Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Starzy znajomi



Hux wyszedł na mównicę. Zabranie się z podłogi zajęło mu chwilę, był na siebie wściekły i na Rena. Zacisnął ręce w pięść, żeby nie widać było, że się trzęsą. Spojrzał przed siebie. Drony z kamerami latały wokół. Rycerze Ren otaczali go od przodu, zapewne ze względów bezpieczeństwa. Hux nie czuł się bezpieczniej. Prawd mówiąc o wiele bezpieczniej czuł się w celi przed procesem. Spojrzał na pulpit. Parę miesięcy temu był członkiem jednej z najlepiej prosperujących organizacji polityczno-wojskowych w galaktyce. Teraz organizacja się waliła, a on stał przed jej resztkami i ludnością planety, którą zajęli, jako przywódca. Na swojej rodzinnej planecie, której nienawidził. Z ludźmi, których nienawidził.

- Arkanis to okropne miejsce. – Spojrzał na ludzi zebranych na placu. Część z nich spojrzała na niego zdzwiona. Ren i Zansatsu odwrócili się. Nie tak miało brzmieć pierwsze zdanie. Kylo sięgał po miecz, drugi rycerz złapał go za rękę. „Daj mu mówić dalej" – powiedział bezgłośnie. – Arkanis to okropne miejsce. – powtórzył Hux nabierając pewności. – Wiecie o tym najlepiej. Mieszkacie tu i pracujecie każdego dnia. Co dobrego dała wam Republika? Ruch oporu? I wszystkie te śmieszne organizacje czołgające się po tej planecie jak gady? Nic. Kiedy działała Akademia coś przynajmniej się działo, ale Imperium upadło dawno i mało kto o nim pamięta. Podobnie jak o Arkanis. Każdy kto tu przyjedzie marzy, żeby natychmiast opuścić te ziemię, każdy kto się tu urodził – podobnie, ale nigdy nie przyzna tego głośno. – Przez tłum przeszedł szmer rozbawienia. – Mamy tu deszcz, trochę ziemi, a na każdego arkanijczyka przypada dziesięć podłych barów. Imperator dał nam akademię, Republika podatki, a Ruchu Oporu przyniósł jedynie śmierć i niepewność.

- A co niby dał nam Najwyższy Porządek, hę!? – krzyknął ktoś z tłumu. Hux zatrzymał straż skinieniem dłoń.

- Gówno. – odpowiedział. Wzbudziło to nie mały entuzjazm. – Nikogo nie obchodzi ta parszywa planeta. Taka jest prawda. Ani jej parszywi mieszkańcy. Gdybym miał wybór przeniósłbym centrum dowodzenia jak najdalej stąd, żeby nigdy więcej nie oglądać tej akademii i tego odrapanego portu. Ale nie mam wyboru! Urodziłem się tutaj... Tak prawdopodobnie gdzieś między kuchnią, a barem jednej z tych parszywych spelun, ale wszyscy tutaj jesteśmy bękartami i nikt kto stąd nie pochodzi tego nie pojmie. Ta planeta, to jedyna szansa Najwyższego Porządku na przetrwanie i gwarantuje wam!... że to nie zostanie zapomniane. Arkanis będzie nową stolicą Galaktyki! Razem z Najwyższym Porządkiem podniesie się i odżyje! Każdy arkanijczyk będzie mógł być dumny, że ta planeta to jego dom! Wiem dobrze co znaczy obiecać ludowi tej planety, to wy szturmowaliście ten budynek, kiedy dowódca Akademii krzywdził was przepisami, pamiętam to jakby było to wczoraj. Nurzałem się w tym samym błocie co i wy! Jeśli nie dotrzymam obietnicy możecie mnie do niego z powrotem wrzucić!... – ludzie na Arkanis rzadko okazują entuzjazm. Nie było wybuchu radości, ale krótkie brawa z dość dużą dozą rezerwy. Huxowi to wystarczyło. Jak na pierwszy dzień nie muszą go uwielbiać, a brawa są już czymś. Nie wygwizdali go ani nie rzucali kamieniami. Powiedział tego wieczoru jeszcze wiele rzeczy i złożył wiele obietnic, ale już zgodnych z planem przemówienia. Kiedy skończył odwrócił się i wszedł do środka. Szedł przed siebie z tabletem w ręku słysząc, że Ren podąża za nim. Przyśpieszył kroku. Do jego komnat jeszcze chwila, można je zamknąć od środka i... poczuł, że nie może iść dalej. Coś go zatrzymuje. Pieprzony rycerzyk i jego pieprzona moc. Kylo obszedł go dookoła i stanął przed nim.

-Rozmawialiśmy o czymś, Hux. Miałeś trzymać się planu.

- Plan był niedoskonały...

- Dziecinne, żałosne i nie kompetentne, poprzednie kierownictwo, co? – Hux skrzywił się. – Zapamiętam to sobie. – Kylo puścił go i odszedł. Rudowłosy stał przez chwilę na środku korytarza. Wszedł potem do swoich kwater. Odetchnął powoli kładąc tablet na stole i usiadł. Kiedy trochę ochłoną wziął się za redagowanie nowych uchwał. Zasnął nad nimi. Obudził go deszcz. Przebrał się w coś mniej zwracającego uwagę i wyszedł na zewnątrz. Nikt nie przejmował się deszczem. Padała tu często więc ludzie przywykli do moknięcia. Hux również. Dziwnie było iść, bo stałym gruncie. Miał nadzieję, że niedługo przyleci tu jakaś spora ocalała jednostka i będzie mógł się na nią przenieść. Większość swojego życia spędził na statkach i bazach kosmicznych i zawsze sądził, że tam umrze. Wszedł do jednego z tych lokali, o których wspominał w przemówieniu i zajął stolik w rogu jak najbardziej oddalony od reszty. Skinął ręką na jedną z kelnerek, podeszła niechętnie.

- Lokal dla miejscowych. Obcym sprzedajmy 3 razy drożej... - Hux spojrzał na nią. Kobieta upuściła tacę.

-Hux!... To ty!? Nie wierzę...- położyła ręce na biodrach. – masz tupet najpierw obrażasz mój bar i wyzywasz wszystkich od bękartów, a teraz tu przychodzisz...

- Czyli nic się nie zmieniło. – odpowiedział. Kobieta zaśmiała się i pokręciła głową. Poszła za bar i przyniosła dwie ciemne butelki.

- Tak samo podłe jak zawsze, specjalnie dla ciebie. – podała mu drugą butelkę.

- interes się kręci. Jak widzę...

- Jak zawsze. Ale tobie chyba idzie lepiej. Najwyższy Przywódca? Nikt by się nie spodziewał. – Hux wzruszył ramionami. – Oho... Trawa po drugiej stronie nie okazała się bardziej zielona?

- Po drugiej stronie nie ma trawy. Jest wypalona do gołej ziemi. – upił łyk z butelki i zakrztusił się. Przełknął z trudem i otarł usta krzywiąc się. – co to za świństwo?

- Arkanisjańskie piwo. Zapomniałeś? Najwyższy Przywódca pewnie pije coś lepszego. – Hux puścił to mimo uszu i upił jeszcze łyk odstawiając butelkę. – to jak mogę liczyć na jakieś ustępstwa Armitage? Zwolnienia z podatków? Wyłączność na sprzedaż alkoholu dla oficerów?

- Jeśli będziesz sprzedawać im to, to długo nie pociągniesz.

- Zmieniłeś się. Byłeś takim ładnym chłopcem, a teraz jesteś brzydki. -Hux zaśmiał.

- Brzydki? Poczekaj aż zobaczysz Rena...

- Widziałam go już. Ten dzieciak w hełmie? Za młody dla mnie, ale ładny. A ty wyglądasz jak ofiara przemocy domowej. – Hux prychnął sięgając po butelkę.

- Nic podobnego. – mruknął.

- Długo będziecie stacjonować.?

-Przeprowadzimy pobory, zwołamy swoich, odbudujemy siły. Długo...

- Pobory? Masz na myśli do armii?

- Brakuje nam ludzi. – kobieta umilkła i wpatrzyła się w swoją butelkę.

- Armitage...- westchnęła – i po coś tu przyszedł?... Gdybym cię nie zobaczyła mogłabym cię od jutro nienawidzić, jak każdego tyrana. A ty tu przychodzisz i wyglądasz tak żałośnie, że nie będę mogła. – rudowłosy prychnął. Kobieta zaśmiała się rozbawiony.

- Rozdrażniony wyglądasz nawet słodko. – wstała – muszę wracać do pracy. Możesz pić na mój koszt, chyba dobrze ci to zrobi. – wróciła na salę. Po drugiej butelce Hux poczuł się tak źle, że nie zauważył Zanstasu wchodzącego do baru, leżał tylko z głową na stoliku próbując przypomnieć sobie, czy jak się nazywa.

- Hux.

- Nie znam... -wymamrotał. – Powinienem?

- Aleś się uwalił. Ren cię szuka.

- Pierdolony dzieciak. Jego też nie znam. – Zan zaśmiał się i podniósł go. Próbował go dowlec do kwater, co nie było proste, bo Hux nie współpracował. Dopiero po nieprzyjemnym spotkaniu z ziemią i zimną wodą z kałuży otrzeźwiał trochę.

- Czego on chce?

- Już go pamiętasz? Nie wiem kazał cię znaleźć i przyprowadzić. To robię. – Hux westchnął, otarł resztkę błota i krwi z twarzy, musiał sobie coś uszkodzić upadając. Kiedy wszedł z Zanem do jednej z sal konferencyjnych, zobaczyli czterech starszych mężczyzn klęczących na środku i Rena z włączonym mieczem. Wszyscy spojrzeli na Huxa, jeden z generałów zaśmiał się.

- Już cię wrzucili do tego błota za to co nakłamałeś? – Ren przysunął mu miecz do gardła i śmiech natychmiast umilkł.

- Panowie Generałowie odmówili współpracy... - zwrócił się do Huxa.

- Odmówili? – kiedy Armitage podszedł bliżej dostrzegł, że jednym z nich jest Enoch. Zresztą znał każdego.

- Tak. Próbowali opuścić planetę uwalniając wcześniej tego, którego zamknęliśmy.

- Armitage. – odezwał się jeden z nich. – musisz mnie pamiętać. Zabierz od nas tego wściekłego psa i się dogadajmy.

- Pamiętać? – Hux uniósł brew. Ukucnął i przyjrzał się lepiej mężczyźnie.

- Tak. – odpowiedział tamten pośpiesznie. – szkoliłem oddział, w którym byłeś... Twój ojciec uważał mnie za przyjaciela. Zawsze uważałem, że masz przed sobą wielką przyszłość. Armitage przecież na pewno się przydamy. Ta ucieczka to nieporozumienie.

- Nieporozumienie. – powtórzył Hux rozważając powoli to słowo. – Pamiętam. „Jesteś nieporozumieniem, Hux. Aż dziwne, że twój ojciec cię przygarną, na jego miejscu pozwoliłbym ci zdechnąć z tą kurwą, twoją matką" – oczy byłego generała rozszerzyły się.

- Ja... Armitage... daj spokój. To nie ja... To były, tylko takie żarty i... - Hux wstał gwałtownie i przystawił mu broń do czoła. Mężczyzna umilkł. Rudowłosy odsunął się, odrzucając broń.

- Oczywiście. Żarty.

- T.... tak. Właśnie.

- Jest pijany? – Kylo spytał cicho Zana.

- I to jak... Dziwię się, że stoi.

- Co mu się stało?

- Wyrwał mi się i wpadł w kałuże. – Ren pokiwał powoli głową, obserwując poczynania Huxa. Ten przystawił sobie krzesło, czując widocznie, że ciężko mu utrzymać się dalej na nogach i wbił wzrok w generałów.

- Ten się przyda. – wskazał na generała, z którym przed chwilą rozmawiał. – Przydadzą nam się ludzie, który umieją tak kłamać. Ma rodzinę? – Ren odchrząknął podchodząc i stając za krzesłem.

- Ma. Żonę i dwóch synów.

- Aż dwóch? No proszę. Cóż jedne z pewnością mu starczy...

- Co!? NIE! Nie zgadzam się! HUX! Na pewno możemy się jakoś dogadać... - Ren przyglądał się Huxowi z wahaniem.

- Słyszałeś, Ren? Jeden mu starczy. – brunet skinął głową i dał znak Zanowi. Wrócił do obserwacji Huxa, który rozsiadł się wygodniej na krześle. Generał patrzył na nich wściekle próbując się oswobodzić z kajdanek.

- TY PODŁY BĘKARCIE! – rzucił się na Huxa. Armitage wyszarpnął Renowi miecz i włączył go. Mężczyzna nabił się na niego po samą rękojeść. Jego krzyk zmieszał się z krzykiem Huxa. Rudowłosy złapał miecz za wysoko i poziome ostrza poparzyły mu rękę. Alkohol i ból sprawiły, że stracił na chwilę przytomność. Pamiętał, że Ren zdjął z niego trupa i zabrał miecz. Kazał wyprowadzić resztę i przyglądał się mu dziwnie. Armitage spróbował się podnieść.

- Niech to. – syknął, czarne plamy zamigotały mu przed oczami.

- Nikt cię nie nauczył, że nie dotyka się nie swoich zabawek, Hux?

- Pierdol się, Ren. Nienawidzę cię. Jesteś tylko niezrównoważonym dzieciakiem, ganiającym z tą swoją zabaweczką i udającym dziadka. Ale wiesz co? Nigdy mu nie dorównasz. Jesteś tylko śmieszną podrób...- zakrztusił się, kiedy ręka Rena zacisnęła się na jego gardle. Po chwili poczuł, że brakuje mu gruntu pod nogami. Rycerz podniósł go i odrzucił. Gdyby Hux był trzeźwy zapewne taktownie straciłby przytomność, ale nie był. Wyciągnął blaster i wystrzelił parę razy na oślep. Nie był już w stanie podnieść się na nogi. Kylo złapał go za przód koszuli.

- Pijany tracisz kontrolę...

- Ty nie musisz się do tego upijać. Gdybyś chociaż parę razy pomyślał mózgiem zamiast swoim mieczem z pewnością wyszłoby ci to na dobre – odepchnął jego rękę od siebie i podniósł się powoli trzymając się ściany. – ale czego się spodziewać po synu przemytnika i ...

- Nie kończ. Dla własnego dobra, Hux. – Armitage zamilkł zachowując resztki instynktu samozachowawczego. Zmełł w ustach przekleństwo i przy pomocy ścian wyszedł z sali kierując się do siebie.

******

Następnego dnia, kiedy już doprowadził się do porządku i dał opatrzyć sobie poparzoną rękę, kazał przyprowadzić generałów. Hux przyglądał się im w milczeniu. Ren dołączył do niego dopiero po chwili.

- Jak pobór?

- Znośnie. Chociaż mogłoby być lepiej. Zdecyduj się Hux. Zamykasz ich, zabijasz, uwalniasz. Twoje sentymentalne rozważania marnują tylko czas.

- Wiem Ren, że jedyny sposób jaki znasz, aby odpłacić się wrogom to wbicie im miecza w brzuch, ale pozwól, że ja zastanowię się nad innymi sposobami.

- Stosuje wiele różnych metod. Poniżam, duszę, rzucam o ścianę, łamię kości. Zdaje się, że wszystkie znasz z autopsji, Hux. Nie powinieneś mieć trudności z dokonaniem wyboru. – rudowłosy prychnął zaciskając usta. – Powiedz... Co z nimi zrobić? -stanął bliżej – a ja zrobię co trzeba... Tobie strach dawać broń do ręki, jeszcze postrzelisz sam siebie.

- Widzę, że masz wspaniały humor.

- Co z nimi zrobić, Hux. – Rudowłosy usiadł powoli nie spuszczając ich z oczu.

- Spraw, żeby cierpieli. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro