Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXX

Po zakończeniu roku szkolnego Leokadia wpadła do mojego domu radosna, jak mało kiedy. Pierwszy raz zobaczyłem ją ubraną w coś czarnego, chociaż była to jedynie spódnica. Na głowie miała wianek ze stokrotek, co równoważyło jej poważny wygląd.

– Czuje to pan? – zapytała od progu.

– Co takiego?

– Wolność! Wolność, proszę pana! Unosi się w powietrzu, biegnie z wiatrem, zagląda w każdy kąt. Od dziś będzie panoszyć się wśród nas przez całe dwa miesiące. Czy to nie cudowne?

– Owszem, wspaniałe.

Z uśmiechem patrzyłem na uradowaną Leokadię. Radość biła z jej oblicza na wszystkie strony, jeszcze bardziej wyczuwalna niż owa niezwykła wolność, która właśnie ogarnęła cały uczniowski świat.

– A jak tam świadectwo, Leokadio?

– Kto by się nim przejmował? Za tydzień nikt już nie będzie o nim pamiętał – stwierdziła. – Ale skoro już pan pyta, to nie jest źle. Wyglądało na to, że będzie gorzej, a jednak nauczyciele bywają dobrymi ludźmi.

– Widzę, że odzyskujesz wiarę w edukację.

– Tego bym nie powiedziała. Nie mówmy już o szkole! Szkoda wakacji. Co u pana słychać?

– Nic nowego. Stary gbur siedzi w swojej norze i pisze teksty na etykietki soków owocowych.

– Brzmi smacznie i zdrowo.

– Jak dla mnie brzmi nudno. No, cóż, takie życie. Wybieram się jutro na zakupy, zabierzesz się ze mną?

– Muszę z przykrością odmówić. Jedziemy w odwiedziny do dziadków.

– W takim razie baw się dobrze!

– Dziękuję. Proszę nie siedzieć w domu, bo pan zwiędnie jak ten kwiatek na parapecie.

Spojrzałem w stronę okna. Na widok mojego umierającego kwiatka zerwałem się po butelkę z wodą przy akompaniamencie złośliwego chichotu Leokadii. Na śmierć o nim zapomniałem!

– O czym to rozmawialiśmy? – spytałem, odkładając butelkę z wodą na miejsce.

– Próbuję ochronić pana przed losem nieszczęsnej rośliny.

– Tak, dzięki ci, Leokadio. Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Z pewnością nic dobrego – rzekła. – Proszę korzystać ze słońca. A gdyby zaszło, ma pan jeszcze całą książkę do napisania.

– Nie wiem, czy mam na to ochotę. Nie wracajmy do tego tematu, proszę cię.

– Niby dlaczego? Jak inaczej mam pana przekonać, by wrócił pan do pisania, jeśli nie rozmową?

– Ja po prostu chyba nie chcę się za to brać od nowa.

– Chyba – powtórzyła z naciskiem, ale nie dodała nic więcej. – Na mnie już czas, muszę się przygotować do jutrzejszego wyjazdu.

– Szybko uciekasz – zauważyłem z pewnym żalem.

– W zasadzie przyszłam tylko podzielić się radością z powodu osiągnięcia tymczasowej wolności. Widzimy się w niedzielę, pamięta pan, prawda?

– Niedziela... – Trybiki w moim mózgu weszły na wyższe obroty. – A, tak. Ognisko!

– Właśnie. Do zobaczenia!

Wybiegła na dwór w podskokach. Ach, wakacje... Gdy byłem młody, również dla mnie były one symbolem pewnego rodzaju wolności. Zaczynał się wówczas najpiękniejszy czas w roku. Ile to przygód przeżywałem podczas tych dwóch miesięcy w towarzystwie sióstr lub przyjaciół...

Jeszcze tego samego dnia wybrałem się na długi spacer. Odnalazłem miejsce, które odkryliśmy z Leokadią jakiś czas temu. Był to mały strumyk przepływający przez las. Miejsce wyglądało naprawdę magicznie: białe skały porośnięte mchem, zielone kępy paproci, maleńkie białe kwiatki rosnące wokoło i gałęzie drzew obrośnięte liśćmi. Przez chwilę odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się na końcu świata.

Może poniekąd tak właśnie było? Może ten niepozorny strumyk wyznaczał granicę między światem ludzi, a krainą elfów, czy innych leśnych duszków? Uśmiechnąłem się do własnych wyobrażeń. Zmieniłem się przez ostatnie miesiące. Odważyłem się myśleć o tym, co niemożliwe i niepotrzebne. I czułem się z tym całkiem dobrze.

Patrzyłem, jak zniżające się słońce rzuca promienie na wodę. Gdy spojrzało się pod odpowiednim kątem, strumień przypominał rzekę płynnego złota. Piękny widok. Żałowałem, że nie ma ze mną Leokadii.

Wróciłem do domu, gdy noc zapadła na dobre. Zmęczony wszedłem do pustego mieszkania i poczułem, że czegoś mi brak. Jakiejś dobrej duszy, która powitałaby mnie w progu. Może powinienem sprawić sobie psa?

W niedzielny poranek wybrałem się do lasu po drewno na ognisko. Z niepokojem przyglądałem się chmurom sunącym po niebie. Zapowiadały deszcz, a to zniweczyłoby nasze ogniskowe plany. Ale w końcu mamy przed sobą całe dwa miesiące wolności, czyż nie?

Deszcz spadł około południa, a już godzinę później po ciemnej chmurze nie pozostał ślad. Słońce świeciło radośnie i nic nie wskazywało na to, by do wieczora sytuacja miała się zmienić.

Kiedy zaczęło się ściemniać, pojawiła się Leokadia.

– Hej, ho! – zawołała wesoło. – Przyniosłam mnóstwo pyszności.

W jej wielkiej reklamówce znalazły się pianki, czekoladowe muffinki własnej roboty, sałatka owocowa i wielki karton soku.

– Nie sądzę, że damy radę zjeść to we dwójkę, tym bardziej, że jeszcze przygotowałem kiełbaski – powiedziałem.

– Przecież zna mnie pan dobrze. Zawsze znajdę miejsce na słodkości!

– No, tak, jak mogłem zapomnieć.

Już wcześniej ułożyłem nieopodal jeziora krąg z kamieni. Leokadia pomogła rozpalić mi ogień. Przynieśliśmy z domu koc, jedzenie i talerze.

– Uwaga! Uwaga! – zawołała Leokadia i stanęła wyprostowana obok ogniska. – Zebraliśmy się tu dziś, by oficjalnie uczcić rozpoczęcie wakacji – okres wolności, radości i największych przygód. Hip hip...

– Hurra! – dokończyłem ze śmiechem. Zapowiadał się naprawdę miły wieczór.

Leokadia nie wydawała się zupełnie zainteresowana pyszną kiełbasą, po którą specjalnie wybrałem się do wioskowego sklepu. Bardziej zajmowało ją wyszukiwanie najlepszej techniki opiekania pianek nad ogniskiem.

– Zostanie coś dla mnie? – zapytałem, kiedy zobaczyłem, że paczka jest coraz bliżej totalnego opustoszenia.

– Jeżeli na chwilę odłoży pan tę śmierdzącą kiełbasę, być może tak.

– Zasłodzisz się tymi piankami.

– Znów się pan o mnie martwi?

– Taka rola przyjaciół.

– Piękny jest świat latem, nieprawdaż? – zmieniła temat.

– Piękny. Chociaż w zimę mówiłaś to samo.

– Świat jest piękny o każdej porze roku. Ja osobiście nie potrafię wybrać swojej ulubionej. W zimie pośród śniegu jest niesamowicie i malowniczo, jednak zimno potrafi niekiedy być irytujące. W lato jest ciepło, cały świat się zieleni, wręcz zaprasza, by wyjść i obcować z naturą. Wiosna i jesień też mają swoje uroki.

– Ja chyba najbardziej lubię wiosnę. Jest ciepła, ale nie tak gorąca jak lato.

– Właśnie, teraz jest ciepło, więc można spać na dworze – zauważyła Leokadia.

– I co z tego?

– Dobry moment na ucieczkę z domu. Rozważam taką opcję.

– Twoi rodzice przez ciebie posiwieją – rzekłem poważnie. – Odpuść sobie takie przygody.

– Oj, tam... Zniknęłabym na trzy dni, może pięć. Nie poszłabym daleko. I zostawiłabym kartkę z napisem: "wrócę niebawem", nikt by się o mnie nie martwił.

– I tu się mylisz.

– Czy wy wszyscy myślicie, że nie poradziłabym sobie sama? – zapytała poirytowana.

– Ależ nie. Chodzi o to, Leokadio, że osoby, które cię kochają, martwią się o ciebie, jeśli nie wiedzą, co się z tobą dzieje. Nawet jeżeli wierzą, że doskonale poradziłabyś sobie w każdej sytuacji.

– Nie jestem przekonana, czy rzeczywiście wierzą.

– Daj spokój. Spójrz lepiej w gwiazdy.

Była to propozycja nie do odrzucenia i Leokadia chętnie z niej skorzystała. Położyła się na kocu i zajadając upieczone pianki, spoglądała w niebo.

– Czy w noc spadających gwiazd wyszedł pan popatrzeć, tak, jak panu kazałam? – spytała.

– Jasne, że tak. Dziękuję ci, widok był naprawdę nieziemski.

– Wiem! Zobaczył pan spadające gwiazdy?

– Nawet nie jedną.

– Jakie pomyślał pan życzenie?

– Nie mogę powiedzieć, wtedy się nie spełni – odparłem.

– Nie wiem, czy tak to działa – mruknęła dziewczyna. – Ja o swoim nie mówiłam, a i tak się nie spełni.

– Skąd wiesz?

– Moim życzeniem było, aby zostać na zawsze w Gajowie. Móc chodzić po lesie, odwiedzać pana, kąpać się w jeziorze...

– Dlaczego miałoby się to nie spełnić? – Poczułem ukłucie niepokoju.

Dziewczyna usiadła i spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Wyprowadzamy się.

Uderzyła we mnie wielka fala smutku. Na chwilę cały świat wokół stracił kolory – ognisko zbladło, gwiazdy na powrót stały się tylko kulami pierwiastków chemicznych.

– Wyjeżdżamy za trzy dni – oznajmiła.

– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – krzyknąłem zdenerwowany.

– Przepraszam – wyszeptała, wystraszona moim wybuchem. – Nie wiedziałam, jak to panu powiedzieć. Pomyślałam, że takie ognisko będzie dobrą okazją.

Przeczesałem ręką włosy ze zdenerwowaniem. Tak wiele przeszedłem. Zamknąłem się na Leokadię, pokłóciłem się z nią, później mało brakowało, a pozwoliłbym jej zginąć. I po tym wszystkim miałem utracić ją po raz kolejny, tym razem na zawsze? Przez chwilę wpatrywałem się w ogień, musiałem się uspokoić.

– Wybacz moją złość – powiedziałem wreszcie. – Po prostu nie byłem gotowy na taką informację.

– Mnie też jest ogromnie przykro – rzekła Leokadia. Zobaczyłem, że w jej oczach szklą się łzy.

– Hej, nie płacz! – powiedziałem, choć w tamtej chwili sam miałem ochotę się rozpłakać. – To, że się przeprowadzasz nie oznacza, że już nigdy się nie zobaczymy. Przecież możesz mnie odwiedzać.

– I będę, zapewniam pana!

Otarła łzę, która przecięła jej policzek. Przez moment siedzieliśmy w ciszy.

– Wracamy z powrotem do Warszawy – powiedziała Leokadia. – Rodzicom nie przypadła do gustu wieś. Pewnie dlatego, że nie widzieli całego lasu i rzadko przychodzili nad jezioro.

– Cóż, życie w mieście jest dużo wygodniejsze.

– A mnie się nie podoba. Jedyny plus jest taki, że stamtąd będę mieć blisko do Juliana.

– I tego się trzymaj, Leokadio! – wysiliłem się na uśmiech.

– Będzie mi pana ogromnie brakować – rzekła, patrząc mi w oczy. – Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych chwil, spacerów, naleśników, rozmów. Wszystkiego.

Pokiwałem głową. Ze złością myślałem o losie, jaki przypadł mi w udziale. Na parę miesięcy z gbura zmieniłem się w człowieka radosnego, otwartego na świat. Czy teraz miałem stracić do wszystko? Leokadia odezwała się, zupełnie jakby czytała mi w myślach:

– Jest pan innym człowiekiem niż był w dniu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.

– Nie wiem, na jak długo. Znowu zostanę sam.

– To nie towarzystwo czyni pana tym, kim jest. To sposób patrzenia na świat. Ja pokazałam panu nowy. Proszę mi powiedzieć, czy wierzy pan w magię?

Przyjrzała mi się badawczo. Wiedziałem, że zna odpowiedź. W tamtej chwili zrozumiałem, że Leokadia widzi dużo więcej niż zwykli ludzie. Może nie była człowiekiem? Może to dobra wróżka pod postacią dziewczynki przyszła, by czegoś mnie nauczyć?

– Wierzę – odparłem. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Proszę odrzucić wątpliwości. To, że mnie nie będzie, nie oznacza, że musi pan wrócić do starego sposobu patrzenia na świat. Proszę cieszyć się swoim życiem, korzystać z każdego dnia.

– Tak zrobię, Leokadio – obiecałem.

Dziewczyna rozejrzała się wkoło. Spojrzała na gwiazdy, na ogień. Wstała i podeszła do brzegu jeziora. Po chwili dostrzegłem, że trzęsie się od płaczu. Podbiegłem do niej.

– Leokadio...

Przytuliłem ją mocno. Wtuliła twarz w moje ramię. Zrozumiałem, jak trudno jej zostawić to miejsce.

– To mój dom – wyszeptała, gdy udało jej się odrobinę uspokoić. – Jedyne takie miejsce na ziemi. Wrócę tu, panie Marcinie. Kiedyś tu wrócę.

– Będę czekał.

– Ja też. I wtedy już żadna siła mnie stąd nie przegoni.

Powiał ciepły, letni wiatr. Odgłosy natury na chwilę przycichły, a my znaleźliśmy się w ciszy. Cisza oznacza bezpieczeństwo.

– Musi mi pan obiecać jedną rzecz – powiedziała poważnie Leokadia. Odsunęła się ode mnie i otarła łzy. – Napisze pan książkę. Spełni pan swoje marzenie.

– Ja... Leokadio...

– Będzie pan dążył do celu, póki go nie dosięgnie. Proszę mi to obiecać.

Wyobraziłem sobie cały ogrom pracy, jaki mnie czekał. Ogarnęła mnie niemoc i zwątpienie. Dlaczego miałoby mi się udać?

A dlaczego nie? – odezwał się Głos w mojej głowie.

Gdzieś daleko pod warstwą wątpliwości tliło się światło nadziei i radosnej ekscytacji. Czekała mnie długa droga pełna przeszkód, ale przecież nic nie jest niemożliwe. Mogłem to zrobić. Dla siebie i dla Leokadii.

– Zrobię to – powiedziałem. – Obiecuję.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

– To będzie wspaniała powieść, wiem o tym.

Uśmiechnąłem się smutno. Pragnąłem, aby ta noc nigdy nie minęła. Nie chciałem żegnać się z tą cudowną osóbką.

– Chodźmy! – Dziewczyna wzięła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku ogniska. – Zostało nam jeszcze sporo słodkości. Poza tym mieliśmy skakać przez płomień!

– Zapomnij.

– Byłoby całkiem zabawnie.

– Jak dla kogo...

Tamtej nocy nie poszliśmy spać. Rozmawialiśmy o świecie, planach na przyszłość i wspominaliśmy najlepsze momenty naszej znajomości. Słońce zaskoczyło nas, wyłaniając się zza horyzontu.

Następnego dnia po raz ostatni wybraliśmy się na spacer wokół jeziora. Widziałem ból w oczach Leokadii, gdy spoglądała na las i widoki, które tak bardzo kochała. Miała zobaczyć je jeszcze nie raz, lecz każde rozstanie przynosi cierpienie. Ona wiedziała o tym doskonale.

– Będę tęsknić – powiedziała w środę.

Staliśmy przed domem, w którym rodzina Taszewskich mieszkała przez ostatnie miesiące. Teraz stał pusty, tak samo jak przez te wszystkie lata, zanim paskudna wieś nabrała kolorów dzięki obecności Leokadii.

Patrzyłem na tę małą indywidualność ze łzami w oczach. Miała na sobie zieloną sukienkę w kwiaty, które sama namalowała. Na szyi wisiał naszyjnik z zawieszką w kształcie gwiazdy – dokładnie ten, który podarowałem jej na Boże Narodzenie.

– Wrócę tutaj – oświadczyła. – Może pan dalej trzymać klucz do domu pod wycieraczką, chętnie z niego skorzystam.

– Ach, ty niepokorny dzieciaku! – Zmierzwiłem jej puchate włosy. – Wracaj często. Zawsze będziesz tu mile widziana.

– Pamięta pan o obietnicy?

– Oczywiście. Niedługo wezmę się do pracy.

– Agato! – mama dziewczyny wyjrzała z samochodu. – Pośpiesz się.

– Muszę iść – rzekła smutno Leokadia. – Dziękuję za wszystko.

– Nie, to ja dziękuję. Wywróciłaś cały mój świat do góry nogami.

– Nie żegnam się z panem. Jeszcze tu wrócę.

Przytuliła mnie ostatni raz, a potem wsiadła do samochodu. Patrzyłem, jak odjeżdża.

W tamtej chwili zakończył się pewien etap w moim życiu. Rozpoczął się nowy, a ja przyjąłem to z wielkim bólem. Otarłem łzę.

Szybko przebyłem leśną drogą i stanąłem nad brzegiem jeziora. Patrzyłem na Dom, znów cichy i pusty.

– Będę czekał, Leokadio.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro