Rozdział XIII
– Panie Marcinie? – odezwała się Leokadia, gdy kilka dni później siedzieliśmy u mnie w salonie i popijaliśmy herbatę przy dźwiękach muzyki.
– Tak? – zapytałem, wzdrygając się lekko. Rzadko używała mojego imienia. A jako, że mieszkałem sam i nieczęsto widziałem ludzi, swoje imię słyszałem rzadko ogółem.
– Za trzy dni wigilia! – ucieszyła się dziewczyna.
– Wspaniale – rzekłem bezuczuciowo.
– Wyjeżdża pan gdzieś?
– Nie.
– W takim razie zapraszam pana na kolację wigilijną do nas – oświadczyła z uśmiechem.
Spojrzałem na nią sceptycznie. Od dawna nikt nie zaprosił mnie nigdzie, a już na pewno nie na wigilię.
– Co na to twoi rodzice?
– Och, będą zachwyceni, jeśli nas pan odwiedzi!
– Ach, tak?
– Właśnie tak! – potwierdziła Leokadia. – Kiedy to zaproponowałam, mama zgodziła się od razu.
– Cóż, to bardzo miłe z waszej strony – powiedziałem tylko.
– Co pan taki markotny? – strapiła się dziewczyna. – Nie cieszy się pan? Nie chce nas pan odwiedzić?
– Jestem po prostu zaskoczony – przyznałem. – I nie chciałbym swoją obecnością zepsuć wam rodzinnych świąt...
– Nonsens! Im więcej ludzi w domu, tym święta weselsze – przekonywała dalej. – Zobaczy pan, to będzie niezapomniany wieczór!
Tak dawno nie obchodziłem świąt w towarzystwie... Już zapomniałem jakie to uczucie siedzieć wokół stołu przy choince, łamać się opłatkiem, wspólnie kolędować. Czasami wydawało mi się, że wszystkie te rzeczy działy się w jakimś innym życiu. Świat w domku nad jeziorem wyglądał inaczej. Cisza, spokój, dni wlekące się jeden za drugim, wszystkie podobne do siebie.
Aż nagle pojawiła się osóbka w koszuli nocnej i czerwonych gumiakach, a mój spokojny żywot przeszedł zmianę. Zaczął nabierać barw.
– Proszę, niech pan nie płacze! – zawołała nagle dziewczyna, a ja z zakłopotaniem zorientowałem się, że oczy mam mokre od łez. – Nie chciałam pana urazić.
– Nie, nic się nie stało – wymamrotałem. – Po prostu... chyba się wzruszyłem.
– Czy to znaczy, że przyjmuje pan zaproszenie?
– Jeśli jesteś pewna, że swoim przybyciem nie sprawię wam kłopotu to tak, przyjmuję.
– To cudownie! – zawołała radośnie. – Proszę się niczym nie martwić. To będzie piękny wieczór. W końcu są święta!
Wigilia Bożego Narodzenia nadeszła szybko. Kiedy obudziłem się rano, poczułem, że muszę wyjść z domu. Po chwili, jeszcze nawet bez śniadania, znalazłem się na dworze i ruszyłem przez las.
Biel śniegu oślepiała mnie. To była piękna zima, jedna z najpiękniejszych, jakie widziałem. Biały puch pokrywał gałęzie drzew, kontrastował z zielenią świerków. Pożałowałem, że nie ma ze mną Leokadii. Wyobrażałem sobie, jak biegnie przede mną i tańczy na śniegu, zachwycając się wszechobecnym pięknem. W tej chwili świeży zapach zimy i śnieg pokrywający cały las sprawiły, że na chwilę i ja uwierzyłem w magię. I nawet nie musiałem udawać.
Szedłem długo, pogrążony we własnych rozmyślaniach, a momentami nie myśląc w ogóle. Rozglądałem się do koła, chcąc jak najlepiej zapamiętać to piękno, które mnie otaczało. Ani się obejrzałem, kiedy obszedłem całe jezioro dookoła. Mimo to wciąż było mi mało, miałem ochotę zrobić to jeszcze raz. Jednak południe minęło już dawno, musiałem posprzątać w domu i przygotować się do świątecznej kolacji.
Gdy parę godzin później podszedłem pod dom Leokadii, przez chwilę poczułem się jak mały chłopiec. Obawiałem się, że ktoś otworzy mi drzwi i powie "to pomyłka, nie chcemy tu pana". Drżącą dłonią zapukałem.
Otworzyła mi mama Leokadii. Zupełnie nie przypominała tej zapłakanej kobiety, która parę tygodni wcześniej stanęła w moich drzwiach. Miała na sobie odświętną zieloną sukienkę i włosy ułożone w idealne loki. Wpuściła mnie do środka z uśmiechem, a ja podałem jej miskę z sałatką, którą wcześniej przygotowałem.
– Ojej, nie trzeba było! – zawołała. – Dziękuję bardzo.
– To drobiazg – odparłem. – W końcu państwo zaprosili mnie na rodzinną kolację wigilijną. Musiałem dać coś od siebie.
– Bzdura! Jest Boże Narodzenie, trzeba sobie pomagać, dzielić się miłością – rzekła kobieta. – To smutne spędzać święta samemu, wszyscy bardzo się cieszymy, że możemy pana gościć.
Zaskoczyło mnie ciepło i szczerość tej kobiety. Powoli zaczynałem rozumieć, skąd w Leokadii wzięło się tyle dobra, radości i niezwykłości.
– Agato! – zawołała gospodyni. – Pan Marcin przyszedł! Zapraszam do salonu – zwróciła się do mnie. – Agata zaraz przyjdzie.
Nie zdążyłem zrobić kroku, gdy ze schodów zbiegła roześmiana osóbka w rozkloszowanej, granatowej sukience przyozdobionej dziesiątkami sztucznych, kolorowych kwiatów.
– Wesołych świąt! – zawołała na mój widok.
– Dobry wieczór – przywitałem ją.
– Agato, zaprowadź pana Marcina do salonu – rzekła gospodyni.
– Tak jest! Zapraszam! – Nie czekając na nic więcej, Leokadia chwyciła mnie pod ramię i wprowadziła do salonu.
Na środku pokoju znajdował się okrągły stół ozdobiony białym obrusem i złotymi serwetkami. Na środku stała płonąca świeca. Nakryto dla siedmiu osób, dwie z nich już zajęły swoje miejsca. Byli to dziadkowie Leokadii, z którymi niezwłocznie się przywitałem.
Pod ścianą stała ogromna choinka. Świerkowe drzewko było tak duże, że jego czubek ocierał się o sufit. Gałęzie uginały się pod ciężarem kolorowych bombek, lampek, łańcuchów i pierniczków. Poczułem zapach świąt i przypomniało mi się dzieciństwo. Czułem się, jak u siebie w domu.
– Jak się panu podoba? – zagadnęła Leokadia.
– Jest... niesamowicie – przyznałem.
– To w końcu święta! Oczywiście, że są niesamowite! Muszę przedstawić panu Mikołaja, proszę tutaj zaczekać.
Wyszła w podskokach z salonu, a ja podszedłem bliżej choinki i niepostrzeżenie położyłem pośród góry prezentów małą paczuszkę.
– Oho! Widzę, że pan głodny! Już podkrada pierniczki! – zawołał ze śmiechem dziadek Leokadii.
– Kontrola jakości – Uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu.
Po chwili do pokoju wpadła Leokadia, niosąc w ramionach białego kocura z czarną plamą na grzbiecie.
– Przedstawiam panu Mikołaja – rzekła uroczyście. Kot spojrzał na mnie niechętnie. – To najmądrzejszy kot w okolicy, czasem tylko bardzo gburowaty. Pod tym względem pasuje do pana.
Leokadia postawiła zwierzaka na ziemi, a ten natychmiast skorzystał z okazji i skrył się pod komodą. Czy wspominałem już, że nie lubię kotów?
Niedługo później cała rodzina zebrała się w salonie. Od dawna nie znalazłem się w otoczeniu tylu osób naraz. Poznałem ojca i brata Leokadii. Obaj byli do siebie podobni – wysocy, z jasnymi włosami, o zmęczonym wyrazie twarzy. Zupełnie nie pasowali to ekscentrycznej Leokadii i jej roześmianej matki.
Po wspólnej modlitwie podzieliliśmy się opłatkiem.
– Życzę panu – rzekła do mnie Leokadia, gdy nadeszła jej kolej – aby zawsze był pan szczęśliwy. To najważniejsze w życiu. A także tego, aby uwierzył pan w magię.
– Już w nią wierzę, Leokadio.
– Nie, jeszcze nie. Na razie tylko tak się panu wydaje – stwierdziła i objęła mnie mocno.
Później zasiedliśmy do kolacji. Tata dziewczyny okazał się zabawniejszy niż się wydawał. Zajmował wszystkich ciekawymi anegdotami. Również dziadkowi nie brakowało humoru.
– Dlaczego nie zjesz pierożka, Agatko? – zagadywał.
– Nie lubię, dziadziu, przecież wiesz.
– A może ten pierożek lubi ciebie?
– W takim wypadku muszę sprawić mu przykrość.
– Zasmucisz go w święta? – zapytał staruszek, udając rozczarowanie.
– Ty zasmuciłeś swój barszczyk, zjadając tylko jedną łyżkę! – odgryzła się Leokadia.
– Ach, to była zupełnie inna sprawa. Nie można porównywać zwykłej zupy z czymś tak doskonałym, jak pierożek z kapustą i grzybami!
– Jemu tylko pierożki w głowie – skwitowała babcia.
Dawno nie najadłem się tak bardzo, jak tamtego wieczoru. Pomimo narzekań Leokadii na domowe jedzenie, jej mama okazała się genialną kucharką. Dawno nie czułem się tak dobrze, jak podczas tego wigilijnego spotkania.
Gdy wszyscy najedli się do syta, przyszedł czas na prezenty. Każdy otrzymał jakiś upominek, łącznie ze mną i kotem Mikołajem. Ostrożnie zdarłem piękny, czerwony papier ze swojej paczki. W środku znalazłem kolejną ramkę z obrazkiem – tym razem przedstawiał on mój dom w zimie. Przed nim stał bałwan, trzymający transparent z napisem: "Wesołych Świąt!". Poza obrazkiem dostałem także książkę kucharską pod tytułem: "Naleśniki na sto jeden sposobów". Wyczułem, że Leokadia ofiarowała mi ten prezent, by sama mogła z niego korzystać, gdy będzie przychodzić do mnie na obiady.
– Ojej! – rozległ się okrzyk Leokadii. – Jakie to cudowne!
Zobaczyłem, że właśnie rozpakowała upominek ode mnie i zrobiło mi się cieplej na sercu. Miło dostawać prezenty, a równie dużą radość sprawia obdarowywanie innych. Dziewczyna błyszczącymi z zachwytu oczami wpatrywała się w prosty rzemyk z drewnianą zawieszką w kształcie gwiazdy, z zielonym kryształem w środku.
– Czy to od pana? – podbiegła do mnie rozpromieniona.
– Święty Mikołaj zostawił u mnie na parapecie. Pomyślałem, że ci się spodoba. – Uśmiechnąłem się.
– Jest przecudny! – wykrzyknęła i przełożyła rzemyk przez głowę. – Będę nosić go z największą radością.
– Cieszę się, że ci się podoba.
– A co pan sądzi o prezencie ode mnie?
– Już nie mogę się doczekać, aż przyrządzisz mi jedne z tych pysznych naleśników.
Roześmialiśmy się oboje. Jakże miło było siedzieć w ciepłym domu, w tak miłej, rodzinnej atmosferze. Pierwszy raz od dawna poczułem, że jestem naprawdę szczęśliwy. Ta chwila mogłaby nigdy się nie kończyć.
– Agata! Znowu to samo? – burknął niezadowolony Gabriel, ściskając w dłoni kolorowe skarpety.
– To przecież tradycja, braciszku! – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. – Chyba nie powiesz, że ci się nie podobają.
– Nigdy ich nie założę.
– Mówisz tak co roku – rzekła Leokadia. – A kiedy wszystkie twoje skarpety są brudne i leżą porozwalane w twoim pokoju, wtedy ubierasz te, które daję ci na święta.
– Jesteś nieznośna.
– I vice versa. Ale i tak cię kocham.
Leokadia podbiegła do brata i dała mu buziaka w policzek, na co ten skrzywił się i w zamian poczochrał siostrze włosy. Przypomniały mi się moje własne przekomarzania z siostrami. Ile to już lat minęło od tamtych szczęśliwych, młodzieńczych dni...
– Komu serniczka? – zapytała mama Leokadii, wchodząc do pokoju z talerzem pełnym ciasta.
Wszyscy zajęli się deserem. Pokój wypełniały dźwięki kolęd puszczonych z magnetofonu.
– Jest pan zadowolony? – zapytała Leokadia, siadając obok mnie.
– Jak nigdy – przyznałem. – Dawno nie czułem się tak dobrze, jak dziś.
– To wspaniałe, kiedy wszyscy są razem i wspólnie się weselą. To właśnie magia świąt, widzi pan?
– Widzę i czuję – odparłem z uśmiechem.
– Zapraszam wszystkich do wspólnego śpiewania! – zawołał gromko dziadek.
– Och, nie. Słuch mam już nie najlepszy, a po twoich śpiewach ogłuchnę całkowicie! – narzekała babcia.
– Ho ho, kochana! To grzech nie zaśpiewać kolędy w święta! – stwierdził staruszek. – Na mój znak! Raz... dwa...
– Zaraz! – przerwała mama. – Co śpiewamy?
– Co kto ma ochotę! – oznajmił dziadek. – Raz, dwa... trzy!
Wszyscy jednocześnie zaczęli śpiewać, każdy inną kolędę. W pokoju rozbrzmiał jeden wielki harmider, który po chwili zamienił się w zbiorowy śmiech. Dopiero, gdy wszyscy się uspokoili, odśpiewano "Dzisiaj w Betlejem" (z artystyczną solówką dziadka pod koniec), a potem "Wśród nocnej ciszy".
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy i wkrótce nadszedł ten przykry moment, gdy przyszło mi wracać do domu. Leokadia, pomimo moich protestów, wskoczyła w buty i oświadczyła, że odprowadzi mnie przynajmniej do leśnej drogi.
– Mam nadzieję, że nie zwiódł się pan tego wieczoru – odezwała się, kiedy wyszliśmy na ciche, ośnieżone podwórze.
– Było wspaniale! – zapewniłem. – Dziękuję za zaproszenie. To był naprawdę piękny wieczór.
– Magiczny.
– Owszem, magiczny.
– Bardzo dziękuję za prezent – powiedziała dziewczyna i wyciągnęła spod kurtki zawieszkę w kształcie gwiazdy. – Myślę, że pasuje do mnie. Ten kryształ tak pięknie mieni się w świetle... Te błyski są jak powiewy czarodziejskiego wiatru.
– Ach, ta twoja wyobraźnia... Chyba nikt inny takiej nie ma! – zauważyłem z uśmiechem.
– Raczej takiego wewnętrznego oka.
– Może być i tak.
– Zawsze będzie przypominał mi o panu – rzekła, spoglądając czule na wisiorek. – Jeszcze raz dziękuję.
Uśmiechnąłem się do niej w odpowiedzi.
Chwilę później rozstaliśmy się. Szedłem powoli przez ośnieżony las. Księżyc wyłonił się zza chmur i sprawił, że świat zalśnił kryształowym blaskiem. Może gdybym spojrzał w górę, zobaczyłbym sanie Świętego Mikołaja pędzące po niebie. W tę magiczną noc mogłem spodziewać się wszystkiego. I gotów byłem we wszystko uwierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro