Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV

Śnieg sypał od trzech dni. Jezioro pokryła cienka warstwa lodu. Zastanawiałem się, kiedy linie elektryczne nie wytrzymają i przyjdzie mi oświetlać dom świeczkami. Na domiar złego właśnie skończyło się mleko do kawy. Zdenerwowany ubrałem się, jak przystało na rzeczoną pogodę i ruszyłem do małego sklepiku we wsi.

Nie lubiłem tam chodzić, robiłem to tylko w ostateczności, która właśnie nadeszła. Już widziałem te ukradkowe spojrzenia rzucane mi zza firanek.

Przed domem Leokadii zobaczyłem państwo Taszewskich, którzy odśnieżali podwórko.

– Dzień dobry! – zawołałem.

– O, pan Marcin! – Matka Leokadii rozpromieniła się na mój widok i podbiegła do ogrodzenia. – Może wejdzie pan na kawę? Zapraszamy!

– Nie chcę państwu przeszkadzać...

– Ależ to żaden problem. Właściwie to chciałabym z panem o czymś porozmawiać.

Zdecydowałem przystać na zaproszenie. Rozsiadłem się w ciepłym salonie, a po chwili dołączyła do mnie mama Leokadii, przynosząc kawę i ciastka.

Kobieta wyglądała za okno nieobecnym wzrokiem. Poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. O czym chciała ze mną rozmawiać?

– Czy coś się stało? – zapytałem w końcu.

Kobieta natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na mnie.

– Chodzi o Agatę – powiedziała. – Zna pan ją blisko, proszę mi powiedzieć... co pan o niej myśli?

– Jest nietuzinkową osobą – rzekłem zgodnie z prawdą. – To z pewnością najbardziej oryginalna dziewczynka, jaką kiedykolwiek spotkałem.

– No, tak, ale czy... czy jest... dziwna?

To pytanie zbiło mnie z tropu. Leokadia była wyjątkowa i robiła niemało dziwnych rzeczy. Spojrzałem na swoją rozmówczynię. Wyglądała na szczerze zmartwioną.

– Może i jest dziwna – przyznałem łagodnie. – W pozytywnym znaczeniu. Jest wyjątkowa, jest po prostu sobą. Chyba nie ma czym się martwić w tym względzie.

– Ona wierzy w magię! – wybuchła kobieta – Jaki nastolatek wierzy w magię? Proszę pana, Agata jest cudownym dzieckiem, ale bywa, że wygaduje niestworzone bzdury. Przez długi czas nic nie mówiłam, liczyłam, że to jej przejdzie. Ale teraz ma piętnaście lat, a niektóre absurdy bierze całkowicie na poważnie... Może powinnam wysłać ją do psychologa?

– Nigdy nie miałem własnych dzieci, może się na tym nie znam, ale moim zdaniem Leo... Agata nie potrzebuje lekarza. Proszę zauważyć, że ona nie wierzy w czary, lecz w magię zaklętą w różnych zjawiskach naszego świata. Niektórzy wierzą w Boga, ona wierzy w magię.

– To takie dziwne. Przecież nikt normalny nie wierzy w magię...

– Ludzie są różni. Agata jest niezaprzeczalnie wyjątkowa i nie boi się taką być. Proszę mi zaufać, nie zauważyłem w jej zachowaniu niczego niepokojącego.

– Co więc powinnam zrobić?

– Pozwolić jej być sobą i zaakceptować to.

Kobieta chwyciła filiżankę i zaczęła powoli sączyć kawę. Znów wpatrywała się w okno. Zakłopotany zająłem się swoim napojem i udawałem zainteresowanie pstrokatym wzorem na dywanie.

– Może ma pan rację – powiedziała w końcu.

Uśmiechnąłem się do niej, mam nadzieję, przekonująco.

– Ja też mam do pani jedną sprawę – powiedziałem. – Dostałem od mojej siostry zaproszenie na ślub i wesele. Pomyślałem, że mógłbym zabrać ze sobą L... Agatę, jeśli oczywiście wyrażą państwo zgodę. Myślę, że bardzo by jej się spodobało.

– Ale czy nie będzie utrapieniem?

– Nie, na pewno nie. Przecież potrafi się zachować.

– Cóż... przemyślę to. Muszę jeszcze porozmawiać z mężem i Agatą.

– Rozumiem.

– Może to nie byłby najgorszy pomysł... Wie pan, aż głupio przyznać, ale Agata czasami chodzi na śluby do zupełnie obcych ludzi! Może gdyby poszła na jakiś zaproszona, wystarczyłoby jej wrażeń na jakiś czas.

– Kto to wie – rzuciłem lekko. Osobiście nie wierzyłem, że zaproszenie na ceremonię powstrzyma Leokadię przed dalszym uczestnictwem w ślubach. – A tak właściwie, gdzie ona jest?

W odpowiedzi trzasnęły drzwi wejściowe, a po chwili do salonu weszła uśmiechnięta od ucha do ucha Leokadia.

– Jak ty wyglądasz?! – zawołała ze zgrozą kobieta.

Dziewczyna stała na dywanie w ośnieżonych butach i przemoczonych spodniach. Jej czapkę również pokrywał śnieg. Policzki Leokadii były zaróżowione od mrozu.

– Pan Marcin! – zawołała radośnie. – Gdyby uprzedził mnie pan o swojej wizycie, wróciłabym wcześniej.

– To była spontaniczna decyzja – przyznałem.

– Miło pana widzieć.

– Doprowadź się do porządku – nakazała pani Taszewska.

Dziewczyna, nie przestając się uśmiechać, wyszła do przedpokoju, by zdjąć z siebie ośnieżone ubrania. Wróciła po chwili, złapała kilka ciastek i rozsiadła się na kanapie. W jej oczach błyszczała ekscytacja.

– Wyszłam na sanki – oznajmiła. – Znalazłam genialny pagórek na skraju lasu, jakieś dwa kilometry za wsią. Może ma pan ochotę pójść tam ze mną jutro?

– Nie, dziękuję. Nie przepadam za tarzaniem się w śniegu.

– Nie wie pan, co traci. Świetna zabawa!

– Nie wątpię. Dziękuję za kawę – zwróciłem się do kobiety. – Na mnie już pora.

– Już pan odchodzi? – odezwała się Leokadia.

– Najwyższa pora.

– Do zobaczenia później! – zawołała za mną dziewczyna, gdy wychodziłem na zewnątrz.



Obudziło mnie pukanie do drzwi. Po obiedzie położyłem się na kanapie w salonie i najwyraźniej zasnąłem. Teraz za oknem było już ciemno.

Otworzyłem drzwi, a do domu wpadła rozpromieniona Leokadia.

– Panie Marcinie! Tak się cieszę! To niezwykle miłe z pana strony!

Przetarłem zaspane oczy. Nie miałem pojęcia, o czym mówi to szalone dziewczę.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć!

– O czym ty mówisz, Leokadio?

– O ślubie pana siostry.

– Ach, no tak... Rodzice się zgodzili?

– Jak widać! To będzie niesamowite, pójść na ślub i nie musieć skrywać się w bocznych nawach kościołów... Tylko w co ja się ubiorę?

– Polecam sukienkę.

– Mam ich tak dużo, jak wybiorę jedną? A może żadna się nie nadaje?

– Nie przejmuj się tym na razie. Do wesela jeszcze dużo czasu, to dopiero w środku marca.

– Będzie wspaniale... Czy pan też nie może się doczekać?

– Wręcz umieram z niecierpliwości – oparłem znudzonym głosem.

W rzeczywistości perspektywa uczestnictwa w tak dużej uroczystości nieco mnie przytłaczała. Wystarczyło, że pomyślałem sobie, ilu tam będzie ludzi...

– Coś pan dzisiaj nie w sosie. Może kawki?

– Dlaczego proponujesz mi kawę w moim własnym domu?

– Jestem po prosu kulturalna. Poza tym przychodzę tu tak często, że czuję się jak u siebie. To jak będzie z tą kawką?

– Poproszę. Tylko nie zepsuj ekspresu.

– Gdzieżbym śmiała.

Poszedłem do salonu i uruchomiłem adapter. Ostatnio rzadko słuchałem muzyki. Zazwyczaj zastępowało ją gadanie Leokadii.

– Co to za muzyka? – zapytała dziewczyna chwilę później, stawiając przede mną kubek z kawą.

– Eagles. "Hotel California".

– Nie podoba mi się. Strasznych staroci pan słucha.

– Muzyka się nie starzeje. Jest ponadczasowa.

Leokadia prychnęła.

– Czego słuchasz, skoro to ci się nie podoba?

– Najchętniej śpiewu ptaków i szumu wody w strumieniu. A, i jeszcze piosenek świątecznych, oczywiście!

– Mhm.

Sięgnąłem po kawę. Była idealna.

– Może masz kiepski gust muzyczny, ale muszę ci przyznać, że robisz wyśmienitą kawę – powiedziałem.

– To dzięki panu. Uważnie obserwowałam, gdy pan ją robił.

– Jak to miło być dla kogoś autorytetem w parzeniu kawy.

Zerknąłem na zegarek. Wskazywał za pięć osiemnastą.

– Cieszą mnie twoje odwiedziny, Leokadio, ale niestety mam dzisiaj trochę pracy do zrobienia. Terminy mnie gonią.

– Może mogę jakoś panu pomóc?

– O tak. Nie przeszkadzaj.

– W takim razie pan tu sobie popracuje, a ja wybiorę się na piętro i trochę poodkurzam pana skarby...

– Porzuć swe nadzieje. Piętro pozostanie zamknięte, dopóki nie nastanie absolutna konieczność odwiedzenia go.

– No, proszę!

Zmierzyłem dziewczynę groźnym spojrzeniem.

– Jak pan sobie chce. W takim razie życzę przyjemnej pracy.

– Dziękuję.

Leokadia wyglądała na odrobinę urażoną, kiedy zbierała się do wyjścia. Poczułem wyrzuty sumienia.

– Jeśli masz ochotę, możemy wyjść jutro rano na krótki spacer – zaoferowałem w ramach rekompensaty.

Dziewczyna natychmiast się rozpromieniła.

– Cudownie! Nie mogę się doczekać.

– W takim razie do jutra.

Leokadia pomachała mi na pożegnanie i wybiegła na zewnątrz. Poszedłem do kuchni i przez chwilę obserwowałem, jak idzie przez śnieg ku drodze prowadzącej do wsi. Jej trasę oświetlał tylko księżyc, którego światło zmieniało śnieg w lśniące kryształki. Dziewczyna musiała być zachwycona takim wieczornym spacerem.

Nie skłamałem, mówiąc, że mam dużo pracy. Ostatnimi czasy trochę się rozleniwiłem. Zerknąłem w kalendarz i westchnąłem ciężko. Tego wieczora miałem jeszcze sporo do zrobienia...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro