Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

Następnego dnia obudziło mnie stukanie. Otworzyłem oczy. Na zewnątrz dopiero co zaczęło się rozjaśniać. Stukanie powtórzyło się. Spojrzałem na okno.

Przypuszczam, że nikogo nie zdziwi, jeśli wyjawię, że na zewnątrz stała rozpromieniona Leokadia w wełnianej czapce, z rumieńcami na policzkach. A poza nią na dworze było coś jeszcze. Chwila minęła, zanim dostrzegłem tę subtelną różnicę w otoczeniu. Otóż w nocy spadł śnieg. Całkiem sporo śniegu.

Spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami. Było za dziesięć siódma. W niedzielę. Mała diablica, nie da człowiekowi pospać. Zrobiłem nachmurzoną minę i uchyliłem okno.

– Wiesz, która jest godzina? – zapytałem niezadowolony.

– Siódma rano! – oświadczyła, jak gdyby nigdy nic. Zauważyłem, że jest czymś bardzo podekscytowana.

– Za dziesięć siódma – uściśliłem.

– A czy pan wie, jaki dziś dzień?

– Dzień Boży. Niedziela. W niedziele zwykłem sypiać do ósmej co najmniej!

– Ależ pan dzisiaj gburowaty! A przecież jest szósty grudnia! Mikołajki!

– Z tego, co mi wiadomo, Mikołaj odwiedza tylko grzeczne dzieci. A więc ani ja, ani ty nie mamy co liczyć na jakiekolwiek prezenty.

– Ach, tak? – zawołała z udawanym oburzeniem. – Niby kiedy byłam niegrzeczna?

– A czy kogoś, kto budzi niewinnych ludzi w niedzielę przed siódmą rano można nazwać grzecznym?

– Proszę się już nie dąsać – rzekła. – Zresztą wiem dobrze, że pan tak tylko udaje. Kłamstwo jest gorsze niż budzenie sąsiadów.

– Polemizowałbym – mruknąłem.

– Niech pan już nie marudzi! Proszę założyć szlafroczek i kapcie, a potem iść otworzyć drzwi.

– Śniadania lubię jadać w samotności.

– Tego panu nie bronię. Już sobie idę – oświadczyła. – Ale niech pan otworzy drzwi. A ja wrócę później.

Po tych słowach pomachała mi na pożegnanie i odbiegła w podskokach.

Zaciekawiony, co też wymyśliła tym razem, poszedłem otworzyć drzwi. Od razu uderzył we mnie świeży zapach śniegu. Cały świat otulał śnieżnobiały puch, a jezioro pokrywała cienka warstewka lodu. Przepiękny widok.

Lecz to nie cudny krajobraz miała na myśli Leokadia, każąc mi otworzyć drzwi. Na wycieraczce leżała płaska paczuszka opakowana granatowym papierem w renifery. Podniosłem zawiniątko mile zaskoczony. Kiedy ostatnio dostałem prezent na mikołajki? Chyba trzydzieści lat temu!

Zamknąłem drzwi i ruszyłem do kuchni zaparzyć kawę. Po tak wczesnej pobudce potrzebowałem kofeinowej pomocy. Dopiero, gdy usiadłem w salonie z filiżanką kawy, odważyłem się powoli rozerwać kolorowy papier i zobaczyć, co też ofiarował mi "Mikołaj".

W paczce znalazłem wyśmienitą czekoladę – gorzką z wiśniami – a także coś, co mimo iż byłem nieczułym gburem, wzbudziło we mnie iskierkę wzruszenia. Był to oprawiony w ramkę obrazek, który przedstawiał dom nad jeziorem oraz mnie wieszającego pranie. Po wnikliwej obserwacji zauważyłem także maleńką sylwetkę Leokadii, która siedziała na drzewie. U góry widniał napis: "I tak rozpoczęła się magia..." Nie zrozumiałem wtedy znaczenia tych słów, nie przeszkadzało mi to jednak zachwycić się nad prezentem, który wykonała dla mnie dziewczyna.

"A ja nie mam nic dla niej" – pomyślałem zawstydzony. Zastanowiłem się, czy nie mógłbym wymyślić czegoś na szybko, nic odpowiedniego nie przyszło mi jednak do głowy. Zresztą, cóż to są za prezenty na szybko? Wartościowy podarunek powinien być przemyślany i ofiarowany ze szczerej chęci serca.

Niedługo później rozległo się pukanie do drzwi.

– I co, odwiedził pana Święty Mikołaj? – zapytała od progu.

– Na to wygląda, choć zastanawiam się, czy przypadkiem nie pomylił adresów – odparłem. – Nie wydaje mi się, bym w tym roku zasłużył na prezent.

– Każdy zasługuje na prezent – stwierdziła. – Chociaż ten jeden raz w roku każdy zasługuje na odrobinę uśmiechu.

– Ja nie mam nic dla ciebie – przyznałem lekko zażenowany.

– Nie szkodzi! – Nie wyglądała na ani odrobinę zmartwioną. – Robi pan dla mnie tak wiele, nie musi mi pan jeszcze dodatkowo dawać prezentów.

– Wejdź do środka – powiedziałem, ponieważ nadal staliśmy na progu, a ja poczułem, że robi mi się zimno.

– Co to, to nie! Widzi pan, jaka cudowna dziś pogoda? Szkoda siedzieć w domu. Idziemy na spacer.

– Leokadio...

– Proszę mi nie odmawiać – powiedziała, przybierając uśmiech aniołka

Wobec tego nie pozostało mi nic innego, jak tylko ubrać się ciepło i wyjść na zewnątrz. Ruszyliśmy do lasu, ale w przeciwnym kierunku niż tamtego jesiennego dnia.

– Widzi pan, jak słońce przenika przez drzewa, jak pada na śnieg? – zapytała Leokadia z zachwytem rozglądając się dookoła. – Proszę się przyjrzeć, jak błyszczy!

Popatrzyłem uważniej. Tam, gdzie promienie słońca padały na ziemię, śnieg migotał niczym tysiące maleńkich diamencików. Nie dało się ukryć, było to piękne zjawisko.

– To też jest magia – rzekła dziewczyna z powagą. – Śnieg w słońcu migoce, jak gdyby były to maleńkie wróżki tańczące na balu. Czy w tak piękny dzień jak dziś, nie jest łatwo uwierzyć w magię?

– Cóż, z pewnością łatwiej udawać.

– Ach... Jestem bardzo ciekawa, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy zamiast udawać, uwierzy pan naprawdę. – Westchnęła, po czym dziarskim krokiem ruszyła przed siebie, z dumnie uniesioną głową.

Powoli szedłem za nią. Wszystko wokół mnie migotało. Coś w tej scenerii było niezaprzeczalnie czarodziejskie i miałem wrażenie, że ani się obejrzę, jak zza drzewa wyskoczy prawdziwy Święty Mikołaj z worem prezentów.

Nieoczekiwanie przypomniały mi się lata dzieciństwa, gdy wraz z siostrami chodziliśmy do parku na sanki. Nieraz wywróciliśmy się twarzami w śnieg, w którym później tarzaliśmy się, aż matka zawołała nas do domu. Wracaliśmy wtedy przemoczeni do suchej nitki i całkowicie zziębnięci. Czekał na nas ciepły dom i gorąca herbata z miodem.

Ze wspominek wyrwało mnie uderzenie w ramię. Uniosłem wzrok. Leokadia stała parę metrów dalej, już ściskając w dłoniach kolejną śniegową kulkę. Tym razem nie trafiła – zdążyłem uskoczyć w porę.

– Więc to tak się bawimy? – zawołałem z uśmiechem i sam podniosłem z ziemi garść śniegu.

Gdyby w zeszłym roku ktoś powiedział mi, że następnej zimy będę rzucał się z dzieckiem śnieżkami, za żadne skarby nie uwierzyłbym mu, a do tego zapewne wyśmiał. A teraz proszę! Na chwilę znów stałem się radosnym dzieckiem skorym do zabaw. Między mną a Leokadią rozgorzała prawdziwa śniegowa bitwa. Dziewczyna była szybka, zwinna i miała dobry cel, ale ja nie ustępowałem jej ani na krok. Toczyliśmy wyrównaną walkę, dopóki zmęczeni i cali mokrzy stwierdziliśmy, że czas powoli wracać do domu.

– I jak, uwierzył pan w magię? – zagadnęła Leokadia w drodze powrotnej.

– Nie wiem. Z całą pewnością uświadomiłem sobie, że nie jestem jeszcze takim starym dziadkiem, za jakiego się uważałem. Jeśli to też nazwiesz magią, to tak, uwierzyłem.

– Nie, to nie magia – zaśmiała się dziewczyna. – Po prostu dobra zabawa. Każdemu poprawi humor, podziała odmładzająco.

– Mam tylko nadzieję, że ta dobra zabawa nie przyniesie nam przeziębienia.

– Proszę się tym nie zadręczać. Taki piękny dzień. Szkoda martwić się tym, co może wydarzyć się jutro. A tymczasem, czy zaprosi mnie pan na herbatę?

– Nie.

– Jak to?

– Sama się wprosisz – odparłem z uśmiechem.

– Zna mnie pan już całkiem dobrze – stwierdziła. – Kto wie, może to początek pięknej przyjaźni.

– Już chyba wspominałem, że stary gbur nie jest najlepszym materiałem na przyjaciela dla żywiołowej nastolatki.

– Przyjaźń nie wybiera.

– Chyba miłość – poprawiłem. Spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. – Mówi się, że miłość nie wybiera, a nie przyjaźń.

– A czym jest prawdziwa przyjaźń, jeśli nie miłością? – zapytała poważnie. – Miłość to nie tylko pocałunki i czułe słowa. To też zaufanie, lojalność, wzajemna pomoc. Dzielenie wspólnych chwil – tych smutnych i szczęśliwych też. Bez przyjaźni nie będzie prawdziwej miłości. Te dwa uczucia: miłość i przyjaźń są najpiękniejsze i najsilniejsze na świecie. A jeśli są szczere, wówczas występują wspólnie. Jedno wynika z drugiego. Dlaczego więc nie powiedzieć, że przyjaźń nie wybiera?

Przez chwilę szliśmy w milczeniu, gdyż nie wiedziałem, co odpowiedzieć. To nie pierwszy raz, gdy zaniemówiłem, usłyszawszy tak wielką mądrość z ust Leokadii. Jak to możliwe, że zwykła dziewczynka potrafi wprawić w zamyślenie mnie, dorosłego mężczyznę? Ale co ja mówię, przecież Leokadia nie jest i nigdy nie będzie, zwykłą dziewczynką. To wszakże najbardziej osobliwa istota, jaką w życiu dane mi było poznać!

– Jesteś wyjątkowa, Leokadio – oświadczyłem, spoglądając na nią.

– Każdy człowiek jest wyjątkowy – skwitowała.

– Jednakże twoja wyjątkowość przejawia się w najbardziej niesamowity sposób, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Gdyby częściej wychodził pan do ludzi, być może poznałby pan więcej takich nietuzinkowych osób – stwierdziła.

– Wystarczy mi, że znam ciebie – oświadczyłem z uśmiechem.

– To bardzo miłe z pana strony – Uśmiechnęła się.

Tamta niedziela była jednym z najbardziej magicznych dni w moim życiu. Czy to czary, włos z brody Świętego Mikołaja, a może po prostu szczery uśmiech Leokadii? Nie wiem, ale tego dnia stało się coś takiego, że ilekroć pytam siebie: "Czym jest magia?" wspominam właśnie tamte chwile. Piękne, radosne i niezapomniane.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro