Rozdział XIX
Leokadia naprawdę się zakochała.
Zrozumiałem to pewnego słonecznego dnia na początku kwietnia.
– Dzień dobry! – powitałem ją, gdy stanęła w drzwiach. – Zapomina się o starym przyjacielu, co?
– O, nie, o panu przenigdy nie zapomnę – odparła z uroczym uśmiechem. – Po prostu ostatnio... no, miałam trochę innych spraw na głowie.
– A cóż to za sprawy? Nie widziałem cię dwa tygodnie...
– Jedenaście dni.
– No, dobrze. W każdym razie już zdążyłem się stęsknić.
– Oj, tam. Przecież lubi pan samotność.
– Tak bardzo jak i ciebie.
– To bardzo miłe z pana strony – ucieszyła się. – Ciepły dziś dzień. Może wypijemy herbatę na tarasie?
– Trochę wieje.
– Niech panu będzie.
Leokadia rozgościła się w salonie, a ja zrobiłem herbatę. Kiedy wróciłem, zastałem ją z telefonem w ręku, pisała jakąś wiadomość. Widok ten ogromnie mnie zaskoczył. Leokadia i smartfon?
– Co to jest? – spytałem, stojąc obok stołu, nadal trzymając w rękach tacę z herbatą i ciastkami.
– Co? – Leokadia nie zrozumiała.
Potrząsnąłem głową i odstawiłem tacę na stół.
– Nic. Zdziwiłem się – odparłem. – Chyba jeszcze nie widziałem cię z telefonem w ręce. Myślałem, że bardziej cenisz sobie rozmowę.
– Och, tak. Tylko czasami rozmowa nie jest możliwa. – W jej głosie zabrzmiał smutek. – Wtedy telefon okazuje się wielką pomocą.
Rozległ się charakterystyczny sygnał przychodzącej wiadomości. Dziewczyna natychmiast spojrzała w telefon, po czym zaczęła wystukiwać słowa na klawiaturze.
– A mogę wiedzieć, z kim tam piszesz? – zapytałem po chwili.
– Z Julianem – odpowiedziała spokojnie, jednak zauważyłem lekki rumieniec na jej twarzy.
Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Usiadłem i sięgnąłem po ciastko.
– Zamierzacie się spotkać? – odezwałem się wreszcie.
Leokadia odłożyła telefon i spojrzała na mnie rozpromieniona.
– Tak! W przyszłym tygodniu do mnie przyjedzie. To cudowne, nieprawdaż?
– Cieszę się twoja radością – odparłem z uśmiechem. – Co będziecie robić?
– Zabiorę go do lasu, może na polanę... A właśnie, mogę pożyczyć książkę kucharską? Zrobię mu najlepsze naleśniki na świecie!
– W porządku.
– Wie pan, Julian jest naprawdę niesamowity! Napisał dla mnie wiersz, rozumie pan? Jest inteligentny, pracowity, dobry...
– Herbata ci stygnie, Leokadio – zauważyłem.
– Och, tak.
Wypiła na raz całą herbatę i znowu zajęła się telefonem. Dziwnie było siedzieć z Leokadią w jednym pokoju i zamiast jej trajkotania słyszeć dźwięk literek wbijanych w urządzenie. Wstałem i załączyłem adapter. Muzyka wypełniła ciążące milczenie.
– Co pan porabiał ostatnio? – zapytała po chwili Leokadia.
– Głównie pracowałem.
– A jak tam pana książka?
– Powoli to idzie. Jakoś ostatnio nie mam tyle motywacji. Może jednak powinienem dać sobie spokój...
– Proszę nawet nie żartować! – obruszyła się dziewczyna. – Chyba się pan teraz nie podda? Tak dobrze panu szło. To tylko trudniejszy moment, który musi pan przetrwać, to się zdarza. Ale jeśli pan odpuści, nic pan nie osiągnie.
– Może czasem trzeba odpuścić.
– A ten cały czas, jaki pan na to poświęcił? Miałby pójść na marne? Bardzo proszę, niech pan nie porzuca swojej historii. Może wystarczyłaby panu chwila przerwy, by wrócić z otwartym umysłem?
– Może masz rację – odparłem. – Ostatnio praca trochę mnie przytłacza, mam dużo zleceń. Brakuje mi czasu na pisanie.
– Mam nadzieję, że prędko pan go znajdzie.
Wydawało mi się, że chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy zapiszczał telefon, który zaabsorbował całą jej uwagę. Rozejrzałem się po salonie. Chyba powinienem tutaj poodkurzać...
– W jakiej fryzurze mi najlepiej? – zapytała nagle Leokadia.
– Co? Eee... Ja nie wiem, Leokadio – odparłem zmieszany. – W każdej ci ładnie.
– Nie jest pan ani trochę pomocny – mruknęła.
– Wybacz mi, nie znam się na modzie.
Dziewczyna wywróciła oczami. Pomieszczenie wypełniały dźwięki muzyki i nic więcej. Strasznie dziwnie było przebywać w jednym pomieszczeniu z milczącą Leokadią.
– Dziękuję za herbatkę! – rzekła parę minut później. – Pójdę już, Julian powiedział, że za chwilę zadzwoni. Mam nadzieję, że się pan nie gniewa?
– Ależ skąd.
Podniosła się i ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się przy wyjściu z salonu, rozejrzała i zrobiła skrzywioną minę.
– Chyba powinien pan tutaj odkurzyć – stwierdziła.
– Tak też uczynię – zapewniłem.
Kiedy zostałem sam, zacząłem powoli uświadamiać sobie grozę sytuacji. Chyba powinienem cieszyć się z jej szczęścia. W końcu znalazła kogoś, kto ją rozumiał.
Wiedziałem jednak, że teraz będzie gościć u mnie coraz rzadziej. I czym tu się martwić? Przez lata żyłem w samotności i przynosiło mi to zadowolenie. Nie potrzebowałem do szczęścia rozmów z szaloną piętnastolatką.
Nie mogłem się okłamywać. Leokadia wprowadziła do mojego życia wiele radości. Dużo mnie nauczyła. Byliśmy przyjaciółmi, a ja chciałem jej szczęścia i jednocześnie martwiłem się o nią. Może ona jeszcze nie zdawała sobie sprawy, lecz ja nauczony przez życie wiedziałem, że miłość przynosi nie tylko radość, ale również tyle samo smutku. A czasami nawet więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro