Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X

Następnego dnia Leokadia zjadła ze mną śniadanie, podczas którego nie mówiła zbyt wiele. Była widocznie niewyspana, ale chyba nie ma co się dziwić – w końcu spędziła cały długi dzień w zimnym lesie, a noc na kanapie w salonie. Po posiłku wróciła do siebie, podziękowawszy przedtem za pomoc.

Po jej oczach zorientowałem się, że nie ma już do mnie żalu o to, że nie wpuszczałem jej do siebie przez ostatnie tygodnie. Wybaczyła mi, a po naszej wczorajszej rozmowie ponownie zaufała. Przyrzekłem sobie, że tego zaufania nie zawiodę.

Leokadia wróciła wieczorem. Przyniosła sałatkę i talerz ciasteczek przygotowanych przez jej mamę w podziękowaniu za pomoc w odnalezieniu córki. Z początku próbowałem protestować przeciwko przyjęciu takiego podarunku.

– Ależ nie ma o czym mówić – rzekła z uśmiechem Leokadia i zaniosła wszystko do kuchni.

Na jej twarzy jak zwykle gościł uśmiech, choć miałem wrażenie, że nieco mniej promienny – pewnie za sprawą cienia poprzedniego dnia.

– Może poczęstuje mnie pan herbatką? – zapytała.

– Widzę, że bardzo ci zasmakowała – odparłem ze śmiechem.

– Nic nie poradzę, że jest pan mistrzem w robieniu herbaty.

– Ach, dziękuję – powiedziałem, chociaż nie byłem do końca przekonany co do szczerości słów Leokadii.

– Co jest tam, na piętrze? – zapytała, wpatrując się w schody prowadzące na górę.

– Nic nie ma. Stare, zakurzone graty.

– Na pewno są tam ze trzy pokoje. Nie szkoda panu tego miejsca?

– A co ja sam jeden miałbym zrobić z trzema dodatkowymi pokojami? Dobrze wiesz, że poza tobą praktycznie nie miewam gości.

– Ma pan w ogóle jakąś rodzinę? – Przy tym pytaniu wyczułem w jej głosie nutę ostrożności.

– Mam matkę i trzy siostry – odparłem. – Odkąd się tu wprowadziłem, mam kontakt tylko z najmłodszą, Agnieszką.

– Dlaczego? Nie lubi pan swojej rodziny?

Przez moment zastanawiałem się nad odpowiedzią.

– Właściwie teraz są mi już obojętne. Nie widziałem ich od lat. Wiesz, czasami w ogóle zapominam, że kiedyś miałem jakieś inne życie poza tym cichym domkiem nad jeziorem. Ale myślę, że gdy się tu przeprowadzałem, nie lubiłem ich. Były i nadal są, moją rodziną, jednak nie zgadzaliśmy się w wielu sprawach. Tak to już czasem bywa, że ludzie odchodzą, rodziny się rozpadają... Jednak gdyby któraś z nich dzisiaj zadzwoniła z prośbą o pomoc, pomógłbym. Nawet bym się nie zastanawiał.

– W końcu rodzina to rodzina – podsumowała Leokadia.

– W rzeczy samej.

– To co, pozwoli mi pan wejść na górę? – Uśmiechnęła się niewinnie.

– Po co miałabyś tam wchodzić? Przecież powiedziałem ci, tam nic nie ma.

– Powiedział pan, że są tam stare graty.

– Owszem. Nic, co należałoby oglądać.

– Na pewno są wśród nich niezwykle interesujące rzeczy! Tajemnice przeszłości...

Rzuciłem jej zmęczone spojrzenie. Odpowiedziała niewinnym uśmiechem.

– Jak się czujesz? – zapytałem.

Wzruszyła ramionami.

– Jak zwykle. Jestem trochę zmęczona – odparła. – Mama się martwi, że rozchoruję się od włóczenia po lesie, ale zdaje się, że nic mi nie będzie. Mam całkiem niezłą odporność.

Gdy Leokadia niedługo później wróciła do domu, załączyłem komputer i otworzyłem swoje notatki. Już od dawna nie pracowałem nad moją książką. Tego wieczora poszło mi nadspodziewanie dobrze – udało mi się zapisać całą stronę, z której byłem względnie zadowolony. Uzupełniłem także notatki o kilka nowych pomysłów.

Byłem dumny z siebie. Ten mały sukces dał mi nadzieję, że dalej może być tylko lepiej.

W sobotę stwierdziłem, że nadszedł czas ruszyć się z domu w celu zrobienia zakupów. Jak zwykle nie napawało mnie to optymizmem, ale spełniłem przykrą konieczność.

Gdy przejeżdżałem przez Gajów w drodze powrotnej, zauważyłem postać w kolorowej spódnicy i oryginalnym, błękitnym kapeluszu na głowie. Nie musiałem długo się zastanawiać, aby odgadnąć tożsamość tejże osóbki. Podążała chodnikiem w stronę domu, podskakując radośnie.

– Dzień dobry, Leokadio – zawołałem do niej przez ono samochodu, zwalniając.

– O! Co za niespodzianka! – krzyknęła wesoło na mój widok i pomachała do mnie. – Myślałam, że nigdy nie wychodzi pan ze swojej nory.

– Cóż, nawet największy samotnik świata musi coś jeść, a więc robić zakupy – stwierdziłem. – Idziesz do domu? Może cię podwieźć?

– Właściwie, dlaczego nie?

Przebiegła przez ulicę i usadowiła się na siedzeniu pasażera.

– Gdzie byłaś? – zapytałem. – Taka wystrojona! Gustowny kapelusik.

– Czyżbym słyszała ironię w pańskim głosie?

– Nie, skądże – odparłem z uśmieszkiem. – Kapelusz masz rzecz jasna wspaniały. Aczkolwiek musisz przyznać, że jest bardzo oryginalny.

– I właśnie dlatego wspaniały!

Zdjęła nakrycie głowy i przyjrzała mu się z miną znawcy. Kapelusz miał szerokie rondo przyozdobione kiczowatymi kwiatkami w kolorach tęczy. Przez swój błękitny odcień sprawiał wrażenie nieba, po którym przelatują barwne ptaki.

– Cóż, mnie się podoba – stwierdziła. – Myślę, że dodaje mi dostojeństwa.

Nie zdołałem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem.

– No, co? – zapytała skonsternowana.

– Myślę, że dostojeństwa nie brakuje ci i bez kapelusza – powiedziałem ze śmiechem.

Leokadia tylko pokręciła głową, tak jak czasem robią to dorośli, przyglądając się zabawom niesfornego dziecka.

– To gdzie się wałęsałaś? – ponowiłem pytanie. – Konkretny cel, czy może zawsze stroisz się w wytworny kapelusik na spacer po wsi?

– Widzę, że humor panu dopisuje – stwierdziła dziewczyna z uśmiechem. – Ale jest pan złośliwy.

– Tylko odrobinę – puściłem do niej oko.

Pomyślałem, że chyba nie doczekam się odpowiedzi, bo właśnie podjechaliśmy pod dom Leokadii.

– Proszę mnie nie wysadzać, chętnie zostanę u pana na obiad – odezwała się.

– Obiadu nie ma – oznajmiłem. – Zanim go ugotuję, minie trochę czasu.

– Cudownie! Tym dłuższa czeka nas pogawędka.

Zaśmiałem się w duszy. Musiałbym się nieźle natrudzić, by pozbyć się mojej osobliwej towarzyszki. Wjechałem na leśną drogę, prowadzącą do mojego domu.

– Powiesz mi wreszcie, gdzie byłaś?

– Na ślubie – odparła zwyczajnie.

– A to czyim? – zaciekawiłem się.

– Martyny i Andrzeja.

– Co to za ludzie?

– Nowożeńcy. – Tutaj spojrzała na mnie jak nierozumnego dziwaka. – Nie był pan nigdy na ślubie?

– Byłem – odparłem. – Chodziło mi o to, kim ci ludzie są dla ciebie?

– Są ludźmi połączonymi najpiękniejszą na świecie magią miłości – odrzekła filozoficznie. – Nie znam ich osobiście, jeżeli o to panu chodzi.

– I mam rozumieć, że tak po prostu poszłaś na ślub do nieznajomych?

– W rzeczy samej! – zawołała uśmiechnięta.

Zastanawiałem się, jak sformułować swoją dalszą wypowiedź. Pierwszy raz słyszałem o tym, by ktoś tak po prostu wystroił się i poszedł na ślub zupełnie obcych ludzi.

Zaparkowałem pod domem, a Leokadia radośnie wyskoczyła z samochodu. Zabrała jedną torbę z zakupami, ja wziąłem pozostałe. Dopiero gdy weszliśmy do domu i odstawiliśmy zakupy do kuchni, zdecydowałem się kontynuować rozmowę.

– Dlaczego? – zapytałem po prostu.

Dziewczyna domyśliła się, o co mi chodzi.

– Miłość to najbardziej niesamowita rzecz na całym świecie – stwierdziła. – To prawdziwa magia. Niech pan to sobie wyobrazi! Miliardy ludzi na świecie. Przeciętny człowiek mija co dzień na ulicy dziesiątki osób, z innymi rozmawia w pracy, w szkole lub na wyjeździe. I często pozostają dla niego jedynie znajomymi. Rzadko zdarza się, że dwójka odpowiednich ludzi trafi na siebie w jednym czasie.

– Co masz na myśli, mówiąc "dwójka odpowiednich ludzi"?

– Czasami ktoś się w kimś zakochuje, ale druga strona nie odwzajemnia tego uczucia. To tragiczne, lecz niestety częste zjawisko. A jednak raz na jakiś czas zdarza się cud i wpada na siebie dwójka ludzi, którzy czują do siebie to samo. Niech pan powie sam, czy to właśnie nie jest magia?

– Cóż... – Za bardzo nie wiedziałem, jak na to odpowiedzieć. – Nie wiem... Zdaje się, że to przypadek...

– Ja nie wierzę w przypadek! – W obliczu Leokadii dostrzegłem radosną pasję. Podskakiwała wokół mnie, zabierając się do swoich tłumaczeń. – Zdaje pan sobie sprawę, ile maleńkich, czasem ledwo zauważalnych czynników składa się na spotkanie takiej dwójki? Nieraz to tak skomplikowane, że początku można by doszukiwać się dziesiątki lat wstecz. A tych dwoje jakimś sposobem spotyka się w takich, a nie innych okolicznościach. To nie przypadek. To przeznaczenie!

– Ach, tak? – Nie do końca przekonywała mnie ta interpretacja. – Co w takim razie powiesz o ludziach, którzy nie odnajdują nigdy drugiej połówki?

– Widocznie taką drogę wyznaczył im los – rzekła, a w jej głosie dosłyszałem cień smutku. A może tylko mi się zdawało?

– Miłość jest magią – powtórzyła Leokadia. – Najpiękniejszą i najprawdziwszą ze wszystkich. Człowiek pod jej wpływem zmienia się. I ten, który kocha i ten, który jest kochany. Naprawdę nigdy pan tego nie zauważył?

– Jakoś nie przyglądam się szczególnie ludziom. I nie mam w zwyczaju chodzenia na śluby do nieznajomych.

– A, właśnie, ślub! – Przypomniała sobie. – Miałam wyjaśnić panu, dlaczego tam poszłam. Nadal jest pan ciekawy?

– Czekam na twoją opowieść – powiedziałem, choć szczerze mówiąc, ten temat już trochę mnie męczył.

– Ślub to takie wydarzenie, kiedy miłość dwojga ludzi zostaje przypieczętowana na zawsze. Uważam, że to niesamowicie piękne i magiczne wydarzenie. Zawsze się wzruszam podczas przysięgi małżeńskiej.

– Zawsze? Czy to znaczy, że bywasz na ślubach częściej?

– Gdy tylko nadarzy się okazja! W mojej rodzinie od dawna nie było już ślubu. Po raz pierwszy widziałam coś takiego trzy lata temu. Spacerowałam po mieście, gdy nagle zaczęło okropnie lać. Akurat przechodziłam obok kościoła, więc pomyślałam, że schronię się w środku. To była sobota, zwyczajny dzień, a mimo to ludzie byli wystrojeni lepiej niż na niedzielę. A przy ołtarzu stał mężczyzna w garniturze i pani w przepięknej sukni sunącej po ziemi. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka! Stanęłam grzecznie w bocznej wnęce, tak by nikomu nie przeszkadzać i słuchałam. Byłam bardzo ciekawa tej ceremonii.

– I spodobało ci się tak bardzo, że zaczęłaś chadzać na wszystkie śluby – domyśliłem się.

– Tak, właśnie.

– Na ilu już byłaś?

– Nie wiem dokładnie. Po dziesięciu przestałam liczyć. Ale myślę, że na mniej niż dwudziestu.

– I nie znudziło ci się jeszcze? – Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdziwiony. To dopiero absurd!

– Ależ nie. Za każdym razem jest to tak samo cudowne, ale zawsze wyjątkowe. Inni młodzi, inni goście, inna suknia... Ach, chociażby dla tych sukni warto tam być...

– Przypuszczam, że oglądając to wszystko, zaplanowałaś już swój własny ślub?

– Och, nie. W ogóle o tym nie myślałam. Zresztą, obawiam się, że do mojego ślubu raczej nie dojdzie – przyznała ze smutkiem.

– A to dlaczego?

– Nie musi być pan taki uprzejmy. Kto by chciał taką szaloną dziewczynę? Choć za bardzo się tym nie przejmuję, doskonale wiem, że ludzie mówią, iż mam nierówno pod sufitem.

– Cóż, może twoje przeznaczenie któregoś dnia postawi przed tobą chłopca, który podobnie jak ty będzie osobliwością gatunku ludzkiego.

– Ach, byłoby to spełnienie marzeń. – Leokadia tęsknie spojrzała w przestrzeń. – Myśli pan, że to naprawdę możliwe?

W jej pytaniu było tyle nadziei, tyle entuzjazmu, ale także... niepewność.

– Tak, myślę, że to możliwe – odpowiedziałem poważnie. – Zresztą, czy jest dla ciebie coś niemożliwego?

Roześmiała się i zaczęła krzątać się po kuchni, wypakowując zakupy z siatek.

– Był pan kiedyś zakochany? – spytała, wkładając mleko do lodówki.

– Nie – odpowiedziałem szybko.

Skłamałem. Nie mogłem jednak powiedzieć prawdy. Samo wspomnienie tej, która wiele lat temu złamała mi serce, przywoływało ból.

– Szkoda – mruknęła Leokadia. – Myślę, że nie ma piękniejszego uczucia na świecie niż zakochanie. Ja też jeszcze się nie zakochałam. Mam nadzieję, że kiedyś dostąpię tego zaszczytu.

– Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym – powiedziałem. – Jesteś jeszcze bardzo młoda, na miłość przyjdzie czas. W tym wieku lepiej skupić się na przyjaźni. Jak tam twoi znajomi z klasy? Coś się zmieniło?

– Trochę rozmawiam z paroma osobami – przyznała. – Nic szczególnie interesującego, ale ważne, że jest się do kogo odezwać przez te dziesięć minut przerwy.

– Cieszy mnie to – oświadczyłem szczerze.

– Co robimy na obiad? – zapytała. – Nie obrażę się, jeśli znowu zdecyduje się pan na naleśniki z nutellą – rzuciła przebiegle.

– Czekolada jest niezdrowa – przypomniałem. – A może pierogi z mięsem?

Leokadia skrzywiła się na tę propozycje.

– Już późno, nie mam czasu ani siły na przygotowanie wymyślnego obiadu – oznajmiłem.

– A od kiedy to naleśniki są wymyślne? Sama mogę je zrobić, jeżeli chce pan odpocząć.

– Niech będzie, pani Master Chef – odrzekłem. Przyznam, że skusiła mnie perspektywa odpoczynku zamiast stania przy garach. – Kuchnia jest twoja!

– Super! – zawołała z uśmiechem. – Gdzie znajdę mąkę?

– Górna półka, po lewej.

– Dziękuję. Wie pan, ja bardzo rzadko gotuję. Mama mi nie pozwala. Twierdzi, że nie umiem i tylko zmarnuję produkty. Ale jak mam się czegoś nauczyć, nie próbując? A nauka wymaga poświęceń. Fizycznych, ale i materialnych, na przykład w formie zmarnowanych składników.

– Masz rację – przytaknąłem. – Tylko proszę, postaraj się nie zmarnować ich za dużo.

– Spokojna głowa. Co może się nie udać przy robieniu naleśników?

A jednak chwilę później Leokadia zastanawiała się, dlaczego ciasto jest niemal tak rzadkie, jak woda.

– Trzeba dosypać mąki – powiedziałem. – Dużo mąki.

Dziewczyna wzięła sobie do serca moją radę i rzeczywiście wsypała d u ż o mąki. Tym razem należało dolać mleka, czym zająłem się już osobiście.

– Z takiej ilości ciasta wyjdzie naleśników na trzy dni – stwierdziłem spoglądając na niemal przepełnioną miskę.

– Przynajmniej nie będzie pan głodny – odparła i przystąpiła do smażenia, co poszło jej o wiele lepiej niż proporcjonalne mieszanie składników. – Ale niech pan pomyśli, jeszcze ze dwa razy i będę robić genialne naleśniki!

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości – zapewniłem.

Po wyjściu Leokadii stwierdziłem, że muszę kupić kolejny słoik nutelli. I to największy jaki znajdę w sklepie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro