztery rozmiary. Zamiast zwykłych, niebieskich jeansów, ubrała czarne spodnie rybackie. Ku wielkiej uldze Rity, Celina nie ubrała gumowców, tylko zwykłe tenisówki, które całkowicie przemokły.
– Kurde, wiedziałam, żeby założyć te gumiaki! – narzekała. – Teraz popatrz, popatrz, jak wyglądam!
Celina zrobiła piruet, nie tracąc równowagi. Ricie szczęka opadła do samej ziemi. Patrzyła ze zdziwieniem na przyjaciółkę, zastanawiając się, jakie konsekwencje poniosłaby, gdyby wypchnęła ją przez drzwi jadącego autobusu.
– Ale dlaczego to ubrałaś? W szkole jest konkurs pod tytułem „Jak zrobić siebie głupka na samym początku roku szkolnego"? Muszę przyznać, że masz dużą konkurencję. Ta dziewczyna, która stała przy sztandarze, jest dla ciebie wielką rywalką! – Rita zaśmiała się na samą myśl o wpadce na apelu.
– Po pierwsze – zaczęła wyliczać Celina – nie ma żadnego konkursu. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. A przecież zawsze jestem poinformowana o takich sprawach. Po drugie – nie powinnaś się śmiać z Adrianny. Jest całkiem spoko i nie sądzę, że zrobiła to specjalnie. Takich rzeczy się nie wybiera. Po trzecie – poprawiła okulary, które zsunęły się na czubek nosa – ubrałam się tak, bo po naszych ostatnich wojażach zepsułam parasolkę, a gdybyś nie zauważyła, leje jak z cebra. – Celina przyjęła postawę Wonder Women i popatrzyła na przyjaciółkę.
– Dobra, nie wściekaj się. – Rita podniosła ręce w geście kapitulacji. – Będzie ci wygodnie w czymś takim chodzić po szkole?
– Ale ubrałam spodnie rybackie na normalne i ściągnę je w szatni – wytłumaczyła Celina.
Rita pokiwała ze zrozumieniem głową i wspólnie wysiadły na przystanku przed szkołą.
Gimnazjum nr 13 w Tarnowie znajdowało się na spokojnych terenach w Mościcach. Trzykondygnacyjny budynek był największym w okolicy. Część gimnazjum i szkoły podstawowej łączył wąski korytarz, zawieszony na pierwszym piętrze. Rita była pewna, że pewnego dnia się załamie, rozpoczynając największą aferę w dziejach Tarnowa. Biała fasada kontrastowała z zielenią trawy i wysokim drzewami na tyłach. Nad drzwiami wejściowymi wisiało wielkie godło wzbogacone o herb miasta. Wzdłuż drogi do wejścia ciągnął się idealnie przystrzyżony żywopłot. Z prawej strony znajdował się parking dla pracowników szkoły, który pomagał uczniom poznać, czy spóźnili na lekcję sami, czy wraz z nauczycielem. Z tyłu rozciągało się wielkie boisko, które na wakacje zamieniało się w łąkę pełną stokrotek i rumianków.
Szkoła od środka wyglądała tak, jak powinien wyglądać ośrodek edukacji; szara posadzka, jasne ściany i świetlówki co parę metrów. Przy wejściach do klas i obok grzejników ustawiono drewniane ławki, które od spodu były obklejone gumami do żucia.
– Co mamy pierwsze? – zapytała Rita, nie siląc się na szukanie planu lekcji.
– Angielski – westchnęła Celina ze zrezygnowaniem. – Grupa zaawansowana, czyli ty, w jedynce, grupa średnio zaawansowana w trójce, a podstawowa, czyli ja, w 101.
a/n Musicie wiedzieć, że Rita to jedna z moich ulubionych postaci 😄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro