Rozdział XXI
Z niewiadomych przyczyn akurat tego dnia, gdy miał odwiedzić mnie Julian, moje włosy zamieniły się w szopę, a z boku nosa pojawił się wielki, czerwony pryszcz. Stresowałam się, a mój wyjątkowo kiepski wygląd tylko pogarszał sytuację.
Wyszłam na przystanek. Autobus miał przyjechać za minutę. Usiadłam na ławce, bo całe moje ciało dygotało ze zdenerwowania. A jeśli nie przyjedzie? Co wtedy zrobię?
Autobus spóźniał się już dwie minuty. Siedziałam jak na szpilkach.
Trzy minuty opóźnienia. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłam taka zestresowana.
Cztery minuty...
Jest! Stary, poobijany pojazd wytoczył się zza zakrętu i już chwilę później zatrzymał przy przystanku. Drzwi otworzyły się, po schodkach powoli zeszła starsza pani z chustką na głowie i torbą z zakupami w dłoni. A za nią...
– Lea! – Julian wyskoczył z autobusu i przytulił mnie mocno. – Dawno cię nie widziałem.
– A ja ciebie.
To był niesamowity dzień. Poszliśmy do lasu, spacerowaliśmy pośród zieleni młodych liści. Julian potrafił docenić piękno świata, widział je od razu, tak jak ja. To ciekawe, że zdolność dostrzegania cudowności natury jak gdyby zanikła u wielu ludzi. Przed oczami mają liczby, dokumenty, betonowe dachy i swoje problemy. A my jakoś ostaliśmy się w tym świecie, nadal ucieszeni promieniem słońca na twarzy, powiewem wiatru we włosach...
Zaprowadziłam Juliana na polanę. Usiedliśmy razem na najwyższej gałęzi drzewa, wsłuchani w ciszę. Są takie chwile, które człowiek chciałby zatrzymać na zawsze. Ta była jedną z nich.
Znaliśmy się miesiąc, właściwie nie wiedziałam o Julianie zbyt wiele. Mimo to miałam wrażenie, jakbym znała go od zawsze. Gdy szliśmy przez las, powiedział mi, że wyglądam pięknie. Czy nie zauważył pryszcza na nosie i potarganych włosów? To pierwszy raz, kiedy usłyszałam taki komplement. Dlaczego tak? Dlaczego to właśnie on zauważył we mnie to, czego nikt inny nie potrafił?
Nazywał mnie Leą, gdyż twierdził, że Leokadia to zbyt długie imię. Nie chciałabym, by inni tak do mnie mówili, ale zupełnie nie przeszkadzało mi, gdy robił to Julian. Właściwie nawet to lubiłam.
Cisza najwyraźniejsza jest zimą, kiedy natura śpi. Na wiosnę trudniej ją usłyszeć, trzeba się dobrze skupić, bo ptaki zagłuszają ją swoim śpiewem, owady buszują w trawie. Siedzieliśmy przytuleni, słuchając ptasiej orkiestry. Julian owijał sobie moje włosy wokół palca. Spojrzałam na jego usianą piegami twarz. Miał najpiękniejszy uśmiech na świecie.
W drodze do domu cały czas rozmawialiśmy. O wszystkim. O swoich zainteresowaniach, rodzinie, przyjaciołach, nawet o szkole. Opowiedziałam mu o Rozalii i o panu Marcinie. On długo mówił o swoim marzeniu, by wyjechać do USA i odwiedzić wszystkie pięćdziesiąt stanów. Chciał zostać pilotem samolotu i wzbijać się w powietrze, widzieć świat z lotu ptaka.
– Leciałaś kiedyś samolotem? – zapytał.
– Nie.
– Kiedyś zabiorę cię w podróż i polecimy. Zobaczysz, jak cudownie jest znaleźć się ponad chmurami i mieć pod sobą cały świat.
W pewnej chwili potknęłam się o patyk i upadłabym na ziemię, gdyby nie Julian, który mnie złapał.
– Wszystko w porządku?
Widziałam troskę w jego oczach. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Wspaniała jest świadomość, że komuś na tobie zależy.
– Tak, dziękuję.
Najcudowniejszy moment nadszedł wieczorem. Zapadł zmrok. Na nocne niebo wysypały się gwiazdy. Przeszliśmy przez ciemny las i znaleźliśmy się nad jeziorem. U pana Marcina świeciło się światło w kuchni. Podeszliśmy bliżej wody i położyliśmy się na trawie. Ziemia była zimna, a trawa mokra, ale nam to nie przeszkadzało.
Złapaliśmy się za ręce i spojrzeliśmy w górę. To tak, jakby przenieść się w nowy, niezwykły świat. A może tam daleko, daleko nad nami jest jakieś inne życie? Może to, o czym uczą nas w szkołach jest nieprawdą, a gwiazdy to w rzeczywistości nie świecące pierwiastki, a jaśniejące dusze, które mają własne sprawy...
– Magia – szepnął Julian.
W odpowiedzi mocniej ścisnęłam jego dłoń. Rozumiałam.
– Lea?
Odwróciłam głowę w jego stronę. Jego błękitne oczy lśniły, prawie jak gwiazdy nad nami.
– Ja... – Urwał. Nie wiedział, co powiedzieć. – Em... Nie jest ci zimno?
– Nie. – Uśmiechnęłam się do niego.
– Jesteś szczęśliwa?
– Tak. Bardzo.
Znów spojrzeliśmy w gwiazdy. Było coś, co bardzo chciałam mu powiedzieć. Jednak bałam się. Strach nie jest dobrym towarzyszem.
Może mi się wydawało, może to tylko moja wyobraźnia, a może zdarzyło się to naprawdę za sprawą magicznej mocy czuwającej nad światem – jedna z gwiazd zamrugała dwa razy. Byłam przekonana, że specjalnie dla mnie. To znak.
– Julianie?
– Tak?
Zawahałam się przez moment.
– Kocham cię.
Uśmiechnął się i pogłaskał mnie po ręce.
– To dobrze. Ja ciebie też.
Trudno było mi uwierzyć we własne szczęście. Ten magiczny moment, o którym tak często myślałam, podglądając ceremonie ślubne, przydarzył się i mnie. Pośród miliardów ludzi na całej ziemi znaleźliśmy się, ja i Julian. Jak dwie gwiazdy z całego nieba, przeznaczone, by zderzyć się ze sobą, pomimo że całe zajście wygląda na zupełny przypadek.
Piękne chwile mają to do siebie, że trwają stanowczo za krótko. Dlatego trzeba cieszyć się z nich, póki nie miną.
Kolejnego dnia po śniadaniu odprowadziłam Juliana na przystanek. Tym razem autobus przyjechał punktualnie, cóż za ironia losu.
– Nie martw się, niedługo spotkamy się znowu – powiedział.
– Wiem o tym. Będę tęsknić.
Wsiadł do autobusu. Dopóki nie zniknął za zakrętem, machałam za nim z uśmiechem na twarzy. Dopiero później posmutniałam. Kiedy znów się zobaczymy? Za dwa tygodnie, za trzy? Najmilej byłoby nigdy się nie rozstawać.
Szłam powoli chodnikiem, aż dotarłam pod dom. Nie miałam ochoty jeszcze tam wracać. Pomyślałam o panu Marcinie... Nie, on jakoś dziwnie reagował, kiedy opowiadałam o Julianie. Jakby nie miał ochoty o tym słuchać.
Weszłam w las. Przemykając pomiędzy drzewami, wspominałam miniony dzień. Na własnej skórze doświadczyłam najsilniejszej znanej mi magii – miłości. Gdy pan Marcin zaprosił mnie na wesele, zupełnie nie przyszło mi do głowy, że jeden wieczór może przynieść tak wiele, że może stać się początkiem tak pięknej przygody. Niezwykle miło żyć na świecie przez piętnaście lat i wciąż odkrywać jego działanie.
Wróciłam do domu dość szybko. Tego dnia miałam do coś jeszcze do zrobienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro