Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XX

Róża Wieniawska była najpiękniejszą dziewczyną na roku. A przy tym najmądrzejszą i wszystkie proste formy podrywu zbywała kpiącym spojrzeniem. Choć było nas kilku zauroczonych nieszczęśników, żaden nie miał odwagi, by dłużej z nią porozmawiać. Baliśmy się ośmieszenia. Nikt nie chciał zostać sam ze złamanym sercem pośród kpin kolegów i koleżanek.

Ostatni rok studiów miał się ku końcowi. Zdałem sobie sprawę, że za kilka tygodniu nastąpi ostanie pożegnanie i pewnie nie spotkam już więcej tej anielskiej kobiety o włosach w kolorze karmelu.

Napisałem wiersz. Jego sens był zagmatwany, a słowa nie tworzyły żadnych rymów. Jednak Róża miała nigdy się nie dowiedzieć, kto jest jego autorem. Liczyłem jedynie na to, że w głębi serca doceni wysiłek, jaki anonimowy adorator włożył w ów koślawy utwór.

Podłożenie wiersza nie było trudne. Poprosiłem koleżankę, aby włożyła moje dzieło (oczywiście w zamkniętej kopercie) do zeszytu Róży. Tego dnia powiedziałem sobie, że to już koniec historii o niespełnionej miłości. Zrobiłem, co mogłem i gotowy byłem żyć dalej.

– Marcin? – Odwróciłem się słysząc swoje imię. Było to kilka dni przed końcem roku, właśnie wychodziłem z uczelni.

Za mną stała Róża. Wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj, włosy, które wypadły z jej niedbałego koka, powiewały na wietrze.

– Możemy porozmawiać? – zapytała nieśmiało, a ja poczułem dreszcz ekscytacji i niepokoju zarazem. Nie wiedziałem, czego się spodziewać.

– Tak, oczywiście.

Ruszyliśmy długim chodnikiem w stronę parku. Róża spoglądała przed siebie. Przez chwilę myślałem, że może zapomniała o mojej obecności.

– To ty napisałeś ten wiersz, prawda? – zapytała wreszcie.

– Wiersz? Nie, to nie ja, to znaczy, eee... Skąd wiesz?

Zmieszałem się okropnie. Róża uśmiechnęła się lekko. Oddałbym wszystko, by móc oglądać częściej ten wyraz na jej twarzy.

– Widziałam, jak pisałeś go na jednym z wykładów. Potem znalazłam w swoim zeszycie... Jest naprawdę piękny, chociaż rymować nie potrafisz ani trochę.

– Dzięki – wymamrotałem. – Miło mi, że ci się spodobał.

– Ty... naprawdę tak o mnie myślisz?

– Oczywiście, że tak. Jesteś cudowną dziewczyną.

– Dzięki.

Szliśmy w milczeniu, oboje czerwoni z zakłopotania. Ludzie mijali nas spiesznym krokiem, samochody pędziły ulicą, a my spacerowaliśmy powoli w cieniu drzew, jakby oderwani od reszty świata. Czułem się jak nastolatek, a nie student przygotowujący się do obrony magisterki.

– Może... Masz ochotę na lody? – zaproponowałem.

– Czemu nie?

Chwilę później siedzieliśmy w urokliwym ogródku na tyłach lodziarni, zajadając deser. Czułem, że powinienem coś powiedzieć, a jednak potrafiłem tylko gapić się w piękną twarz Róży.

– Co będziesz robił po studiach? – zapytała.

– Ee... chyba zostanę bibliotekarzem.

Zaśmiała się. Nieziemski to był śmiech, ale co takiego ją rozbawiło?

– Wybacz – uspokoiła się po chwili. – To fajnie. Po prostu myślę, że stać cię na więcej.

Zabolało.

– A ty, jakie masz plany?

– Będę robić tłumaczenia. Już nawet znalazłam kogoś, kto chętnie mnie zatrudni.

– O, to wspaniale.

Reszta potoczyła się sama. Zapytałem o jej ulubione książki, potem o filmy i muzykę. Długie godziny przesiedzieliśmy w lodziarni, a kiedy nadszedł czas, odprowadziłem ją do domu.

Po zakończeniu roku zaprosiłem ją na kolację. W sierpniu pojechaliśmy na weekend w góry i właśnie tam wyznaliśmy sobie miłość. Kolejne miesiące były najpiękniejszymi w całym moim życiu. Wszystko szło idealnie. Znalazłem pracę, wprawdzie nie w bibliotece, a w antykwariacie, jednak byłem z niej bardzo zadowolony.

Na studiach traktowaliśmy Różę jak boginię. Ja miałem szansę poznać ją z jej prawdziwej, ludzkiej strony. Była cudowną kobietą, inteligentną i dobrą, jednak miała też swoje wady, obawy i kompleksy. Kochałem ją taką. Gdyby zapragnęła, dałbym jej cały świat i ukradł gwiazdy z nieba.

Wynająłem wygodne mieszkanie, chciałem, aby wprowadziła się do mnie. Ona stwierdziła, że to jeszcze za wcześnie, a ja uszanowałem jej decyzję. Byłem pewien, że gdy nadejdzie czas, będziemy ze sobą jeszcze bliżej.

Po raz pierwszy czułem, że jestem dla kogoś naprawdę ważny. Róża cieszyła się z moich osiągnięć. Słuchała, gdy opowiadałem jej o swoich pasjach do muzyki i do książek. Kochała mnie szczerze. A przynajmniej tak mi się zdawało...

Na początku grudnia Róża zaczęła się martwić. Nie chciała powiedzieć mi, co się dzieje. Nie drążyłem tematu, liczyłem, że porozmawia ze mną o tym, jeśli naprawdę będzie potrzebowała. W tamtych chwilach byłem przy niej cały czas, zabierałem do kina, do teatru, byleby choć na chwilę odciągnąć jej uwagę od problemów. Tuż przed świętami wszystko wróciło do normy. Na Boże Narodzenie wróciłem do domu ze spokojnym umysłem.

Przez te kilka dni rozłąki tęskniłem bardzo. Zdecydowałem się zrealizować plan, nad którym od dawna rozmyślałem.

Na sylwestra zaprosiłem Różę do siebie. Przyszła w pięknej, ciemnoróżowej sukience do kolan. Wyglądała jak anioł. Zjedliśmy kolację i obejrzeliśmy film, a później tańczyliśmy przez wiele godzin.

Dziesięć minut przed północą zaprowadziłem ją do okna. Niebo było czyste, księżyc oświetlał miasto mistycznym blaskiem. Spojrzałem głęboko w oczy mojej ukochanej, a później uklęknąłem przed nią, wyjmując z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem.

– Różo, moja najdroższa – głos mi się trząsł, ale nie potrafiłem powstrzymać pełnego nadziei uśmiechu – czy wyjdziesz za mnie?

Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Okrzyku radości, łez szczęścia, uścisku? Na pewno jednak nie tego, co nadeszło.

– Co... Marcin, co ty wymyślasz? – zapytała. W jej głosie brzmiała wyraźna złość. – Daruj sobie tę szopkę.

– Ale... – Szybko wstałem i otrzepałem spodnie. – Kocham cię, Różo. Wiem, że jesteś tą jedyną. Chcę być z tobą na zawsze, myślałem... wydawało mi się... że, ty też...

– Nigdy nie powiedziałam czegoś takiego.

– Przecież mnie kochasz! Więc dlaczego nie? – Nie rozumiałem. Czułem się jak mały chłopiec wrobiony w żart przez kolegów z podwórka.

Odwróciła wzrok.

– Miałam powiedzieć ci rano – wyszeptała.

– Co się dzieje?

– Wyjeżdżam. Do Anglii. Za dwa tygodnie.

– Jak to? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?

– Jakoś nie było okazji.

– Nie było okazji – powtórzyłem chłodno. Poczułem zalewający mnie gniew. Ostatkiem sił zdołałem się opanować. – Na jak długo jedziesz?

– Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to na zawsze. To dla mnie wielka szansa na lepszą przyszłość.

Odjęło mi mowę. Wpatrywałem się w nią szeroko otwartymi oczami, próbując wydobyć z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie. Jednak to, co powiedziałem, bynajmniej nie zabrzmiało rozsądnie, a płaczliwie.

– A ja? A co ze mną?

– Przykro mi – powiedziała tylko.

– Ja... myślałem, że mnie kochasz.

– Pewne rzeczy są ważniejsze niż miłość.

Te słowa były ciosem w samo serce. Jeszcze długo ich echo odbijało się w mojej głowie. I pewnie nigdy miałem ich nie zapomnieć.

– Nie płacz, Marcinie. Bądź mężczyzną.

– Przecież nie płaczę! – krzyknąłem wściekły. Jednak wtedy uświadomiłem sobie, że mój wzrok jest rozmyty, a twarz mokra od łez. Otarłem ją natychmiast.

Zaskoczył nas huk fajerwerków. Kolorowe gwiazdy rozświetliły całe niebo, lecz my zupełnie nie zwróciliśmy na nie uwagi. Patrzyliśmy na siebie ze złością, bólem, smutkiem.

– Miłość nie jest wieczna, Marcinie – rzekła spokojnie Róża. – Przychodzi i odchodzi. Znajdę sobie kogoś innego. Ty również. Oboje będziemy szczęśliwi.

– Wyjdź.

Nie poznałem swojego głosu. Był zimny i okrutny, choć gdzieś głęboko kryła się w nim nuta ludzkiej rozpaczy.

– Wyjdź – powtórzyłem.

Róża spojrzała na mnie ostatni raz. W jej oczach nie było smutku, jedynie współczucie dla biednego głupka. Zabrała swoje rzeczy i wyszła. Nie powiedziała ani słowa.

Gdy zostałem sam, w gniewie zdemolowałem mieszkanie. Nigdy nie wypłakałem tyle łez, co tamtej nocy. Nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się w Nowy Rok, poranne słońce wpadało do pokoju. Spojrzałem na zniszczenia, jakich dokonałem – książki walały się dosłownie wszędzie, niektóre z nich były podarte. Oszklone drzwiczki komody leżały w odłamkach na podłodze. Poprzewracane krzesła, zdarte zasłony, potrzaskane doniczki... Rozpacz porzuconego człowieka.

A człowiek ten podniósł jedno z krzeseł, usiadł i jeszcze raz zapłakał nad swoją stratą. Ostatni raz. Świadkami jego cierpienia było tylko szkło, ziemia i puste mieszkanie.

Dwa tygodnie później podjechałem samochodem pod dom Róży. Chciałem zobaczyć ją po raz ostatni.

Wyszła na zewnątrz w towarzystwie swojego ojca, wielkiego mężczyzny z bujnym wąsem. Nieśli ze sobą trzy ogromne walizki. Była piękna jak zawsze, roześmiana i szczęśliwa. Zapomniała o mnie, jak gdybym w ogóle nie istniał. Wsiadła do samochodu.

Odjechała.

Nie zobaczyłem jej już nigdy więcej. Przez długi czas próbowałem przekonać samego siebie, że była dwulicową kobietą, która wykorzystała mnie i odrzuciła. Dla której moja miłość nie była ważna. Nawet jeśli to prawda, nie potrafiłem znienawidzić mojej Róży. Mojej ukochanej.

Oboje będziemy szczęśliwi, tak właśnie powiedziała. Czy ona znalazła swoje szczęście? Być może, tego jej życzyłem. Ja jednak potrafiłem żyć tylko wspomnieniem jej pięknych oczu i pięknych słów, które okazały się kłamstwami. Nigdy później nie byłem tak szczęśliwy, jak przez tamte miesiące.

Później wróciłem do domu, spakowałem wszystkie swoje rzeczy i wyjechałem. Za pieniądze, które odkładałem na ślub i wspólne mieszkanie, kupiłem stary dom nad jeziorem, tuż obok małej, brudnej wsi na końcu świata. To tutaj nauczyłem się życia w samotności. Bezpiecznego życia – bo kiedy jesteś sam, nikogo nie możesz stracić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro