Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIV

Piękna to była opowieść, sam nie wymyśliłbym lepszej. Widziałem w niej całą Leokadię. Miała talent do pisania.

Zostawiłem kartki na parapecie w pokoju i zszedłem na dół. Byłem zmęczony, ale i bardzo szczęśliwy. Miałem za sobą cudowny dzień, jeden z najlepszych w całym moim życiu.

Kolejne dni przyniosły chmury i wiosenne deszcze. Trawnik przed moim domem stał się jedną wielką kałużą błota. Taka pogoda zniechęca człowieka do wszystkiego. Jedyne, na co miałem ochotę, to przespać ten okres.

Uratowała mnie Leokadia, która pojawiła się u mnie z ogromną reklamówką pełną najróżniejszych gier planszowych. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, lecz szybko okazało się, że gra w chińczyka czy w monopoly może być świetną zabawą. Mieliśmy przy tym dużo śmiechu i wypiliśmy litry pysznej, owocowej herbaty.

– Dlaczego to pan zawsze wygrywa? – zapytała dziewczyna, gdy po raz kolejny ograłem ją w uno.

– Bo ty wygrywasz w chińczyka. Świat wymaga równowagi.

– Równowaga będzie wtedy, kiedy i ja wygram w uno. Pan w chińczyka wygrał dwa razy.

– Kto ma szczęście w karty, ten nie ma w miłości – powiedziałem. W moim przypadku sporo było w tym prawdy. – Co tam u Juliana?

– W porządku. Jest na wycieczce w Londynie. Ach, wie pan, to cudowne miasto! Julian wysyła mi zdjęcia. Mam nadzieję, że kiedyś też będę mogła tam pojechać.

– Dlaczego nie? W dzisiejszych czasach podróżowanie jest proste.

– To czemu pan nie podróżuje?

– Ponieważ nie chcę.

– Ciężko mi w to uwierzyć. Jest tyle pięknym miejsc na świecie, a pan woli siedzieć w domu?

– Właśnie tak – odparłem z uśmiechem. – Dobrze mi tu, gdzie jestem. Nie wszyscy mają potrzebę zwiedzenia całego świata, Leokadio.

– Niezmiernie mnie to zadziwia.

– Niemniej, proszę, postaraj się to zrozumieć.

– No, dobrze. Ale gdyby mógł pan się przenieść w jedno dowolne miejsce na ziemi...

– ...wówczas przeniósłbym się do kuchni i sprawdził, czy w nie ma jakichś ciastek w szafce. Skoro tu jesteś, równie dobrze możesz zrobić to za mnie.

Leokadia wywróciła oczami, po czym wyszła do kuchni.

– O, jacie! – usłyszałem jej okrzyk. – Widzę, że naprawdę ma pan ochotę na słodycze.

Wróciła do salonu z wielkim pudłem ciastek, które posiadłem przy okazji ostatnich zakupów. Rzeczywiście, zazwyczaj nie kupowałem aż tylu słodyczy.

– To pewnie czarodziejskie przeczucie popchnęło mnie do tego nikczemnego czynu – stwierdziłem.

– Super! Dawno nie jadłam nic słodkiego.

Niezmiennie zadziwiał mnie nieskończony apetyt Leokadii na słodycze. Po zjedzeniu trzech ciastek miałem dość, ona natomiast kończyła piąte i nic nie wskazywało na to, aby miało to być ostanie, które zjada.

– Nie robi ci się niedobrze od takiej ilości słodyczy? – zapytałem.

– Nie. Uwielbiam wszystko, co słodkie, a skoro pan częstuje, to korzystam. W domu nie ma tylu słodyczy, a mi trochę szkoda na nie pieniędzy. Wolę kupować książki.

– Książki z pewnością są zdrowsze.

– I wzbogacają umysł! – dodała Leokadia.

– Jeśli już mowa o umyśle, jak ci idzie w szkole?

– Dlaczego czasami zadaje pan takie nudne i niepotrzebne pytania? – rzekła z irytacją. – Uczniowie nie lubią rozmawiać o szkole po jej opuszczeniu. To niszczy nasz wspaniały wolny czas.

– Wybacz mi, Leokadio. Nie wiedziałem, jak straszne jest to pytanie.

– Wybaczam. A jeśli musi pan wiedzieć, to jest całkiem dobrze. Do wakacji zostały jeszcze tylko dwa miesiące – ta optymistyczna myśl ułatwia szkolne życie.

– To dobrze. Czy pozwolisz, że jeszcze raz ogram cię w uno?

– Nie ma mowy! Tym razem to ja wygram.

– Jeszcze się okaże.

I kiedy wszystko wskazywało na to, że zwycięstwo po raz kolejny jest po mojej stronie, Leokadia wyrzuciła na raz trzy ostatnie karty i w ten sposób zostałem pokonany.

– Wygrałam ja! Wygrałam ja! Wygrałam ja! – śpiewała dziewczyna, pląsając wesoło po pokoju. – Nagrodą niech będzie jeszcze jedno ciastko.

– Czy ty trochę nie przesadzasz? Zjadłaś ich już z dziesięć.

– Nieprawda! To będzie dopiero dziewiąte.

– Liczyłem, że tych ciastek starczy na dłużej niż tylko jeden dzień.

– Cóż, chyba trochę się pan przeliczył – zachichotała.

Pokręciłem głową i wyszedłem do kuchni zaparzyć kolejną porcję herbaty. Wróciwszy, zastałem Leokadię opartą o parapet, wyglądała przez okno.

– Na co patrzysz? – spytałem.

– Słońce przebija się zza chmur – poinformowała. – Jego promienie zdobią jezioro, a przez to woda lśni niczym magiczny amulet. Niech pan spojrzy! Czyż to nie piękne?

Podszedłem do okna. Opis Leokadii był jak najbardziej trafny. Słońce wyłoniło się zza chmur, a wody jeziora mieniły się jak maleńkie kawałeczki rozbitego szkła.

– Niedługo zrobi się ciepło, będziemy mogli popływać – rzekła radośnie.

– Życzę ci miłej zabawy, ja jednak nie zamierzam wchodzić do wody.

– Dlaczego?

– Już kiedyś o tym rozmawialiśmy. Bezpieczniej czuję się na brzegu.

– A, tak. Zupełnie zapomniałam. Szkoda. Właściwie, to czemu boi się pan wody?

– Uraz z dzieciństwa. Nie lubię tego wspominać.

– W porządku. Chociaż dużo pan traci, zostając na brzegu.

– Wolę zachwycać się widokiem jeziora z pewnej odległości. To mi w zupełności wystarcza.

– Czy czasami, gdy ogląda pan ten cudowny widok, wyobraża pan sobie, że te błyski na wodzie, to w istocie małe, świetliste wróżki? Albo magiczny proszek, rozrzucony przez przelatującą czarownicę?

– Nie, Leokadio, takie wymysły zostawiam dla ciebie.

– Jak pan myśli, jak wyglądałby świat, gdyby taka magia, jaką znamy z książek i baśni istniała naprawdę?

– Szkoda mi czasu na gdybanie. Wiesz dobrze, że to niemożliwe.

– A jednak tak miło czasami dać się porwać wyobraźni... – rzekła rozmarzona.

Pomyślałem, że mimo całej nierealności posiadanie tak wielkiej wyobraźni i odchodzenie w świat marzeń musi być ciekawe. Leokadia była radosną osobą, barwną i wyjątkową. Wyobrażanie sobie niestworzonych rzeczy nie odbierało jej inteligencji, kto wie, może nawet ją poszerzało. Zdolność do abstrakcyjnego myślenia bywa bardzo doceniana, o ile w odpowiedni sposób się ją wykorzystuje.

– Znów zaszło – głos Leokadii wyrwał mnie z zamyślenia. – Aczkolwiek w szarości ponurego dnia również można dostrzec odrobinę magii, nieprawdaż?

– Tak, na pewno – odrzekłem, nie za bardzo koncentrując się na pytaniu.

– Wkrótce zrobi się ciemno. Zagrajmy w coś jeszcze!

– Chińczyk?

– Nie, to już mnie nudzi. Mam jeszcze szachy.

– Zapomnij! W dzieciństwie grywałem w nie z dziadkiem. Ogromnie się nudziłem i za każdym razem przegrywałem.

– Maruda z pana. Szachy też mogą być ciekawe.

– Nie masz czegoś jeszcze?

– Możemy zagrać w farmera.

Nie znałem wcześniej tej gry, ale prędko załapałem zasady. Chodziło o to, by zdobyć po jednym zwierzęciu z każdego rodzaju. Były one wyrysowane na małych kartonikach i po wyrzuceniu na kostce odpowiedniego rysunku, dostawało się liczbę danych zwierzaków o połowę mniejszą od już posiadanej. Później można było wymieniać je na inne.

Leokadia okazała się mistrzynią i podczas gdy ja utraciłem cały swój dobytek przez wizytę lisa, ona posiadała ogromną hodowlę królików i przymierzała się do zakupu drugiej świni.

– Mogłabyś dać mi fory – zaprotestowałem.

– Nie ma mowy! Zamierzam wygrać!

Jak powiedziała, tak zrobiła. Po skończonej grze poczęstowałem Leokadię odgrzewanym ryżem z warzywami z obiadu.

– Bardzo smaczne – stwierdziła. – To zastanawiające, że potrafi pan tak dobrze gotować.

– Dlaczego?

– Mieszka pan sam, nigdzie pan nie wychodzi. Mógłby pan jeść po prostu jajecznicę albo kanapki.

– Mógłbym, co nie znaczy, że miałbym na to ochotę. Internet pełen jest smacznych przepisów, szkoda nie korzystać.

– Może i tak. Jak tam pańska książka?

– Nie pytaj mnie o to, Leokadio. Nie chce mi się o niej na razie myśleć.

– Cóż, jak pan uważa – rzekła. W jej głosie wyczułem nutę niezadowolenia. Nie podobało jej się, że odkładam pracę nad wymarzonym projektem.

– Przeczytałem twoje opowiadanie. Jest naprawdę dobre. Fajnie przerobiłaś tą historię.

– Dziękuję! – Rozpromieniła się. – Bardzo się starałam. Całkiem przyjemnie się pisało. Zastanawiam się, czy nie wymyślić czegoś zupełnie swojego.

– Dlaczego nie? Pisać potrafisz całkiem nieźle. Jeśli tylko chcesz, to próbuj śmiało.

– Pomyślę o tym. Może odkryję nowe hobby?

– Mogłabyś opisać te swoje niestworzone wyobrażenia o świecie.

– Tak... – rzekła rozmarzona. – To jest pomysł!

Niedługo później przyszedł moment, gdy Leokadia musiała wracać do domu.

– Zostawię gry u pana. W domu i tak nie mam z kim grać – stwierdziła.

– W porządku. Kiedy znów przyjdziesz?

– Nie wiem... Jutro chyba nie dam rady, a później jest trzeci maja i wyjeżdżamy na do dziadków. Może po przerwie, jeśli znajdę czas popołudniami.

– Możesz wpaść w weekend. Zrobimy naleśniki.

– Nie tym razem. Po majówce jadę odwiedzić Juliana – oznajmiła radośnie.

– W takim razie miłej zabawy. Do zobaczenia, mam nadzieję niedługo.

– Dziękuję! Proszę pomyśleć nad książką. I niech pan nie siedzi całymi dniami w domu!

– Tak jest, pani kapitan.

Roześmiała się i pomachała mi na pożegnanie. Spodziewałem się, że będzie mi jej brakować przez te dni. Przynajmniej będę miał czas, aby zatęsknić za jej natarczywym gadaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro