Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

W końcu nadszedł ten dzień, gdy przyszło mi zmierzyć się z jednym ze swych koszmarów: tłumem ludzi.

Uczesany i wystrojony wsiadłem do samochodu. Zastanowiłem się, czy na pewno niczego nie zapomniałem, po czym ruszyłem. Leokadia już czekała przed domem.

Czy to... szminka?! Do tego czerwona. Było jej bardzo do twarzy, jednak po raz pierwszy uderzyła mnie świadomość, że Leokadia nie jest już dzieckiem, a dorastającą panienką. Poczułem się dziwnie. Miała na sobie bordową sukienkę przyozdobioną kwiatami zrobionymi z koronki. Włosy splotła w wymyślny warkocz.

– Pięknie wyglądasz – powiedziałem na powitanie.

– Dziękuję – odparła, wsiadając do samochodu. Jej twarz rozświetlał promienny uśmiech. – Wspaniały dziś dzień, nieprawdaż?

– Cudowny.

Jak gdybym wypowiedział zaklęcie, z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.

– Nie wydaje się pan zachwycony – zauważyła Leokadia.

– Przebywanie na tłumnych imprezach nie należy do moich ulubionych zajęć.

– No tak, pan przecież woli siedzieć w domu na pustkowiu. Ale proszę spojrzeć na to z innej strony: zobaczy pan swoją rodzinę.

"Tym bardziej wolę siedzieć w domu na pustkowiu" – tego nie wypowiedziałem na głos.

Na miejsce dotarliśmy dwie godziny później. Agnieszka zdecydowała się na ślub w niewielkim, starym kościółku w centrum miasta. Piękna budowla zdobiona witrażami i licznymi malowidłami od razu zdobyła serce Leokadii.

Usiedliśmy w ławce z tyłu kościoła, liczyłem, że tutaj pozostanę niezauważony. Spoglądałem na rzędy dżentelmenów w wymuskanych garniturach i dam w pięknych sukniach. Zadrżałem. Ani jednej znajomej twarzy. Matka i siostry musiały siedzieć w pierwszej ławce.

– Czy mogłabym podejść do przodu? – szepnęła Leokadia.

– W porządku, tylko nie przeszkadzaj nikomu.

Obserwowałem, jak idzie przez kościół i siada na ławeczce ustawionej z boku, wzdłuż ściany.

Wkrótce rozległa się muzyka, a do kościoła weszła panna młoda. Zmieniła się, odkąd widziałem ją po raz ostatni. Przestała farbować włosy, teraz były w naturalnym kolorze ciemno–blond. Tego dnia spływały po jej plecach delikatnymi falami. Uśmiechała się. Czułem, że jest naprawdę szczęśliwa. Gdy patrzyłem jak podchodzi do stojącego przy ołtarzu wysokiego młodzieńca, przez chwilę poczułem żal, że mnie nie udało się ułożyć życia w ten sposób.

Zerknąłem na Leokadię. Trudno uwierzyć, ale wydawała się jeszcze szczęśliwsza od młodej pary. Zastanawiałem się, o czym teraz myśli.

– To naprawdę niesamowite! – powtórzyła Leokadia, chyba po raz piąty, gdy po ślubie jechaliśmy do restauracji, w której miało odbyć się przyjęcie weselne.

– Cieszę się, że tak ci się podobało.

– Tyle miłości, tyle magii w jednym miejscu! Czy to nie piękne? – W oczach dziewczyny lśniły łzy wzruszenia.

Nie odpowiedziałem. Pozwoliłem Leokadii się wygadać. Nie rozumiałem do końca jej entuzjazmu, ale było w jej postawie coś, co budziło we mnie iskierkę podziwu. Ujęła mnie jej wiara w wieczną siłę miłości. W to, że może ona trwać do końca naszych dni. Że zdarza się tylko raz w życiu, jest nam przeznaczona.

Co mogłem odpowiedzieć, skoro wiedziałem, że czasami ta jedyna miłość wcale nie okazuje się szczęśliwa? Patrzyłem na uśmiech Leokadii, na radość w jej oczach i czułem, że lepiej zrobię, zostawiając swoja opinię dla siebie.

Entuzjazm nastolatki opadł dopiero, gdy dotarliśmy do restauracji. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, że dziewczyna czuję się zagubiona wśród obcych podobnie jak ja. Ale tylko do momentu, kiedy zaprowadziłem ją do naszego stołu. Siedziała tam już rudowłosa kobieta, którą widziałem po raz pierwszy. Leokadia od razu skomplementowała jej sukienkę i zagadnęła, jak jej się podoba. Wówczas poszedłem do łazienki, bardziej po to, by się czymś zająć niż z rzeczywistej konieczności.

Później nadszedł czas na toast i życzenia.

– Marcin! – pisnęła radośnie Agnieszka, kiedy już wystaliśmy z Leokadią swoje w długiej kolejce gości.

– Zmieniłaś się przez te lata – powiedziałem z uśmiechem.

– Za to ty ani trochę! I nadal nosisz te długie kudły...

– Już wiele razy polecałam mu je obciąć – odezwała się Leokadia.

– Ojej, a kto to? – Agnieszka dopiero teraz zauważyła moją towarzyszkę.

– Jestem Leokadia – rzekła dziewczyna, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. – Jestem sąsiadką pana Marcina. Pani Agnieszko, wygląda pani cudownie! Mam nadzieję, że któregoś dnia i ja będę miała okazję wystąpić w tak nieziemskiej sukni!

– Dziękuję bardzo. – Agnieszka wyglądała na nieco zakłopotaną. Nie była przyzwyczajona do tak kwiecistych komplementów.

Złożyliśmy życzenia i wróciliśmy do stołu. Po chwili podano obiad. Leokadia natychmiast zapoznała się ze wszystkimi osobami, jakie miały to nieszczęście usiąść z nami przy stoliku. Zabawiała towarzystwo rozmową na temat wystroju sali, która wkrótce przeszła na temat magii występującej w przyrodzie.

Przez chwilę miałem ochotę uciszyć dziewczynę, jednak w porę zorientowałem się, że im dłużej ona skupia uwagę gości na sobie, tym dłużej ja nie muszę z nikim rozmawiać. A Leokadia wydawała się całkiem zadowolona.

– To wszystko o czym mówisz jest piękne – mówił zarozumiały brunet w okularach – ale nie ma w tym ani krztyny magii. To tylko i wyłącznie nauka.

– Myli się pan – odparła Leokadia pewnie a zarazem kulturalnie. – Nauka nie wyjaśnia wszystkiego. Czasami myślę, że istnieje tylko dlatego, bo ludzie potrzebują logicznych wyjaśnień. Nie umieją zaakceptować czegoś, czego nie rozumieją. Dlatego badają i wyjaśniają na różne naukowe sposoby. Ale nigdy nie odkryją wszystkiego.

– Gadasz głupoty, dziecko. Studiuję chemię. Cały świat jest zbudowany z atomów...

– A jak powstały atomy? – przerwała Leokadia z tryumfalnym błyskiem w oku. – Można się doszukiwać początku, rozkładać wciąż na mniejsze czynniki, lecz nigdy nie dotrze pan do końca. Rozumiem, że dla kogoś takiego, jak pan, może to być trudne do zaakceptowania, ale proszę mi uwierzyć: za tym wszystkim stoi magia! To ona utrzymuje cały świat w odwiecznym porządku.

– Nie będę kłócić się z dzieckiem – parsknął obrażony student chemii. – Dla twojego dobra polecam ci zajrzeć do podręczników, a najlepiej do encyklopedii.

Po tych słowach niebywale zainteresował się swoją zupą, a Leokadia uśmiechnęła się przymilnie do siedzącej naprzeciwko niej staruszki.

– Magia to są pogańskie gusła, moje dziecko – powiedziała poważnie kobieta. – To Bóg stoi za wszystkim, nie jakaś magia. Za gadanie takich rzeczy powinnaś prędko się wyspowiadać.

– Proszę pani, czymże jest Bóg, jeśli nie magią? Nie mam tutaj nic złego na myśli. Jego moc, cuda, które czyni są dobre, a przy tym niewyjaśnione. To jak magia, nieprawdaż?

Staruszka zrobiła skrzywioną minę, ale nie odpowiedziała. Przypuszczam, że nie przekonało jej rozumowanie mojej podopiecznej.

Rozejrzałem się po ludziach. Przy stoliku po drugiej stronie sali zobaczyłem matkę, siostry i jeszcze kilku krewnych. Byłem ciekaw, czy i one dostrzegły mnie. Miałem nadzieję, że nie.

Tylu ludzi... Czy to rzeczywiście takie wspaniałe urządzać wesele na sto osób? Młodzi nie mają nawet czasu, by z każdym zamienić słowo. Im dłużej tu przebywałem, tym bardziej pogłębiało się moje wrażenie, że to wszystko jest na pokaz. Ciężko mi było zrozumieć, dlaczego Agnieszka mnie zaprosiła. Nie widzieliśmy się od lat, rozmawialiśmy rzadko, a nagle otrzymałem od niej zaproszenie na ślub. W tłumie dobrych przyjaciół byłem właściwie nikim. Jakimś gościem, którego nikt znikąd nie kojarzy.

Chwilę później wodzirej zaprosił wszystkich na parkiet. Miał odbyć się pierwszy taniec młodej pary. Stanąłem jak najbardziej z tyłu, natomiast Leokadia z ekscytacją wymalowaną na twarzy przepchnęła się do przodu.

Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej. Niedaleko ode mnie stała jedna z sióstr, Martyna, a obok niej ciotka... już nawet nie pamiętam, jak miała na imię. Nie miałem ochoty spotykać się twarzą w twarz z żadną z nich. Och, dlaczego zgodziłem się tu przyjechać?!

Para młoda skończyła tańczyć, a wtedy kolorowy tłum wszedł na parkiet, by dołączyć do nowożeńców. Zacząłem wycofywać się z powrotem do stolika.

– A dokąd to? – Niespodziewanie tuż za moimi plecami zmaterializowała się Leokadia.

– Nie tańczyłem od lat.

– Po takiej przerwie tym bardziej powinien pan rwać się na parkiet.

– Nie mam z kim tańczyć – próbowałem się wymigać.

– To doskonale, bo ja też nie.

A mogłem po prostu przyznać, że nie lubię tańczyć... Teraz Leokadia prowadziła mnie na środek sali, a ja modliłem się, aby się nie zbłaźnić. Kiedyś byłem całkiem niezłym tancerzem, jednak moje ostatnie popisy miały miejsce na studniówce, ponad dwadzieścia lat temu.

Nie szło mi wcale tak źle, jak się obawiałem. Za to Leokadia radziła sobie dużo gorzej. Nie miała za grosz poczucia rytmu, jej ruchy były sztywne i kilka razy prawie nadepnęła mi na stopę. Jednak widziałem, jak bardzo się stara i chyba nie przeszkadzało jej, że taniec zupełnie jej nie wychodzi. Pewnie gdyby poświęciła trochę czasu, mogłaby nauczyć się tańczyć całkiem dobrze.

Trzy piosenki później wróciliśmy do stolika. Oboje byliśmy niepocieszeni. Leokadia dlatego, że przez mój brak kondycji musieliśmy zrobić chwilę przerwy, a ja, gdyż siedzenie przy stoliku stwarzało ryzyko rozmowy z obcymi.

Na szczęście poza nami była tam tylko rudowłosa kobieta, która akurat rozmawiała ze swoim partnerem i staruszka, która po naszym przyjściu wyszła do łazienki.

– Masz ochotę na ciasto? – zapytałem Leokadię, nakładając sobie na talerz wielki kawałek sernika.

– Nie, nie jestem głodna – mruknęła, wpatrzona w tańczące pary. – Tak niesamowicie wyglądają. Ja chyba nie tańczę tak dobrze, co?

Czyli jednak to zauważyła.

– Ćwiczenie czyni mistrza – powiedziałem tylko.

– To może poćwiczymy?

– Nie teraz, Leokadio. Jestem wykończony.

– Chyba powinien pan częściej wybierać się na spacery wokół jeziora. Może nawet na przebieżki.

– Nawet na to nie licz.

– Przepraszam – rozległ się głos za naszymi plecami. – Masz ochotę zatańczyć?

Rudowłosy młodzieniec w szarej marynarce wyciągał dłoń w kierunku Leokadii. Jego twarz pokrywała ogromna ilość piegów, co nie odbierało mu urody.

– Z przyjemnością – odparła dziewczyna. Odchodząc, posłała mi zachwycony uśmiech.

Uważnie przyjrzałem się chłopakowi. Był w wieku Leokadii, może starszy o rok czy dwa. Nic dziwnego, że przykuła jego uwagę, była w końcu całkiem ładna. Miałem tylko nadzieję, że nie zrazi do siebie młodzieńca, gdy zacznie opowiadać mu o swoich filozofiach. Na razie nie miałem czym się martwić. Leokadia miała partnera do tańca, a ja mogłem siedzieć w spokoju.

– Gdy powiedziałeś mi, że przyjdziesz z osobą towarzyszącą, nie podejrzewałam, że masz na myśli nastolatkę. – Aż podskoczyłem na dźwięk głosu Agnieszki. Siostra usiadła na krześle obok, uważnie poprawiając długą suknię.

– Czy coś w tym złego?

– Hm, to dosyć niecodzienne. Masz czterdzieści lat, a ona...

– Piętnaście.

– No, właśnie. Ktoś mógłby sobie coś pomyśleć.

– To już nie moja sprawa, o czym ludzie myślą.

– Jak do tego doszło? Przez lata mieszkałeś w domu na końcu zapyziałej wsi i nagle zaprzyjaźniasz się z nastolatką?

– Uwierz, sam jestem nie mniej zadziwiony tą sytuacją – powiedziałem z uśmiechem. – Leokadia nadeszła zupełnie niespodziewanie.

– Leokadia? – Na czole Agnieszki pojawiła się charakterystyczna zmarszczka. – Naprawdę tak ma na imię?

– W zasadzie to nie. Ma na imię Agata, ale z jakiegoś powodu woli, by nazywać ją Leokadią.

– Niezwykłe dziecko.

– Dużo bardziej niezwykłe, niż sądzisz. Trochę zmieniło się w moim życiu, odkąd ją poznałem.

– Aha?

– Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałem ci o powieści, którą chciałem napisać?

– Coś tam wspominałeś. Myślałam, że tylko tak mówisz.

– Kiedyś mówiłem. Ostatnio wziąłem się poważnie za pisanie. Właśnie dzięki Leokadii.

– Ale po co ci cała ta powieść? – zdziwiła się siostra. – W dzisiejszych czasach ludziom coraz mniej chce się czytać, a jeśli już to jakieś luźne romanse albo przygodówki. Nie baw się w pisarza, nic ci z tego nie przyjdzie.

– Kto wie, jak to będzie – odrzekłem wymijająco.

A jednak ziarno wątpliwości zostało zasiane. Może w swojej pracy powinienem kierować się czymś więcej niż marzeniami i słowami naiwnej piętnastolatki...

– A co słychać u ciebie? – zapytałem.

– Jak widać – odparła z uśmiechem. – Wreszcie układam sobie życie.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.

– Szczęśliwa, jak jeszcze nigdy. Na razie wynajęliśmy mieszkanie, ale za rok, dwa planujemy wyjechać do Francji.

– Na stałe?

– Mam nadzieję, że tak.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Kiedy Agnieszka odeszła, zacząłem szukać wzrokiem Leokadii. Nadal tańczyła z kolegą, a przy tym buzia jej się nie zamykała. Ciekaw byłem, o czym mu opowiada.

Do stołu wrócił zarozumiały student z partnerką. Rzucił mi niechętne spojrzenie i zajął się ciastem. Sięgnąłem po kolejny kawałek sernika, nic innego nie pozostawało mi do roboty. Moje obawy były zupełnie bezpodstawne – nikt widocznie nie uważał mnie za osobę na tyle interesującą, by rozpocząć rozmowę. W spokoju zajadałem deser i przyglądałem się Leokadii wirującej na parkiecie.

Dziewczyna i jej nowy znajomy nie wydawali się zupełnie zmęczeni. Nie ma to jak młodość! Leokadia wróciła do stolika dopiero, gdy nadeszła pora na kolejne danie.

– Widział pan? – zapytała, gdy tylko usiadła. – Poprosił mnie do tańca! Cóż za dżentelmen! Myślałam, że wszyscy wyginęli jakieś pięćdziesiąt lat temu.

Uśmiechnąłem się na to stwierdzenie.

– Jak ma na imię ów wyjątkowy dżentelmen?

– Julian. Romantycznie, prawda?

– Dobrze, że nie Romeo. Wydaje się całkiem przyzwoity. Tylko strasznie piegowaty.

– Co w tym złego? – obruszyła się Leokadia. – Piegi dodają mu uroku. I wyjątkowości. Nieczęsto widuje się osoby, które miałyby ich tak dużo.

Uświadomiłem sobie, że dla niej inność oznaczała wyjątkowość. Ludzie z natury nie przepadają za tym, co odbiega od normy. Dla Leokadii im coś było dziwniejsze, rzadsze, tym wspanialsze. Skąd wzięła się ta dziewczynka, tak pełna pozytywnej energii, tak niepasująca do tego szarego świata chłodu i obojętności?

– Julian jest poetą – oznajmiła. – Pisze wiersze, uwielbia spacery po lesie. Mówi, że natura go inspiruje!

– Wnioskuję, że dogadujecie się wspaniale.

– Dokładnie tak! On także potrafi dostrzegać magię w tym świecie. Nie sądziłam, że uda mi się spotkać kogoś takiego.

Widziałem nieskończony zachwyt w oczach Leokadii, kiedy opowiadała o Julianie. Z jej słów wynikało, że rzeczywiście pasują do siebie, niczym dwie części układanki.

Po zakończeniu posiłku część gości wróciła do tańca. Nasz stolik opustoszał niemalże całkowicie, została tylko starsza pani. Julian skorzystał z okazji i zajął miejsce koło Leokadii.

– Pan Marcin, zgadza się? – zapytał.

– Tak, to ja. Mniemam, że Leokadia wyjawiła ci już wszystkie szczegóły mego życia.

– Raczej nie. – Chłopak wyglądał na odrobinę zakłopotanego. – Powiedziała tylko, że jest pan świetnym człowiekiem.

– Leokadia wykazuje skłonność do kłamstwa... – W tym momencie dziewczyna kopnęła mnie w kostkę.

– Dlaczego rozpowiada pan o mnie fałszywe i krzywdzące informacje? – Wyglądała na poważnie urażoną.

– Przecież tylko żartowałem. – Zrobiłem niewinną minę, jednak to chyba nie przekonało Leokadii.

Julian nie skomentował tego w żaden sposób, tylko wziął dzbanek z sokiem i napełnił szklankę Leokadii do połowy, po czym postawił ją przede mną.

– Co pan tutaj widzi? – zapytał.

Spojrzałem podejrzliwie na młodzież. Oboje spoglądali na mnie wyczekująco.

– Widzę szklankę soku pomarańczowego – oznajmiłem. – Niestety, nie jestem wróżką, nie powiem wam nic więcej.

– A co by pan powiedział, gdybym zapytał go, czy szklanka jest w połowie pełna, czy pusta?

– Mówiono mi, że to kwestia nastawienia.

– Jakie jest pańskie nastawienie?

– Zapytaj Leokadię. – Nie byłem w nastroju na filozoficzne pogawędki.

– Mówił pan, że ona kłamie.

– Głęboko wierzę, iż tym razem powie prawdę. Nie macie ochoty potańczyć?

– Jest pan okropnie krótkowzroczny! – burknęła Leokadia. – Mieliśmy zamiar przez chwilę dotrzymać panu towarzystwa. Myśli pan, że nie zauważyłam, że siedzi pan tu sam jak palec?

– Bez obaw, samotność mi służy. Ale dziękuję za troskę.

Dziewczyna zmierzyła mnie długim, ostrym spojrzeniem. Potem podniosła się i wraz z Julianem ruszyli na parkiet.

Znów poczułem się jak stary gbur, którym przecież przez lata byłem. Popatrzyłem po ludziach. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, korzystali z możliwości zabawy. Ja siedziałem przy stoliku sam, zamknięty na ludzi, przerażony ewentualnością rozmowy z kimś nieznajomym.

Może powinienem poprosić kogoś do tańca, chociażby tę staruszkę, która podobnie jak ja siedziała samotnie. Wtem zorientowałem się, że kobieta zupełnie nie zwraca uwagi na otoczenie. Wyjęła z torebki kłębek wełny i szydełkowała w najlepsze. Zdawała się zupełnie nie przejmować niczym innym.

Choć było chłodno, zdecydowałem się wyjść na podwórze, by zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę rozprostować nogi. Stanąłem w pobliżu stolika, przy którym siedziała grupka młodych ludzi i zapatrzyłem się bezmyślnie w przestrzeń.

– Może papieroska? – usłyszałem. Koło mnie stał uśmiechnięty brodacz z paczką papierosów w dłoni.

– Dziękuję. – Wziąłem jednego i oddaliłem się powoli.

– Hej, a ogień? – zawołał mężczyzna.

Restauracja mieściła się w bardzo ładnym budynku, z jeszcze ładniejszym ogrodem. Zapadł już zmrok, a ja przechadzałem się powoli wąskimi alejkami oświetlonymi przez ogrodowe lampki. Zatrzymałem się na brzegu małej sadzawki.

Powoli obracałem papierosa w dłoni. Co ludzie w tym widzą? Tylko śmierdzi i niszczy zdrowie. Włożyłem fajkę do kieszonki na piersi.

Wodę w sadzawce mąciły słabe podmuchy wiatru. Było mi nieco zimno, jednak nie chciałem wracać do środka. W tym miejscu odczuwałem spokój. Echo muzyki i głosy ludzi dochodziły z oddali, może nawet z innego świata. Zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie, że stoję na tarasie w swoim leśnym zakątku, wokół mnie są tylko drzewa, jezioro i pusty dom. Niestety, do tych dobrodziejstw miałem wrócić dopiero za kilka godzin.

Po chwili chłód stał się dokuczliwy, toteż stwierdziłem, że najwyższa pora wejść do restauracji. Wróciłem do stołu i poświęciłem swoją uwagę kolejnym dwóm kawałkom sernika. To bardzo dobre ciasto.

– Czy nie powinnaś trochę odpocząć? – spytałem Leokadię, gdy wróciła do stolika cała spocona i czerwona na twarzy.

– Właśnie po to tu przyszłam – odparła z uśmiechem, sięgając po sok. – Co to jest?

Wyciągnęła rękę i wyjęła mi z kieszeni papierosa.

– Papieros, moja droga. Dzieło samego szatana.

– Myślałam, że pan nie pali. – W jej głosie brzmiała podejrzliwość.

– Bo nie palę.

– To po co to panu?

– A tak, dla szpanu.

– Dla szpanu? – Leokadia zrobiła zaniepokojoną minę. – Czy pan się przypadkiem nie upił?

– Oczywiście, że nie. Przecież nie piję. Używki nie są w moim stylu.

– Jakoś podejrzanie się pan zachowuje.

– Człowiek samotny popada w różne dziwactwa – oznajmiłem.

– Może ma pan ochotę zatańczyć?

– Nie chciałbym wzbudzić zazdrości u twojego kawalera.

– Żaden on mój. Nie może przesiedzieć pan jak kołek całej nocy. No już, proszę wstawać!

– Dopiero co tańczyłaś, przemęczysz się.

– Jeśli tak pan się o mnie troszczy, to proszę samemu pójść i poprosić do tańca jakąś kobietę.

– Dobrze, Leokadio, zatańczę z tobą.

Nie potańczyliśmy zbyt długo. Po zaledwie jednym kawałku podano kolejny posiłek. Może to i dobrze, bo Leokadia wyglądała na naprawdę zmęczoną zabawą.

– Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz? – zapytałem, gdy wracaliśmy do stolika.

– Nie, ale trochę się o pana martwię – przyznała. – Jakiś pan nieswój dzisiaj.

– Tłumy ludzi, Leokadio. Tak się składa, że mam na nie silną alergię. Brakuje mi spokoju mojego domu. No i posłuchałbym jakiejś przyzwoitej muzyki, to disco–polo mnie męczy.

– To tylko jedna noc. Wytrzyma pan.

– Och, z pewnością. – Posłałem dziewczynie pocieszający uśmiech. Odpowiedziała tym samym.

Miałem nadzieję, że nie będzie zbytnio się o mnie martwić. Nie chciałem psuć jej zabawy.

Jakiś czas później zerknąłem na zegarek. Wpół do jedenastej. Ludzie dopiero co się rozluźnili, zabawa właśnie rozkręcała się na dobre. Stwierdziłem, że to dobry moment, aby wymknąć się niepostrzeżenie.

Leokadia nie była zachwycona, gdy oznajmiłem jej, że idę do pokoju, mieszczącego się w hotelu nad restauracją.

– Mógłby zostać pan chociaż do dwunastej!

– Co nie oznacza, że chciałbym.

Dziewczyna tylko wywróciła oczami i wróciła do Juliana, który już czekał, by porwać ją do tańca. Obserwowałem ich jeszcze parę minut, a potem odszedłem.

Dawno nie byłem tak zmęczony, jak po tym dniu. Miałem zamiar przez chwilę poczytać, jednak, gdy tylko wszedłem do pokoju, padłem na łóżko i zasnąłem.

We śnie przeciskałem się przez tłum panien młodych w białych sukniach o rozmaitych krojach i wzorach. Wszystkie nacierały na mnie, każda pragnęła ze mną porozmawiać lub zatańczyć. Przerażony parłem naprzód, próbując uciec z niekończącego się tłumu. Wreszcie dotarłem do drzwi, za którymi znajdował się mój salon. Na stole siedział Julian w fioletowym cylindrze, a przy oknie stała Leokadia z papierosem w ustach. Gdy wszedłem, spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Dlaczego nie zatańczył pan z żadną z nich?

Nie odpowiedziałem.

Wtem podszedł do mnie Julian, złapał mnie za ręce i zaczął prowadzić w szalonym tańcu, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Bolały mnie nogi, później także ramiona i głowa. Błagałem o zaprzestanie tańca, jednak nikt mnie nie słuchał. Leokadia śmiała się okropnie, papieros zniknął, zamiast niego trzymała kieliszek wódki.

Nagle otworzyły się drzwi, przez które weszła moja siostra w czarnym garniturze z pistoletem w ręku. Wycelowała w sufit i strzeliła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro