Exegol
- Poruczniku Mitaka... Czy to tellurium. faktycznie wyznaczyło kurs?
- Tak, Sir... Jednak według naszych map nie ma tam żadnej planety.
- To nie istotne. – odezwał się Ren. Hux podskoczył przeklinając go w myślach i zacisnął usta.
- TO jest właśnie czajenie się za mną, Ren. Jeśli mam dożyć wizyty na tej twojej legendarnej planecie to zaprzestań tego procederu. – syknął.
- Ile potrwa lot?...
- Według naszych obliczeń dwie standardowe doby... - Hux przymknął oczy.
- Dobrze. Mitaka zabierzecie z Phasmą Finalizera na Arkanis. My z Lordem Renem weźmiemy prom. Powinniśmy wrócić w przeciągu tygodnia. Dopilnujcie wszystkiego. Wysłałem wam rozkazy.
- Dobrze, Sir! Powodzenia. – Mitaka wyszedł ze statku. Niedługo potem prom opuścił hangar razem ze statkami pozostałych rycerzy Ren. Hux siedział na fotelu drugiego pilota przyglądając się Kylo.
- Ta więź... Powiedz o niej więcej... - Ren spojrzał na niego z ukosa.
- Liczyłem, że wybierzesz niezręczną ciszę.
- Przez dwie doby miałem milczeć?
- Byłoby to miłe zaskoczenie. – Hux przewrócił oczami.
- Więź, Ren. Skoro nas łączy chce o niej wiedzieć więcej.
Rycerz przełączył na autopilota i usiadł do małego stolika.
- Exegol to miejsce próby. Od wieków Sithowie czcili je i poważali. Dotarcie do świątyni uważane jest za największy zaszczyt i osiągnięcie. Jednak wymaga pokonania pewnych przeszkód i prób.
- Pytałem o wieź, ale miło, iż uznałeś za stosowne mnie uprzedzić.
- Do świątyni można wejść jedynie we dwoje, zgodnie z zasadą dwóch.
- Masz z kogo wybierać jest was więcej.
- Oni nie wchodzą. – Hux zamarł.
- Ja mam wejść? Nie jestem Sithem! Nie mam nawet mocy! Na łeb ci padło, Ren? Jeśli to jakiś kolejny....
- Siadaj. Nie ma już Sithów, ale więź, która wytworzyła się między nami pozwoli nam wejść do świątyni. Liczę, że dzięki wiedzy zdobytej w środku zerwiemy ją. – rudowłosy przetarł twarz.
- Ale najpierw musimy wejść. Pierdolona moc i wasze pierdolone próby. – warknął.
- Jesteś dzisiaj agresywny, Hux. -rudowłosy spiorunował go wzrokiem. Miotał się przez chwilę po pokładzie. Usiadł z powrotem i spojrzał na Rena. W jego głowie zapaliła się czerwona lampka. Pewna nieprzyjemna myśl prześlizgnęła się mu z tyłu głowy budząc niepokój. Spojrzał uważnie na rycerza.
- Od kiedy planowałeś lot na Exegol? – zmrużył lekko oczy czując nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. – Ren. Spytałem o coś.
- Od dłuższego czasu. Czemu cię to obchodzi? – Hux spojrzał na niego z rezerwą. Blefuje?... Ren musiał mieć świadomość, że potrzebuje jeszcze kogoś, żeby wejść do świątyni. Jeżeli od początku to był jego plan? Jeżeli najgorsze obawy Huxa się spełniły i Ren od początku ciągle siedzi mu w głowie i tylko czeka na odpowiedni moment, aby przewrócić odpowiedni klocek. Jeśli więź była wywołana celowo i ... - Paranoik z ciebie, Armitage. Nie ma co. – rudowłosy otrząsnął się i skrzywił.
- Zaprzeczysz?... – w odpowiedzi otrzymał jedynie milczenie. Ren spojrzał w stronę steru, a potem znów na Huxa.
- Nie mylisz się we wszystkim. Paranoik, ale intuicje masz dobrą. – Huxa nieco zemdliło. „Poleciałem na wątpliwą planetę sam z rycerzami Ren. Z nim. O Boże". Serce przyśpieszało mu z każdą minutą. Poderwał się z siedzenia i odsunął. – Straciłeś czujność. – powiedział cicho Ren. – To była mimo wszystko dobra gra, ale to będzie twoje... ostatnie zadanie.
- Nie pomogę ci. – wykrztusił.
- Nie ma sensu się opierać. Zmuszę cię, jeśli będę musiał... - wstał podchodząc do steru i usiadł za nim. – a pewnie wolałbyś zachować resztki godności. – Hux zjechał po ścianie siadając powoli i odgarniając włosy z czoła. Nie, nie, nie, nie, nie. Spędził w bezruchu dobre parę godzin. Kiedy strach przestał go paraliżować, a mdłości minęły poczuł coś jeszcze. Poczuł się... Zdradzony. Spojrzał na Rena wpatrzonego w przestrzeń. Zabolało. Podniósł się powoli. Kylo odwrócił się dostrzegając to, ale zanim otworzył usta dostał po twarzy.
- Posłuchaj mnie ty rozkapryszony rycerzyku. – wysyczał Hux. – Jeśli wydaje ci się, że to koniec to mylisz się jak nigdy... Nie tak łatwo jest się mnie pozbyć i jeśli spróbujesz... - otworzył szeroko oczy, kiedy Ren pchnął go na ścianę i zamknął mu usta pocałunkiem. Co swoją drogą było bardzo skuteczne. – ty... – rudowłosy próbował uwolnić się z uścisku – niech cię...ty... - Ren odsunął się.
- Jeśli wrócisz z tej planety żywy to przysięgam, że następną okazją, przy której spróbuję cię zabić będzie twój triumf nad galaktyką. – Armitage zamrugał rozważając przez chwilę jego słowa. Wiele by oddał, żeby zrozumieć co dzieje się w głowie rycerza i jakimi torami biegnie jego tok myślenia. Jednakże. układ wydawał się fair, a przynajmniej na tyle fair na ile mógł być. Wróżył lata spokoju i to jak na razie wystarczyło.
- Zgoda. – odpowiedział Hux, zbyt oszołomiony by pamiętać o niedawnej wściekłości. Usiadł na miejscu drugiego pilota przyglądając się mieczowi świetlnemu Rena. – Ale chce blaster...
- Przecież ci go nie zabrałem, Hux. – Rudowłosy zreflektował się i sięgnął po niego szybko celując w rycerza.
- Oczywiście mógłbyś mnie teraz zastrzelić... Ale czy masz pewność, że nie zostanę z tobą wtedy na zawsze? – spojrzał na niego odchylając głowę. Coś w jego uśmiechu mówiło Armitagowi, że nie żartuje, a przynajmniej nie do końca. Coś kazało mu opuścić broń i usiąść. Coś co ktoś nazwałby sumieniem, inny litością, jeszcze ktoś inny miłością... i może mieliby racje. Jednak tym razem był to Kylo i Hux dobrze o tym wiedział. W momencie, kiedy blaster uderzył o pokład a on poczuł się niesamowicie zmęczony.
- Ty... - głowa opadła mu na bok. Ren spojrzał na niego.
- Wybacz. Potrzebuje ciszy, aby się przygotować. Nie martw się jeszcze się obudzisz. Jesteś mi potrzebny. – Hux odpłynął.
************************
- Jakiej śmierci boisz się najbardziej, Hux?... – Phasma i Armitage dostali właśnie nowe przydziały na statku. Świętowali w barze akademii o 1 w nocy. Rudowłosy spojrzał na kobietę.
- Nie boję się śmierci.
- Bujasz. Każdy się boi. Szczególnie tu. – Hux spojrzał w swoją szklankę wzdychając. Powinien przestać pić.
- Boję się..., że zasnę i już się nie obudzę...
- To chyba nie takie złe. No wiesz lepsze niż pocięcie na kawałki albo coś podobnego.
- Nie. To jest najgorsze. Wolałbym... wiedzieć, że umieram. Spróbować... uciec... Cokolwiek. Nienawidzę bezsilności. – Phasma pokiwała głową.
- Za dużo wypiłeś.
- Wiem... - zamknął oczy.
********
- Generale! – Phasma wyszczerzyła się. Hux machnął na nią ręką, ale uśmiechnął się lekko. Nie mógł zaprzeczyć, że mu to schlebiało.
- Pani Kapitan. Gdzie dostała pani przydział?
- Pod panem, Generałem. – wyszczerzyła się. – To porucznik Mitaka. – wskazała na młodego chłopaka stojącego obok. – Niemal świeżo z Akademii. Przydzielono go panu Generałowi jako adiutanta.
- Adiutanta?...
- Tak jest, sir!
- Na początek trochę mniej dramatyzmu.
- Właśnie Mitaka nikogo tu nie ma...
- Jest pan Generał.
- Tak trzymać, poruczniku. – Hux uśmiechnął się rozbawiony.
********
- No proszę. Generał Armitage Hux. Kto by pomyślał, że będą z ciebie ludzie. – Brendol skrzywił się siadając za biurkiem. – A może to cała ta organizacja schodzi na psy. Za czasów Imperium byłoby niedopuszczalne, żeby ktoś taki pełnił tak ważną funkcje.
Armitage wyprostował się zaciskając usta.
- Z chęcią przedstawię pańskie uwagi Najwyższemu Wodzowi, Komandorze. – wycedził. Tym razem Brendol zacisnął usta.
- Po co tu jesteś...?
- Wolałbym Komendancie, żeby zwracał się pan do mnie bez pomijania stopnia. – ręce Brendola zacisnęły się mocno na oparciach krzesła.
- Po co tu przylazłeś, Generale.
- Najwyższy Przywódca dostrzegł pewne nieprawidłowości w finansach Akademii. Przywiozłem ludzi, którzy mają to zbadać. Jednoczenie potrzebuje wykwalifikowanych kadr do budowy nowej stacji bojowej. Projekt jest ściśle tajny. Listę potrzebnych kwalifikacji wysłałem już wewnętrznymi systemami. – Brendol przejrzał listę i po zatwierdzeniu osobistym kodem przesłał dalsze rozkazy do podwładnych.
- Najwyższy przywódca przysyła Generałów do takich dupereli? Być może twoje kompetencje nie są wystarczające do ważniejszych spra...- urwał podnosząc wzrok, kiedy lufa blastera dotknęła jego czoła.
- Miałem tu coś ważnego do załatwienia. – powiedział rudowłosy podnosząc jego tablet.
- Czeka cię za to sąd wojskowy. Nie dasz rady mnie zabić jesteś tylko zwykłym tchórzem... - Hux wyłączył kamery i skasował nagrania ostatnich 20 minut. Kiedy na ekranie tabletu pokazało się potwierdzenie spojrzał na Brendola i bez słowa pociągnął za spust. Stanął nad zwłokami przyglądając się im chwilę. Phasma wpadła do środka i stanęła jak wryta.
- Ge..nerale...
- Uderz mnie. – Hux podszedł do niej.
- Co?
- To był rozkaz pani Kapitan! – Phasma zamachnęła się i uderzyła tak, że rudowłosy wylądował na ziemi. Pomogła mu się pozbierać z podłogi. Hux usiadł powoli ocierając krew. Do pomieszczenia wpadł oficer patrolujący korytarze. – Komendant rzucił się na mnie. – wysyczał wściekle Armitage. – Widziałem, że na Arkanis nie słyniecie z gościnności, ale to już poniżej wszelkich norm.
- Ja... zawiadomię.. to znaczy....
- Lepiej znajdź jego zastępcę i posprzątajcie tu. Nie mam więcej czasu. – wstał poprawiając płaszcz. – pani Kapitan wracamy na Finalizera.
- Tak, Sir. – wyszli z pomieszczenia. Hux szedł prosto, z wysoko uniesioną głową. Wokół zaczęło się już robić małe zamieszanie. Powietrze zeszło z niego dopiero na promie. Złapał się poręczy. Phasma podtrzymała go w obawie, że zaraz wyląduje na podłodze. – Startuj Mitaka. MOGŁEŚ MNIE UPRZEDZIĆ, HUX!
- Dzięki. – rudowłosy zsunął się na miejsce do siedzenia zapinając powoli pas bezpieczeństwa. – Niezły cios.
- Z chęcią przyłożyłabym ci jeszcze raz, ale nie będę gorszyć porucznika.
- Proszę się mną nie przejmować, pani Kapitan.
- Milczeć i sterować. – fuknęła na niego – i nie podsłuchiwać. Zrozumiano!?
- Tak jest! – Hux uśmiechnął się lekko rozbawiony i przymknął oczy. Cokolwiek go teraz czeka, było warto.
********
Huxa wyrwał ze snu otwierający się trap. Zanim udało mu się podnieść minęła chwila. Kylo nie było nigdzie widać. Mógłby teraz odlecieć wziąć statek i zostawić go na tej przeklętej planecie. Spojrzał przed siebie. Na powierzchni planety stał Zansatsu w masce i reszta rycerzy. Armitage wziął blaster i poszedł w kierunku trapu. Zdążyliby go zestrzelić zanim uruchomiłby silniki. Rozejrzał się. Na planecie panował pół mrok. Mniej więcej do kolan był zanurzony w gęstym duszącym dymie. Postąpił ostrożnie parę kroków zaciskając mocniej rękę na broni.
- Niech cię piekło pochłonie, Ren. Niech cię ta twoja moc rozerwie na pół. Niech cię... - zamarł z przerażenia widząc przed sobą kogoś kogo nigdy nie chciał już oglądać.
- Armitage. – Brendol stał parę kroków przed nim. Przedstawiał widok równie nieprawdopodobny co przerażający. Wyraźnie widać było uszkodzenia czaszki, które blaster wyrządził. Armitage odwrócił wzrok powstrzymując mdłości. – No proszę. Oficer. Generał. Najwyższy Przywódca. Nigdy nie widziałeś ran bitewnych!? – Hux odskoczył szybko mierząc blasterem. – Sądzisz, że blaster ci pomoże? – zaśmiał się Brendol. – Jak zawsze tchórz... Spójrz na mnie, Armitage! PATRZ MÓWIĘ! – Hux spojrzał. – Grzeczny chłopiec. Oddychaj, bo zabraknie ci tlenu. Witaj na Exegolu, Armitage. – uśmiechnął się upiornie. – Opuść tą bezużyteczną broń. Przed nami długa droga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro