Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

Kiedy pani Wieczorek poprosiła mnie o pomoc w rąbaniu drewna, nie mogłem odmówić. Kobieta mieszkała w domu naprzeciwko tego, do którego wprowadziła się rodzina Leokadii, chodziła o lasce i z pewnością pamiętała czasy II wojny światowej. Nie miała rodziny, a przynajmniej nic o tym nie wiedziałem. Jednak w przeciwieństwie do mnie, dla niej samotność nie była powodem do radości. Nieco zdziwił mnie jej widok, nie widziałem jej od dobrych paru miesięcy. Gdy wytłumaczyła mi, w czym problem, od razu założyłem kurtkę i wraz z nią ruszyłem do wsi.

Pani Wieczorek uparła się, że zrobi mi herbaty. Zniknęła w domu, a ja zabrałem się do pracy. Pod płotem leżał cały stos drewnianych pniaków, siekierę znalazłem w piwnicy. Nie był to pierwszy raz, kiedy pomagałem staruszce w pracach domowych. Co roku przed zimą prosiła, bym porąbał jej drewno, a czasami wiosną przychodziła z pytaniem, czy nie pomógłbym jej w myciu okien.

Zabrałem się do pracy. Robota szła szybko, a dzień był słoneczny i ciepły. Praca na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.

– Dzień dobry! – usłyszałem.

Oparłem siekierę o pniak i rozejrzałem się. Przy furtce stała Leokadia.

– Dzień dobry – odparłem bez emocji.

– Co pan tutaj robi?

– Rąbię drewno, nie zauważyłaś?

– Dlaczego tutaj? Nawet nie wiem, kto tu mieszka.

– To dom pani Wieczorek. Jest już staruszką i poprosiła mnie o pomoc.

– Rozumiem. Może ja też pomogę?

– Cóż, możesz ją zapytać, czy nie potrzebuje zakupów albo może odkurzenia domu.

– Nie, nie. Miałam na myśli rąbanie drewna.

– Nie ma takiej możliwości – oświadczyłem i wróciłem do pracy. – To nie jest zabawa dla dzieci.

– Nie jestem już takim dzieckiem. Poradzę sobie – rzekła z całą pewnością. – Nauczy mnie pan, jak to robić? Proszę!

– Nie, Leokadio – odparłem z naciskiem. – To niebezpieczne zajęcie, a ty nie wyglądasz na szczególnie silną osobę.

– Ależ jestem silna! Na pewno na tyle, by unieść siekierę.

Rzuciłem jej powątpiewające spojrzenie.

– Jeśli tak bardzo pragniesz rąbać drewno, poproś swojego tatę, niech on cię nauczy.

– Nie sądzę, aby on wiedział na temat dużo więcej ode mnie. Wie pan, w blokach mamy centralne ogrzewanie. Tutaj zresztą też, drewno raczej nam się nie przyda.

– W takim razie zajmij się czymś, co się przyda. Nie chodzisz przypadkiem do szkoły?

– Właśnie z niej wracam.

– No to na pewno masz jeszcze dużo lekcji do odrobienia. Zmykaj do domu.

– Miał mnie pan nauczyć, jak rąbać drewno – marudziła.

– Nic takiego nie powiedziałem. Przeszkadzasz mi, Leokadio.

Nie powiedziała nic więcej, ale wyglądało na to, że nie zamierza odejść. Zignorowałem ją. W milczeniu rąbałem kolejne kawałki drewna. Wkrótce pomyślałem, że mimo wszystko Leokadia może się na coś przydać.

– Chcesz mi pomóc? – zapytałem.

Przez cały czas przyglądała mi się ze smętną miną. Teraz wyraźnie się ożywiła.

– Oczywiście! Proszę sobie usiąść, za moment wszystkie pieńki będą równiutko poćwiartowane!

– Spokojnie. Nie dam ci siekiery. Ale jeśli chcesz zrobić coś pożytecznego, pozbieraj te kawałki, które są już porąbane i poukładaj je ładnie przy ścianie.

Dziewczyna wywróciła oczami.

– Co za nudne zajęcie – mruknęła.

Mimo to weszła na podwórko, odłożyła plecak przy furtce i wzięła się do pracy. Niedługo później całe drewno leżało w kawałkach pod ścianą domu.

– Dziękuję za pomoc – powiedziałem.

– Nie ma za co – odparła. – Zbieram się do domu. Ale proszę się nie martwić, wkrótce pana odwiedzę.

– Nie musisz się spieszyć.

Wyszczerzyła do mnie zęby i zabrawszy swój plecak, ruszyła do domu.

Wszedłem na herbatę do pani Wieczorek.

– Widziałam przez okno, że pomagała panu ta dziewczynka z naprzeciwka – odezwała się staruszka. – To miłe z jej strony. Takie dobre dziecko. Chociaż trochę dziwne... Wie pan co, ja nie wiem, może tylko mi się przewidziało, ale... – Kobieta wyglądała na zmieszaną. Zniżyła głos do szeptu, jak gdyby ktoś mógł nas podsłuchać w pustym domu. – Rankiem kilka dni temu widziałam tę dziewczynkę, gdy wychodziła z domu ubrana w samą koszulę nocną!

Na twarzy staruszki malowało się niedowierzanie pomieszane z oburzeniem. Kobieta prędko zaczęła mieszać herbatę.

– A może tylko mi się tak zdawało – rzekła roztargniona. – Nie nadążam za dzisiejszym światem, może to po prostu sukienka, nowa moda...

– Myślę, że w tym przypadku widziała pani wszystko takim, jakie było – powiedziałem. – To z pewnością była koszula nocna. Ja też ją w niej widziałem.

– Och! A to ciekawe – Staruszka zamyśliła się na moment. – To dziwne... Chociaż ja też kiedyś byłam młoda, dawno temu. Mi też nieraz różne pomysły przychodziły do głowy.

Kobieta zachichotała, a ja przez chwilę zobaczyłem w niej dziewczynkę, jaką była dekady temu.

***

– Ale z pana pracuś – stwierdziła Leokadia.

Odkąd pomogła mi układać drewno u pani Wieczorek, minęły dwa dni. Tym razem korzystałem z pięknej pogody i grabiłem liście przed domem.

– Nie widzę nic złego w byciu pracowitym – burknąłem. Tego dnia nie miałem najlepszego humoru. A już na pewno nie byłem w nastroju na odwiedziny ekscentrycznej gaduły.

– Nie powiedziałam, że to coś złego. Dochodzę do wniosku, że jest pan nieznośnym człowiekiem.

– Nareszcie!

Leokadia naburmuszyła się i usiadła na deskach tarasu.

– Mógłby pan chociaż udawać uprzejmość.

– Zbyt wielki wysiłek. Oszczędzam energię na pracę – odparłem. – Twój talerz leży na szafce w przedpokoju. Możesz wejść do domu i go sobie zabrać.

– Nie poczęstuje mnie pan herbatą?

– Od kiedy to uwielbiasz wpadać do nieznośnych ludzi na herbatę?

– Jeju, ale się pan czepia – westchnęła. – Pomimo tego wciąż wierzę, że w głębi serca jest pan dobrym, a do tego interesującym człowiekiem. Gdyby mi pan pozwolił, mogłabym go wydobyć na zewnątrz.

– Nie widzę takiej potrzeby.

– Chce pan pozostać gburem na zawsze?

– Dlaczego nie? Zdążyłem przyzwyczaić się do tej roli.

– Może powinien pan więcej czasu spędzać z ludźmi. Niedługo zarośnie pan mchem w tej samotni.

– Bardzo mi to odpowiada.

Zagrabiłem wszystkie liście na jedną kupkę i odszedłem do szopy po taczki. Gdy wróciłem, zastałem Leokadię leżącą pośród sterty liści. Łapała je garściami i wyrzucała w powietrze, a potem z uśmiechem patrzyła, jak wirują w powietrzu.

Mnie jednak daleko było do uśmiechu.

– Co ty sobie wyobrażasz? – zdenerwowałem się. – Grabiłem te liście od godziny, a ty teraz bezczelnie się w nich tarzasz! Zachowujesz się jak pięciolatka.

– Niech pan trochę wyluzuje. – Leokadia stanęła na nogi i podniosła z ziemi grabie. – Przecież nie rozrzuciłam ich po całym ogrodzie. Wystarczy tu zgarnąć... i tutaj... Proszę. Jest tak jak było.

– Masz liście we włosach – oświadczyłem chłodno i przystąpiłem do pakowania liści na taczkę.

– Nic nie szkodzi. Proszę się na mnie nie gniewać. Przecież nie zrobiłam nic złego.

– Okazałaś brak szacunku do mojej pracy.

– Przepraszam.

Spojrzałem na nią. Uśmiechała się niewinnie, niczym mały aniołek. Popchałem taczkę w stronę kompostownika. Leokadia ruszyła za mną.

– Bywa pan nieznośnym gburem – stwierdziła – ale w gruncie rzeczy lubię pana. I myślę, że pan także lubi mnie, nawet jeśli bywam szalona.

Może miała rację. W zasadzie ciężko było nie lubić Leokadii. Miała coś w sobie, co sprawiało, że pomimo całej jej niezwykłości, ludzie patrzyli na nią przychylnie. Może to ten uśmiech niewiniątka, może rozmarzony błysk w oczach. W tej chwili jednak nie miałem nastroju na towarzystwo.

W milczeniu wyrzuciłem liście na kompost i odwiozłem taczkę do szopy. Leokadia przyglądała mi się, jak gdyby oczekiwała, że coś powiem. Minąłem ją i przyniosłem z domu talerz po muffinkach.

– Czyli nie zaprosi mnie pan na herbatę? – rzekła rozczarowana.

– Nie tym razem. Muszę odpocząć, Leokadio. A dzisiaj czeka mnie jeszcze trochę pracy.

– Cóż, jak pan uważa. Gdyby poczuł się pan samotny, może pan wpaść w odwiedziny.

– Raczej na to nie licz.

– W porządku. No to do zobaczenia!

Uśmiechnęła się na pożegnanie i z wielkim talerzem pod pachą ruszyła przez łąkę. Nie weszła na ścieżkę prowadzącą do Gajowa, a zagłębiła się w las. Nie zadała sobie trudu, aby wyjąć liście, które zaplątały się jej we włosy. Teraz sprawiała wrażenie tajemniczego stworzenia, jakiegoś leśnego ducha.

Przegoniłem absurdalne myśli i wszedłem do domu. Gdy jakiś czas później wyjrzałem przez okno na las, miałem wrażenie, że wpatruje się on we mnie wielkimi, rozbawionymi oczami Leokadii.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro