Rozdział 4
Wyruszyliśmy do Chinatown, które znajdowało się w odległości krótkiego spaceru. Był chłodny, wiosenny, choć słoneczny dzień. Zdecydowanie wolałam to od lepkiego lata, które według moich przewidywań, miało pojawić się zbyt wcześnie.
– Kiedy miałam osiem lat, pojechaliśmy na zjazd rodzinny – powiedziałam.
– Tak bardzo, jak uwielbiam słuchać historii o twoim dzieciństwie – odparł Shane – tak bardzo nie jestem pewien, dlaczego mi to mówisz.
– Chciałeś historii o zjedzeniu zbyt wielu babeczek, tak? Czy po prostu to był sarkazm, kiedy mówiłeś, że to będzie fascynujące?
– Możliwe, że byłem wtedy trochę sarkastyczny.
Opowiadałam dalej moją historię.
– Zjazd miał miejsce w parku północnym. Nie było tam zbyt wielu dzieci, a nie chciałam bawić się w berka z chłopakami, którzy byli cali w błocie. Inne dziewczynki były starsze, więc mnie ignorowały. To była rodzina mojego taty i stosunki były dość napięte po tym, jak mój dziadek zmarł kilka miesięcy przed tym i sporo osób było wściekłych przez jego testament. Bycie pominiętym, dostawanie mniej niż myśleli, że zasługują – te sprawy. Więc rozmowy dorosłych też nie były zbyt zabawne. – Przerwałam, gdy mijaliśmy Spadinę*. – Większość czasu spędziłam przy jedzeniu. Było mnóstwo faszerowanych jajek, sałatki ziemniaczanej, sałatki makaronowej i galaretki w różnych wersjach. No i ciocia Joan zrobiła babeczki.
– Mam nadzieję, że rzuciłaś babeczką w jakiegoś chłopca – powiedział.
Prawdę mówiąc, zrobiłam to. Jednak dotrę do tego zaraz.
Shane zatrzymał się przed restauracją, popatrzył w okno i potrząsnął głową. Poszliśmy dalej.
Kontynuowałam moją historię.
– Zrobiła trzy różne smaki. Rodzice powiedzieli mi, że mogę zjeść tylko dwie słodkie rzeczy, ale ich nie posłuchałam. Spróbowałam wszystkiego. Właśnie miałam wziąć kolejną o moim ulubionym smaku. Ale pokryty błotem sześciolatek też sięgnął po jedną. Walnęłam go po dłoniach – bałam się, że zabłoci wszystkie babeczki. Jak zaczął jęczeć, rzuciłam w niego jedną. Wydawało się to trochę marnotrawieniem babeczek, ale nie mogłam się powstrzymać.
Zaśmiał się.
– Chyba powinienem być ostrożny w twoim towarzystwie.
– Oh, tak. Lepiej uważaj. Bo jestem taka niedojrzała, że nadal zaczynam walki na jedzenie. Na szczęście to nie była walka na jedzenie. Zaraz na mnie naskarżył, zjadłam czwartą babeczkę i rodzice się wściekli. Za karę nie mogłam iść na urodziny mojej najlepszej przyjaciółki. No i ciocia Joan była tak zła tym, co stało się z jej babeczką, że już nigdy więcej ich nie upiekła. Prawdziwa szkoda.
– Ta historia dała mi mnóstwo pomysłów na to, co możemy dzisiaj robić.
– Myślałam, że unikamy babeczek.
– Unikamy. Ale nigdy nie powiedziałem nic o unikaniu błota.
– Cóż, ja mówię coś o unikaniu błota. Żadnego błota.
Zatrzymał się przy kolejnej restauracji. Kiedy sięgał do drzwi, pochylił się bliżej i powiedział.
– To też jest prawdziwa szkoda. Mam kilka bardzo dobrych pomysłów na rzeczy, które moglibyśmy zrobić z błotem.
Czy to miało być brudne?
I mówiąc brudne, nie mam na myśli mieszania w to brudu, ale...
– Żartuję, oczywiście – powiedział. – Nie będzie żadnego... – pokręcił głową. – Nieważne.
Nie byłam zawiedziona. Oczywiście, że nie byłam.
Weszliśmy do restauracji. Wciąż używali systemu wózkowego: starsze chinki pchały wózki z bambusowymi koszami. Stoły pokryte były stosikami białych, plastikowych obrusów – wrzucały wszystkie naczynia do obrusów, podnosiły je i stolik był gotowy dla kolejnej grupy.
Nie byłam w takim miejscu od dawna.
Nic zaskakującego. Od dawna nie wychodziłam na miasto na lunch.
Szybko zostaliśmy posadzeni i zaczęliśmy od zamówienia pysznych pierożków z krewetkami, a następnie kurzych łapek. Otaksowałam spojrzeniem tartę jajeczną, zastanawiając się, czy powinnam zamówić deser w środku posiłku, kiedy ktoś powiedział.
– Shane!
Odwróciłam się w stronę głosu. Należał do powalającej brunetki w czerwonym płaszczu, która właśnie zmierzała do naszego stolika. Jej dziki, zdeterminowany wzrok prawie sprawił, że zwiałam do łazienki.
– Co to ma do cholery być? – założyła ręce na biodra i spojrzała na Shane'a.
– Cześć Lina – powiedział. – Miło cię widzieć.
– Kim ona jest? – Lina szturchnęła palcem w moim kierunku.
– To jest Mallory.
Czy Shane miał dziewczynę, albo narzeczoną, albo żonę o której nigdy nie wspominał? Nie mogłam powiedzieć, że to pochwalałam. Nie dlatego, że chciałam go dla siebie, ale dlatego, że nie podobała mi się myśl, że umawiał się z kimś takim jak Lina. Nie miało to nic wspólnego z tym, że była prześliczna. Ale wydawała się trochę melodramatyczna. I przerażająca.
– Coś jest nie tak? – zapytał ją Shane.
Gdybym była nim, nie mogłabym mówić tak spokojnie.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi – powiedziałam, zanim oskarżyła go o zdradę.
Posłał mi cierpki uśmiech.
– Lina to moja była. Zerwaliśmy pięć miesięcy temu.
– Tak – powiedziała Lina. – Odkąd otworzyłeś ten okropny sklep z popcornem, odmawiałeś wzięcia wolnej godziny, żeby zjeść ze mną lunch. Chociaż dwa razy w tygodniu.
Właściwie dwa razy w tygodniu brzmi na dość sporo.
– Zupełnie mnie olewałeś. Cały czas – kontynuowała. – No i spójrz na siebie teraz. – Wskazała palcem Shane'a, a potem mnie. – Jesz sobie lunch z jakąś szmatą, która obwieszcza bycie twoją przyjaciółką. Najwyraźniej mimo wszystko masz czas na lunch.
Shane błyskawicznie wstał i złapał ją za łokieć.
– Nie mów tak.
– Co, że masz czas na lunch?
– Wiesz, o co mi chodzi. I swoją drogą, dzisiaj wziąłem wolne pierwszy raz, odkąd zerwaliśmy. Nie żeby miało to jakieś znaczenie.
Wyprowadził ją na zewnątrz. Mogłam zobaczyć ich kłótnię przez okno. Shane stał spokojnie, z dłońmi w kieszeniach. Lina była... cóż, niespokojna. Miała skłonności do dzikiego machania rękami.
Dostałam talerz z trzema tartami jajecznymi, ale zjadłam tylko jedną z nich. Wtedy wzięłam się za opiekane bułeczki wieprzowe.
Może to było głupie, ale cieszyłam się, że Shane jadł lunch poza pracą ze mną, kiedy nigdy nie robił tego z Liną. To było dość schlebiające, kiedy ktoś wyglądający jakby był gwiazdą telewizyjną, wydawał się zazdrosny o mnie – osobę, która mogłaby się tylko pokazać na zdjęciu "przed" w reklamie odchudzającej.
Shane wrócił dziesięć minut później. Lina nie.
– Przepraszam za to. – Przejechał dłonią po twarzy. – Nie tego potrzebowaliśmy w nasz dzień wolny.
Po prostu skinęłam głową. Pomimo tego, że już poszła, wciąż czułam jej obecność w pomieszczeniu i trudno było mi wydobyć z siebie jakieś słowa.
– Lina i ja mieliśmy już problemy, zanim otworzyłem sklep, ale kiedy zacząłem przez cały czas pracować... to tylko pogorszyło sytuację. No i ma rację, jak myślę. Trudno jest umawiać się z kimś, kto ciągle pracuje.
– Ta, ja już nie randkuję. Nawet przed Underground Cupcakes faceci nie chcieli pogodzić się z moim zaangażowaniem w karierę. A teraz nie mam czasu.
– Ja... O cholera.
Spojrzałam w górę znad mojej bułeczki wieprzowej. Lina stała w drzwiach.
– Jeszcze jedno – powiedziała na całą restaurację. – Popcorn o smaku zielonego jabłka jest obrzydliwy! – Zarzuciła włosami za ramię i ruszyła do wyjścia.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
*
Po tym zabawnym doświadczeniu, piliśmy drinki w ogrzewanym patio baru na Queen Street. Kiedy Shane pochylił się troszeczkę w moją stronę, gwałtownie złapałam oddech.
Okay, może cię do niego ciągnie. I to nie jest tylko to, że przypomina ci o tym, co można robić z mężczyzną.
Czy większość ludzi mówiła do siebie w drugiej osobie? Czy to tylko ja?
– Wyglądasz na zamyśloną – stwierdził Shane. – Znowu myślisz o lukrze?
– Ty też mówisz do siebie w drugiej osobie? Nie głośno, ale...
Taa, prawdopodobnie nie powinnam była mówić tego na głos. Wyglądał, jakby próbował powstrzymać śmiech.
– Po prostu się ze mnie pośmiej – powiedziałam.
– Dlaczego miałbym? – zapytał. – Tak, czasami używam drugiej osoby. Brzmi to na sensowne pytanie. – Podniósł swoje piwo z chwiejnego stolika . – O czym myślałaś w drugiej osobie?
Nawet jeśli go pragnęłam – a nie byłam tego pewna – nie mogłam nic z tym zrobić. Ponieważ już nie randkowałam i dlatego, że pracowaliśmy obok siebie i nie chciałam, żeby nasza relacja stała się niezręczna, jeśli prześpimy się raz czy dwa...albo nawet więcej. Tak, potrzebowałam seksu, ale lepiej było znaleźć do tego kogoś innego.
Więc powiedziałam.
– Zastanawiałam się, co innego zaplanowałeś na dzisiaj. Co zrobimy kiedy skończymy te drinki?
– Nie sądzę, żebyś tak się zamyśliła o tym.
– Cóż, myślałam o tym. Ale potem zaczęłam myśleć o sprawdzeniu piekarni w Parkdale i nie myślałam za bardzo o lukrze, ale zaczęłam myśleć o czekoladzie–
– W to uwierzę.
– Ale chciałabym wiedzieć, co robimy po drinku.
Położył dłonie za głowę i przeciągnął się na tym beznadziejnym krześle. Pozycja, przez którą pierwszy raz weszły mi do głowy te brzydkie myśli.
– To tajemnica – powiedział.
Masz nadzieję, że jego tajemnicze plany zawierają całowanie i pozbywanie się ubrań. Po prostu to przyznaj.
__
*Spadina Avenue jest drogą w Toronto
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro