Rozdział XXIX
– Witam, panie Marcinie! – zawołała dziewczyna, wchodząc do domu.
– Cześć, Leokadio!
Uścisnąłem ją na powitanie. Wyglądała już całkiem dobrze i chyba tak też się czuła, zważywszy na jej promienny uśmiech.
– To gdzie te moje naleśniki? – zapytała.
– Jest jeszcze dosyć wcześnie. Zostań do obiadu, a może wspólnie coś wyczarujemy.
– Przejdziemy się zatem na spacer?
– Nie tym razem. Jestem zmęczony, pracowałem wczoraj do późna. Zrobiłem lemoniadę, możemy posiedzieć na tarasie.
– Czemu nie? Będziemy mieć cudowny widok!
Usiedliśmy przy stoliku. Dawno temu jadałem tu śniadania i piłem kawę w samotności. Teraz miałem świetnego towarzysza do rozmów.
– Kiedy jest zakończenie roku szkolnego? – zapytałem.
– W ten piątek.
– Nie wydajesz się szczególnie zadowolona. Zdawało mi się, że nie lubisz szkoły?
– Bo nie lubię. I ogromnie się cieszę, że będę mogła od niej odpocząć.
– Wyjeżdżacie gdzieś z rodziną na wakacje?
– Jeszcze nie wiem...
Przyjrzałem się Leokadii podejrzliwie. Zdziwił mnie jej brak entuzjazmu w związku z nadchodzącym wolnym. Czy nie tego chciała? Przez całe dwa miesiące swobodnie biegać po lesie, łazić po drzewach i odwiedzać starego sąsiada?
– Czy coś cię martwi? – zapytałem. – A może słabo się czujesz?
– Nie, czemu pan tak pomyślał? – odparła z uśmiechem. – Powiedział pan, że pracował wczoraj do późna. Czy może zajmował się pan swoją książką?
– Nie, w zasadzie to... – zamyśliłem się. Wiedziałem, że Leokadia nie będzie zachwycona tym, co za moment usłyszy. – Mojej książki już nie ma.
– Nie ma? Jak to? – oburzyła się.
– Mój komputer się zepsuł – odparłem smutno. – Udało się go naprawić, ale niestety całkiem się zresetował, wszystkie pliki zniknęły.
– Chyba mi pan nie powie, że nie zapisał sobie kopii w Internecie?
– Niestety....
Leokadia westchnęła.
– Przykro mi – powiedziała. – Wiem, jak długo pan nad nią pracował. Ale może tym razem pójdzie panu jeszcze lepiej! To dużo pracy, ale teraz na pewno będzie szło łatwiej, w końcu mniej więcej wie pan, jak to powinno wyglądać.
– Leokadio... To koniec, nie zamierzam pisać tego od nowa.
– Dlaczego nie?
– Straciłem nad tym mnóstwo czasu i energii. Nie wyszło, widocznie tak miało być. Po prostu nie jestem pisarzem, lepiej będzie, gdy zajmę się poważniejszymi rzeczami.
– Pasja to bardzo poważna rzecz! – rzekła ostro dziewczyna. – To odskocznia od codziennego życia. Naprawdę chce pan przez resztę swoich dni budzić się, pracować cały dzień, sprzątać dom z braku innego zajęcia i chodzić spać? Wydawało mi się, że pisanie sprawiało panu wiele radości.
– Tak było. Jednak nie wszystko jest dla każdego. Czasami trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.
– Pan nie zamierzał odpuścić! Przyszło to panu do głowy dopiero, gdy stracił pan swoją pracę. Rozumiem, że to pana zabolało. Ale nie można się poddawać! W ten sposób nigdy pan nic nie osiągnie. Musi pan się podnieść i zacząć od nowa. Iść dalej, dążyć do celu. A po drodze zapisywać kopie zapasowe.
– Nie, Leokadio.
– Nie, nie, nie. Tylko to pan umie powiedzieć! – Dziewczyna była zdenerwowana. – Za szybko się pan poddaje. Zbyt prędko porzuca marzenia. Tak samo było lata temu, gdy chciał pan zostać muzykiem. Co z tego wyszło? Stara perkusja w zakurzonym pokoju. Naprawdę chce pan, żeby po pana twórczości literackiej został jedynie zeszyt z młodzieńczymi opowiadaniami? Czy nie potrzebuje pan nic więcej, aby czuć się usatysfakcjonowany i spełniony?
– Dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz? – zapytałem poirytowany. – To moja sprawa. Ja nie próbuję cię przekonać, abyś robiła coś, na co nie masz ochoty.
– A czy pan naprawdę nie ma ochoty napisać książki, o której marzył pan od lat? Proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie.
– To jest tyle pracy... Leokadio, pisanie książek nie należy do najprostszych zajęć.
– A od kiedy wszystko w naszym życiu jest proste?
Nie jest. Nigdy nie było – odpowiedziałem w myślach. Myśl o pisaniu mojej powieści na nowo przerażała mnie. Tyle czasu spędziłem nad nią dotychczas, a teraz miałbym to wszystko powtórzyć? A jednak w głębi duszy żałowałem straty maszynopisu i po cichu chciałem przywrócić go z powrotem do życia.
– Nie wiem, czy jestem dość dobry.
– Jakoś nie miał pan takich wątpliwości, gdy pisał swoją powieść pierwszy raz. Panie Marcinie, ona zniknęła! Nie została skrytykowana, nikt nie stwierdził, że jest zła. Ktoś mógłby orzec, że jest dobra, gdyby miał na to szansę. Tylko pan może mu ją dać.
– Nie wiem, czy chcę.
– W takim razie proszę się zastanowić. Myśl, że być może nie jest pan dość dobry nie jest tutaj argumentem. Ma pan dwie opcje do wyboru: zawalczyć o swoje marzenia lub je porzucić. Nic nie przychodzi łatwo. Chcieć to móc, ale same chęci nie wystarczą. Muszą być podparte ciężką pracą, czasami poświęceniem. Decyzja należy do pana.
– Co powiesz na naleśniki?
– Mistrz zmiany tematu!
– Przecież nie podejmę tej decyzji od tak! – obruszyłem się. – Zresztą w tej chwili mam dość myślenia o książce. Wrócę do tego później.
– W porządku. W chwili oczekiwania na pańską decyzję z przyjemnością zjem naleśnika lub dwa.
– Albo pięć, jak to masz w zwyczaju – zaśmiałem się.
Temat mojej książki momentalnie odszedł w niepamięć, atmosfera znów się rozluźniła. Leokadia pobiegła do domu po truskawki, a ja zabrałem się za ciasto do naleśników. Wciąż było trochę za wcześnie na obiad, ale właściwie kto by się tym przejmował? Czas to pojęcie względne, szczególnie w kontekście pory obiadowej.
– Myśli pan, że dobrze wyglądałabym w sukience w cekiny? – zapytała Leokadia, wchodząc do kuchni z miską świeżych truskawek.
– Nie sądzę – odparłem. – Cała twoja osoba jest tak lśniąca, że nie potrzeba ci dodatkowego blasku w postaci cekinów. Przynajmniej ja tak uważam.
– Może to i racja... Poza tym cekiny wyglądają najlepiej na gwiazdach filmowych w świetle fleszy na czerwonym dywanie.
– Skąd ci przyszły do głowy takie rozmyślania?
– W sobotę jadę z mamą na zakupy. Powiedziała, że kupi mi nowe ubranie, jakie będę chciała.
– To ciekawe, że pomyślałaś akurat o sukience w cekiny.
– Dlaczego?
– Mnie coś takiego chyba nie przyszłoby do głowy.
– Kluczowa kwestia jest taka, że pan nie nosi sukienek.
– Czy to znaczy, że nie mogę o nich myśleć?
Roześmialiśmy się oboje. Leokadia przystąpiła do smażenia naleśników. Dopiero wówczas zauważyłem, że w gruby warkocz miała wplecione polne kwiaty. Wyglądała jak kuzynka Matki Natury.
– Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, aby ozdabiać włosy i kapelusze świeżymi kwiatami? – zapytałem zaciekawiony. – W dzisiejszych czasach jest tyle innych ozdób.
– Ale żadne z nich nie pachną – odrzekła dziewczyna. – Do tego kwiaty są naturalne, mają swój unikalny wygląd – nie ma dwóch takich samych. Uwielbiam przyrodę i chcę być jak najbliżej niej.
– Jesteś niesamowita, Leokadio!
– Wiem o tym – odpowiedziała spokojnie, a na jej twarzy pojawił się uroczy uśmiech. – Każdy człowiek jest niesamowity.
– Nikt tak jak ty.
– Jesteśmy wyjątkowi. W zasadzie wszystko na tym świecie takie jest. Każda rzecz w jakiś sposób różni się od innych, nawet podobnych sobie. Bóg dał swojemu stworzeniu unikatowość.
– Jesteś niesamowita... – powtórzyłem cicho.
– Widział to pan? – zawołała, kiedy udało jej się podrzucić naleśnika, który wykonał w powietrzu piękny obrót i wrócił na środek patelni.
– Super! Uczeń przerósł mistrza.
– Gdyby pan częściej robił naleśniki, może też udałoby się panu dojść do perfekcji.
– Hej, hej, nie zapominaj, kto cię nauczył tej sztuczki!
– Pan mi ją tylko pokazał. To dzięki ćwiczeniom udało mi się dojść do obecnego poziomu.
– Uważaj, bo zaraz przypalisz naleśnika i na nic się zdadzą twoje idealne podrzuty.
Leokadia szybko odwróciła się do patelni. Naleśnik rzeczywiście zarumienił się trochę mocniej niż powinien.
– To pana wina, więc i pański naleśnik! – zawyrokowała dziewczyna.
– Jak to, kucharz chce nakarmić swego klienta byle czym? – droczyłem się.
– Mogę pokroić panu na to truskawkę.
– Dzięki ci, łaskawa pani!
– A jak pan chce, żeby było jeszcze lepsze, to proszę ubić śmietanę.
– Mam nutellę, nie wystarczy?
– W przypadku naleśników im więcej tym lepiej – stwierdziła. – Trzeba korzystać, ile się da. Kto wie, może to już nasze ostatnie wspólne naleśniki?
– Dlaczego tak twierdzisz? – zmartwiłem się.
– Nieznane są wyroki Fortuny – rzuciła beztrosko.
Uspokoiłem się. Przez chwilę miałem wrażenie, jakby Leokadia wiedziała coś, o czym ja nie miałem pojęcia.
– A więc niech będzie śmietana – powiedziałem i ruszyłem do lodówki.
Dziesięć minut później musiałem przyznać Leokadii rację: im więcej, tym lepiej. Chyba jeszcze żadne naleśniki nie wyszły nam tak dobrze, jak te. Dziewczyna zgodnie z moimi przewidywaniami zjadła ich pięć, a ja po raz kolejny zastanawiałem się, gdzie ona to wszystko mieści.
– Zróbmy ognisko – zaproponowała. – W niedzielę wieczorem. Niech zapłonie ogień na powitanie lata i dwóch miesięcy zupełnej wolności!
– Nie robiłem ogniska od lat... Niezły pomysł, Leokadio.
– Będziemy śpiewać i tańczyć wokół niego, jeść słodkie pianki i skakać przez płomień...
– Myślę, że to skakanie sobie darujemy.
– Mówi pan za siebie.
– Leokadio!
– Przecież tylko żartuję – uśmiechnęła się szeroko.
Była zachwycona swoim pomysłem do tego stopnia, że wstała i z ekscytacji zaczęła tańczyć po całej kuchni. Przemawiała przez nią szalona, młodzieńcza radość. Dobrze przebywać w towarzystwie Leokadii. Człowiekowi od razu ubywa dwadzieścia lat.
Wieczorem, gdy już zbierałem się do snu, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko mojej ulubionej sąsiadki.
– Halo?
– Dobry wieczór! – rozległ się podekscytowany głos Leokadii. – Dziś noc spadających gwiazd! Proszę wyjść na dwór i spojrzeć w niebo.
– Jeśli to cię uszczęśliwi...
– Proszę wypatrywać lecących gwiazd. A jeśli jakąś pan dojrzy, niech pan nie zapomni pomyśleć życzenia.
– Oczywiście.
Wyszedłem przed dom. Niebo było bezchmurne, za to usiane milionem lśniących punkcików. Przez chwilę wpatrywałem się w górę. Nawet gdybym miał nie zobaczyć ani jednej spadającej gwiazdy, byłem wdzięczny Leokadii, ponieważ dzięki niej ujrzałem jeden z najpiękniejszych widoków świata. Nocne niebo. Straciłem wiele, przez tyle lat patrząc tylko na własne stopy.
Nagle ujrzałem błyszczący punkcik, który przemknął po niebie i zniknął. Potem następny i jeszcze jeden. Zamknąłem oczy i pomyślałem życzenie. Prowadzony dobrym humorem uwierzyłem, że może się spełnić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro