Rozdział III
Kiedy pani Wieczorek poprosiła mnie o pomoc w rąbaniu drewna, nie mogłem odmówić. Kobieta mieszkała w domu naprzeciwko tego, do którego wprowadziła się rodzina Leokadii, chodziła o lasce i z pewnością pamiętała czasy II wojny światowej. Nie miała rodziny, a przynajmniej nic o tym nie wiedziałem. Jednak w przeciwieństwie do mnie, dla niej samotność nie była powodem do radości. Nieco zdziwił mnie jej widok, nie widziałem jej od dobrych paru miesięcy. Gdy wytłumaczyła mi, w czym problem, od razu założyłem kurtkę i wraz z nią ruszyłem do wsi.
Pani Wieczorek uparła się, że zrobi mi herbaty. Zniknęła w domu, a ja zabrałem się do pracy. Pod płotem leżał cały stos drewnianych pniaków, siekierę znalazłem w piwnicy. Nie był to pierwszy raz, kiedy pomagałem staruszce w pracach domowych. Co roku przed zimą prosiła, bym porąbał jej drewno, a czasami wiosną przychodziła z pytaniem, czy nie pomógłbym jej w myciu okien.
Zabrałem się do pracy. Robota szła szybko, a dzień był słoneczny i ciepły. Praca na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
– Dzień dobry! – usłyszałem.
Oparłem siekierę o pniak i rozejrzałem się. Przy furtce stała Leokadia.
– Dzień dobry – odparłem bez emocji.
– Co pan tutaj robi?
– Rąbię drewno, nie zauważyłaś?
– Dlaczego tutaj? Nawet nie wiem, kto tu mieszka.
– To dom pani Wieczorek. Jest już staruszką i poprosiła mnie o pomoc.
– Rozumiem. Może ja też pomogę?
– Cóż, możesz ją zapytać, czy nie potrzebuje zakupów albo może odkurzenia domu.
– Nie, nie. Miałam na myśli rąbanie drewna.
– Nie ma takiej możliwości – oświadczyłem i wróciłem do pracy. – To nie jest zabawa dla dzieci.
– Nie jestem już takim dzieckiem. Poradzę sobie – rzekła z całą pewnością. – Nauczy mnie pan, jak to robić? Proszę!
– Nie, Leokadio – odparłem z naciskiem. – To niebezpieczne zajęcie, a ty nie wyglądasz na szczególnie silną osobę.
– Ależ jestem silna! Na pewno na tyle, by unieść siekierę.
Rzuciłem jej powątpiewające spojrzenie.
– Jeśli tak bardzo pragniesz rąbać drewno, poproś swojego tatę, niech on cię nauczy.
– Nie sądzę, aby on wiedział na temat dużo więcej ode mnie. Wie pan, w blokach mamy centralne ogrzewanie. Tutaj zresztą też, drewno raczej nam się nie przyda.
– W takim razie zajmij się czymś, co się przyda. Nie chodzisz przypadkiem do szkoły?
– Właśnie z niej wracam.
– No to na pewno masz jeszcze dużo lekcji do odrobienia. Zmykaj do domu.
– Miał mnie pan nauczyć, jak rąbać drewno – marudziła.
– Nic takiego nie powiedziałem. Przeszkadzasz mi, Leokadio.
Nie powiedziała nic więcej, ale wyglądało na to, że nie zamierza odejść. Zignorowałem ją. W milczeniu rąbałem kolejne kawałki drewna. Wkrótce pomyślałem, że mimo wszystko Leokadia może się na coś przydać.
– Chcesz mi pomóc? – zapytałem.
Przez cały czas przyglądała mi się ze smętną miną. Teraz wyraźnie się ożywiła.
– Oczywiście! Proszę sobie usiąść, za moment wszystkie pieńki będą równiutko poćwiartowane!
– Spokojnie. Nie dam ci siekiery. Ale jeśli chcesz zrobić coś pożytecznego, pozbieraj te kawałki, które są już porąbane i poukładaj je ładnie przy ścianie.
Dziewczyna wywróciła oczami.
– Co za nudne zajęcie – mruknęła.
Mimo to weszła na podwórko, odłożyła plecak przy furtce i wzięła się do pracy. Niedługo później całe drewno leżało w kawałkach pod ścianą domu.
– Dziękuję za pomoc – powiedziałem.
– Nie ma za co – odparła. – Zbieram się do domu. Ale proszę się nie martwić, wkrótce pana odwiedzę.
– Nie musisz się spieszyć.
Wyszczerzyła do mnie zęby i zabrawszy swój plecak, ruszyła do domu.
Wszedłem na herbatę do pani Wieczorek.
– Widziałam przez okno, że pomagała panu ta dziewczynka z naprzeciwka – odezwała się staruszka. – To miłe z jej strony. Takie dobre dziecko. Chociaż trochę dziwne... Wie pan co, ja nie wiem, może tylko mi się przewidziało, ale... – Kobieta wyglądała na zmieszaną. Zniżyła głos do szeptu, jak gdyby ktoś mógł nas podsłuchać w pustym domu. – Rankiem kilka dni temu widziałam tę dziewczynkę, gdy wychodziła z domu ubrana w samą koszulę nocną!
Na twarzy staruszki malowało się niedowierzanie pomieszane z oburzeniem. Kobieta prędko zaczęła mieszać herbatę.
– A może tylko mi się tak zdawało – rzekła roztargniona. – Nie nadążam za dzisiejszym światem, może to po prostu sukienka, nowa moda...
– Myślę, że w tym przypadku widziała pani wszystko takim, jakie było – powiedziałem. – To z pewnością była koszula nocna. Ja też ją w niej widziałem.
– Och! A to ciekawe – Staruszka zamyśliła się na moment. – To dziwne... Chociaż ja też kiedyś byłam młoda, dawno temu. Mi też nieraz różne pomysły przychodziły do głowy.
Kobieta zachichotała, a ja przez chwilę zobaczyłem w niej dziewczynkę, jaką była dekady temu.
***
– Ale z pana pracuś – stwierdziła Leokadia.
Odkąd pomogła mi układać drewno u pani Wieczorek, minęły dwa dni. Tym razem korzystałem z pięknej pogody i grabiłem liście przed domem.
– Nie widzę nic złego w byciu pracowitym – burknąłem. Tego dnia nie miałem najlepszego humoru. A już na pewno nie byłem w nastroju na odwiedziny ekscentrycznej gaduły.
– Nie powiedziałam, że to coś złego. Dochodzę do wniosku, że jest pan nieznośnym człowiekiem.
– Nareszcie!
Leokadia naburmuszyła się i usiadła na deskach tarasu.
– Mógłby pan chociaż udawać uprzejmość.
– Zbyt wielki wysiłek. Oszczędzam energię na pracę – odparłem. – Twój talerz leży na szafce w przedpokoju. Możesz wejść do domu i go sobie zabrać.
– Nie poczęstuje mnie pan herbatą?
– Od kiedy to uwielbiasz wpadać do nieznośnych ludzi na herbatę?
– Jeju, ale się pan czepia – westchnęła. – Pomimo tego wciąż wierzę, że w głębi serca jest pan dobrym, a do tego interesującym człowiekiem. Gdyby mi pan pozwolił, mogłabym go wydobyć na zewnątrz.
– Nie widzę takiej potrzeby.
– Chce pan pozostać gburem na zawsze?
– Dlaczego nie? Zdążyłem przyzwyczaić się do tej roli.
– Może powinien pan więcej czasu spędzać z ludźmi. Niedługo zarośnie pan mchem w tej samotni.
– Bardzo mi to odpowiada.
Zagrabiłem wszystkie liście na jedną kupkę i odszedłem do szopy po taczki. Gdy wróciłem, zastałem Leokadię leżącą pośród sterty liści. Łapała je garściami i wyrzucała w powietrze, a potem z uśmiechem patrzyła, jak wirują w powietrzu.
Mnie jednak daleko było do uśmiechu.
– Co ty sobie wyobrażasz? – zdenerwowałem się. – Grabiłem te liście od godziny, a ty teraz bezczelnie się w nich tarzasz! Zachowujesz się jak pięciolatka.
– Niech pan trochę wyluzuje. – Leokadia stanęła na nogi i podniosła z ziemi grabie. – Przecież nie rozrzuciłam ich po całym ogrodzie. Wystarczy tu zgarnąć... i tutaj... Proszę. Jest tak jak było.
– Masz liście we włosach – oświadczyłem chłodno i przystąpiłem do pakowania liści na taczkę.
– Nic nie szkodzi. Proszę się na mnie nie gniewać. Przecież nie zrobiłam nic złego.
– Okazałaś brak szacunku do mojej pracy.
– Przepraszam.
Spojrzałem na nią. Uśmiechała się niewinnie, niczym mały aniołek. Popchałem taczkę w stronę kompostownika. Leokadia ruszyła za mną.
– Bywa pan nieznośnym gburem – stwierdziła – ale w gruncie rzeczy lubię pana. I myślę, że pan także lubi mnie, nawet jeśli bywam szalona.
Może miała rację. W zasadzie ciężko było nie lubić Leokadii. Miała coś w sobie, co sprawiało, że pomimo całej jej niezwykłości, ludzie patrzyli na nią przychylnie. Może to ten uśmiech niewiniątka, może rozmarzony błysk w oczach. W tej chwili jednak nie miałem nastroju na towarzystwo.
W milczeniu wyrzuciłem liście na kompost i odwiozłem taczkę do szopy. Leokadia przyglądała mi się, jak gdyby oczekiwała, że coś powiem. Minąłem ją i przyniosłem z domu talerz po muffinkach.
– Czyli nie zaprosi mnie pan na herbatę? – rzekła rozczarowana.
– Nie tym razem. Muszę odpocząć, Leokadio. A dzisiaj czeka mnie jeszcze trochę pracy.
– Cóż, jak pan uważa. Gdyby poczuł się pan samotny, może pan wpaść w odwiedziny.
– Raczej na to nie licz.
– W porządku. No to do zobaczenia!
Uśmiechnęła się na pożegnanie i z wielkim talerzem pod pachą ruszyła przez łąkę. Nie weszła na ścieżkę prowadzącą do Gajowa, a zagłębiła się w las. Nie zadała sobie trudu, aby wyjąć liście, które zaplątały się jej we włosy. Teraz sprawiała wrażenie tajemniczego stworzenia, jakiegoś leśnego ducha.
Przegoniłem absurdalne myśli i wszedłem do domu. Gdy jakiś czas później wyjrzałem przez okno na las, miałem wrażenie, że wpatruje się on we mnie wielkimi, rozbawionymi oczami Leokadii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro