Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

"Niebawem" przyszło o wiele za wcześnie. Już w niedzielę wieczorem, kiedy relaksowałem się z kubkiem herbaty przy dobrej muzyce. Błogą chwilę przerwało stukanie do drzwi. Poszedłem otworzyć, przeświadczony, że doskonale wiem, kogo ujrzę za drzwiami. Nie pomyliłem się.

Stała na progu radośnie uśmiechnięta. Kolorowa sukienka w dziwne wzory, od których bolały oczy odstraszała, ale przynajmniej gumiaki ustąpiły miejsca żółtym trampkom. Tym razem włosy uczesała w dwa warkocze i muszę przyznać, że w tej fryzurze było jej bardzo do twarzy. W dłoniach trzymała talerz czekoladowych muffinek, który od razu wcisnęła mi w dłonie i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.

– Dobry wieczór! – rzekła na powitanie i rozejrzała się wkoło ciekawskim wzrokiem. – Urocze mieszkanko. Chociaż nie należy pan, jak widzę, do wielbicieli częstych porządków.

Westchnąłem ciężko. Puściłem mimo uszu uwagę o bałaganie. Przewidywałem, że próby wyproszenia małej z domu nie podziałają, dlatego wolałem nawet nie zaczynać.

– Może wejdziesz do salonu? – zapytałem zrezygnowany.

– Chętnie. Dziękuję.

Weszła do pokoju i usiadła na jednym z foteli. Zostawiłem muffinki na stole i udałem się do kuchni w celu zaparzenia herbaty.

Nieco przerażała mnie konieczność rozmowy z Leokadią. Co to w ogóle za zachowanie, tak po prostu wejść komuś do domu? Na szczęście byłem tylko starym gościem, w dodatku gburem i nudziarzem. To oczywiste, że ktoś taki jak ja nie zostanie na dłużej punktem zainteresowań nastolatki.

Gdy wróciłem do salonu, zastałem Leokadię przed półką, na której znajdowała się moja, całkiem liczna, kolekcja płyt winylowych oraz załączony adapter. Wyglądała na zafascynowaną. Poczułem ukłucie strachu. Uspokoiłem się dopiero, gdy upewniłem się, że dziewczyna niczego nie dotyka. Nie wydawało mi się, aby należała do delikatnych osób.

– Podoba ci się? – zapytałem, postawiwszy herbatę na stole. Skoro już poczęstowałem ją herbatą, równie dobrze mogłem chwilę porozmawiać.

– Niesamowite! – zawołała, nie spuszczając wzroku z kręcącej się płyty. – Trochę słyszałam o płytach winylowych, ale nigdy wcześniej nie widziałam na żywo, jak to działa.

– A muzyka? Jak ci się podoba?

– Może być – stwierdziła bez przekonania. – Chociaż słuchałam lepszej.

– To Led Zeppelin – oznajmiłem, lecz nie zrobiło to na dziewczynie najmniejszego wrażenia. Widać dzisiejsza młodzież słucha już zupełnie innej muzyki. – Legenda rocka – dodałem, choć i to okazało się bez znaczenia.

Leokadia wzruszyła ramionami i milcząco wpatrywała się w adapter. Usiadłem na kanapie i sięgnąłem po muffinkę. Po chwili płyta dotarła do końca i salon pogrążył się w ciszy. Nie na długo, rzecz jasna.

– Smakuje panu? – zapytała pogodnie. – Sama upiekłam.

– Bardzo dobre – oparłem zgodnie z prawdą. – To miłe z twojej strony. Chcesz cukru do herbaty?

– Nie, dzięki. Nie słodzę.

Usiadła w fotelu i chwyciła kubek. Jej roześmiane, lecz uważne spojrzenie przesuwało się po pokoju. Na chwilę zatrzymało się na obrazie wiszącym nad kanapą, później na półce z książkami, aż wreszcie dotarło do okna, zza którego widać było drzewo, na którym siedziała poprzedniego dnia, a dalej taflę jeziora, teraz pogrążonego w ciemności.

– Pięknie musi być tutaj o poranku – stwierdziła, po czym przeniosła wzrok na mnie. – A gdyby tak rozwiesił pan lampki w ogrodzie?

– Lampki? – powtórzyłem zdezorientowany. – To nie Boże Narodzenie.

– Przecież nie chodzi mi o lampki choinkowe! Takie zwykłe, żółte. Niech pan tylko sobie wyobrazi, jak pięknie wyglądałby wówczas ogród wieczorem!

– Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do piękna mojego ogrodu nocą.

– Ile ma pan lat?

– A jakie to ma znaczenie? – Poczułem napływającą irytację. Czy to przesłuchanie na komisariacie?

– Tylko zgorzkniali starcy nie przejmują się pięknem świata. Pan nie wygląda mi jeszcze na starca.

– Ach, tak? To na ile według ciebie wyglądam?

Zamyśliła się na chwilę. Otaksowała spojrzeniem moją chuderlawą sylwetkę i długie blond włosy spięte w kucyk.

– Czy ja wiem? Jakieś trzydzieści pięć lat?

– I przy tym zostańmy. – Nie czułem się w obowiązku uświadamiać jej, że odmłodziła mnie aż o siedem lat. – A ty powinnaś wiedzieć, że nie trzeba być człowiekiem leciwym, aby być zgorzkniałym.

– No, niech pan nie przesadza. Myślę, że tylko udaje pan takiego gbura, aby mnie zniechęcić. Właściwie to dlaczego nie chce pan towarzystwa?

– Jestem samotnikiem z natury – oznajmiłem z godnością.

– E, tam! Na pewno nie.

Westchnąłem ciężko i w duchu pobłogosławiłem swoją cierpliwość. Normalny człowiek już dawno wyrzuciłby tego małego natręta za drzwi.

– Chyba znam siebie wystarczająco dobrze, nie uważasz?

W odpowiedzi posłała mi tylko niewinny uśmiech i nic więcej w tym temacie nie powiedziała. Być może dotarło do niej, że dalsza sprzeczka na tym polu nie ma najmniejszego sensu.

– Wprowadziliście się do tego starego domu na końcu wsi, tak? – zapytałem. Skoro nadarzyła się okazja, by zaspokoić ciekawość, postanowiłem ją wykorzystać.

– Tak. Jak na razie jest strasznie ponury. W ogóle cała ta wieś jest ponura. – W głosie Leokadii pobrzmiewało rozczarowanie. – Kiedy usłyszałam, że przeprowadzamy się na wieś, wyobrażałam sobie coś innego.

– Cóż, z pewnością istnieje wiele bardziej malowniczych wsi na świecie.

– Oj, tak... Co za szczęście, że przynajmniej las i jezioro są takie piękne. Spacery wynagradzają mi przykry widok za oknem.

– A dlaczego właściwie się tutaj przenieśliście? Wcześniej mieszkaliście w mieście, prawda?

– Tak, w Warszawie. Tata jest właścicielem firmy, coś związanego z samochodami. Ja za bardzo nie znam się na biznesie... W każdym razie niedawno mama zaczęła czuć się coraz gorzej, choruje na astmę. Lekarz polecił, aby w miarę możliwości przenieść się do miejsca, gdzie powietrze jest świeże. No i trafiliśmy tutaj.

Zauważyłem, że Leokadia nieco spochmurniała, odkąd zaczęliśmy rozmowę o przeprowadzce. Domyśliłem się, że wcale nie jest zachwycona nowym miejscem zamieszkania.

– Nie martw się – powiedziałem na przekór memu postanowieniu o pozostaniu oschłym gburem. – Niedługo się przyzwyczaisz, poznasz ludzi. Jeszcze ci się tu spodoba.

– Pan mi to mówi? – spytała, patrząc na mnie z brwią uniesioną do góry.

Miała rację. Jedyne co mi pozostało, to uśmiechnąć się lekko. Miałem nadzieję, że uśmiech wyszedł mi przyjaźnie i przekonująco.

– Problemem nie jest samo miejsce – rzekła po chwili. – Po prostu ta wieś, ci ludzie... Mam wątpliwości, czy uda mi się z nimi dogadać.

– Niby dlaczego? Jesteś niesamowicie towarzyską osobą, jak zdążyłem zauważyć.

– Za to ludzie są zamknięci i nieprzychylni. Wczoraj rano ich przetestowałam.

– Ach, tak?

– Wyszłam z domu w koszuli nocnej i przeszłam się po całej wsi.

– W jakim celu? – Zaraz wyjaśni się tajemnica dziwacznego przebrania Leokadii tamtego poranka.

– Chciałam przetestować ich reakcję. I nie wyglądali na zachwyconych widokiem dziewczyny w samej koszuli nocnej. Wie pan, to łatwo zauważyć. Z ludzkiej twarzy można wyczytać wszystko.

– No dobrze, ale dlaczego stwierdziłaś, że musisz przejść się po Gajowie w koszuli nocnej? To idiotyczne! Jaki w tym sens?

– Sprawdzałam tolerancję ludzi na dziwactwa. Jest ona zatrważająco niska, sądząc z moich obserwacji. To przykre. Nawet pan nie uznał mojego wyczynu za normalny.

– Bo to nie jest normalne.

– Widocznie nigdy nie był pan w Ameryce – rzekła zarozumiale.

– A ty byłaś?

– Jeszcze nie. Ale wiem, że u nich to normalne. Amerykanie to cudowni ludzie, tacy otwarci, uśmiechnięci i wyluzowani.

– Myślę, że tak ci się tylko wydaje. Poza tym nie jesteśmy w Ameryce, tylko w Polsce. A tutaj aż do wczoraj, nie widziałem nikogo, kto przechadzałby się po wsi w piżamie.

– Straszny sztywniak z pana. – Westchnęła. – A takie nadzieje w panu pokładałam. Mieszka pan sam, na odludziu... Myślałam, że jest pan inny.

– Jakże mi przykro, że okazałem się takim rozczarowaniem – mruknąłem zgryźliwie.

– Nie, aż tak źle nie jest. Myślę, że pana uda mi się jeszcze zreformować.

Rzuciłem jej groźne spojrzenie. Co ona sobie myślała?

– Wszystko panu wyjaśnię – powiedziała pogodnie, zupełnie nie zwracając na moje znaczące grymasy. – Zazwyczaj ludzi dziwią rzeczy niecodzienne. "Dziwne" jak zwykli mówić, chociaż ja akurat nie przepadam za tym słowem. Natomiast kiedy ktoś ma wysoką tolerancję na dziwactwa, wtedy widząc człowieka w piżamie na ulicy, nie czuje się zaskoczony. Przyjmuje to jako normalność, czasami się uśmiechnie, ale przyjaźnie, nie kpiąco. Gdyby ludzie byli otwarci na takie rzeczy, każdy mógłby być sobą, w pełni wyrażać siebie. Potrzeba odwagi, by przefarbować sobie włosy na tęczowo we wsi takiej jak Gajów. A raczej dużej asertywności, co, moim zdaniem, samo w sobie wymaga odwagi.

– Zatem chodząc w koszuli nocnej po wsi w jesienny dzień, wyrażasz siebie?

– Owszem. Może nie samym ubiorem. Koszule nocne są super, ale mimo wszystko raczej nie chodzę w nich na co dzień. A jednak zdążyłam już zademonstrować całej wsi, że jestem wyjątkowa i nie mam zamiaru zniknąć w tłumie.

– Och, co do tego z pewnością nikt nie ma wątpliwości – powiedziałem.

Zaskoczyła mnie ogromna pewność siebie, jaką odznaczała się Leokadia. Niewielu ludzi mogło się taką poszczycić. Co wcale nie oznaczało, że pochwalałem bieganie po wsi w koszuli nocnej. Jej teoria na temat "dziwności" też mnie szczególnie nie przekonywała.

Leokadia zainteresowała się jakimś punktem za oknem i na chwilę zamilkła. Poczułem się ciut niezręcznie.

– Masz rodzeństwo? – zapytałem po chwili, chcąc przerwać ciszę.

– O, tak, niestety – rzekła. – Starszego brata. Jedyne, co w nim dobre, to jego imię: Florian. Piękne, nieprawdaż?

Zorientowałem się, że oczekuje ode mnie odpowiedzi, wobec tego tylko mruknąłem coś pod nosem. Imię jak imię, raczej nie skupiałem się na takich szczegółach.

– A czy pan wreszcie zdradzi mi swoje?

– Co?

– No imię!

– Jeszcze nie – odparłem z szelmowskim uśmiechem. – Ale możesz zgadywać.

– Widzę, że robi się pan coraz weselszy – zauważyła z tryumfem w czach. – To świetnie! Może ma pan na imię Albert?

– Nie, z całą pewnością nie jestem Albertem.

– To może Eligiusz?

Parsknąłem śmiechem.

– No, co? – zapytała zdziwiona.

– Eligiusz? Skąd ci takie rzeczy przychodzą do głowy? Takie imię w ogóle istnieje?

– Oczywiście, że tak! I uważam, że brzmi ono cudownie – rzekła rozmarzona. – Szkoda tylko, że nosił je taki zły człowiek – Eligiusz Niewiadomski. Zabił pierwszego prezydenta II Rzeczpospolitej, Gabriela Narutowicza. Wiedział pan o tym?

– Owszem, wiedziałem – odparłem powoli, wydobywając z pamięci portret przestępcy, którego w dawnych czasach niektórzy uważali za bohatera. Od zawsze bardzo interesowałem się historią, dlatego to nazwisko nie było mi całkiem obce teraz, gdy przypomniałem sobie daną sytuację. Na całe szczęście nie otrzymałem po nim imienia.

– No to może Hieronim?

– Dziecko drogie! Jak wielu Hieronimów spotkałaś w swoim życiu?

– Jeszcze żadnego – przyznała. – Miałam nadzieję, że może pan będzie pierwszy. Musi pan wiedzieć, że uwielbiam ludzi o ciekawych imionach.

– Cóż, jeśli chcesz poznać jakiegoś Hieronima osobiście, to chyba musisz się dobrze naszukać. Moje imię jest dużo bardziej przyziemne.

– Marian?

– Nie. Choć jesteś coraz bliżej.

Leokadia zamyśliła się.

– Mariusz?

– Pudło – rzekłem z uśmiechem.

– Niech to... Chyba się poddaję.

– Twoja wola.

– Czyli nie przedstawi mi się pan?

– Wszystko w swoim czasie.

– Jak pan sobie chce. Czy wie pan, która godzina?

Spojrzałem na zegarek.

– Chyba coś się panu pomieszało – powiedziała Leokadia. – Zegarek nosi się na lewej ręce.

– Cóż, ja noszę na prawej.

– To niecodzienne.

– Podobnie jak chodzenie po wsi w koszuli nocnej.

– Fakt. Punkt dla pana. Jednak nie jest pan aż takim sztywniakiem. Pan również wyróżnia się z tłumu, chociażby tym zegarkiem.

– Cudownie – stwierdziłem bez emocji. – Zdawało mi się, że ciekawiła cię godzina?

– A, tak. Prawie zapomniałam.

– Dochodzi wpół do dziewiątej.

– Niestety, ale muszę powoli się zbierać.

– Najwyższy czas – mruknąłem.

– Oj, proszę już nie udawać gbura. Przecież widzę, że mnie pan polubił – rzekła z uśmiechem.

– Wmawiaj sobie, jeśli sprawia ci to przyjemność – odburknąłem.

Leokadia zachichotała i podniosła się z fotela.

– A muffinki? – zapytałem.

– Przecież przyniosłam je dla pana.

– Zabierz przynajmniej talerz.

– Mało to mam w domu talerzy? Wezmę następnym razem.

– Następnym razem mogę cię nie wpuścić.

– Wie pan co? – Zaplotła ręce na piersiach i spojrzała na mnie wyzywająco. – Co jak co, ale groźby to akurat panu zupełnie nie wychodzą.

– To nie jest groźba. To oświadczenie.

Leokadia tylko pokręciła głową z uśmiechem. Brała moje słowa za żart, ale ja mówiłem poważnie. Nie pozwolę kolejny raz wejść sobie na głowę! Odprowadziłem ją do drzwi.

– Dziękuję za miłą pogawędkę – rzekła, wychodząc. – Do zobaczenia wkrótce!

Pożegnałem ją chłodnym spojrzeniem.

W domu zrobiło się dziwnie cicho. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz przyjmowałem tu jakichkolwiek gości. Dziwnie doświadczyć odwiedzin, jeśli nie jest się do nich przyzwyczajonym.

W gruncie rzeczy wizyta Leokadii nie była taka zła, jak mogłem się spodziewać. Nie sądziłem, abym miał w przyszłości nawiązać z dziewczyną jakąkolwiek bliższą relację, ale może przeżyję jeszcze jedną wizytę, gdy przyjdzie odebrać talerz po muffinkach.

Umyłem kubki po herbacie i niedługo później położyłem się do łóżka. Przed snem przeczytałem jeszcze parę stron książki. Otaczała mnie znajoma cisza. Właśnie za nią tak bardzo uwielbiałem mój dom na odludziu. Cudownie mieć własne miejsce na ziemi, tylko dla siebie. Bez głośnych sąsiadów za ścianą, bez wścibskich staruszek naprzeciwko, bez ekscentrycznych dziewczynek, potykających się o twoje dynie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro